Dom tajemniczy/Tom II/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.
Carmen i René.

W chwili, kiedy służący przyszedł oznajmić księżnej o przybyciu markiza de Rieux, Carmen znajdowała się obok swej niby matki.
Ta ostatnia opuściła zaraz awanturnicę, ażeby pójść powitać młodzieńca, którego jak syna kochała.
Cyganka pozostawszy sama, uczuła wielkie zaniepokojenie.
Niespodziana wizyta margrabiego przeraziła ja; obawiała się jej następstw.
— Po co on przyszedł?... zapytywała sama siebie, co może mieć za interes do księżnej?...
Obecność tu tego człowieka jest bodaj niebezpieczną dla mnie... Szczęście, że go nie będę widzieć, bo pomimo całej śmiałości mojej, jakżebym potrafiła odgrywać tę moję w obec niego komedyę? Oh! kiedyż nadejdzie nareszcie godzina, w której będę mogła zrzucić maskę fatalną, jaką dźwigam... Oby tylko nie czekać długo... bo już mi sił brakuje...
Carmen prawdę mówiła... Ciągłe udawanie, ciągła obawa, ażeby się nie zdradzić nieuważnem jakiem słowem, konieczność odbierania po tysiąc razy dziennie dowodów macierzyńskiego przywiązania, strasznym były dla niej ciężarem...
Pomimo, że tak bacznie czuwała nad sobą, nad każdym ruchem swoim, nad każdem spojrzeniem swojem, zapominała się czasami na chwilę i albo ziębła w swojej czułości bezwiednie, albo dziwny na twarz uśmiech przybierała, albo odzywała się nie tą bynajmniej mową, do jakiej księżna przyzwyczajoną była.
Nie raz też już dostrzegła Carmen wlepione w nią dziwne spojrzenie matki... lubo bowiem pani de Simeuse nie mogła mieć żadnego podejrzenia, zastanawiała się jednak po cichu nad tajemnicą tak gwałtownej zmiany w córce, i nieraz zapytywała się siebie, czy eliksir długiego życia oddał jej Janinę taką, jaką przedtem była.
Przenikliwa cyganka odgadywała instynktownie i to, cośmy w kilku słowach opowiedzieli, i wiele innych rzeczy, których przytaczanie za dużoby nam czasu zabrało.
Jako wyborna komedyantka, nie pozwalała się sparaliżować jednej chwili zapomnienia, jednej nieuwadze, w obec publiczności podwajała tylko sposobiki artystyczne, ażeby utrwalić złudzenie, iż jest prawdziwą córką Simeusów.
Udawało jej się to zawsze dotąd, ale już przygniatało ją to ciężkie zadanie, denerwowało ją to ciągłe nad sobą czuwanie, oczy jej okrążyła sina obwódka i stała się tak bladą, jak Janina, kiedy otoczona kwiatami i światłem w trumnie spoczywała.
Na szczęście, zadanie jej było już na schyłku samym, udawanie miało się skończyć niebawem.
Zbliżał się dzień na ślub wyznaczony.
Skoro tylko zostanie baronową de Kerjean, opuści zaraz pałac de Simeusów, pójdzie do męża i stosunki z rodziną, której przywłaszczyła sobie nazwisko i przywiązanie, staną się nie tak częstemi. Wtedy nie będzie już potrzebowała kłamać tak ciągle, lubo musi kłamać do śmierci księcia i księżnej.
Oto co powtarzała sobie Carmen, ażeby podtrzymywać swoję odwagę, podczas gdy pani de Simeuse przyjmowała Renégo.
Minuty upływały, a cygance się zdawało, że przyjęcie zanadto się długo przeciąga.
Nakoniec pani de Simense weszła do pokoju, gdzie na nią Carmen z wielką niecierpliwością czekała.
Wyraz twarzy nieszczęśliwej matki świadczył o wielkim wewnętrznym jej niepokoju.
Carmen przelękła się tego wyrazu, wydał się on jej złą wróżbą.
— Matko moja!... wykrzyknęła. Co zaszłe pomiędzy tobą a panem de Rieux?...
— Nic takiego, moje dziecię, coby się przewidzieć nie dało...
— Jednakże płakałaś, mateczko, oczy masz zaczerwienione...
— Prawda... płakałam... René tak cierpi... jego rana tak jest bolesną, iż nie byłam w stanie łez powstrzymać.
— Żałuję go z całej duszy, ale nie mogę nic mu poradzić...
— Musisz przynajmniej pocieszyć do pewnego stopnia tego, który był narzeczonym twoim, i godnym był tego tytułu...
