Dom tajemniczy/Tom III/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
Trzech nieznajomych.

Po rozmówieniu się z Coquelicotem, de Kerjean powrócił do salonów i zastał w nich to samo ożywienie, co i przed zemdleniem baronowej.
Królowa nocy tańczyła z największym zapałem...
Przykre uczucie szybko minęło.
Gospodarz domu, lubo także panował nad sobą, nie mógł ukryć pomieszania, bo odczuwał daleko lepiej niż Carmen grożące mu niebezpieczeństwo.
René de Rienx żył... René de Rieux znał tajemnice hotelu Dyabelskiego... René de kieux podejrzywał, że baronowa de Kerjean nie była Janiną de Simeuse...
Dość mu było jedno słowo powiedzieć, a zgubi ich niezawodnie...
Potrzeba zatem koniecznie, aby René nie egzystował!... potrzeba, aby Coquelicot nie wypuścił swojej ofiary!... Szpada paryzkiego zbójcy mogła go wyzwolić raz na zawsze od groźby wiszącej mu nad głową!...
Jeżeli jednak pan de Rieux nie zostanie dogoniony i pokonany, jak się dostać jutro do niego?... jak uniknąć jego oskarżenia?...
Luc powtarzał sobie to wszystko miotany najstraszniejszym niepokojem.
Dałby chętnie sto tysięcy liwrów za godzinę samotności, za to, żeby mógł się oddalić od tego tłumu rozbawionego, wesołego, który stał mu się teraz nieznośnym.
Usunął się we framugę okna, zapuścił długą draperyę i żeby się nieco uspokoić, przyłożył do zimnej szyby rozpalone czoło.
Nagle jakieś pomieszane odgłosy doszły jego uszu, zobaczył pod oknem tłum lokajów w liberyi, zobaczył jakichś innych także ludzi w pałacowem podwórzu, otaczających nosze, na których widać było jakieś ciało, ale baronowi trudno było rozróżnić ubrania,
Serce Luca zaczęło bić gwałtownie.
— Jestem ocalony... mówił sobie, to René de Rieux być musi!... Napadnięty niespodzianie przez Coqnelicota, nie mógł się wcale bronić... Ale pocóż mi tutaj przynieśli trupa?...
Opuścił framugę okna, wyszedł do pierwszego salonu i dał rozkaz Malo, ażeby czemprędzej zeszedł na podwórze i zapytał, co się tam dzieje...
Po paru sekundach wierny sługa powrócił, ale wydawał się bardzo zmięszany, twarz miał zmienioną.
— I cóż?... zapytał go Luc z ciekawością, co za wiadomość?...
— Niestety, panie baronie, bardzo niedobra nowina... odpowiedział Malo.
Kerjeanowi zdawało się, iż ziemia się pod nim rozstępuje.
— Więc to ciało nieruchome?...
— Coquelicot przeszyty szpadą...
— Kto go ugodził?... czarny pokutnik zapewne?...
— Nie, panie baronie... Jakiś, jak mi powiedziano, chłop nieznajomy, ogromny...
— Coquelicot nie żyje?...
— Dycha jeszcze, ale mu się niewiele już należy...
— Niech się nim zajmą, niech go ocalą, jeżeli to możebne, albo przynajmniej niech go utrzymują przy życiu, dopóki nie będzie mógł przemówić... Słyszysz Malo... wydaj stosowne rozkazy...
— Postaram się, panie baronie...
Luc stracił nadzieję natychmiastowego skończenia z Reném, ale jednocześnie trapiąca go niepewność ustąpiła zupełnie.
Uczuł się spokojniejszym, podnieconym do pewnego stopnia pewnością i ogromem niebezpieczeństwa.
Powiedział sobie, że nazajutrz będzie czas na naostrzenie broni do ataku, lub do obrony, i postanowił heroicznie usunąć z myśli wszelkie troski na resztę nocy.
Winszując sobie tego postanowienia, powrócił do sali jadalnej, zbliżył się do jednego z bufetów, gdzie stały wina gorące i mrożone, oraz różne orzeźwiające napoje,
Morales pierwszą był, jaką tam napotkał, osobą; siedział przy małym stoliczku, obok pół tuzina próżnych butelek różnej wielkości i formy.
Ciemna zazwyczaj twarz cygana, była czerwoną jak burak, nos zakrzywiony, podobny do dzióba sępa, przybrał kolor ciemno-fioletowy.
— Kochany baronie.. przemówił drżącym trochę głosem, jeżeli mnie poszukujesz, to jestem... obiecałem ci, że będę siedział tu jak wryty i... caramba... dotrzymałem słowa... Od jedenastej, najwyżej na dziesięć minut opuszczałem stanowisko... Czy mnie potrzebujesz?...
