Dom tajemniczy/Tom III/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Sartines spostrzegł wrażenie, jakie żart jego spowodował, a że sam w żadne bajdy nie wierzył, postanowił zabawić się trochę.
— Panie baronie.. rzekł, złożyłeś kupując ten gmach dowody odwagi... prawdziwej odwagi... Ogólne panuje przekonanie, że rezydencya twoja jest miejscem strasznem i wyklętem... Czy znasz pan źródło tej opinii?... Czy pan wiesz, dla czego głos ogółu, który nie zawsze jest głosem Boga, przezwał kiedyś hotelem Dyabelskim tę wspaniałą posiadłość?...
— Legenda to cała, panie naczelniku...
— Znasz ją pan?...
— Doskonale.
— Czy straszna?...
— Bardzo dziwna w każdym razie...
— Nie moglibyśmy prosić pana, żebyś ją nam opowiedział?...
— Jestem na rozkazy pańskie...
— W takim razie słuchamy z ciekawością....
— Zaczynam więc, i ażeby nie nadużyć cierpliwości słuchaczy, postaram się bardzo być zwięzłym.
Naczelnik policyi zasiadł na wprost Kerjeana, liczne grono otoczyło ich kołem.
Od stworzenia świata lubili ludzie słuchać opowiadań podobnych, gawędy o widmach będą miały zawsze do końca świata duże powodzenie...
W pewnych okolicznościach, wtedy mianowicie gdy nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, takie okrutne efekty są pewną przyjemnością...
— „Przed bardzo wielu laty... zaczął de Kerjean, hotel ten, w którym mam szczęście przyjmować dziś reprezentantów najpierwszych rodzin Francyi, należał do markiza de Gildas, ostatniego członka rodziny zupełnie wygasłej, a spokrewnionej bardzo blizko z rodziną de Norey, która również już nie istnieje.
„Markiz de Gildas był człowiekiem dzikich obyczajów, był dziwakiem, żył zdala od świata, nienawidził małżeństwa, nie wychodził prawie nigdy z domu i nikogo w nim nie przyjmował. Po całych dniach i nocach poświęcał się naukom kabalistycznym i alchemii... poszukiwał, jak powiadali kamienia filozoficznego i wielkiej sztuki przemiany metali...
„Markiz de Gildas zajmował się nadto zbieraniem biblioteki, najciekawszej i z pewnością najrzadszej, złożonej wyłącznie z druków i rękopisów jego nauk ulubionych: astrologii, chemii, a magii przedewszystkiem...
„Namiętność jego do tych szpargałów była ogólnie znaną. Codzień znoszono mu jakieś stare wolumina, jakieś tak zwane białe kruki, cenne zdaniem tych, którzy się ich pozbyć pragnęli. Markiz przeglądał wszystko z największą uwagą i albo odrzucał pogardliwie ofertę, albo ją przyjmował na wagę złota...
„Pewnego dnia, rozległ się dzwonek u kraty, a gdy szwajcar otworzył, zobaczył jakiegoś starca zgrzybiałego, bardzo nędznego pozoru. Szwajcar wziął go za żebraka i zapytał:.
„— Czego chcecie, biedny człowieku”...
„— Przyniosłem książkę dla markiza de Gildas.
„— Pokażcie ją...
„Starzec wyciągnął z pod opończy wielki wolumin, oprawny w czerwoną skórę.
„Był to manuskrypt na pargaminie, pisany w nieznanym języku, ozdobiony jakiemiś dziwnemi znakami, pędzlem malowanenmi.
„— Wiele żądacie za to?... zapytał szwajcar.
„— Dziesięć tysięcy liwrów.
„Sądząc, że źle usłyszał, szwajcar kazał staremu powtórzyć drugi raz cenę, a gdy ten uczynił zadość żądaniu, zaczął się śmiać ironicznie.
„Mimo to poniósł manuskryt panu.
„— Panie markizie, zameldował z szyderstwem, właściciel żąda za to dziesięć tysięcy liwrów.