— Pocieszyć go... powiadasz?...
— Od ciebie to zależy...
— Jakto?...
— René wyjeżdża dzisiaj, moja córko... za kilka godzin opuści Paryż... a za kilka dni Francyę...
— Nic lepszego nie może nad to uczynić... Przyznaj sama, droga mateczko?.. Pan de Rieux jest oficerem marynarki, miejsce jego jest na okręcie królewskim...
— Masz racyę, moje dziecię... potrzeba rzeczywiście, ażeby się oddalił, ale gdybyś chciała, Janino, odjechałby mniej zrozpaczonym...
— Cóż zatem mam zrobić, moja kochana mateczko?...
— Uczynić mu łaskę, o którą błaga na klęczkach.
— A ta łaska?.. szepnęła Carmen ze drżeniem.
— Czyż nie domyślasz się tego moje dziecko?...
— Nie... odrzekła cyganka, lubo doskonale rozumiała, co jej księżna ma powiedzieć.
Pani de Simeuse oświadczyła:
— Prosi cię o ostatnie widzenie, o kilka chwil rozmowy...
— Oto właśnie, czego się obawiałam!.. wykrzyknęła Carmen. Oto sprawdzają się moje przeczucia!... Nie... nie... to widzenie stanowczo nie może mieć miejsca!...
— Dla czego, moje dziecię?..,
— Bo byłoby zbyt przykre i dla mnie i dla niego... Pan de Rieux nic nie może mieć do powiedzenia, bo ja go wysłuchać nie mogę... Niechcę go widzieć... nie chcę z nim mówić!...
— Janino, droga Janino... szeptała pani de Simeuse, czyż istotnie taką teraz uczuwasz nienawiść dla nieszczęśliwego Renégo!...
— Wcale go nie nienawidzę, przysięgam ci droga mateczko, ale go nie kocham wcale...
— Chcesz powiedzieć, że go teraz już nie kochasz?...
— Zapytuję swojego serca, i to serce mi odpowiada, że go nigdy nie kochałam...
— Serce twoje myli cię, drogie dziecię, a pamięć cię zawodzi... Pamiętam, jak pewnego dnia pytałam cię o Renégo: Czy pewną jesteś, że kochasz swego narzeczonego?... że kochasz go nad wszystko na świecie?... Odpowiedziałaś mi na to: że nie nad wszystko na świecie, to prawda, ale, że sto razy więcej, niż własne życie, to wątpliwości nie ulega; gdyby mi przyszło zostać żoną innego, albo umrzeć, bez wahania śmierćbym wybrała...
René nie zapomni zapewne tak prędko o tobie, jak ty o nim, bo kocha cię zawsze, pomimo, że niema już żadnej nadziei...
— Chcesz więc, mateczko, ażebym słuchała, jak mi będzie prawił o miłości?... Nie mam ochoty ani prawa, jako narzeczona barona de Kerjean, słuchać wyznań podobnych...
— Wiesz co, iż słysząc cię, możnaby sądzić, że nie znasz wcale Renégo?.. wtrąciła żywo pani de Simeuse. Czy przestając go kochać, zapomniałaś także o tej szlachetnej, prawej naturze?.. O! nie obawiaj się, Janino, pan de Rieux potrafi uszanować narzeczoną pana de Kerjean, tak jak szanował własną narzeczoną swoję; nie powie ani jednego słowa, którego nie miałabyś prawa usłyszeć...
— Wiem o tem, droga mateczko... ale po co to wszystko?...
— René chce ci oddać do rąk własnych ważny jakiś depozyt.
— Cóż to za depozyt?...
— Nie wiem, i nie miałam powodu pytać go o to...
— Niechaj go odda tobie, mateczko...
— Jesteś nielitościwą, Janino... okrutną jesteś!...
— Cóż chcesz, mateczko?... to słabość moja, to szaleństwo moje... przyznaję, ale na samą myśl spotkania się z Reném, zimno mi się robi na ciele, Na Boga! matko, uwolnij mnie od tego z nim spotkania.
— Chciałabym, moje dziecię... chciałabym bardzo...
— Więc nie masz na to sposobu?...
— Tak, René czeka, a ja obiecałam, że przyjdziesz...
— Cofnij obietnicę swoję, mateczko!...
