Dom tajemniczy/Tom IV/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Perina.

Opuśćmy domek wdowy i powróćmy do szpitala, w którym pozostawiliśmy Perinę, leżącą w silnej gorączce i mającą, jak utrzymywali doktorzy, skonać za kilka godzin najdalej.
O tym samym czasie, kiedy matka Urszula i doktór Louis rozmawiali przy łóżku Janiny, jeden z lekarzy szpitalnych, podpisywał dla wiedźmy to, co w języku szpitalnym nazywają biletem wyjścia.
Gwałtowna, niepojęta choroba Periny omyliła wszelkie przewidywania medyków.
Przez trzy dni nędzna istota miotaną była strasznemi konwulsyami, rzucała się na łóżku, jak opętana, przeraźliwe zaś jej krzyki, albo raczej wycia, napełniały zakład cały.
Patrząc na stan tak okropny i słysząc miotane nieustannie przekleństwa, można sądzić było, iż sprawiedliwość Bozka rzuciła żywcem niegodziwą w płomienie piekielne.
Doktorzy czekali ostatniego jej westchnienia, czekali go niecierpliwie, ale się grubo omylili.
Chora zamiast umrzeć, wyzdrowiała.
Na czwarty dzień gorączka ustąpiła zupełnie, a pozostało silne tylko osłabienie.
Wiedźma zaczęła przychodzić do siebie nadzwyczaj szybko, nerwy i muskuły miała prawdziwie żelazne.
Powracały siły, a z niemi i energia.
Jednocześnie pozasklepiały się bliny na twarzy; niezgrabne sine wypukłości zastąpiły krwawiące się rany.
Wiedźma już nie cierpiała, czuła się zupełnie zdrową, zażądała lustra i o mało nie zemdlała, zobaczywszy twarz swoję monstrualną.
To, co miała przed oczami, przeszło wszelkie jej obawy.
Miała się stać teraz przedmiotem wstrętu i obrzydzenia.
Stuletnia jej maska, spalona podczas pożaru, wydawałaby się ujmującą, obok tej naturalnej maski z ludzkiego ciała.
— Jak się tu zemścić godnie na tym, który mnie doprowadził do tego stanu?... myślała sobie Perina, po pokonaniu pierwszego wzruszenia.
A zwróciwszy się do doktora, stojącego przy łóżku, spytała:
— Czy ja jestem już wolną?... Czy mogą wyjść ztąd nareszcie?...
— Trzeba jeszcze z jeden dzień wypocząć, odpowiedział doktór, wyjdziesz jutro...
— Dobrze!... rzekła wiedźma, poczekam zatem do jutra...
A w myśli dodała:
— Moja zemsta nie przepadnie przecie do jutra!...
Doktór był młody, miał dobre serce i litował się nad nieszczęśliwą kobietą, rozpacz jej rozumiejąc.
— Wyszedłszy ztąd, gdzie się udasz?... zapytał.
— Gdzie mnie oczy poniosą... odrzekła Perina,
— Czy masz jakie schronienie?...
— W Paryżu łatwo je znaleźć przecie.
— Czy posiadasz środki jakie?...
— A cóż to pana obchodzi?...
— Możebym mógł ci w czem dopomódz?...
— Pan nic nie możesz dla mnie uczynić...
Odepchnięty tak brutalnie ze swojemi dobremi zamiarami, młody człowiek nie nalegał więcej.
Nazajutrz po południu podpisał kartkę uwalniającą dla Periny.
Rekonwalescentka przywdziała swoje na wpół spalone ubranie, zakryła twarz kawałkiem cienkiego płótna, otrzymanem od posługacza, wyszła pewnym krokiem ze szpitala i znalazła się na bruku tego wielkiego Paryża, w którym czuła się przedtem tak potężną i bogatą, tego Paryża, w którym tyle narobiła złego, nie znając, co to wyrzuty sumienia.
Zaczęła iść przed siebie po ulicach, nie zwracając niczyjej uwagi, bo płótno zakrywające twarz, pozwalało jej wszystko widzieć, a nie być widzianą.
Świeże powietrze, ruch i nagły gwar po ciężkiej atmosferze i głuchej ciszy szpitalnej sprawiały jej z początku taki zawrót głowy, że musiała się oprzeć o mur, ażeby nie upaść,
Zresztą była jeszcze osłabioną.
Chude, skromne pożywienie szpitalne, nie dostatecznie wzmocniło siły gorączką wyczerpane.
Głód jej zaczynał dokuczać.
Weszła do pierwszej restauracji, jaką napotkała po drodze, do szynkowni uczęszczanej przez ludność najbiedniejszą, kazała podać sobie posiłek i zabrała się do niego z wielką radością,
Ale nie mogła dokończyć.
Ażeby jeść, potrzeba było do połowy przynajmniej twarz odsłonić, a tu spostrzegła zaraz, że usługujące dziewczęta przypatrywały jej się z pewnem przerażeniem i wyraźnym wstrętem.
Straciła od razu apetyt.
Zasłoniła się i wyjęła woreczek, żeby zapłacić za to, czego nie ruszyła prawie.