„Pan de Gildas, nie okazawszy najmniejszego żdziwienia, położył czerwoną księgę na stole, przy którym siedział i otworzył takową.
„Zaledwie odwrócił pierwsze kartki, zaledwie zatrzymał wzrok na tytule, wypisanym charakterem arabskim, krzyknął głucho, najpierw pobladł, potem poczerwieniał, a potem zaczął oczami rzucać błyskawice.
„Następnie przez pół godziny prawie przerzucał kartki manuskryptu.
„Radość jaśniała mu na twarzy.
„Kiedy doszedł do ostatniej stronicy podniósł się, otworzył jednę z szufladek w ogromnem hebanowem biurku, napełnił złotem skórzany worek, podał go zdumionemu szwajcarowi i powiedział:
„— Oto jest dziesięć tysięcy liwrów. Oddaj te pieniądze osobie, mającej do sprzedania tę książkę, i weź od niej pokwitowanie.
„Służący usunął się, przekonany najzupełniej, że pan oszalał.
„Pan de Gildas zamknął się w pokoju, ażeby rozkoszowąć się swobodnie skarbem, jaki posiadł za cenę wysoką niby, ale właściwie nic nie znaczącą w porównaniu z nabytkiem.
„Księga, którą nabył, istniała rzeczywiście w jedynym tylko egzemplarzu, markiz o jej istnieniu dowiedział się przypadkiem, a byłby oddał za nią cały, jaki posiadał majątek.
„Manuskrypt ten, zredagowany przez najuczeńszego z magów XIV-go wieku, zawierał formułki kabalistyczne uniwersalne.
„Posiadanie podobnych formułek, przy znajomości alchemii w tym stopniu, iżby z nich można korzystać, zapewniało nieskończone bogactwo i władzę bezgraniczną.
„Pan de Gildas do wieczora przesiedział nad swoją księgą i nie chciał nawet otworzyć lokajowi, gdy przyszedł oznajmić, że kolacyę podano.
„Skoro noc nadeszła, zamknął się w laboratorym i zaczął robić doświadczenia według formułek.
„Udały się znakomicie.
„Merkuryusz i ołów przemieniły się w złoto tak szybko, że markiz o mało nie oszalał z radości.
„Dopiero też nad ranem położył się do łóżka, ażeby wypocząć trochę.
„Nazajutrz i dni następnych, ciągle robił doświadczenia i ciągle z najlepszym skutkiem.
„Pan de Gildas uznał teraz, że jest królem świata, bo rozporządza daleko wyższg władzą niż wszyscy monarchowie.
„Na raz doszedłszy do trzeciej części manuskryptu, napotkał formułkę operacyi, jaka dotąd nie zwróciła jego uwagi.
„Nie zrozumiał dobrze jej celu.
„Sposób postępowania jasno był określony, nie mógł jednakże pojąć sensu, zawartego w tekście.
„Postanowił jednakże sprobować.
„Na największym ogniu jednego z kominków postawił ogromny tygiel napełniony dziwnemi substancyami, wymienionemi w manuskrypcie, wypowiedział przepisane wyrazy kabalistyczne, podniecił ogień potężnym miechem i czekał.
„Po paru chwilach zaczęło się gotować.
„Słup pary wzniósł się nad tyglem.
„Po trochu para ta zgęszczała się, modelowała, jak glina pod dłutem rzeźbiarza, a potem postać ludzka, zarysowała się niewyraźnie, potem kształty stawały się coraz dokładniejsze, kontury coraz wybitniejsze, aż nakoniec pan de Gildas znalazł się wobec kobiety, albo raczej wobec postaci kobiecej, nadzwyczajnej piękności.
„Magicznej tej istocie nic, oprócz życia nie brakowało.
„Zdawało się, że widać krew przepływającą w żyłach, pod jej delikatną białą skórą, serce jednak nie biło, oczy tak niebieskie, jak lazur nieba, nie patrzały jednakże.
„Pan de Gildas stanął zdumiony i zachwycony swojem dziełem.