— To już po raz drugi w takim razie Janino, nie dotrzymałabym słowa Renému... Nie, nie uczynię mu podobnej przykrości, nie zadam mu w twojem imieniu nowej dotkliwej boleści, nowej niezasłużonej zniewagi. Szlachcic on, przyjaciel i krewny, zasługuje najzupełniej na nasz szacunek, a bez wahania gotów dla nas życie poświęcić... Odwagi zatem, dziecko kochane... Czyś straciła tę heroiczną prawie siłę woli, jaką w tobie zawsze podziwiałam?... Czyż nie jesteś już córką de Simeusów?...
Carmen zrozumiała, że dalszy opór byłby niewłaściwy, że napróżno zresztą walczyłaby z postanowieniem matki i że potrzeba jej ustąpić koniecznie...
— Zresztą... pomyślała, rzuciwszy szybkie w przeszłość spojrzenie, nie pierwszy raz przecie postawię czoło burzy... Znam położenie, będę się mieć na baczności i wyjdę z próby zwycięzko...
Głośno zaś dodała:
— Muszę ci być posłuszną, matko... Gdzie na mnie czeka pan de Rieux?...
— Na dole, w małym saloniku, moje dziecię kochane...
— Idę zatem do niego...
— Uściskaj mnie jednak przedtem...
— O! z całego serca, mateczko!...
Księżna objęła Carmen, a całując szeptała jej do ucha:
— Bądź dobrą i miej litość dla niego, moje dziecię... Pomyśl, jaki on nieszczęśliwy, co on cierpi dla ciebie...
Cyganka skinęła głową i opuściła panią de Simeuse, żeby się udać do Renégo.
Idąc myślała sobie:
— Co on mi mówić będzie... i co ja mu odpowiem?... Co to za jakiś depozyt, który mnie tylko oddać zamierza?...
Doszedłszy do drzwi małego saloniku, przystanęła trochę, bo nie czuła się panią siebie; truchlała, czy pomieszanie na twarzy nie zdradzi wewnętrznego jej niepokoju...
Ale zapanowała zaraz nad sobą, otworzyła drzwi i próg przestąpiła.
Położenie jej w ostatniej chwili, było pod każdym względem takie same, jak położenie barona de Kerjean, gdy dnia poprzedniego gotował się stanąć przed obliczem markiza de Rieux.
Widząc wchodzącą Janinę de Simeuse, albo raczej tę, której nikt, oprócz Luca i wiedźmy, nie mógłby zaprzeczyć tego imienia i nazwiska, René poczuł dreszcz w całem ciele.
Wszystka krew z przerażającą gwałtownością spłynęła mu do serca, z bladego stał się sinym, zachwiał się i musiał obiema rękami ująć złoconą poręcz fotelu, stojącego w pobliżu, ażeby nie upaść na ziemię.
Carmen, jak wiemy, nie znała wcale pana de Rieux, zobaczyła go po raz pierwszy.
Uderzyła ją jego twarz szlachetna i piękna, na której widoczne były ślady cierpień, ślady nocy bezsennych i łez obfitych.
Marmurowe jej serce wzruszyło się na chwilę, gdy pan de Rieux stał pod jej spojrzeniem, niby człowiek, kulą w piersi przeszyty.
— Oto, gdzie prowadzi prawdziwa miłość!... pomyślała z pewną goryczą. Oto, jak Janina de Simeuse jest prawdziwie kochaną!... Gdyby mnie był spotkał pierwszą, mnie by był tak pokochał z pewnością!... No... ale tamta umarła i miłość jej do mnie należy.
To wystarczyło dla dumnej cyganki... o tem, czy serce jej odpowiedziałoby uderzeniom serca szlachetnego młodzieńca, czy za jego szlachetną, serdeczną miłość umiałaby odpłacić wzajemnością, o tem nie pomyślała wcale — teraz to ją tylko zajmowało, jak odegrać najlepiej trudną swoję rolę.
— René!... rzekła wolno i poważnie, zbliżając się do młodego marynarza, lepiejby napewno było, żeby to upragnione przez ciebie widzenie, wcale było nie nastąpiło. Tak mi się zdawało przynajmniej. Byłeś innego zdania, jestem zatem. Co mi masz do powiedzenia, mój przyjacielu?... Mów, słucham.
Głos Carmeny, zupełnie podobny do głosu Janiny, wyrwał Renégo niby iskra elektryczna z głębokiego osłupienia w jakiem się znalazł ujrzawszy przed sobą cygankę.
Zatrzymała się o dwa kroki.
— Janino... szepnął, nie podasz mi nawet swojej ręki!...
— Oto masz ją, kochany René, odpowiedziała Carmen bez wahania; oto ręka twojej przyjaciołki, siostry, uściśnij ją, mój bracie!...
