Dom tajemniczy/Tom IV/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Jacqueline.

Opuściliśmy Perinę poprzedniego dnia wieczorem, gdy opuściła ulicą Hirondelle, z zamiarem wyszukania sobie jakiego schronienia.
Znalazła je niedaleko, w małym hotelu, pod znakiem „Wolego rogu,“ w którym za małe wynagrodzenie, jakie jej kazano z góry zapłacić, dostała maleńką izdebkę na najwyższem piętrze, z brudnem posłaniem, stołem i jednem krzesełkiem.
Zmordowana całodzienną fatygą, rzuciła się na łóżko, sądząc, że zaraz zaśnie, tymczasem gorączkowy stan i ciągłe projekty na przyszłość, oka jej zmrużyć nie pozwalały.
Kiedy nareszcie zaczynały kleić się jej powieki, po całym domu zaczęło rozlegać się chodzenie od piwnic aż do góry.
To zwykli mieszkańcy hotelu powracali do domu.
Ci przeróżni lokatorzy: kataryniarze, muzykanci podwórzowi, złodzieje psów, żebracy, hałasowali, śpiewali i kłócili się do późnej nocy.
Po trochu jednakże milkło wszystko, aż nastała cisza, a po przez cienkie ściany, słychać było oddechy i chrapanie całej tej zbieraniny.
Dopiero około czwartej rano, Perina także zasnęła twardo.
Kiedy się przebudziła, był już dzień biały, wstała z łóżka, otworzyła okno i zobaczyła, że słońce było już wysoko na horyzoncie.
Pośpiesznie się ubrała i zeszła na dół.
Na progu drzwi spotkała gospodarza.
— Która godzina?... spytała.
— Blizko dziesiąta... odpowiedziano.
— Lepiej było nie spać wcale... pomyślała sobie, i podążyła śpiesznie na ulicę Hirondelle.
W kilka minut z daleka spostrzegła dom wdowy, w chwili właśnie, kiedy zatrzymał się przed nim jakiś powóz i wysiadły dwie kobiet.
Poznawszy w jednej panią de Simeuse, Perina zdumiała i cofnęła się o kilka kroków.
— Przybyłam za późno!... szepnęła z rozpaczą. Księżna wie całą prawdę... Przyjechała po swoję córkę... Wszystko stracone...
Ale zaraz odpowiedziała sobie z dziką energią:
— Nie, nie wszystko jeszcze!... Księżna zastanie w tym domu ciało tylko swej córki... bez duszy i rozumu!... Janina jest waryatką i ja tylko jedna potrafię jej rozum przywrócić... No, no... jestem jeszcze potężną i mogę dużo zrobić. Za kilka minut ta zbolała matka na kolana przedemną upadnie... za kilka minut, ta wielka dama błagać mnie będzie ze złożonemi rękoma...
I bez namysłu, popychana instynktem drapieżnego ptaka, zbliżyła się, otworzyła drzwi i śmiało weszła.
Czekało ją potrójne ździwienie.
Księżna i matka Urszula znajdowały się same w drugim pokoiku na parterze.
Twarz pani de Simeuse wyrażała ździwienie, nie zaś to uczucie gwałtowne, jakiego spodziewała się czarownica.
Wdowa przeciwnie, zdawała się bardzo być zmartwioną, a obfite łzy spływały jej z oczu.
Księżna widocznie starała się ją pocieszać.
Matka Urszula, zwróciła się żywo do wiedźmy:
— Czy widziałaś ją?... wołała, czy możesz mi powiedzieć, gdzie ona jest?... Oh! powiedz... przez litość, proszę cię, odpowiadaj prędko...
— O kim pani mówi?... zapytała Perina zaciekawiona tą dziwną mową.
— Mówię ci o niej... o mojej kochanej dziewczynie... o biednej waryatce, która tu była, kiedym wychodziła, a której nie zastałam za powrotem...
Perina zachwiała się.
Cios był ciężki...
— Janina znowu zniknęła... Wszystko tedy runęło... ale tą razą wszystko na pewno ostatecznie zostało stracone!... Nic dziwnego, że księżna jest zupełnie spokojną!... Skoro jednak nie dowiedziała się o bytności córki swej w tym domu, dla czego znajduje się tutaj... po co tu przyszła?...
Wiedźma zadawała sobie po tysiąc razy te pytania, wszystko jednak było dla niej nieprzeniknioną tajemnicą.
Nic nie mogła pojąć, nic zrozumieć.
— Czy mi się zmysły mieszają... mówiła sobie, czy i ja jestem waryatką?...