„Duma i przerażenie opanowały duszę jego.
„Ale wkrótce duma wzięła górę.
„— Kiedy życie wstąpi w tę istotę, nie będzie nic równie pięknego na świecie...
„Markiz czekał na to, ale czekał napróżno.
„Życie nie przybywało, a w formułce kabalistycznej nie było więcej ani słowa.
„Statua z ciała ludzkiego urobiona, zdawała się przeznaczoną na pozostanie wiecznie statuą.
„Pan de Gildas nabrawszy tego przekonania, doświadczył najprzód ogromnej złości, następnie rozpacz go ogarnęła.
„Pierwsze z tych uczuć właściwem było człowiekowi zepchniętemu z piedestału, jaki sam sobie wystawił, drugie zaraz wytłomaczymy.
„Znają wszyscy mitologiczne awantury Pigmeliona i Galatei.
„Każdy wie, jak rzeźbiarz grecki zakochał się szalenie w posągu.
„Pan de Gildas doświadczył tego samego co Pigmalion.
„Ten człowiek, ten alchemik, dla którego nawet w jego młodości kobieta nie egzystowała nigdy, zapałał niesłychaną miłością, zapałał miłością starca, dla kobiety powstałej z niczego.
„Ta szalona miłość podniecała wybuchy wściekłości piekielnej.
„— O potęgi piekielne, zlitujcie się nademną, zawołał pewnego dnia w jednym ze swoich napadów pan de Gildas. Cierpię zanadto!... Szaleję!...
Wzywam cię, szatanie!... ty mnie wesprzej... ty mi dopomóż!... Dopomóż mi do dokończenia mojego dzieła, użycz mi ognia, coby ożywił ten posąg choćby na dzień jeden, a zabierz sobie za to życie i duszę moję na wieki...
„Zaledwie wymówił ostatnie słowa, posłyszał uderzenie piorunu, lubo na niebie żadnej chmury nie było, lubo słońce jasno świeciło.
„Jednocześnie rozszedł się zapach siarki po mieszkaniu i pan de Gildas zobaczył dyabła siedzącego w fotelu na wprost siebie.
„Dyabeł ten tak bardzo strasznie nie wyglądał, wydawał się młodym i wesołym
„Ubiór, jak opiewa legenda, miał taki, jaki mam na sobie w tej chwili.
„Pan de Gildas często radził się duchów ciemności; często mu one odpowiadały, ale nie ukazywały się nigdy.
„Poczuł dreszcz przebiegający po skórze, nie dał jednak poznać po sobie zatrwożenia.
„— Kochany markizie, odezwał się dyabeł, nie czekając na pytanie, lubo nie wezwałeś mnie według reguły, przybyłem na usługi... Czego pan żądasz odemnie?...
„— Czyż nie wiesz?... zapytał pan Gildas.
„— Że wiem, to wiem doskonale, ale chcę, abyś mi powtórzył prośbę. Mów zatem bez obawy.
„— Pragnę, aby ten posąg stał się kobietą... i aby ta kobieta zakochała się we mnie...
„— Wybornie. A jeżeli cię wysłucham, jakże mi zapłacisz za tę łaskę?...
„— Słyszałeś przecie, że gotów jestem oddać ci moję duszę i życie...
„— Proponujesz mi kiepski interes, kochany markizie, bo dusza twoja prędzej, czy później i tak mi się dostanie... No, ale mniejsza o to wreszcie, ja więcej jeszcze dla ciebie uczynię, nie na jeden dzień, ale ci na całe lata szczęście pozostawię.
„Pan de Gildas nie mógł uwierzyć własnym uszom.
„Dyabeł ciągnął dalej:
„— Dam ci moc ożywienia tego posągu. Będzie żył, będzie cię kochał. Jak długo trwać będzie twoje szczęście, nie dopomnę się praw moich... Potem cię zabiorę dopiero.
„I dyabeł powiedział panu de Gildas parę formułek kabalistycznych, krótkich a łatwych do zapamiętania.