— Bracie!... powtórzył de Rieux, opuściwszy piękną rękę, którą mu podano. Prawda... jestem tylko bratem!...
— René... spytała cyganka pieszczotliwie, chcesz, abym ci była siostrą?... wszak prawda?...
Pan de Rieux opuścił oczy i milczał, nie miał odwagi powiedzieć nie, nie miał siły powiedzieć tak.
— Mój przyjacielu, ciągnęła Carmen, matka moja, której zamiary swoje powierzyłeś, mówiła mi o twoim blizkim wyjeździe.
— Cóż cię... wykrzyknął René, cóż cię wyjazd mój obchodzi?... Wszystko, co mnie dotyczy, jest ci obojętnem zupełnie...
— Mylisz się, mój przyjacielu, i popełniasz niesprawiedliwość, odparła cyganka. Nie mogę i nie chcę zapomnieć o związkach krwi, jakie nas łączą ze sobą!... Nie mogę i nie chcę nie pamiętać wspomnień młodości naszej!... Nie, René, nie jesteś mi wcale obojętnym i przysięgam, że gdziekolwiek zaprowadzi cię przypadek, myśli moje i życzenia moje pójdą wszędzie za tobą.
— Jeżeli umrę, Janino, czy poświęcisz mi jednę łezkę chociaż swoję?...
— Gdybyś umarł, mój René, poświęciłabym ci nie jednę, ale wszystkie łzy mojego serca i moich oczu!... Na szczęście, dodała z zalotnym uśmiechem, Jesteś w wieku, w którym o śmierci mówić niema potrzeby, ja zaś przepowiadam ci długą i świetną przyszłość.
— Przyszłość kilku godzin... pomyślał w dachu René.
I dodał po chwili:
— Jakakolwiek będzie ta moja przyszłość, usuwam się tymczasem i bodaj, że w tej chwili mówię do ciebie po raz ostatni, obowiązkiem jest moim zatem, złożyć ci do rąk twych własnych, przedmioty nieocenionej wartości...
O jakich przedmiotach mówił Rene, Carmen, rzecz prosta, nie wiedziała.
Czekała na wyjaśnienie zagadki.
— Najprzód składam ci ten list oto, ciągnął de Rieux, podając cygance ćwiartkę papieru, na której liter prawie nie znać było, tak były zatarte pocałunkami i łzami. To jedyny list, jaki do mnie pisałaś i to list, w którym mi mówiłaś, że czujesz zbliżający się zgon, w którym powiedziałaś:
„Ty, któremu oddałam moje serce, ty, z którym miałam połączyć życie moje, przybądź odebrać ostatnie tchnienie moje, ostatnią myśl moję.“
Jakżeś się zmieniła od tego czasu, Janino!... Zdrową jesteś i silną, odebrałaś mi swoje serce i masz podzielić życie z innym!... Nie wolno mi w takim razie zachować tego listu, zwracam ci go zatem...
Wymawiając ostatnie słowa, René nie mógł zapanować nad wzruszeniem, łzy puściły mu się z oczu, łkanie głos przytłumiło.
Carmen pochwyciła list i, nie spojrzawszy nawet na niego, podeszła do kominka i w ogień rzuciła.
Potem powróciła do margrabiego.
— Odwagi, mój przyjacielu, rzekła, siląc się na uczucie, którego nie doznawała, odwagi!... na Boga, bracie!... dodała, ocierając suche oczy.
— Znajdę ją na to, ażeby umrzeć, szepnął pan de Rieux, ale na to, aby żyć, nie znajdę.
Łzy płynęły mu coraz bardziej, łkanie mówić nie pozwalało.
To też rzekł dopiero po chwili:
— List, który płomienie zniszczyły, był dla mnie wspomnieniem chwil rozkosznych i bolesnych, ale mam droższy jeszcze daleko przedmiot, aż z tym, widzę, będę się musiał rozłączyć... Czy pamiętasz o mojej radości, o mojem upojeniu szalonem, gdyś mi w obecności matki wręczyła ten drogi podarunek, który zdawał się być zadatkiem przyszłości?... Czy pamiętasz słowa wtedy przez ciebie wyrzeczone?... Janino, ty musisz to pamiętać!... Zaklinam cię, powiedz mi, czy tak jest w rzeczywistości?...
Po raz pierwszy od początku tej rozmowy, doświadczała teraz Carmen głębokiego zaniepokojenia.
René odwoływał się do jej pamięci, mówił o faktach, niepodobnych do odgadnięcia, wprowadził ją w obcą dla niej zupełnie przeszłość.