Kerjean skinął głową przecząco.
— Aha... ciągnął Morales, przyszedł ci apetyt, albo pić ci się zachciało... Zaspokoisz jedno i drugie przy tym bufecie w sposób prawdziwie królewski... O!.. Caramba... dom jest prześlicznie urządzony... Wszyscy goście wygłaszają na cześć twoję pochwały, co nie jest małą rzeczą... Zalecam ci te oto tłuste wątróbki, te raki reńskie i ten pasztet z bażantów z truflami... Co do win, to doprawdy trudny będzie bardzo wybór... Wszystkie są wyśmienite, wszystko ci przynosi honor prawdziwy!... Jak widzisz, kosztowałem je wszystkie kolejno... Za twoje zdrowie... kochasiu!...
Luc — nie mamy potrzeby o tem mówić — nie słyszał wcale, co prawił brat jego żony.
Wziął duży kielich, napełnił go mocnem winem hiszpańskiem i wychylił dwa takie jeden po drugim.
— To wystarczy... pomyślał sobie, aby utrzymać na kilka godzin tak mi potrzebną wesołość humoru.
Nie omylił się, bo uczuł zaraz rodzaj gorączki, która ożywiła go bardzo i przywróciła energię, o jaką silił się przedtem napróżno.
Rzucił okiem w ogromne weneckie zwierciadło, na twarzy jego nie tylko, że bladości nie było, ale oczy błyszczały nadzwyczajnym blaskiem, a usta się uśmiechały.
— No... pomyślał sobie, teraz nikt się nie domyśli, patrząc na mnie, jaki niepokój szarpie mi serce!...
Ogromne ożywienie panowało w salonach, kiedy się gospodarz ukazał, nie tańczono w tej chwili, a goście rozdzieleni na mniejsze i większe gromadki, rozmawiali z żywością, dowodząc, iż prowadzone rozmowy nader były interesujące.
Zaledwie Luc postąpił kilka kroków, gdy jeden z młodych jego przyjaciół oddzielił się od towarzystwa i wykrzyknął:
— Ah! kochany baronie... w sam czas, co się nazywa, przybywasz... aby wybawić nas z wielkiego kłopotu... Wyjaśnij nam rzecz pewną, która nas wszystkich intryguje do najwyższego stopnia...
— O co idzie?... zapytał pan de Kerjean, którego każde wyjaśnienie śmiertelnie przestraszało. Czego sobie życzycie odemnie?...
— Powiedz nam... ciągnął młodzieniec, kto jest ta kobieta, co się ukrywa pod czerwonemi czarnem przebraniem wróżki, a na głowie ma ogromny czepiec, przyozdobiony kabalistycznemi znakami...
— Niepodobna mi was zadowolić... odrzekł Luc, bo nie widziałem żadnej wróżki w hotelu... Pokażcie mi jednakże o kogo chodzi, a może poznam tę osobę...
Młody szlachcic zaczął się na wszystkie strony rozglądać.
— Nie widzę jej... a mimo to dopiero co tu była...
— Szukajmy jej oba, jeżeli sobie życzysz... powiedział de Kerjean, a przedewszystkiem, powiedz mi, proszę, dla czego pragniesz dowiedzieć się, kto jest ta kobieta?...
— Ogromnie mnie zainteresowała... objaśnił młody szlachcic, bo naprawdę zdawała się posiadać siłę jakąś magiczną... Zna wszystkich... odgaduje twarze pod maskami, i przypomniała niektórym z nas tajemnicze fakty, najściślejsze sekrety rodzinne, które, jak się zdawało, nie były wiadome nikomu... Nie domyślasz się teraz ktoby to mógł być taki?...
— Nic a nic się nie domyślam, ale powtarzam ci, chodź... będziemy razem robić poszukiwania...
Luc z młodym szlachcicem udali się do drugiego salonu a zaledwie zrobili kilka kroków, inny panicz jakiś śmiejąc się powiedział do Kerjeana:
— Daruj, kochany baronie, ale dziwnych doprawdy gości zapraszasz na swoje bale!... ta baba, o której mówię, ma język jak brzytwa ostry!... Zkąd u dyabła ją wyciągnąłeś?.. To prawdziwa kumoszka z drapieżnemi pazurami i białemi zębami... Jak z nut wszystko wypowiada, chociaż ja nie widzę w tem nic złego!... Wyobraź sobie, że ona lepiej odemnie zna cyfrę moich długów!... Zadziwiające to, ale co mnie to obchodzić może... Podobne odkrycie mogłoby zmartwić jedynie moich wierzycieli... Co do markizy d’Ailly i hrabiny de Boismorand, te zaczerwieniły się, niby gwoździki, po paruminutowej z nią rozmowie; utrzymują, że to ze złości, ale ja w to nie wierzę, a mam ważne ku temu przyczyny...