— No cóż... wołała wdowa ze złością, nie odpowiadasz mi nawet?...
— Cóż ja mam pani odpowiedzieć... Ja nic nie wiem... ja nic nie widziałam... nie znam osoby, o której pani mi mówi...
— W takim razie czego chcesz odemnie?...
— Wiem, że pani jesteś dobrą... litościwą... a że jestem bardzo biedną i bardzo nieszczęśliwą, przychodzę do pani, jak co dzień przychodzą inni biedacy, potrzebujący pomocy... nic więcej...
Fizyognomia wdowy przybrała od razu wyraz łagodny.
— Moja kobieto, nie miej do mniej żalu, żem cię tak ostro przyjęła... Spotkało mnie wielkie zmartwienie i w głowie mi zawróciło... Weź to i wybacz mi...
I wsunęła srebrną monetę w rękę Periny.
— O! pani!... wykrzyknęła czarownica, ja nie mam pani nic do wybaczenia... Gdybym mogła ci w czem dopomódz, uczyniłabym to z całego serca... O ile zrozumiałam, to jakaś młoda dziewczyna, waryatka, wymknęła się z tego domu przed chwilą?... Może pani przyjmie usługi moje w odszukaniu nieszczęśliwej?... Ja ciągle włóczę się to tu, to tam... Całe życie zatracam na przebieganiu Paryż... może będę mogła być pani użyteczną?...
— Dobrze, dobrze... odpowiedziała żywo matka Urszula, niech cię Bóg błogosławi za, twoje dobre chęci... Odpłacasz mi dobrem za złe...
Wiedźmie udało się doskonale.
Z jednej strony, otwierała sobie drzwi domu, do którego mogła Janina powrócić, jeżeli zostanie odnalezioną, z drugiej dowie się, co skłoniło panią de Simense do bytności tutaj.
— Zaraz zabiorę się do poszukiwań... ale proszę mi dobrze opisać młodę osobę, ażebym ją mogła poznać przy spotkaniu...
— Słusznie, słusznie... odrzekła wdowa i skreśliła wiedźmie dokładny i szczegółowy portret Janiny.
Słuchając matki Urszuli, nie spuszczała ona oczu z księżnej i nie dostrzegła żadnej w niej zmiany.
Tyle bo jest bladych i pięknych dziewcząt z dużemi czarnemi oczami i ciemnemi włosami na świecie!...
Jakiż zresztą związek mógłby istnieć pomiędzy nieszczęśliwą waryatką a baronową de Kerjean?
Księżna nie odczuwała wcale swojego dziecka...
— No... powiedziała sobie Perina, zupełnie przekonana, to tylko przypadek. spowodował to spotkanie... pani de Simeuse nie wie nic zgoła.
Po opisaniu rysów twarzy i figury zaginionej, matka Urszula rozwodziła się długo i szeroko nad szczegółami ubrania.
Wiedźma dostała następnie od księżnej dwie sztuki złota i oddaliła się, zapewniając, że rozpocznie poszukiwania — i że przyprowadzi natychmiast młodą dziewczynę, gdy ją szczęśliwie napotka.
Kiedy wielka dama i prosta kobieta pozostały znowu same, wdowa rozpłakała się na głos cały.
— Więc tak bardzo pokochałaś to biedne dziecię?... spytała z uczuciem pani de Simeuse.
— Kocham ją, bo kocham wszystko, co słabe i cierpiące, co potrzebuje opieki... Ale tę kochałam bardziej, pokochałam tak, jak bym własną córkę kochała...
— Może powróci?...
Wdowa smutnie wstrząsnęła głową.
— O!... nie... ona nie powróci... nie mam nadziei... Poczciwa kobieta, co ztąd wyszła, napróżno jej szukać będzie, nie znajdzie jej z pewnością... Paryż taki wielki, tyle ludzi chodzi ulicami!... Co się stanie z nieszczęsną istotą!... Aż dreszcz przechodzi, gdy się myśli o tem... Nie będzie umiała ani o chleb poprosić, ani o schronienie... Umrze z głodu, zimna i nędzy... Nieszczęśliwe dziecię... a mogła była zostać szczęśliwą, dzięki łasce księżnej pani!... Bodaj, że nie pocieszę się po niej nigdy...
I matka Urszula zaczęła płakać znowu.
Pani de Simeuse rozumiała dobrze, że zacna wdowa ma racyę — chciała ją natchnąć pewną nadzieją, ale próżne to były usiłowania. Odjechała więc, pozostawiwszy sporą sumkę opiekunce ubogich.