Jak tu nie odpowiedzieć i jak tu się nie skompromitować jaką nietrafną odpowiedzią.
Sytuacya była ciężką, wyjątkową, ale przebiegłość cyganki nasunęła jej zręczny sposób wywikłania się z kłopotu.
— Błagam cię, odpowiedz mi, Janino, czy sobie przypominasz?... powtórzył pan de Rieux.
Carmen przybrała na twarz wyraz zimnej, wyniosłej godności, spuściła oczy i odpowiedziała stanowczo:
— Czyż nie rozumiesz tego, René, że ja nie chcę nic sobie przypominać?...
— Prawda!... potaknął pan de Rieux ponuro. Masz rację, że nie chcesz sobie tego przypomnieć... Przeszłość nie istnieje dla ciebie... Z księgi życia swojego, wyrywasz każdą kartkę, na której wypisane jest nazwisko moje!... Janino, weź to pudełko, znajdziesz w niem medalion, któryś mi ongi ofiarowała... Nie posiadając twego serca, nie mam prawa do twojego obrazu.
Carmen pochwyciła pudełeczko, tak jak przedtem list pochwyciła, ale zamiast go rzucić w ogień, nacisnęła sprężynę i długo przypatrywała się podobiźnie Janiny de Simeuse.
Była to miniatura, którą Doyen skopiował dnia poprzedniego.
Przez cały czas tego egzaminu, René nie spuszczał oczu z młodej kobiety.
Drżał, aby nie poznała podstępu i nie zawołała:
— Napróżno chcesz mnie oszukać, to nie ten sam portrecik... Oryginał zatrzymałeś w swoich rękach... Ja chcę mieć tamten... oddaj mi go....
Uspokoił się dopiero wtedy, gdy Carmen zamknęła pudełeczko i schowała je za stanik.
— Janino, wymówił nieśmiało młody człowiek, teraz już nie posiadam nic twojego, musisz więc być zadowoloną?..,
— Postąpiłeś szlachetnie, przyjacielu, i dziękuję ci z całego serca za ofiarę, która powiększa szacunek mój dla ciebie... Cierpię, patrząc na twoje cierpienie, ale skoro mamy obowiązki, musimy je spełnić przedewszystkiem.
I jakby jej pilno było zakończyć to zanadto długie widzenie, dodała:
— Matka wspominała mi o jakimś depozycie, który miałeś mi powierzyć... gotowa go jestem przyjąć...
— Oto jest... ten depozyt... odpowiedział René.
I podał cygance dużą kopertę, zapieczętowaną trzema herbowemi pieczęciami.
Carmen wzięła ją i spojrzała na adres.
— Dla czego niema żadnego napisu?... zapytała.
— Mogłoby go stanowić jedynie nazwisko twoje...
— Więc to, co pakiet zawiera, dla mnie jest przeznaczone?...
— Tak.
— Mam zatem złamać pieczęcie?...
— Tak, ale nie teraz zaraz...
— Kiedyż zatem?...
— Zanim ci odpowiem, czy pozwolisz mi zadać sobie jedno pytanie?...
— Proszę...
René poruszył ustami, ale nie mógł wymówić słowa, pobladł bardziej jeszcze, bardziej jeszcze zmienił się na twarzy i dopiero po kilku chwilach walki ze sobą, wyszeptał:
— Czy dzień ślubu naznaczony?...
Carmen przypatrywała się panu de Rieux z wielką nieufnością.
I uznała za stosowne nie powiedzieć mu dokładnej daty.
— Jak, czas jest już oznaczony, dzień jest już obrany...
— Kiedyż ślub nastąpi?...
— Od jutra za tydzień...
Skłamała, jak o tem wiemy.
Ślub jej z Kerjeanem miał odbyć się za dni cztery.
— A więc... zaczął René pewniejszym niece głosem, za cztery dni rozedrzyj tę kopertę, przeczytuj, co zawiera i oby Bóg raczył rzucić promyk światła w ciemności, jakie cię otaczają!... oby oddalił od ciebie wszelkie wiszące nad głową twoją niebezpieczeństwa!.. Błagam go o to gorąco z całej duszy!...
Carmen zadrżała.
Że pan de Rieux coś wiedział, albo coś odgadywał, niepodobna było wątpić.
— René!... wykrzyknęła, słowa twoje kryją jakąś tajemnicę... Co mi chcesz dać do zrozumienia... Co za ciemności mnie otaczają?... Co za niebezpieczeństwo mi zagraża?...
— Janino, odpowiedział młody marynarz, nie pytaj mnie o to, bo ci nie mogę dać odpowiedzi.