„— O panie szatanie!... zawołał starzec, jakże mam panu dziękować?.. Czynisz ze mnie człowieka najszczęśliwszego z ludzi!... Gotów jestem podpisać w tej chwili umowę.
„Dyabeł wzruszył pogardliwie ramionami.
„— Mój panie!... na co to się zdało?... powtórzył. Dla mnie słowo znaczy więcej, niż najlepsze nawet podpisy. Nikt mi nie może niedotrzymać zobowiązania. Pozostawiam pana jego szczęściu i miłości. Do widzenia...
„Rozległ się grzmot ponowny, ponownie rozszedł się zapach siarki i dym cały pokój napełnił, a gdy zniknął i dyabła już nie było.
„— Czy to sen, czy to rzeczywistość, mówił do siebie markiz, skoro sam pozostał tylko. Ale nie... to co słyszałem i widziałem, było rzeczywistością. Przypominam sobie dobrze słowa podyktowane mi przez szatana. Oh! te słowa, te słowa... Natychmiast je wypowiem.
„Udał się pośpiesznie do laboratoryum, gdzie milcząca, martwa, ale wspaniała figura, zdawała się oczekiwać, aby tchnięto w nią iskierkę życia.“
W tem miejscu Kerjean umilkł na chwilę, ażeby sprawdzić wrażenie, jakie opowiadanie jego wywarło na słuchaczy.
Było ono zupełnie zadawalające.
Liczba ciekawych znacznie się powiększyła a słuchali wszyscy z głęboką uwagą, pan de Sartines widocznie też zajęty był opowiadaniem barona.
Zaczął on teraz tak mówić w dalszym ciągu:
— Pan de Gildas, widokiem posągu bardziej jeszcze podniecony, wymówił przed nim wskazane mu wyrazy kabalistyczne i rezultat zaraz prawie nastąpił.
„Córka piekieł zadrżała całem ciałem, jak kobieta nagle przebudzona, ręce wyciągnęła przed siebie, uczy zwróciła na markiza i bez wahania rzuciła się w jego objęcia.
„Ożywiona powiedziała:
„— Tobie winna jestem życie... kocham cię...
„Od tej chwili wszystko się w egzystencyi starca zmieniło.
„Czuł się zupełnie odmłodzonym i jak dotąd żył tylko dla nauki, tak teraz tylko dla miłości.
„Często, a bodaj prawie zawsze, córki nasze są wymagające, kapryszące i kokietujące.
„Czyż córka szatana, mogła być pozbawioną tych wad prześlicznych, które w czasie miesięcy miodowych uważane są za wdzięk nieporównany?...
„Uczucie markiza dla żyjącego posągu, któremu nadał imię Febe, powiększał się coraz bardziej i wkrótce nadużyło tyrańskiej prawdziwie władzy, nad markizem.
„Febe przez kilka miesięcy zgodziła się pozostać ukrytą przed wszystkiemi; ale pewnego poranku oświadczyła, że dręczy ją ta samotność, że umiera z nudów, że pragnie zobaczyć świat, i że pan de Gildas nie miał prawa zmuszać jej, ażeby swoją pięknością dla niego jednego tylko błyszczała.
„Markiz ustąpił naturalnie, ale wiedząc, że trudno, a nawet niepodobna będzie wytłomaczyć w sposób odpowiedni obecności w jego domu młodej kobiety, której pochodzenia wyjawić nie mógł, bo byłby żywcem spalonym, wyjechał w daleką podróż.
„Po dziesięciu miesiącach powrócił do Paryża i z wielką ostentacyą przy wiózł swoję towarzyszkę.
„Oświadczył, że w Niemczech poznał i poślubił tę młodą osobę z możnego domu, oświadczył, że otworzy dom i będzie wydawał świetne bale, ozdobą których będzie markiza de Gildas.
„Markiz był bogaty, markiza była piękną, cały Paryż pędził zatem na te bale niezrównanie świetne.
„Przez pierwsze lata markiz używał prawdziwego szczęścia.