Przypominamy sobie, że Perina, w dzień swojego przybycia de szpitala, płaciła z tego woreczka i że znajdowało się w nim pięć sztuk złota.
Przekonała się z przerażeniem, iż odartą została z całego skromnego kapitału... pozostał jej w woreczku jeden tylko luidor.
Posługacz, albo który z jego pomocników, skradł jej pieniądze.
Co tu robić?
Nie mogła oskarżać nikogo, bo wszelkie skargi na nic by się nie przydały.
Zrozumiała to i prawdziwie była zrozpaczoną.
Po wielkiem tamtem nieszczęściu, ten cios nowy przybił ją do reszty.
Ale wkrótce się uspokoiła.
— Wszystko to jedno zresztą, rzekła do siebie. Czy trochę później, czy trochę wcześniej musiałabym zawsze wyciągnąć rękę po miłosierdzie publiczne... Niech to będzie za dwa dni, zamiast za piętnaście... Wszystko zupełnie jedno!...
Schowała drobne, jakie jej wydano, wyszła z szynkowni i bezwiednie skierowała się w stronę ulicy Hirondelle.
Noc zapadła, gdy stanęła przy poczerniałych gruzach, wskazujących miejsce, gdzie przed kilkoma jeszcze dniami wznosił się Dom czerwony.
Usiadła na trotuarze po drugiej stronie ulicy i pogrążyła się w myślach tak różnorodnych, iż trudno je powtórzyć, jedno ją tylko pocieszało, a mianowicie żądza zemsty.
— A!... szeptała z wyrazem piekielnej nienawiści, widzieć de Kerjeana u stóp swoich, zdusić go własnemi rękami byłoby za mało!...
Z zadumy tej Perina wyrwaną została głosem grubym trywialnym, jaki się tuż przy niej odezwał:
— A co, stara, czegóż się tak przypatrujesz posiadłości czarownicy?... Czy przypadkiem nie należysz do jej przyjaciółek?... Może co soboty jeździsz także na łopacie?... Jeżeli tak jest, to radzę ci być ostrożną, bo pierwszego lepszego dnia spotka cię to samo, co wiedźmę. Czary, jak widzisz szczęścia nie przynoszą. Dyabeł to nie dobry pan, odpłaca się on swoim sługom paskudną monetą. On to w swojej własnej osobie podpalił Czerwony dom niby pęczek słomy. Byłem przy ogniu i wszystko widziałem...
Perina podniosła oczy na niespodziewanego interlokutora i w ciemności ujrzała starego człowieka, którego często spotykała, gdy mieszkała w Czerwonym domu, lubo nie wiedziała, jak on się nazywał.
— Nie wiem, o czem pan mówisz... odpowiedziała udając ździwienie, i jeżeli usiadłam tutaj, to dla tego, żem słaba i zmęczona... Mówisz mi pan o rzeczach, o których nie wiem wcale...
— Jakto, czyż nie jesteś z tej dzielnicy?...
— Jestem z dzielnicy bardzo dalekiej...
Staremu chodziło o to tylko, ażeby się wygadać, zaczął więc opowiadać po swojemu o pożarze Czerwonego domu.
— Jakto... zapytała Perina, więc ta, którą nazywacie czarownicą, zginęła w ogniu?... czy przekonano się o tem?...
— Nic nad to pewniejszego... Dyabeł obawiając się, ażeby mu nie uciekła, łeb jej ukręcił... Mała zresztą szkoda, ale to przecie nie wszystko jeszcze...
— A cóż jeszcze?....
— Wyobraźcie sobie, że biedna jakaś kobieta, co przechodziła ulicą, wyrzucona została w górę i przygnieciona walącym się murem. Właśnie w tem miejscu, gdzie teraz stoję... Przeniesiono ją do szpitala, i mówiono mi, że już umarła... Cóż to za nieszczęśliwy wypadek... nie prawda?... Najdziwniejszym oto z całej tej historyi jest fakt, że Perina czarownica, Perina wiedźma, jak ją tu nazywano, porywała młode dziewczęta, bo ich krew potrzebną jej była do czarów... W chwili pożaru miała właśnie w swoim domu jednę z tych nieszczęśliwych istot...
Perina zadrżała... Posłyszy zapewne o Janinie de Simeuse, i to coś takiego, o czem nie wiedziała...
— A więc?.. odezwała się głosem drżącym ze wzruszenia.
— A więc... ciągnął stary, podczas kiedy z jednej strony zły duch ukręcał łeb czarownicy i zabierał ją do piekła, żeby piec przez całą wieczność na rożnie, z drugiej strony Pan Bóg miłosierny uczynił cud prawdziwy, ażeby pokazać wszystkim, jaka jest różnica pomiędzy winnym a niewinnym...
Ujrzano nagle oto białego anioła, który zfrunął z nieba do Czerwonego domu, i wyprowadził z tamtąd młodą dziewczynę, a podtrzymując ją skrzydłami, sprowadził wolno, pośród płomieni na małą uliczkę l’Estoufade, tak, że nawet włos jej się nie zapalił, nie zajęła sukienka...