— Dla czego?...
— Dla tego, żeś w tej chwili podobną do tych, o których Pismo Święte powiada: „macie oczy, żeby nie widzieć, uszy, żeby nie słyszeć...“ Nie chciałabyś mi uwierzyć...
— To, czego nie chcesz mi powiedzieć, napisałeś zapewne?...
— Tak...
— Znajdę więc w kopercie rozwiązanie dziwnej zagadki?...
René skinął głową potakująco.
— Dla czego, proszę cię, ciągnęła cyganka, przypuszczasz, że za trzy dni uwierzę temu, czemu dzisiaj nie chciałabym dać wiary?...
— Dowiesz się z tego listu, odrzekł pan de Rieux.
— A gdybym cię poprosiła, żebyś mi powiedział?...
— Byłoby to bezużyteczne, prośby twoje musiałyby pozostać niewysłuchanemi.
— A więc, odrzekła cyganka, wlepiając badawcze spojrzenie w marynarza, żeby wyczytać, jakie wrażenie sprawią na nim jej słowa, zapytam się o to barona de Kerjean, bo on musi wiedzieć o tem, co chcesz ukryć przedemną...
— Janino!... wykrzyknął de Rieux, prawie z uniesieniem, na Boga, na miłość matki twojej, zaklinam cię, ani słowa temu człowiekowi!... Niech on nie wie o tych papierach, niech się nawet nie domyśla, że się w ręku twem znajdują, bo inaczej wszystko stracone!.. Jak Bóg na niebie, nie cofnąłby się przed niczem, ażeby je pochwycić... Gotów ogień pod ten dom podłożyć, ażeby zniszczyć te dowody...
Carmen dowiedziała się więc wszystkiego, co chciała, była teraz przekonaną, że list zawierał straszne jakieś oskarżenie przeciwko baronowi.
Pan de Rieux zatem stawał się niebezpiecznym.
— Zaradzimy temu... pomyślała w duszy.
A słodziutkim, łagodnym głosikiem, rzekła głośno:
— René, przyjacielu mój, proszę cię, uspokój się... Stanie się, jak chcesz, nikomu w świecie, nawet matce, jeżeli tego żądasz, nie powiem, co zaszło między nami. Za trzy dni, ani później ani wcześniej, otworzę kopertę i dowiem się, coś napisał...
— Przyrzekasz mi to, Janino?... zapytał René z radością.
— Przyrzekam ci to, a wiesz dobrze, że każda z Simeusów umie dotrzymywać obietnicy.
— Wierzę ci, Janino, wierzę i dziękuję sercem całem. Dzięki temu odjadę spokojniejszy, a pożegnam cię z mniej zrozpaczonem sercem.
— Do widzenia tylko!... musisz mi powiedzieć, kochany bracie... powiedziała cyganka.
— Nie... ja żegnam cię, Janino, żegnam na zawsze!... oświadczył René. Nie zobaczymy się już nigdy na tym świecie!...
— Liczę na to, pomyślała w duchu Carmen.
Za chwilę pan de Rieux wyszedł z salonu i nie odwracając głowy po za siebie, opuścił pałac, którego próg, jak sądził, przestąpił po raz ostatni.
— No... rzekł do siebie, jeżeli Pan Bóg da, że ją śmierć moja ocali, umrę zupełnie szczęśliwy...
Spojrzał na zegarek.
Była godzina punkt druga.
O trzeciej, jak sobie przypominamy, miał się spotkać z Lucem Kerjean na rogu ulic l’Enfer i Tombe-Issoire, czyli bardzo niedaleko od miejsca w którem się znajdował.
Szło o przepędzenie pozostającego mu wolnego czasu.
Zaczął iść wązkiemi uliczkami, kierując się w stronę Luksemburgu.
Pozostawmy go kroczącego z duszą przepełnioną rozkosznemi wspomnieniami minionej przeszłości, a powróćmy do Carmeny.
Zaledwie drzwi saloniku zamknęły się za oficerem marynarki, odetchnęła ona swobodnie, jakby się pozbyła ciężaru niecierpliwie dźwiganego.
Podeszła do jednego z okien i widziała, jak René minął dziedziniec, jak wszedł do bramy i zniknął na ulicy Wały św. Wiktora.
