<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Łóżko nr 13.

Jesteśmy w obszernej sali szpitalnej, dla dwudziestu dwóch chorych przeznaczonej.
Żelazne pręty, na których zawieszone były firanki z szerokiego perkalu w kwiaty czerwone, oddzielały wązkie łóżka w trzy rzędy ustawione a zasłane cienkiemi siennikami i cieńszemi jeszcze materacami.,
Po nad każdem łóżkiem, na białej deseczce, wypisany był czarną farbą numer właściwy.
Zapach przeróżnych lekarstw i gorączkowe wyziewy pacyentów wypełniały atmosferę ogromnego pokoju, utrzymanego we wzorowym porządku.
Dwóch młodych lekarzy, czarno ubranych, rozmawiało po cichu przy łóżku, oznaczonym nr 13.
Przed chwilą złożono na nim właśnie wiedźmę, ciągle dotąd nieprzytomną.
— Doprawdy, kochany kolego, rzekł jeden z doktorów do swojego towarzysza, i ja tak samo, jak ty, nie mogę sobie wytłomaczyć tych dziwnych okaleczeń tej kobiety... Nie mogą one pochodzić z upadku, bo w upadku byłaby sobie pogruchotała kości, a ona ma kości całe... Nie wystrzał to z palnej broni także, bo oczy są nietknięte... Nie mogę pojąć, co to być może?...
— Możnaby sądzić, odrzekł drugi doktór, że jakieś ciało twarde, naprzykład gliniana maska, w rodzaju tych, jakich używano w starożytnych teatrach ateńskich i rzymskich, została silnem uderzeniem roztrzaskaną na twarzy tej nieszczęśliwej... Ale to nie podobne to prawdy przypuszczenie... jedna też tylko chora potrafi nam wyjaśnić zagadkę, której rozwiązać nie mamy możności.
— Ba... kiedy zemdlona...
— Mam wszystko, co potrzeba do ocucenia...
Mówiący wyjął z kieszeni flaszeczkę, odkorkował ją i przyłożył do nosa wiedźmy.
Wstrząsnęła się, jak trup zgalwanizowany, otworzyła oczy, spojrzała osłupiałym wzrokiem i szepnęła:
— Gdzież ja jestem?...
— Jesteś w zakładzie, w którym, biedna kobieto, będą mieli o tobie jak największe staranie...
— Któż mówi do mnie?... spytała znowu Perina.
— Jeden z lekarzy zakładu...
— Więc to szpital?...
— Tak, ale nie przerażaj się niepotrzebnie... Powszechne są, ale całkiem nieuzasadnione uprzedzenia do szpitali...
— Czy ja umrę?... przerwała nagle wiedźma, proszę was... powiedzcie mi prawdę... dodała, widząc ździwienie, malujące się na twarzach lekarzy. Nie obawiam się śmierci i wcale mi nie chodzi o życie!... Czy umrę?...
— Ależ niema ani mowy o śmierci!... wykrzyknął młody doktór, niema żadnego niebezpieczeństwa, wkrótce będziesz zupełnie zdrową...
— Nie zwodzicie mnie, panowie?...
— Mówimy szczerą prawdę...
— To może gorzej dla mnie!... mruknęła do siebie Perina.
— No, no... powiedział doktór, nie pozwolimy ci długo się tutaj nudzić... Ale powiedz nam najprzód, co jest przyczyną twojego wypadku?...
— Spadłam z bardzo wysoka...
— Jakto?... odparł badający doktór, i w tem upadku nie połamałaś ani rąk ani nóg jednakże?... A dla czegóż to twarz twoja...
— Moja twarz?... powtórzyła Perina, co wy mówicie o mojej twarzy?... Czyż zostałam zeszpeconą?...
Doktorzy nic nie odpowiedzieli.
Wiedźma zrozumiała to milczenie, podniosła żywo obie ręce do czoła i policzków i doznała strasznego bólu, a potem, gdy odjęła ręce i spostrzegła, iż były zakrwawione:
— Lustra!... szepnęła drżącym, osłabionym głosem, błagam was, dajcie mi lustro!...
