Dom tajemniczy/Tom IV/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz zaraz rano, matka Urszula weszła do pokoiku Janiny. Zastała chorą swoję obudzoną już i podpartą na łokciach. Nie była tak bladą, jak dnia poprzedniego, a sine obwódki pod oczami zniknęły zupełnie.
— I cóż, moje dziecię?... zapytała wdowa, jakże się czujemy dzisiaj?...
Janina nie odpowiedziała, ale wlepiła w poczciwą kobietę spojrzenie, w którem zdawał się błyszczeć promyk inteligencyi.
Po raz pierwszy, po dniach dwunastu, uśmiech ukazał się na ustach dzieweczki.
— No... no... mówiła matka Urszula, spostrzegłszy z radością podwójny ten symptomat, widzę, że nam lepiej... daleko lepiej... możnaby sądzić, że biedne dziecko odgaduje, iż ją spotka dziś coś wyjątkowo szczęśliwego... ciągnęła dalej, zwracając się do waryatki, jak gdyby ta mogła ją rozumieć.
— Będziemy może miały dziś wizytę wielkiej damy, bardzo bogatej i litościwej, która się zajmie nami... trzeba wstać i pięknie się ubrać na jej przyjęcie...
I jednocześnie rozkładała na łóżku ubranie, proste ale czyste, otrzymane od dobroczynnych osób z dzielnicy.
Była to spódnica perkalowa w kratki czarne z białem, podobny kaftanik i biały z szeroką falbanką czepeczek.
Były także i szare pończochy z czerwonemi klinami i małe trzewiki, trochę za duże może na arystokratyczne nóżki Janiny.
Młoda dziewczyna podniosła się posłuszna i dała się ubierać. Toaleta wkrótce była skończoną, szeroka fałdzista spódniczka ścisnęła cienką figurkę, a biały czepeczek przykrył do połowy przepyszne włosy paniątka.
Nigdy panna de Simeuse nie była piękniejszą, niż w tem biednem ubraniu. Wyglądała na królewnę przebraną za dziewczę z ludu.
Tak samo wyglądać musiała Marya-Antonina w kilka lat później, wtedy, kiedy nieświadoma przyszłości, przebierała się za mleczarkę szwajcarkę, w swoich salonikach w Trianon.
— Boże, jakież to piękne dziecię!... wykrzyknęła matka Urszula, ależ to doprawdy słońce olśniewające swoim widokiem... Pewna jestem, że księżna będzie się chciała zająć takim aniołem.
Wiejski zegar, zawieszony na ścianie w pierwszym pokoju, wybił godzinę ósmą.
— Czas mi już udać się w drogę na ulicę Wały Św. Wiktora — ciągnęła wdowa, sadzając Janinę na dużym fotelu i stawiając obok na małym stoliczku filiżankę mleka i kawałek białego chleba.
Matka Urszula uważała za niepotrzebne wszelkie wydatki, nietyczące się chorych. Najważniejsze na pozór rzeczy, uważała za nieużyteczne. Obywała się bez służącej, spełniała wszelkie obowiązki w domu, gdzie prawie zawsze były dwie przynajmniej istoty nieszczęśliwe... Kiedy się czuła za bardzo zmęczoną, prosiła jednę z sąsiadek, żeby jej pomogła przez parę godzin, a nigdy sąsiadki nie miały serca odmówić jej tej przysługi.
Dzisiejszego poranku weszła na piętro swego domku do mieszkania, zajmowanego przez bardzo uczciwą rodzinę rzemieślniczą.
— Moja dobra Guillemette — rzekła do gospodyni — potrzebuję wyjść koniecznie na miasto za interesami — czy nie mogłaby zatem wasza Jaquelina posiedzieć u mnie z pończoszką i popilnować mojej chorej, dopóki nie wrócę.
— Dla czegożby nie?... — odpowiedziała gospodyni — zawsze z miłą chęcią gotowi jesteśmy na twoje usługi, matko Urszulo... Weź, Jaqueline druty i pójdź zaraz, tylko bądź grzeczna i rozsądna, a nie wychodź ani na krok na ulicę...
— Dobrze, mamo... odpowiedziała Jaqueline, ledwie dwunastoletnia dziewczynka, a wziąwszy kłębek i druty zeszła z wdową.
Matka Urszula postawiła jej stołeczek przy fotelu Janiny.
— Siadaj tutaj, moja mała... i miej baczenie na tę nieszczęśliwą, nie odchodź od niej ani na minutę... Przyniosę ci ciastko... Możesz mówić do chorej... nic ci ona nie odpowie, ale zawsze zajmie ją twój szczebiot trochę... A może lepiejby by było, żebyś sobie odmówiła pacierz.
— Dobrze, matko Urszulo — odrzekła Jaqueline.
