Dom tajemniczy/Tom II/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.
Warunki.

Pan de Simeuse, skinął głową.
Baron ciągnął dalej:
— To, co miało miejsce z moim pradziadkiem, powtórzyło się prawie w ten sam sposób z dziadkiem moim.
Doszedłszy lat siedmdziesięciu pięciu, zachorował i umarł, śmierć skonstatowali lekarze, i przeleżał sobie dziaduś dwadzieścia cztery godzin w trumnie. Ale syn jego chciał sam znowu czuwać przy nim, jak stary sługa przy pradziadku i baron de Kerjean zamiast być nazajutrz pochowanym, został radykalnie uzdrowionym i odmłodzonym, za co wydał wspaniałą ucztę licznym krewnym i przyjaciołom na pogrzeb przybyłym. Do jakiego wieku, by dożył niewiadomo?... wiadomo tylko, że mając lat sto, zginął przeszyty szpadą w pojedynku i że nie wydawał się starszym od swojego przeciwnika, który liczył lat trzydzieści ośm.
Przechodzę do ojca mojego.
Był prawie młodym jeszcze, bo zaledwie lat sześćdziesiąt dwa ukończył, gdy powaliła go nagle choroba śmiertelna. Po kilku dniach, pomimo wszelkich starań, śmierć go zabrała.
Kiedy serce bić mu przestało, kiedy posłyszałem w około siebie, te straszne słowa: „Skończyło się!... baron de Kerjean nie żyje!...“ nie rozpaczałem pomimo wszystkiego!... Wiedziałem o dwóch cudownych uzdrowieniach dziadków moich, przeszłych w legendę w rodzinie naszej i w całej okolicy, wyobrażałem więc sobie, że ojciec mój powróci do życia i rozpocznie nową egzystencyę...
Zostałem sam przy jego łóżku przez noc po katastrofie i co godzina, co minuta, oczekiwałem, że trup się poruszy, że usłyszę słowa z milczących ust wychodzące.
Niestety!... próżne były moje nadzieje.
Brzask dnia przyćmił światło świec, a ojciec leżał nieżywy. Nie mogłem wątpić o tem i trumna ze zwłokami zajęła niebawem miejsce w grobach rodzinnych.
Po kilku dniach ciężkiej boleści, musiałem dopełnić świętego obowiązku, złamania pieczęci testamentu, zawierającego ostatnią wolę nieboszczyka. Do testamentu tego dołączoną była duża koperta do mnie adresowana i flakonik kryształowy, zatkany koreczkiem złotym, a napełniony w trzeciej części jakimś płynem jak krew czerwonym, a przeźroczystym jak rubin roztopiony.
I przeczytałem ze ździwieniem, wzruszony i pomieszany ów list, zawierający niesłychaną tajemnicę...
Tajemnicę tę zaraz książe pozna, bo zaraz już dokończę mojego opowiadania..
Pradziadek mój, był wielkim przyjacielem, sławnego Mikołaja Flamela, najmądrzejszego z astrologów i alchemistów średniego wieku...
Nabył prawa do jego wdzięczności i w zamian za wielką przysługę, dostał dar nieoszacowany, flakonik kryształowy zawierający potrójną dozę eliksiru długiego życia...
— Jeżeli istota ludzka umiera śmiercią gwałtowną, tak objaśnił Mikołaj Flamel pradziadka mojego, dusza przerażona uchodzi w dalekie przestrzenie i stosownie do zasług swoich, albo zostaje towarzyszką aniołów, albo staje się zdobyczą czartów...
Kiedy się zaś umiera z powodu starości, albo w następstwie ciężkiej choroby, dusza z żalem opuszcza ciało i błąka się przez całe trzy dni na ustach tego martwego ciała, w którem krew zastygła i serce bić przestało, ale które zachowuje jednakże jeszcze tajemniczą iskierkę życia, łączącą je z duszą...
Taka była teorya Mikołaja Flamel.
Ażeby więc ożywić ciało i ażeby je odrodzić potrzeba przed upływem trzech dni i trzech nocy zawezwać duszę pewnemi szczególnemi zaklęciami, przekazanemi przez mego pradziadka dziadkowi mojemu, i potrzeba wlać w usta zmarłego stosowną ilość eliksiru długiego życia...