— A więc... a więc... ta młoda dziewczyna została ocaloną?...
— Ma się rozumieć, że zestała ocaloną... skoro anioł zstąpił z nieba na ziemię, to nie dla tego, ażeby do połowy tylko dzieła swego dokonał...
— Więc ona żyje?...
— Tak jak ja i ty, moja stara...
— I cóż się z nią stało?...
Czekając na odpowiedź, Perina czuła, że serce jej bić przestaje, że oddechu jej brakuje.
— Co się z nią stało?... odpowiedział nieznajomy — zaraz ci powiem... Znajduje się w dobrem miejscu, możesz być tego pewna... Biedna dziewczyna tak się wystraszyła, że była prawie nieżywa... i nie mogła ani słowa przemówić... Wtedy matka Urszula się odezwała: Ja zabieram do siebie ślicznotę, ja będę ją pielęgnować dla miłości Bozkiej... Jak powiedziała, tak zrobiła... I od tego czasu jest u matki Urszuli...
— Cóż to za matka wreszcie?... spytała żywo wiedźma.
— Opatrzność tej dzielnicy... opiekunka biednych ludzi... O! ona jest tu znaną... zapytaj kogo chcesz o nią...
— A gdzie mieszka?...
— Chcesz pójść ją zobaczyć?...
— Gdzie ona mieszka?... powtórzyła Perina z taką niecierpliwością w głosie, iż jej interlokutor nic nie odpowiedział.
Wiedźma spostrzegła, że wybrała złą drogę ku zdobyciu wiadomości, o jakie jej chodziło i zaraz się pomiarkowała.
— Ta litościwa kobieta... odezwała się z hypokryzyą — po tem, co o niej słyszę, wzbudziła takie we mnie poszanowanie, iż pragnę polecić się jej modlitwom i prosić, aby mi pozwoliła dopomagać sobie w dobrych uczynkach według możności mojej...
— Ot... wykrzyknął stary gaduła — widzę, że jesteś uczciwą kobietą i zapewniam, że matka Urszula dobrze cię przyjmie... Domek jej łatwo odnaleźć!... Na tej samej on ulicy, na wprost kościoła Matki Bozkiej siedmiu boleści... Nadedrzwiami znajduje się krzyż kamienny... Choćby kto nawet nie chciał, to trafić musi...
Perina nie słuchała ani słowa więcej, zerwała się prędko i pobiegła we wskazaną sobie stronę.
Stary patrzył ze ździwieniem za oddalającą się, a kiedy mu zniknęła z oczu, wśród ciemności, pokiwał głową, szepcząc:
— Czyby to waryatka była?... No... na pewno, że nie jest przy zdrowych zmysłach!...
Wiedźma tymczasem szła, albo raczej leciała w stronę kościoła.
— Czy to podobna?... mówiła do siebie, czy to do uwierzenia?... Janina ocalona!... Janina żyjąca!... To tysiąc razy więcej, a niżelim się spodziewała!... Nie wszystko zatem jeszcze dla mnie stracone!... Trzymam moję zemstę i moję nową fortunę!... Za pomocą Janiny zmiażdżę Kerjeana, zdemaskuję Carmen... zgubię ich oboje... a Simeusy nie będą mieli nic do odmówienia tej, co im odda ich dziecię... Niepotrzebnie rozpaczałam.. Przyszłość zachowuje mi może jeszcze dni najpiękniejsze!... gwiazda moja jaśniej może błyszczy, niż kiedykolwiek!...
Machinalnie wymawiając te słowa, podniosła oczy w górę, aby zobaczyć gwiazdę swojego przeznaczenia, ale jej nie ujrzała.
W kilka minut była już na końcu ulicy Hirondelle.
Naprost kościoła wznosił się dom, wyglądający na klasztor z kamiennym krzyżem nade drzwiami — nie można było wątpić, że to dom matki Urszuli.
Perina zbliżyła się i podniosła ciężki młotek żelazny, odrobiony przez jakiegoś ślusarza szesnastego wieku, ale go nie opuściła. Jedno spojrzenie na wązką fasadę, przekonało ją, że w żadnem oknie nie było widać światła, że zatem wszyscy zapewne spali w tem pobożnem zabudowaniu.
— Ża późno!... mruknęła. Nocna wizyta moja mogłaby wzbudzić podejrzenie, bo nie umiałabym się z niej wytłomaczyć... Kilkogodzinne opóźnienie nie może mi zepsuć szyków!... Matka Urszula nie wie, kto jest dziewczyna, której dała schronienie... Żadna okoliczność nie zdradzi tajemnicy... Powrócę jutro...
I ożywiona nadzieją, opuściła ulicę Hirondelle, aby wyszukać sobie schroniska w jakim skromnym zajeździe.
Idąc, powtarzała:
— Tak... tak... powrócę jutro...
Otóż jutro, jak sobie czytelnicy nasi przypominają, matka Urszula zamierzała sprowadzić do siebie księżnę de Simeuse i pokazać biedne dziecię, którego nazwiska nie znała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.