„Następne miały być dlań latami zmartwienia i męczarni.
„Dyabeł obiecał panu de Gildas, iż żyjący posąg żywić będzie dla niego miłość, nie przyrzekł wcale jednakże, iż go kochać będzie zawsze, ani nawet, iż go będzie kochać długo.
„Pięknej kokietce chodziło o to tylko, ażeby się podobać, starzec stał się zazdrosnym.
„Chciał zamknąć swój dom przed nadskakującą żonie młodzieżą, ale było już na to zapóźno.
„Febe dowiodła mu, jasno, jak na dłoni, że był śmiesznym i że w wieku, jaki posiadał, powinien się uważać za bardzo szczęśliwego, że jest jej małżonkiem.
„Nie zmieniła wcale swojego postępowania, a zrozpaczony starzec od rana do wieczora, widział roje motylów kręcących się około małżonki.
„Nieszczęśliwy nikł w oczach, co dzień się starszym wydawał i ogromnie żałował tych czasów, kiedy go zajmowały wyłącznie przemiany metali...
„Nawet epoka, w której usiłował napróżno ożywić martwy posąg, wydawała mu się daleko niż teraźniejszość szczęśliwszą.
„Markiz zatem cierpiał okrutnie, cierpiał szczególniej, gdy się przekonał, iż córka dyabła oddała serce swoje pewnemu młodemu, pięknemu szlachcicowi.
„Okrucieństwo to do wściekłości doprowadzało biedaka.
„Upajał się wściekłością swoją.
„Miał z Febe długą rozmowę, a wyrzucił podczas niej ze siebie wszystkie pioruny i burze, co się tak długo w nim zbierały, i wreszcie oświadczył, iż uwiezie ją w jakie dalekie, samotne miejsce, gdzie nie będzie widywać nikogo.
„Febe odpowiedziała na to głośnym wybuchem śmiechu.
„Doprowadzony do ostateczności, pan de Gildas podniósł na żonę rękę.
„Córa piekła wyciągneła wtedy sztylet z za stanika i śmiejąc się ciągle, oświadczyła, że bez wahania go przebije, jeżeli choć krok ku niej postąpi.
„Co z tego wynikło, możecie państwo łatwo chyba odgadnąć.
Wściekłość opanowała starca i odebrała mu przytomność.
„— Istoto piekielna i przeklęta!... zawołał, napróżno mnie wyzywasz!... Nie egzestowałabyś, gdybym cię był nie ożywił na moje nieszczęście!... Przebrała się atoli miarka... dosyć mam już ciebie...
Powracaj do nicości, z której cię wyprowadziłem...“
„Posłyszawszy te słowa, Febe jak śmierć zbladła i wyciągnęła do starca ręce błagające, chciała coś mówić, ale pan de Gildas, nie pozwolił na to i zaczął wymawiać magiczne słowa, mające na zawsze zniszczyć jego dzieło.
„Zaledwie skończył, córa piekieł krzyknęła przeraźliwie.
„Zwróciła przeciwko sobie samej puginał, uderzyła się w piersi i nie przemówiwszy ani słowa, padła martwa na dywan.
„Pan de Gildas stanął jak wryty, złość go ominęła nagle, wpatrywał się w trupa. Zrozumiał, że stracił istotę, którą kochał nad wszystko, a w dodatku i sam się zgubił, bo z duszą i ciałem do dyabła należał w tej chwili.
„— No! skoro tak... rzekł do siebie, to zaraz też skończę ze sobą!...
„Pochylił się nad ciałem Febe, ażeby wyrwać sztylet z jej piersi i w swoję go wpakować... Nie udało mu się wykonać fatalnego zamiaru... Służba, przestraszona przeraźliwym krzykiem córki szatana, wpadła do pokoju i pochwyciła markiza w chwili, gdy się zamordować zamierzał... We dwie godziny później pan de Gildas, jako schwytany na gorącym uczynku zabójstwa, został do więzienia Chatelet odprowadzony.