Dusza powraca wtedy natychmiast do ziemskiej powłoki swojej, serce bić, krew krążyć w żyłach zaczyna, jednem słowem, życie powraca...
Dla pradziadka mego zużyto pierwszą część płynu, dla dziadka drugą... trzecia pozostała dla mojego ojca...
W ostatnim liście swoim, pełnym rezygnacji i uczucia, oznajmia mi on to wszystko i dodaje: „Kiedy przyjdzie ostatnia moja godzina, powiem sobie: Żyłem już dosyć!... odchodzę więc bez skargi, bez żalu... ostatnią część eliksiru tobie, syna pozostawiając!...
Niech wierny przyjaciel, albo syn twój, jeżeli będziesz miał syna, uczyni dla ciebie to, co ja dla swojego ojca uczyniłem... Skorzystaj bez skrupułu z tego ostatniego daru i pamiętaj o starcu, który cię kochał gorąco, i który umierając pozostawia ci drugie życie...
Teraz książe wie już wszystko, teraz zrozumiał zapewne, dla czego mówiłem z taką pewnością siebie...
Panna de Simeuse żyje jeszcze, ale tylko ja jeden mogę ją ocalić...
Kerjean umilkł.
— Tak!... wykrzyknął książe, tak, masz zupełną racyę i teraz dopiero ognistemi zgłoskami widzę prawdę wypisaną przed oczyma!... gwiazdy nas nie omyliły... podwójna przepowiednia sprawdza się zupełnie... ale czy przeprowadzisz ją do końca?... Czy ocalisz Janinę?... Nie odpowiadasz mi na to... a jednakże byłoby to okrutnem, o! bardzo okrutnem z twojej strony, gdybyś chciał mi powiedzieć: Mogę ci oddać dziecię twoje... mogę... ale nie uczynię tego!...
— Mości książe, odparł baron tonem stanowczym, życie pańskiej córki jest wyłącznie w pańskiem ręku!... Jak jestem szlachcicem, ocalę ją, jeżeli będziesz pan sobie tego życzył...
— Jeżeli będę sobie życzył?... powtórzył pan de Simeuse z zapałem. A więc... dzisiaj, za kilka godzin, Janina ucałuje swoję matkę...
— Tak... jeżeli książe przyjmie warunki moje...
— Warunki?... wyszeptał de Simeuse z nieopisaną trwogą... Stawiasz warunki, ażeby mi oddać moje dziecię?...
Kerjean był od pewnej chwili zupełnym panem położenia.
Wiedział o tem... czuł to doskonale... Książe nie miał już własnej woli obecnie.
Cokolwiek zażąda od niego, na wszystko się zgodzi...
Biedny ojciec złamany na duszy i ciele, zechce za jaką bądź cenę odzyskać nieboszczkę ukochaną.
To też de Kerjean zmienił się odrazu, pokornym był, pełnym szacunku, ale już jako władca przemawiał.
— Mości książe... rzekł w odpowiedzi na ostatnie słowa starca, proszę zauważyć, że ja najpiękniejszą część życia mojego oddaję na ofiarę... Warunki, jakie panu postawię, są tego rodzaju, iż człowiek taki, jak ja, może je z podniesionem wypowiedzieć czołem, pan zaś może je przyjąć bez zarumienienia...
Książe de Simeuse milczał.
Obawa i zmartwienie malowały się na jego twarzy...
— Czy mam przypomnieć panu, co zaszło pomiędzy nami przed kilku zaledwie dniami?... Niema potrzeby... wszak prawda?... Nie zapomniałeś pan ani o mojej miłości dla panny de Simeuse, ani o prośbie o jej rękę, ani o przyczynie pańskiej odmowy. Nie zapomniałeś pan też zapewne o poświęceniu bez granic, którego, jak mi się zdaje, dostateczne dałem dowody...
— Nie, nie!... wykrzyknął starzec, nie zapomniałem o tem... Byłeś wspaniałomyślnym, dobrym i postąpiłeś szlachetnie!...
