Dom tajemniczy/Tom III/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Czarny pokutnik.

Nadszedł dzień balu
Pan de Rieux pomiędzy jedenastą a dwunastą w nocy, odbył długą naradę z Dagobertem i Bouton-d’Orem, wydał im przytem jak najbardziej szczegółowe rozkazy.
Następnie zajął się swoją toaletą, albo raczej swojem przebraniem.
Przywdział kostium czarny aksamitny, całkiem podobny do kostiumu, w jakim na sławnym obrazie swoim przedstawił Van-Dick Karola I.
Na ten kostium nałożył kaptur, jakiego używali zakonnicy, nazywani czarnymi pokutnikami.
Kaptur, spadający na twarz i posiadający otwory na oczy i usta, najzupełniej zastępował maskę.
W ubraniu tem, René ze szpadą u boku i pistoletami ukrytemi, bo nie chciał być bezbronnym w obec najzawziętszego wroga swojego, wysiadł z karety o pierwszej po północy przed fotelem Dyabelskim i wstąpił na pierwsze stopnie peronu.
Przeszedł śmiało podwójny, szereg wygalonowanych lokajów, dziwiących się po cichu ponuremu przebraniu, oddał w ręce Malo kartę zapraszającą i wszedł do salonów oświetlonych, w których cały przepych i wszystkie możliwe przyjemności Paryża współzawodniczyły na uświetnienie zabawy.
Przez kilka sekund pan de Rieux był literalnie olśniony.
Te światła oślepiające, ta muzyka, cudownemi wibracyami napełniająca powietrze, ta atmosfera przepełniona zapachem kwiatów, te kostyumy o tysiącznych barwach, przesuwające się przed oczami, te czarujące tańce, cały ten widok prawdziwie magiczny, uczynił na nim tak silne wrażenie, że spowodował zawrót głowy, podobny do tego, jakiego doświadcza rekonwalescent, gdy użyje za silną dozę mocnego wina.
Dziwne to uczucie trwało jednak bardzo niedługo, René zebrał zaraz całą swoję energię, zmieszał się z tłumem i zaczął poszukiwać Janiny de Simeuse, baronowej de Kerjean.
Pan de Rieux nie chciał o nią pytać nikogo, a nie było rzeczą zbyt łatwą odnaleźć gospodynię w pośród pięciuset kobiet, uwijających się bezustannie po salonach, obszernych, jak salony Luwru.
Napróżno też czas jakiś ścigał wszystkie grupy oczami, ta o którą mu chodziło, była niewidzialną dla niego.
Nagle, gdy orkiestra dała sygnał do menueta, René zadrżał, jakby go niespodzianie dotknął prąd elektryczny.
Pobladł pod kapturem i przycisnął rękę do silnie bijącego serca.
Spostrzegł o dziesięć kroków od siebie niedawną narzeczoną swoję, spostrzegł Janinę de Simeuse, czyli Carmen, która przepiękna w królewskiem swojem przebraniu stawała właśnie do tańca.
Pochylona z uśmiechem na ramieniu jakiegoś nieznanego panu de Rieux szlachcica, młoda kobieta zamieniała ze swym tancerzem słowa, których René nie mógł dosłyszeć. Śmiała się głośno a rzucała na wszystkie strony błyszczące spojrzenia, pełne kokieteryi.
Renému serce się ścisnęło — głęboka zazdrość i głucha nienawiść rozdzierała mu duszę, palące łzy cisnęły się do oczu... Pragnąłby wyzwać i zabić bez litości tego człowieka, którego Janina słuchała z takim uśmiechem, z takiemi spojrzeniami.
Taniec się rozpoczął i sprawił nowe tortury Renému.
Carmen, cyganka hiszpańska, tancerka, wygrywająca ongi na tamburynie, porwana bezwiednie wspomnieniami przeszłości, zmieniła, nie wiedząc sama o tem, menuet francuzki, w jakiś ogniście namiętny taniec.
Powodzenie było ogromne oklaski rozlegały się po patrycyuszowskich salonach, jak gdyby cyganka na deskach teatralnych występowała.
René przypatrywał się scenie ze zdumieniem i rozpaczą.
— Śnię, albo waryatem jestem!... Czyż możebnem jest to, na co patrzę własnemi oczami?... Janina, córka Simeusów, wychowana przez szlachetną, cnotliwą matkę, w skromnych zasadach domowego ogniska, czyż mogłaby stać się kokietą, pragnącą podobać się za jakąbądź cenę, czyż potrafiłaby upajać się takiemi poniżającemi tryumfami?.. Patrzę na to, a jednakże nie wierzę, że to Janina de Simeuse!... Czym ja ślepy i głupi?...
Menuet skończył się w tej chwili.