„Proces trwał długo. Starzec pomimo jawnie oskarżających go dowodów nie przyznawał się do winy, aż dopiero wzięty na tortury wyznał całą prawdę, opowiedział sędziom historyę żywego posągu, opowiedział o ugodzie z szatanem zamiast jednak ułaskawienia za swoję szczerość, skazany został na publiczne spalenie na placu Greve, za zbrodnię magii i czarów. W dzień egzekucyi wyprowadzono go boso, w jednej tylko koszuli i z postronkami na szyi, przed kościół Notre-Dame...
„Przedtem siedział w lochu więziennym pogrążony w myślach, jakich łatwo się domyśleć.
„Nagle, poczuł rękę na ramieniu.
„Obrócił się wolno, jak człowiek, który wszystkiego się obawia, i zobaczył tego samego dyabła wesoło uśmiechniętego, który mu się raz już był ukazał.
„ Przypuszczam, kochany markizie, rzekł ów potępieniec, że na mnie oczekujesz... Nadszedł czas naszego porachunku!...
∗
∗ ∗ |
Kerjeanowi pozostawało już tylko kilka słów do skończenia opowiadania, gdy naraz cofnęli się wszyscy słuchacze z widocznem na twarzach przerażeniem...
Jednocześnie dyabełek w masce czerwonej aksamitnej, w ubraniu czerwonem z czarnem, położył rękę na jego ramieniu i powtórzył głośno frazes wymówiony przed chwilą przez właściciela hotelu Dyabelskiego.
— Zapewne, kochany baronie na mnie czekałeś?... Nadeszła wszak godzina naszego obrachunku... czyś jest tego samego zdania?...
Luc nie był w stanie opanować silnego wzruszenia.
Zjawienie się quasi fantastycznej osobistości, która się dostała doń niepostrzeżenie, kostyum jej, podobny zupełnie do tego, jaki dopiero co opisywał, i twarz zamaskowana, szepcząca mu do ucha słowa legendy... wszystko to zmieszało go w pierwszej chwili bardziej, aniżeli to chciał okazać. Ale zapanował jednakże zaraz nad sobą i ukrywając nerwowe pomieszanie pozorami wesołości i galanteryi, zapytał:
— Czego sobie życzysz, prześliczny dyabełku?... czy pragniesz zawrzeć zemną ugodę?... czy potrzeba ci duszy mojej?... czy może domagasz się serca mojego?...
— Może jesteś bliższym prawdy, aniżeli przypuszczasz — odpowiedział dyabełek, parskając śmiechem. — Może rzeczywiście potrzebujemy zrobić ugodę... Może mam prawo do twojego serca... Ale jak na teraz, żądam tylko od ciebie chwilki rozmowy...
— Tajemnej rozmowy?... zapytał z uśmiechem
Kerjean.
— Bardzo tajemnej... odpowiedział dyabełek. Chcę pomówić z tobą sam na sam.
— Ależ to szczęście prawdziwe!... wykrzyknął Luc wesołe — przyjmuję z radością wyzwanie... Panowie!... dodał zwracając się do świadków tej sceny — nie wydajcie mnie czasami przed baronową, bo tego z pewnością nigdyby mi nie przebaczyła... No, a teraz, prześliczny szataniku, podaj mi z łaski swej rączkę... w buduarze będziemy zupełnie swobodni...
Dyabełek pochwycił żywo podane sobie ramię i poszedł z Kerjeanem do buduaru, jaki znają już czytelnicy nasi.
Ogólny szmer rozległ się pomiędzy zebranemi w salonie...
— To ona, to na prawdę ona!... wołali jedni do drugich.
— Ja poznałem jej głos!...
— To wróżka!..,
— Nie, to odaliska!...
— Nie, moi panowie, to cyganka...
— Ja panów pogodzę — wtrącił naczelnik policyi — to wróżka, odaliska i cyganka w jednej osobie...
Kerjean również poznał głos nieznajomej i z pewnem dreszczem powiedział sobie:
— Wiedźma!...