— Zrobiłem wszystko, co było w mocy mojej, ciągnął Luc... Przez tyle dni, w ciągu których żadnej nie miałem nadziej, przebywałem obok prześlicznego ukochanego dziewczęcia, której uroda i spojrzenia upajały mnie literalnie... Usiłowałem walczyć ze swoją miłością, ale zostałem pokonany... Starałem się uczucia moje przytłumić, a one zwiększyły się bardziej jeszcze... Ocalę Janinę de Simeuse... ocalę ją z największą rozkoszą kosztem własnego życia... ale przywrócona do życia, musi należeć do mnie... Czy mi pan oddać ją zechce?...
Książe spodziewał się tej nieuniknionej konkluzyi.
Cios jednak nie mniej był ciężki.
— Co ja ci mogę odpowiedzieć, mój kochany baronie?.. w jakiem ty położeniu mnie stawiasz?... Ciężko to i boleśnie dla ojca wybierać pomiędzy życiem dziecka a szacunkiem dla danego już raz słowa... Janina żyjąca nie należy do mnie... przyrzeczoną jest markizowi de Rieux... wiesz przecie o tem...
— Mości książe... odpowiedział chłodno baron, każde poświęcenie ma także pewne granice... Miłość taka, jak moja, bardzo jest naturalnie zazdrosną... Nie oddam połowy mojego życia za to, ażeby rzucić ukochaną w objęcia rywala... Jeżeli markiz de Rieux potrafi ocalić narzeczoną, niechajże to uczyni!... Jeżeli ja ją ocalę, to tylko dla tego, żebym ją dla siebie pozyskał...
— Więc nie miałbyś litości i pozwoliłbyś umrzeć mojej córce, gdybym nie cofnął słowa danego markizowi?... zapytał książe.
— Stanowczo tak!... Wolę kochać Janinę nieżyjącą, niż widzieć ją żywą, należącą do innego...
— A jeżeli zgodzę się na żądanie twoje?...
— W takim razie uściskasz pan córkę swoję niebawem.
— Baronie de Kerjean, uczciwość nakazuje mi być otwartym względem ciebie i powiedzieć ci wszystko... Janina raz już zapytywana przez matkę, odpowiedziała, że woli raczej umrzeć, niżeli zdradzić przysięgę Renému de Rieux złożoną. Jeżeli wskrzeszona odmówi spełnienia przyrzeczeń moich, nie będę mógł być odpowiedzialnym za nie.
Luc odpowiedział z uśmiechem:
— Uspokój się, mości książe, eliksir Mikołaja Flamela działa tak dobrze na serce jak i na ciało... Panna de Simeuse obudzi się wolna od wszelkiej miłości, a wdzięczność może ją skłoni na moję następnie stronę... Przyrzekam panu wreszcie, że usunę się natychmiast, jeżeli panna Janina, powrócona do życia, nie zechce przyjąć ofiary mojej dobrowolnie...
Długie po tych słowach zapanowało w saloniku milczenie.
Książe pogrążył się w głębokiej, bolesnej zadumie.
Kerjean przemówił pierwszy.
— Mości książe... rzekł, jak się pan decyduje?...
— Narzeczony Janiny jest w pałacu... szepnął de Simeuse.
— Wiem o tem... oświadczył baron.
— Udam się du niego... rzekł książe, upadnę przed nim na kolana i błagać będę, ażeby zwrócił mi słowo moje... Młodzieniec to pełen szlachetneści... zgodzi się napewno... a wtedy będę miał prawo powiedzieć: Ocal moję córkę i połącz się z nią na zawsze...
— Będę zatem oczekiwał tutaj na księcia.
Pan de Simeuse oddalił się z duszą szarpaną dwoma sprzecznemi uczuciami: nieopisaną radością i smutkiem głębokim.
Księżna i René siedzieli w tem samem miejscu po za draperyą w kaplicy. Nawet na modły sił im już zabrakło.
Książe pochylił się ku pani de Simeuse.
— Blanko... szepnął jej pocichu, i ty René... bądźcie łaskawi pójść za mną...