Musimy opowiedzieć naszym czytelnikom, co się stało w domu przy ulicy Hirondelle, po odejściu wdowy do księżnej de Simeuse. Z początku wszystko było jak najlepiej. Jacqueline siedziała na stołeczku obok fotelu, a dumna z obowiązku, jaki jej powierzono, robiła pilnie pończochę, spoglądając od czasu do czasu na Janinę, siedzącą nieruchomo.
Po trochu dziewczynce zaczęło się przykrzyć dyżurowanie, zaczęła więc szybciej przebierać drutami i półgłosem wyśpiewywać wszystkie pieśni, jakie w niedziele słyszała w kościele.
Janina zmieniła postawę, zwróciła się w stronę dziewczynki, i jak się zdawało, z przyjemnością słuchała jej śpiewów. Jacqueline, zachęcona inteligentnym wyrazem oczu i uśmiechem na ustach chorej, zadała jej parę pytań, ale, jak uprzedziła wdowa, nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zaczęła znowu śpiewać. Prawdopodobnie wdowa za powrotem byłaby ją tak zastała, gdyby nie drobny wypadek, który zmienił położenie. Prawie zawsze ważne wypadki biorą początek z nic nieznaczących przyczyn.
Pułk gwardyi francuzkiej z muzyką na czele przechodził właśnie ulicą Hirondelle i głośne dźwięki wojennej fanfary rozbrzmiały echem po całym domu.
Wystarczyło to do rozbudzenia najwyższej ciekawości i Jacqueliny.
Zerwała się na równe nogi, rzuciła pończochę w kąt i pobiegła do okna.
Na nieszczęście okno wychodziło na ogród.
Przed opuszczeniem pokoiku, w którym się znajdowała z waryatką powierzoną jej opiece, zawahała się chwilę, ale na ulicy bębny biły, trąby rozlegały się coraz głośniej.
Pokusa silniejszą była od zastanowienia i Jacquelina uległa.
Wybiegła z pokoiku i w kilku skokach znalazła się przed domem.
Szczęśliwa, upojona, zapomniała o całym świecie, widziała tylko błyszczące mundury żołnierzy, słyszała tylko porywającą muzykę, posiadającą ten szczęśliwy przywilej, iż tchórzów w bohaterów zamienia.
Żołnierze maszerowali, tłum ludu przypatrywał się im z trotuarów, melodye słabły już i ginęły w oddali, jeszcze chwila, a znikną ostatnie tony.
Jacquelina byłaby powróciła na pewno, ale przypadek znowu zrządził inaczej.
Trzy czy cztery dziewczynki z sąsiedztwa, towarzyszki jej szkolne, podbiegły do niej i zaczęły wołać:
— Chodź z nami... Chodź prędko dogonimy żołnierzy...
Jacquelina nie ruszyła się z miejsca.
Chęć towarzyszenia koleżankom nęciła ją, ale głos obowiązku przykuwał do miejsca.
Wtedy jedna z dziewczynek odłączyła się od reszty, przybiegła do Jacqueliny, wzięła ją za rękę i pociągnęła wołając:
— No chodź, chodź że prędzej.
Potrzeba było nadludzkiej siły, żeby się oprzeć takiej pokusie. Dziecko jej nie posiadało i nie opierało się dłużej.
Zapomniała o wszystkiem, pobiegła z dziewczętami i wkrótce znalazła się daleko od domu matki Urszuli, w tłumie otaczającym żołnierzy.
Tak się śpieszyła, że nawet się nie obejrzała oddalając i tym sposobem nie spostrzegła, że pozostawiła drzwi otwarte.
Po jakim kwadransie Jacquelina powracała na stanowisko zawstydzona trochę swoją lekkomyślnością, ale nieprzeczuwająca następstw swojego lekkomyślnego kroku.
Wielkie też było jej ździwienie, a większe jeszcze przerażenie, gdy zastała dom pusty.
Własnym oczom wierzyć nie chciała. Przejrzała wszystkie kąty, wołała z płaczem na waryatkę, ale nie otrzymała naturalnie żadnej odpowiedzi.
Ogarnęła ją wielka trwoga, zdawało się jej, że popełniła zbrodnię, czuła się odpowiedzialną za zniknięcie nieszczęśliwej, czuła, że niebędzie śmiała pokazać oczu wdowie, której zaufania tak niegodnie nadużyła.
Opowiedziała z rozpaczą matce o tem, co zaszło, i zamknęła się w ciemnym alkierzu, zaprzysięgając, że nie wyjdzie z niego nigdy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.