— Nareszcie skończyło się!... powiedziała sobie z zadowoleniem. Zdaje mi się, że się znalazłam, jak niepodobna lepiej, i że nie mam sobie nic zgoła do wyrzucenia... Biedny, młody głuptasek!... jak on cierpi okrutnie... Mimowoli nim się zajmuję, mimowoli go żałuję i nie życzyłabym mu nic złego, gdyby nie był niebezpiecznym, gdyby mi nie stał na przeszkodzie!... O! gdybym naprawdę była Janiną de Simeuse, czuję, jakbym go silnie kochała... Ale jestem cyganka, Carmeną tylko, René więc nie może być dla mnie niczem innem, jeno nieprzyjacielem zawziętym... Ten pakiet dostarczy mi zapewne nowego na to dowodu.
I złamała pieczątkę koperty, zawierającej testament oraz list do Janiny adresowany.
W chwili, kiedy pierwsze wiersze przebiegała oczyma, otworzyły się drzwi i Kerjean bez anonsowania się, jak zwykle, wszedł do pokoju.
Carmen chciała poskoczyć do niego, ale on palec do ust przyłożył i tym gestem zalecił ostrożność wspólniczce.
Przychodził codzień tutaj, ale księżna, a często i książe obecnemi byli przy jego wizytach, co przeszkadzało poufnej rozmowie z cyganką.
Nie była ona z tego powodu powiadomioną o żadnem z wypadków, jakie tak szybko następowały po sobie.
Nie wiedziała o śmierci hrabiego de Jussac i markiza de la Tour-Landry, nie wiedziała o niebezpieczeństwie zawisłem chwilowo nad głową Luca.
Dla wiadomych nam powodów przyśpieszył on dziś odwiedziny swoje w pałacu Simeuse i tu dowiedział się na wstępie, iż pan de Rieux był u księżnej.
Dreszcz go przeszedł na tę wiadomość.
Zachował jednakże krew zimną, ażeby powiedzieć lokajowi:
— Nie przeszkadzaj księżnej pani. Nie chcę jej rozmowy z panem de Rieux przerywać. Poczekam w dużym salonie.
Słudzy wiedzieli o blizkim małżeństwie barona, uważali go więc jako przyszłego swego pana i byli mu naturalnie posłuszni.
Kamerdyner usunął się, nie zrobiwszy żadnej uwagi.
Luc pozostał sam, a pchany ciekawością, zbliżył się do drzwi, uniósł portiery i przyłożył ucho.
Pierwsze słowa, jakie posłyszał, przekonały go, że to Carmen, nie zaś księżna rozmawiała z markizem.
Zdwoił uwagę, aby nie stracić ani jednego z zamienionych wyrazów.
Skoro zmiarkował, że rozmowa jest na ukończeniu i że pan de Rieux ma wychodzić, opuścił miejsce obserwacyi, albo raczej szpiegowania, usunął się w głęboką framugę okna i zapuścił długie fałdy ciężkiej firanki, tak, że go zasłoniły zupełnie.
René przeszedł salon, nie domyślając się, że ten, którego nienawidził i którym pogardzał, tak się blizko znajduje.
Kerjean również jak Carmen patrzył na rywala, mijającego dziedziniec, pałacowy i wychodzącego za bramę.
Zaraz potem wysunął się ze swego ukrycia, otworzył drzwi i znalazł się obok cyganki.
— Dawaj prędko!... zawołał, wskazując na list, jaki trzymała w ręku.
Parę minut wystarczyło łotrowi do przeczytania pisma od początku do końca.
Szczególny uśmiech ukazał się mu na ustach.
— Doprawdy, rzekł o tyle głośno, ażeby być usłyszanym przez cygankę, ten człowiek jest wrogiem naszym potężnymi... Spojrzeniem przenika ciemności, a czego nie odgaduje?... Jeżeli kto to on jeden tylko może mnie na seryo przestraszać!...
— Cóż to takiego?... spytała Carmen.
— Masz, kochana Janino, odparł baron, zwracając list cygance, która w miarę czytania, bladła także z przestrachu.
— O!... odezwała się nareszcie, miałam racyę przewidując niebezpieczeństwo!... Bardzo było blizkiem widocznie!... Zmiłuj się, baronie, cóż jest prawdą w tych oskarżeniach okrutnych?...
— Wszystko!... odpowiedział nędznik lakonicznie.
— Więc panowie: Jussac i de la Tour-Landry?...
— Grozili nam obadwaj i usunęliśmy z Periną jednego dnia obudwu...
— Zręcznie... tajemniczo... bez świadków?...
— Czyż możesz pytać o to!...
— W takim razie, zkądże pan de Rieux może wiedzieć?...