Markiz powstał natychmiast.
Pani de Simeuse zapytała słabym głosem:
— Dla czego oddalamy się od naszej córki?...
— Chodźcie... powtórzył książe.
Matka i narzeczony Janiny zastosowali się do żądania i znaleźli się niebawem w małym saloniku.
Kiedy książe miał zacząć mówić, zrozumiał dopiero cały ciężar obowiązku, jaki przyjął na siebie.
Jak tu się wziąć do tego, ażeby powiedzieć temu szlachcicowi, temu kuzynowi, którego się synem nazywało i którego kochało się i kocha jak syna:
„Ciesz się i płacz zarazem, mój René... Narzeczona, którą masz za umarłą, zostanie przywróconą do życia, ale będzie straconą dla ciebie. Muszę cię prosić o zwrot słowa, jakie odemnie otrzymałeś, muszę je dać innemu...“
Najlepiej chyba opowiedzieć panu de Rieux wszystkie wypadki zaszłe od urodzenia Janiny i od chwili przepowiedni wyrzeczonej w mieszkaniu przy ulicy l’Estoufade, potwierdzonej w noc tłustego czwartku, a obecnie w tak okrutny sposób sprawdzonej.
Tak zrobił pan de Simeuse.
Powiedział o tym dziwnym związku tajemniczym, przez który Luc de Kerjean miał odegrać główną rolę w przeznaczeniu młodej dziewczyny — i zakończył dosłownem prawie powtórzeniem rozmowy, jaką miał przed chwilą z baronem.
Nie będziemy silić się wcale na to, aby opisać, co się działo w sercu i duszy księżnej, gdy słuchała ostatnich słów tego opowiadania, nie potrafimy oddać rozdzierającego okrzyku, jaki się wydobył z ust nieszczęśliwej matki na myśl, że może odzyskać córkę,
René de Rieax cierpiał, o ile tylko człowiek wycierpieć może.
Żadne katusze nie wyrównały męczarni, jaką przechodziła w tej chwili jego dusza.
A jednakże nie zawahał się ani na chwilę.
Nakazał milczenie uczuciu i zazdrości, i nie czekał wcale na ową prośbę, jaką pan de Simeuse miał wnieść do niego na kolanach...
— Mój ojcze... zawołał, zwracam ci słowo twoje... Wiesz, że kocham Janinę nad życie, wiesz, że umrzeć za nią, byłoby największem dla mnie szczęściem... Skoro jednak Pan Bóg tak chce, pochylam czoło z rezygnacyą... Niech Janina będzie dla mnie straconą... niech do innego należy... ale niech żyje... niech żyje przynajmniej!...
Młodemu oficerowi, gdy to mówił, krople zimnego potu wystąpiły na czoło.
Blada twarz jego coraz bardziej jeszcze bladła, rysy zmieniały się coraz straszliwiej.
Wyczerpany nadzwyczajnym wysiłkiem, stracił poczucie życia i boleści i padł prawie bez przytomności w objęcia pani de Simeuse.
Książe pozostawił ich, a sam poszedł do de Kerjeana.
Łotr ten przewidując rezultat rozmowy, czekał cierpliwie.
— Jakąż, mości książe... zapytał, przynosisz mi odpowiedź?...
— Ocal Janinę!... zawołał starzec. Ocal ją i niech będzie twoją...
Oczy barona zajaśniały, twarz mu się wypogodziła.
— Więc Janina przywrócona przezemnie do życia, zostanie moją?...
— Tak... odpowiedział książe.
— Daje mi pan na to słowo swoje szlacheckie?...
— Daję słowo szlacheckie i dotrzymam go święcie...
— Przysięgasz mi pan przed Bogiem?...
— Przysięgam!
— Dobrze, mości książe, ufam panu i zrobię, co przyobiecałem... Dziś jeszcze... przed północą, dziecko, któreście uważali za stracone, będzie znowu radością i dumą waszego domu...
Do wieczora zatem... mości książe, do wieczora...
Powiedziawszy to, baron de Kerjean opuścił pałac de Simeuse, ażeby jak najprędzej dostać się do Czerwonego domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.