Carmen otoczona rojem młodzieży, zniknęła w tem otoczeniu pochlebców i wielbicieli, a pan de Rieux straciwszy ją z oczu, oprzytomniał trochę i wyperswadował sobie, iż się stał ofiarą dziwnie bolesnego złudzenia.
— Zazdrość — powtarzał sobie, nie pozwalała mi sądzić sprawiedliwie... wziąłem za występną kokieteryę niedoświadczenie niewinnego dziecka, nieznającego świata i upajającego się pierwszem powodzeniem swojem... Janino... droga Janino, wybacz mi te ubliżające podejrzenia, bo ja sam sobie nie mogę ich przebaczyć!...
Ukryty we framudze okna, pogrążył się w myślach... Nie słyszał ani otaczającego go szmeru, ani muzyki... Patrzył a nic nie dostrzegał... myśli jego uleciały gdzieś daleko...
Czas uchodził, potrzeba zatem było skorzystać ze sposobności.
Markiz zapanował nad sobą.
— Pójdę jej poszukać... powiedział sobie. Powiem jej wszystko i przekonam, że lubo jest dla mnie stracona, nie przestałem należeć do niej w zupełności... Wysłucha mnie, odpowie i odnajdę dawną moję Janinę...
Po raz drugi zaczął tedy szukać Carmeny.
Tym razem lepiej mu się udało.
Przy wejściu do drugiego salonu, spostrzegł młodą kobietę, szepczącą z Moralesem.
Pomimo wspaniałego kostiumu granda hiszpańskiego, jaki miał cygan na sobie, pan de Rieux poznał od razu tę twarz, podobną do drapieżnego ptaka, która się pochyliła nad nim, w chwili, gdy tracił przytomność w pustce przy ulicy Tombe-Issoire.
Zadrżał mimowoli na myśl, że ten podły morderca, był, jak się zdawało, w poufałej z Janiną zażyłości.
Morales się oddalił, René zaś skorzystał z chwili i żywo zbliżył się do Carmeny.
— Pani... rzekł z drżeniem w głosie, racz mi uczynić ten honor, przyjm ramię moje i pozwól się poprosić o chwilkę rozmowy...
Pan de Rieux miał nadzieję, że Janina zadrży, głos jego posłyszawszy, ale Carmen zapomniała już tego głosu.
— Panie pokutniku, odpowiedziała, śmiejąc się uroczo, królowa hiszpańska nie mogłaby prośbie twojej odmówić, udzielam więc audyencyę, chociaż, dodała cyganka z szyderstwem, jak na zabawę, wybrałeś za bardzo ponury kostium...
René poczuł, że mu krew uderzyła do głowy przy dotknięciu ręki Carmeny.,
— Przyznaję, odpowiedział, że ubiór mój jest bardzo smutny... ale mniej smutny jednakże, niż to, co wyjawić chcę Janinie de Simeuse.
Posłyszawszy tak niespodzianie, wymówione nazwisko swojej ofiary, Carmen zadrżała z kolei.
Ale nie zmieszała się wcale, na ustach pozostał uśmiech poprzedni.
— Powiadasz pan, że masz mi uczynić ponure jakieś odkrycie, odrzekła wesoło. O! panie pokutniku, pomimo całego szacunku, jaki powinnam mieć dla stroju twego, pozwól, że ci nie uwierzę... Życie moje jest snem rozkosznym.... żadne nieszczęście nie mogłoby mnie dosięgnąć obok męża, którego kocham, niema też żadnej chmurki na rozjaśnionem niebie przyszłości mojej...
— A czy w głębi serca swojego, nie ma pani żadnego wspomnienia, żadnego wyrzutu?...
— Wyrzutu?... powtórzyła Carmen, której pozorny spokój pokrywał coraz bardziej wzrastającą obawę. Zapominasz pan, do kogo mówisz. Maska pozwala na wiele rzeczy, ale proszę być ostrożnym i nie posuwać się za daleko!...
— Janino de Simeuse, ciągnął pan de Rieux, czyż nie uważasz za grzech śmiertelny zlekceważenie ostatnich przestróg, umierającego przyjaciela... Czy nie uznajesz za zbrodnię, zdeptanie nogami ostatniej jego woli?... Tyś popełniła tę zbrodnię... Czy sobie nie przypominasz tego?...
Carmen zachwiała się i zbladła.
— Nie wiem, co pan chcesz mówić... szeptała, nie rozumiem pana?...
— Twoja bladość i pomieszanie, przekonywają, żeś mnie zrozumiała... powiedział René z zapałem. Zgubiłaś się dobrowolnie, Janino, oddając baronowi de Kerjean list, który stać się miał zbawieniem twojem...
— Kto może być ten człowiek?... zapytywała siebie Carmen ze drżeniem, i jakim sposobem zdobył podobną tajemnicę?...