Ponieważ posługacz, który przechodził w tej chwili przez salę, posłyszał to życzenie, podał małe, w ołów oprawne lusterko, jakie mu służyło do golenia, Perina pochwyciła je chciwie, ale zaledwie się przejrzała, krzyknęła przerażona i konwulsyjnym ruchem rzuciła precz od siebie, tak, że się na drobne kawałeczki rozbiło.
Kryzys nerwowy, napad szaleństwa podobny do ataku epileptycznego, nastąpił po tem pierwszem uniesieniu.
Perina wiła się na swojem posłaniu, jęcząc głośno i wymawiając niezrozumiałe wyrazy, ku wielkiemu ździwieniu doktorów, pytających kolejno:
— Co ci jest?... ależ cóż ci jest takiego?...
Po jakimś czasie dopiero zrozumiała, co do niej mówiono.
Odwróciła się i odpowiedziała z nieopisanym akcentem:
— Co mi jest?... Wczoraj byłam piękną, a teraz spojrzyjcie na mnie!...
— Nie pozostaniesz przecie taką, jak jesteś... wyleczymy cię...
— Zupełnie?...
— O ile tylko będzie to w naszej mocy.
— Czy przywrócicie mi twarz dawniejszą?... moją dawniejszą piękność?...
— Zapewne nie zupełnie, ale zawsze dużo będzie można uczynić.
— Blizny!... szwy!... O!... już po mnie, już po mnie!... Nie jestem już kobietą, jestem straszydłem i pozostanę straszydłem do końca życia, będę dla wszystkich przedmiotem odrazy!... Lepsza śmierć, niż takie życie!... Nie chcę, żeby mnie leczono... nie chcę wyzdrowieć, nie chcę ani minuty dłużej pozostawać w tym domu... chcę umrzeć koniecznie!...
Rzuciła się i chciała wyskoczyć z łóżka.
Posługacz i doktorzy, przemocą ją położyli.
— No, no, uspokój się, rzekł jeden z lekarzy, uspokój się, biedna kobieto... nie możesz wyjść od nas w stanie w jakim się znajdujesz...
— Dla czego?... czyż jestem uwięzioną?...
— Nie, ale kto raz dostał się do szpitala, ten może go opuścić, gdy jest zupełnie zdrowym, lub, gdy nie żyje...
— A więc ja chcę umrzeć, powiedziałam już przecie.
— Musisz być jednakże zdrową!... Jutro z pewnością będziesz mówiła zupełnie co innego... Zrobimy wszystko, co w mocy ludzkiej, ażeby osłodzić smutne twoje położenie... Czy życzysz sobie może, ażeby uprzedzić męża?...
Perina wzruszyła ramionami.
— Rodzinę zatem?...
— Nie mam żadnej rodziny.
— Przyjaciół?...
— Przyjaciół!... powtórzyła wiedźma z goryczą, czyż są przyjaciele na świecie?...
— Jeżeli lubisz samotność, będziesz jej używała dowolnie... Zrobimy pierwszy opatrunek i pozwolimy ci się potem przespać przez parę godzin... To dobry sprowadzi skutek.
Na dany znak, posługacz przyniósł wszystko, co było potrzebne lekarzom.
Wiedźma, zobaczywszy przygotowania, uniosła się na pościeli.
— Powtarzam wam ponownie... zawołała, że nie chcę, ażebyście się mnie dotykali!...
Doktorzy uśmiechnęli się znacząco.
— Nie możesz nam rozkazywać, odpowiedzieli, zrobimy, co do nas należy.
Doprowadzona do wściekłości czarownica, nie pozwalała przystąpić do siebie, tak, że musiano związać jej ręce.
— Biedna kobieto!... powiedział lekarz po skończonej operacyi, przekonałaś się sama teraz, że daleko już mniej cierpisz; każe cię rozwiązać, jeżeli mi przyrzekniesz, że będziesz spokojną i jeżeli powiesz, co było przyczyną tego dziwnego okaleczenia twarzy twojej?...