— Nic nie wie, ale wszystko odgaduje. Najsprytniejszy z agentów pana de Sartines, nie mógłby w tej chwili walczyć z przenikliwością jego... A dla czego?.. Dla tego po prostu, że jest zakochanym, że chce zgubić rywala...
— To ciekawe, nie prawdaż?... to dziwne?... i przedewszystkiem przerażające!... Jakiś instynkt mnie ostrzega, że René zgubi nas jednakowoż...
— Instynkt twój jest bezzasadny... Za godzinę, pan markiz, nie będzie mógł zgubić nikogo, bo sam, przysięgam ci na to, zgubionym zostanie...
— Prawda... przypominam sobie... że będziecie się bić dziś ze sobą...
Pisze to w swoim liście... i nawet dodaje, że napewno zostanie zabitym... — Muszę przyznać, iż jest wróżbitą znakomitym...
— Rezultat pojedynku zawsze jest niepewny przecie...
— Nie ze mną, kochana Janino... daję ci słowo na to... Ja nie jestem z tych, co się zdają na przypadek, bo ja wiem, że szczęście często zawodzi... już zarządziłem odpowiednie środki ostrożności...
— Poznaję... szepnęła Carmen ze znaczącem spojrzeniem, iż już na swoję stronę szalę przeważyło!...
— Naturalnie... odrzekł baron. Nic nie może przeszkodzić nam w dążeniach do celu. Kiedy wpół do czwartej wybije na tym oto zegarze... odmów modlitwę za duszę pana Renégo de Rieux, poległego w samym kwiecie wieku...
Cyganka próbowała się uśmiechnąć na ten żart złowrogi, musimy atoli powiedzieć na jej pochwałę, iż zabrakło jej na to sił i odwagi.
— Co mam z tym fantem zrobić?... zapytała mnąc w ręku list Renégo.
— Spalić jak najprędzej ten wielce niebezpieczny papierek, i podziękować dobrej gwiazdce naszej, że nie pozwoliła, aby wpadł w ręce księcia albo księżnej. To byłoby bardzo niedobrze..
— A testament?...
— Gdybyśmy wiedzieli, co zawiera, moglibyśmy oddać podług adresu, ale kto wie, czy i tam niema jakiego oskarżenia?...
— Skazujesz go zatem tak samo na spalenie...
— Rozumie się... Spadkobiercy markiza de Rieux, urządzą się, jak będą mogli... Spal to, kochana Janino!... spal!...
Carmen rzuciła testament do ognia.
Koperta, na której wypisane było nazwisko pana de Simeuse, kończyła się dopalać w chwili właśnie, gdy weszła księżna.
Zdawała się ździwioną trochę tem, że zastała tu córkę i barona, o przybyciu którego nie wiedziała, — przyjęła go pomimo to ze zwykłą uprzejmością, i wziąwszy Carmenę na bok, zapytała po cichu:
— A René?...
— Odszedł, mateczko...
— Pocieszony?...
— Spokojniejszy przynajmniej...
— Nie spotkał się z baronem?...
— Nie, dzięki Bogu...
— Czy trwa w postanowieniu wyjazdu?
— Tak... a ja nie ukrywałam wcale przed nim, że pochwalam z całej duszy to jego postanowienie...
— Biedny René!... Niech go Bóg prowadzi szczęśliwie...
— Będziemy się modlić za niego, kochana mateczko...
— Czy oddał ci depozyt, o którym mówił?...
— Ten mniemany depozyt był tylko pretekstem dla zobaczenia się ze mną... Nie było wcale o nim mowy...
Pani de Simeuse nie mogła się o nic więcej w obecności de Kerjeana wypytywać i rozmowa stała się ogólną, ale nie trwała długo bo zbliżała się godzina pojedynku, a baron zanadto dobrze był wychowanym, iżby się miał o minutę chociażby tylko opóźnić.
Ściągnąć przeciwnika w zasadzkę i zabić go podstępnie — były to rzeczy zwyczajne dla barona, ale dać czekać na siebie, o nigdy!.. przenigdy!...
Podobne uchybienie zdawało się niepodobieństwem.
Pożegnał księżnę i księżniczkę.
Pani de Simeuse zaprosiła go na kolacyę.
Przyjął inwitacyę z oznakami wielkiej radości i wdzięczności, pocałował z szacunkiem rękę przyszłej matki, pożegnał raz jeszcze czule Carmen, a na wyjściu szepnął jej do ucha:
— Opowiem ci wieczór o wszystkiem, co się stało...
Podszedł do konia, którego Malo trzymał na dziedzińcu, skoczył na siodło i najkrótszą drogą pojechał na ulicę I’Enfer.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.