Luc przerwał paniczykowi.
— Ale o kimże mówisz, vice-hrabio?... Czy przypadkiem nie o wróżce w czerwonem i czarnem ubraniu?...
— Wcale nie, kochany baronie... Mówię o cygance, w niebieskim i żółtym kostyumie, z przeróżnemi frędzlami, pasmanteryami i złotemi galonami. Gdzież jest ta cyganka?...
— Nie wiem, ale musi być gdzieś blizko... bo przed pięciu minutami tu była... Spojrzyjno tymczasem na markizę d’Ailly... Ta prześliczna osoba taka zazwyczaj blada, jest jeszcze teraz czerwona!...
— Chodź z nami, pójdziemy szukać razem... odrzekł de Kerjean, musimy znaleźć koniecznie... Wszyscy trzej weszli do salonu, gdzie grano w karty.
Pan de Sartines stał oparty o kominek i przyjął Kerjeana temi słowy:
— Doprawdy, panie baronie, żałuję, żeś nie przyszedł wcześniej... Byłbyś posłyszał rzeczy bardzo ciekawe, rzeczy, które mnie nawet ździwiły, lubo ja się nie dziwię niczemu...
— Czy nie wolno wiedzieć, co spowodowało to ździwienie?...
— Słowa kobiety...
Barona przeszedł dreszcz po całem ciele.
— Tak panie... dodał pan de Sartines, słowa kobiety młodej i pięknej, o ile można domyślać się z pod maski.
— Ta kobieta wie tyle, co ja przynajmniej, o tem, co się dzieje w Paryżu, a przekonała mnie stanowczo, że moja policya najpierwsza niby w świecie, w wielu razach źle jest zorganizowaną.
— O!... wykrzyknął Kerjean. Cóż za bezczelna śmiałość!...
— Nie irytuj się pan, panie baronie, bo to co mi nagadała, wydało mi się bardzo dowcipnem, odrzekł naczelnik policyi. Ale powiedz mi pan, jeżeli możesz, kto jest ta nadzwyczajna istota?...
— Niestety, panie naczelniku, nie wiem!... Osoba, o której pan mówi, była przebraną za wróżkę, czy za cygankę, wszak prawda?...
— Nie. Miała na sobie ubiór odaliski niezrównanej elegancyi i bogactwa, ubiór ten walczyć mógł tylko z ubiorem pani baronowej...
— I cóż się stało z tą cudowną odaliską?...
— Zniknęła nagle, jak zaczarowana...
— A więc, powiedział Luc z przymuszonym trochę uśmiechem, mam nadzieje, że ją znajdziemy. Panowie nie odmówią mi swojej pomocy w tych poszukiwaniach... dodał, zwracając się do młodych szlachciców, którzy obok niej stali.
Przebiegli we trzech wszystkie salony, ale wróżka, cyganka i odaliska pozostały niewidzialnemi dla nich.
Kerjean wypytał się Malo, który raz tylko jeden opuścił przedpokój, kiedy schodził na dół, gdy przynieśli rannego Coquelicota, ale ten nie widział, aby podobnie przebrane osoby wchodziły, albo wychodziły z salonów.
Luc przekonanym był, że wierny sługa prawdę mu mówi, nie nalegał na niego zatem i powrócił do pana de Sartines.
— I cóż?... zapytał tenże.
— Nic nie wiem, ale to nic najzupełniej!... odrzekł baron, nadaremnemi były wszelkie usiłowania...
— Jednak to coś szczególnego!... wykrzyknął, śmiejąc się pan de Sartines. Widać, panie baronie, że naprawdę to hotel Dyabelski... Potrójna kobieta zniknęła, jak kamień w wodzie, więc musiała być jedną chyba z cór Szatana, przybyłą z otchłani, aby czyniła honory w jednym z oddziałów królestwa ojcowskiego... Cóż pan na to, szanowny gospodarzu?...
— Słowo szlacheckie daję... odparł Luce poważnie, żem prawie tego samego zdania...
Głębokie milczenie zapanowało po tych słowach, każdemu zdawało się, iż czuje podmuch jakiś z innego świata, każdemu włosy na głowie powstały.
Jednocześnie zaczęto szeptać o ponurym czarnym pokutniku, po rozmowie z którym pani de Kerjean tak nagle zemdlała, zaczęto zadawać sobie pytania, czy niema jakiej tajemniczej łączności pomiędzy zakapturzonym jegomością a kobietą kameleonem...
Jedno słowo okazało się więc zupełnie dostatecznem do wzbudzenia w pośród wesołej atmosfery tego samego zabobonnego przestrachu, jaki przed paru tygodniami krążył po spustoszałym i chylącym się do ruiny hotelu Dyabelskim...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.