Perina rzuciła się na poduszki, zamknęła oczy i nic nie odpowiedziała.
Lekarz kilkakrotnie jeszcze powtórzył zapytanie, ale bezskutecznie.
— Nie chcesz mówić, to nie mów — rzekł — mniejsza o to... może jutro będziesz w lepszym humorze.
Oddalili się, a wiedźma pozostawszy samą, zapragnęła zapanować nad sobą i zastanowić się nad położeniem swojem.
Położenie to było naprawdę okropne. Zdawało się, że niebo samo zesłało karę na nikczemną zbrodniarkę. W kilka godzin straciła wszystkie owoce zabiegów całego życia. Pożar pochłonął czerwoną księgę, zawierającą wszystkie jej sekrety. Jej indywidualność nawet, a zatem możność odzyskania majątku pogrzebaną została pod zgliszczami...
Perina posiadała miljon — jak sama mówiła o tem baronowi — większą część kapitału zdała w ręce żydów lichwiarzy, którzy robili na jej rzecz przeróżne geszefty. Ogień zniszczył wszystkie dowody i kwity — nie będzie więc mogła o nie się upomnieć, bo z pewnością dłużnicy nie będą chcieli przyznać długów, bo zresztą mieli wszak do czynienia ze stuletnią Periną Engrouleveut, żywcem spaloną podczas pożaru domu.
Łatwo zrozumieć, jaka rozpacz szarpała duszę wiedźmy na wspomnienie tej zupełnej ruiny, łatwo zrozumieć, jaką nienawiścią pałała dla Kerjeana, sprawcy nieszczęścia...
Teraz miała też jedno tylko pragnienie, chciała pomścić krzywdę swoję... pomścić ją za jaką bądź cenę i jakimkolwiek sposobem...
Ale i zemsta nawet wydawała się niepodobną...
Jakim sposobem z głębi ciemnej nędzy w jakiej żyć będzie zmuszoną, dosięgnie bogatego szlachcica, zięcia księcia de Simeuse, przyjaciela naczelnika policji...
Na poparcie oskarżenia potrzeba dowodów!...
Wiedziała o tem dobrze. Janina de Simeuse zginęła napewno.
Nikt nie zechce słuchać jej oskarżenia i nikt jej nie uwierzy, będzie więc zmuszoną ukrywać się przed baronem; bo gdyby domyślił się, iż żyje, zgubiłby ją natychmiast bezwzględnie...
Jeżeli pragnęła żyć jeszcze, to tylko dla tego, ażeby się pomścić. Gdyby przyszła do przekonania, że Luc nie potrzebuje się jej obawiać, uznałaby, że daleko lepiej umrzeć od razu, aniżeli tak konać pomału z rozpaczy i nędzy... Ale jakże się tu o tem przekonać?...
Zadawała sobie po tysiąc razy te pytania, aż przyszła jej na myśl dziwna sztuka, której kapłanką była, sztuka w którą nie wierzyła sama, mimo że jej przepowiednie od jakiegoś czasu sprawdzały się wszystkie dokładnie.
Przed dwudziestu laty przepowiedziała nowonarodzonej Janinie de Simeuse, że grozi jej śmierć gwałtowna i Janina zginęła w czasie oznaczonym... Powiedziała Carmenie: będziesz królową i cyganka rządziła rzeczywiście w podziemnym świecie, w którym Luc panował.
Niedowierzanie ustąpiło i Perina postanowiła spróbować na sobie tego, co dla innych czyniła, postanowiła poradzić się przeznaczenia...
Czekała niecierpliwie nadejścia posługacza, a gdy się ukazał na sali, przywołała go do siebie.
— O co idzie?... zapytał ów człowiek, zbliżając się do łóżka, uspokoiłaś się nareszcie trochę, biedna kobieto?...
— Zupełnie już jestem spokojną... miejcie wzgląd na mnie, opanowało mnie szaleństwo prawdziwe w chwili, kiedym się zobaczyła zeszpeconą tak strasznie i na zawsze... Żałuję tego, to zrobiłam...