— A więc do widzenia!... Postaram się nie bawić długo. Jeżeliby przypadkiem kto przyszedł do mnie, powiedz mu, ażeby zaczekał...
— Dobrze... rzekła Urszula.
Wdowa zarzuciła szeroki płaszcz z kapturem, ucałowała obie dziewczyny i wyszła z domu, udając się do pałacu de Simeusów, gdzie przybyła daleko prędzej, aniżeli można się tego było spodziewać po jej starych nogach.
Nie było przykładu, ażeby matka Janiny pozwalała komu czekać w przedpokoju, dla Urszuli miała zaś względy szczególne i wielki szacunek.
Skoro lokaj oznajmił, że wdowa pragnie widzieć się z księżną, natychmiast kazała ją wprowadzić i życzliwie uścisnęła rękę przybyłej...
— Witam panią... powiedziała, i dziękuję, żeś przyszła, bo zapewne chcesz się ze mną podzielić jakimś dobrym uczynkiem...
— Tak... tak... księżno — odpowiedziała wesoło matka Urszula — przychodzę z dobrym uczynkiem, który jedna tylko księżna spełnić jest w stanie...
— Dziękuję za pamięć, matko Urszulo...
— Zawsze pamiętam o księżnej, gdy potrzebuję wielkiego miłosierdzia...
— Powiedz matko, co potrzeba zrobić!...
— Uczynek, który Bóg miłosierny odpłaci pani napewno...
— O cóż chodzi nareszcie?...
— O biedną, młodą dziewczynę, piękną jak aniół... i bardzo nieszczęśliwą...
— Ta dziewczyna chora zapewne?...
— Więcej niż chora, księżno... obłąkana...
— O!... biedne dziecko!... biedne dziecko!.... Ale przecież można wyleczyć z waryjacji...
— To samo właśnie mówiłam doktorowi... odpowiedział mi, że można, ale że będzie kosztować dużo pieniędzy...
— Jeżeli chodzi tylko o pieniądze, dam wiele będzie potrzeba...
— Wiedziałam o tem!... pewną byłam tego!... Ale to jeszcze nie wszystko... Przyszłam prosić o więcej, niż o pieniądze... Pragnęłabym, aby księżna pani zobaczyła tę moją biedaczkę... Jestem pewna, że podoba się księżnie, bo nie można spojrzeć na nią, żeby jej nie pokochać... jak wyzdrowieje, to jej księżna nie opuści nigdy...
— Gdzież jest ta twoja protegowana, matko?...
— U mnie, księżno...
— No, to spełni się twoje życzenie, poczciwa kobieto... zaraz pojedziemy do ciebie...
Pani de Simeuse zadzwoniła i powiedziała lokajowi, który przyszedł na wezwanie:
— Każ zaprządz do małego jednokonnego powoziku, bez liberyi...
Potem zwróciła się znów do wdowy:
— A teraz przez te kilka minut, zanim zajedzie powóz, opowiedz mi, matko, wszystko, co wiesz o biednem dziecku!...
— Niestety!... wiem bardzo mało...
Matka Urszula opowiedziała w kilku słowach jak młoda dziewczyna została ocaloną z pożaru Czerwonego domu i to w tak cudowny sposób.
Poczciwa kobieta kończyła właśnie opowiadanie, które żywo zajęło księżnę, gdy lokaj przybył z oznajmieniem, że pojazd czeka.
Pani de Simeuse owinęła się w ciemne okrycie, zeszła na dół i razem z wdową wsiadła do powozu.
— Gdzie księżna pani każe jechać?... zapytał kamerdyner, zamykając drzwiczki.
— Na ulicę Hirondelle, naprost Kościoła.
Koń puścił się galopem.
Przez drogę pani de Simeuse przypominała sobie najdrobniejsze szczegóły swojej wizyty w Czerwonym domu, przed kilku tygodniami i wypytywała się matki Urszuli, co się stało z wróżką.
— Co za dziwne przeznaczenie!... myślała sobie, dowiedziawszy się, że wróżka zginęła w płomieniach... Ta istota, której wiedza nie miała granic, dla której przyszłość żadnych nie miała tajemnic, nie mogła przewidzieć swojej przyszłości i nie mogła uniknąć takiego niebezpieczeństwa!... Żal mi nieszczęśliwej... pomodlę się za nią...
Powóz zatrzymał się przed domem matki Urszuli, wdowa otworzyła drzwiczki, żeby wysiąść pierwsza i podać rękę księżnej...
— Niech wasza dostojność raczy wejść... mówiła — i niech Pan Bóg zsyła na ciebie błogosławieństwo za to, coś uczyniła...
W tej właśnie chwili jakaś kobieta z gęstą zasłoną na twarzy podchodziła do domu wdowy.
Kobieta ta, spostrzegłszy panią de Simeuse, szybko się cofnęła.
Matka Urszula i księżna weszły do domu i drzwi się za niemi zamknęły.