Zdumienie i przerażenie cyganki zostanie wytłomaczone, gdy powiemy, iż Luc de Kerjean, po oznajmieniu jej o śmierci Renégo de Rieux, uznał za stosowne nie powiedzieć nic wspólniczce o dziwnym epizodzie zniknięcia trupa, aby jej w ten sposób niepotrzebnie nie robić niepokoju.
Carmen była przekonana, że narzeczony Janiny de Simeuse od dawna już został wykreślony z listy żyjących.
— Tak, mówił dalej markiz, tłomacząc sobie mylnie pomieszanie młodej kobiety, ten list był dla ciebie zbawieniem... Ten głos wychodzący z na w pół otwartego grobu, powinien był być świętym dla ciebie!... Tyś go jednakże nie usłuchała!... Ale na co się zdadzą niepotrzebne wymówki?... Nie można naprawić złego, jakie się stało... Ten, co cię tak kochał, dzisiaj ma jedno tylko pragnienie, zasłonić cię przed niebezpieczeństwem... zachować ci przynajmniej życie... kiedy mu się szczęścia zachować ci nie dało...
— Życie!... szepnęła Carmen. Cóż mi zagraża?...
— Człowiek, którego nosisz nazwisko...
Cyganka podniosła głowę i siliła się przybrać na usta wyraz wyniosły i pogardliwy.
— Baron de Kerjean, mówiła, wpatrując się groźnie w swojego interlokutora, ale nie mając zamiaru oddalania się od niego, barona de Kerjean nie mogą dosięgnąć zaczepki, a ja, Janina de Simeuse, jego żona, nie chcę i nie powinnam słuchać ich dłużej...
— A jednak musisz mnie pani wysłuchać!... rzekł René tonem nakazującym. Słowa moje ubliżają ci, ale nie dbam o to wcale?...
Luc de Kerjean, mogę złożyć na to dowody, jest złodziejem, fałszerzem i mordercą!... Luc de Kerjean nie cofa się przed żadną zbrodnią!... Głowa jego oddawna już należy do kata!... W chwili, kiedy mówię to pani, na wspaniałe te salony, wejść może policya i w imię sprawiedliwości, zawołać na nędznika:
„ — Chodź za nami, aresztujemy cię!...“
Przysięgam pani, że pod tą posadzką, po którę tyle nóg pląsa wesoło, horda bandytów, przez Luca de Kerjean zebrana, podziemia tego hotelu zamieniła na fabrykę monety podrabianej.
Kiedy René wypowiadał te słowa wolno i dobitnie, Carmen zbliżała się pomału do wysokiego kominka z białego marmuru, ozdobionego w herby Kerjeanów i Simeusów.
Tu byli odosobnieni trochę od reszty tłumu, tu nikt nie śmiał się zbliżyć, ażeby nie przeszkodzić rozmowie gospodyni domu.
Posłyszawszy piorunujące oskarżenie, dowiedziawszy się najniespodziewaniej, że tajemnica podziemi znajduje się w posiadaniu czarnego pokutnika, Carmen zachwiała się, jakby zemdleć miała.
Markiz spostrzegł symptomaty osłabienia i wyciągnął rękę, ażeby ją podtrzymać.
Ale cyganka zapanowała już nad sobą i już odzyskała krew zimną.
— Panie, rzekła głosem złamanym, któremu siliła się nadać pewność. Poświęcenie chodzi z odkrytem czołem, kalumnia tylko pod maską się ukrywa!... Albo jesteś prawdziwym moim przyjacielem, albo jesteś człowiekiem podłym... Kiedy zobaczę twarz twoję, dopiero wtedy będę wiedziała, czy cię wypędzić... czy ci uwierzyć... czy ci podziękować... czy też pogardzać tobą...
René zatrząsł się cały.
— Janino! rzekł składając ręce, Janino!... czy to możebne?.. Czy ja ci jestem nieznanym?...
— Przysięgam, że nieznanym!... że nieprzyjacielem, w to wierzę!...
— O!... wykrzyknął młody człowiek z rozdzierającym akcentem, ja to przewidywałem... ja to przeczułem... tyś mnie nie odgadła... tyś mnie nie poznała, bo ty nie jesteś Janiną de Simeuse!...
Jednocześnie zerwał kaptur i ukazał przerażonym oczom Carmeny, wybladłą twarz i błyszczące oczy.
Na widok zjawiska, które jej się z grobu ukazało, najpewniejszą była bowiem śmierci markiza de Rieux, awanturnica pierwszy raz w życiu straciła zupełnie odwagę.
Wydała głuchy okrzyk i padła zemdlona.
René nałożył kaptur i znikł odrazu w tłumie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.