— To bardzo dotrze!... odpowiedział posługacz, ale nietrzeba było tłuc mojego lusterka...
— Nie jestem taką biedną, jak się wydaję... oddam wam więc większe i piękniejsze...
— Nie odmawiam przyjęcia... masz pani minę uczciwej kobiety...
— Czy nie mogłabym was prosić, abyście mi ręce rozwiązali, bo strasznie cierpię...
— A nie będziesz pani zrywać bandaży?...
— Możecie być pewnym, że ani ich dotknę się nawet...
— To bardzo rozsądnie powiedziane!... rzekł posługacz, zdejmując więzy krępujące Perinę.
Wiedźma podziękowała i odezwała się nieśmiało:
— Chciałabym prosić was o jednę jeszcze łaskę...
— Wszystko, co nie sprzeciwia się przepisom z chęcią uczynię...
— Wszak w cierpieniu potrzebną jest rozrywka?...
— Tak się zdaje...
— No, to dostarczcie mi tej rozrywki...
— Jakiej?...
— Dostarczcie mi kart...
Posługacz pokiwał głową.
— Karty... powtórzył — to niemożebne...
— Dla czego?...
— Kart nie wolno...
— Zabronione?...
— Tak samo surowo, jak wódka i tytoń... Jeżelibym uczynił to, czego pani żądasz odemnie, byłbym na pewno skazanym na zapłacenie kary...
— Wieleż wyniosłaby ta kara?...
— Sześć liwrów co najmniej...
Na łóżku wisiała ciemna suknia, jaką wiedźma miała na sobie w chwili wybuchu, który roztrzaskał jej maskę na twarzy i wyrzucił na ulicę Hirondelle.
— Proszę sięgnąć do kieszeni tej sukni i wyjąć z niej woreczek...
— Oto jest...
W woreczku znajdowało się sześć sztuk złota... Perina jednę z nich podała posługaczowi, mówiąc:
— W razie potrzeby zapłacisz pan karę i kupisz sobie nowe lusterko...
Ze wszystkich argumentów tego świata, taki argument jest zawsze na pewno skutecznym.
Posługacz schował pieniądz i wyszedł z sali; niezadługo powrócił z kartami.
— Tylko niech pani to dobrze chowa... powiedział — żeby nikt nie zobaczył...
Biedakowi szło bardzo o to, ażeby kary nie zapłacił.
Wiedźma ucieszyła się niezmiernie z nabytku, rozłożyła karty na łóżku i zaczęła ustawiać kabałę.
Tą razą układała jedynie dla siebie samej i zadawała jedno tylko pytanie:
— Czy potrafię zemścić się nad baronem de Kerjean?...
— Tak... odpowiedziały karty. Trzy razy je układała i trzy razy wypadło to samo.
— No... powiedziała sobie znacznie ożywiona, skoro sprawdziło się to, co przepowiedziałam innym, dla czegóżby mnie sprawdzić się nie miało. Mogę się zemścić, jest zatem cel jakiś w życiu!... Trzeba żyć!...
Zaledwie wymówiła te słowa, poczuła lodowate zimno, postępujące z gwałtowną szybkością od nóg do serca.
Był to rodzaj bolesnego sparaliżowania, które odbierało jej czucie i sprawiało dotkliwe w całem ciele cierpienia.
— Umieram! umieram!... wołała głosem przytłumionym, ratujcie mnie, ratujcie, ja żyć pragnę i potrzebuję...
Nie mogła dokończyć. Zimno śmiertelne obezwładniło ją zupełnie.
Niespodzianie z strasznych wstrząśnień fizycznych i moralnych, jakich doznała tej nocy, wywiązała się choroba, połączona z silną gorączką.
Kiedy o zwykłej godzinie wieczornej doktorzy zjawili się w sali szpitalnej, skonstatowali ze ździwieniem stan chorej, do jakiego rano nie byli wcale przygotowani.
Zaordynowali jakieś lekarstwa, ale prawdopodobnie tylko dla formy, byli bowiem przekonani, iż chora skończy tej nocy, a najdalej nazajutrz rano.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.