<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Mikołaj Barbet.

Osobistość w mundurze spełniała w ośmnastym wieku te obowiązki, jakie dziś pełnią komisarze policyjni, i towarzyszyła z urzędu agentom, gdy szło o przytrzymanie przestępców.
Do urzędników tych należało również wykonywanie wyroków, jeżeli nie dotyczyły one osób wysoko położonych, w takim bowiem wypadku oficer muszkieterów, albo oficer gwardyi czynił honory przyszłemu mieszkańcowi Bastylii.
Dwaj mężczyźni czarno ubrani, byli agentami pana de Sartines.
Jeden z nich, Mikołaj Barbet, to już nasz dawniejszy znajomy...
Dopiero przed kilku dniami zażądał on uwolnienia z policyi, a zaliczenia do czynnej służby śledczej.
Czytelnicy zapomnieli może już o Mikołaju wkrótce jednak przypomną sobie napewno tego ciekawego, człowieka.
Komisarz wyjął z kieszeni pargamin, przebiegł go oczami, ażeby coś sobie odświeżyć w pamięci i następnie donośnym głosem zawołał:
— Cyryl Anastazy Gorju!...
Szynkarz zadrżał od stóp do głów, i zaczął zbliżać się wolno, usiłując pokryć pomieszanie wesołą fizyognomią, co mu się jednak nie zupełnie udawało....
— To ty jesteś właścicielem tego domu i ty ten szynk utrzymujesz?...
— Ta nędzna chałupina do mnie należy... uczciwie dzień i noc pracuję... Ciężkie, bardzo ciężkie moje życie, panie komisarzu... zajmuję się.. połowem ryb i daję jeść i pić tym, co mi za to płacą... Może mnie kto fałszywie oskarżył?... Toć nie brak oszczerców na tym świecie!... Ale dzięki niebu, sumienie mam zupełnie spokojne i gotów jestem dokładnie się wytłomaczyć z każdego zarzutu...
Wygłosiwszy oracyę, Gorju czekał ze drżeniem na odpowiedź komisarza, pomimo bowiem wszystkiego, co powiedział, miał na sumieniu chmarę sprawek i nie wiedział, co nań spadnie za niespodzianka... nie wiedział też, czy zdolny będzie skutecznie cios odwrócić..
— Opinia twoja bardzo jest podejrzaną... odparł komisarz, twój dom, twoja szynkownia są, jak wiem o tem dobrze, przytuliskiem dla największych łotrów Paryża...
— Niestety!... wielmożny panie, przy moim zawodzie, narażony jestem na przyjmowanie wszystkich bez wyjątku, a nie mogę przecie znać wszystkich, co przychodzą posilić się u mnie i napić się mego wina... Byle nie wyprawiano burd i hałasów a płacono dobremi pieniędzmi, o nic mi więcej nie chodzi.
— Mówisz o dobrych pieniądzach... jakbyś nie wiedział, że Paryż zalany jest fałszywą monetą.
— Nie słyszałem wcale o tem, czcigodny panie... Przyznaję, że to być może, ale ja nie wiem o tem...
— Nie wierzę...
— Dla czegóż?... Wielki Boże!...
— Bom przekonany, że przyjmujesz u siebie fałszerzy, i że im dopomagasz do puszczania w obieg monet podrabianych.
Po raz pierwszy od przybycia policyi, Gorju odetchnął swobodniej.
W przestępstwie, o jakie go posądzane, był stanowczo niewinnym.
Pewny tej swojej niewinności, czuł się bezpiecznym zupełnie.
— Co?.. wykrzyknął gwałtownie, to nieprawda, to fałsz najwierutniejszy!..
— Przekonamy się zaraz o tem... odrzekł komisarz.
— Przekona się pan o tem!... powtórzył Gorju. Ależ na miłosierdzie Boskie, jakże się tu przekonać o podobnej rzeczy, wielmożny panie?...
Komisarz nic nie odpowiedział, ale dał znak jednemu z agentów, a ten odwrócił się i wydał rozkaz podoficerowi dowodzącemu uzbrojoną załogą.
Załoga owa składała się z sześćdziesięciu ludzi.
Dwudziestu z nich ustawiło się na zewnątrz domu przy oknach i drzwiach, inni weszli do sali i stanęli przy bandytach z dobytemi szpadami w ręku...
Gorju dostał aż dwóch opiekunów, jednego z prawej, drugiego z lewej strony.
Jednocześnie Mikołaj Barbet wyjął z kieszeni małe kowadło żelazne, grube na kilka cali i położył je na stole razem z małym młotkiem stalowym.
— Co oni u dyabła zamierzają robić?... myślał Gorju, którego te przygotowania na nowo zaczynały niepokoić.
Nie czekał długo.
— Rozpocznijcie rewizyę!... rozkazał komisarz.
Dwaj agenci zaczęli przetrząsać kieszenie bandytów, zaczynając od tych, co się najbliżej drzwi znajdowali.
Komisarz zapisywał w książeczce nazwisko każdego zrewidowanego, sumę, jaką przy nim znaleziono, oraz rodzaj monety.
— To ciekawe doprawdy!... mówił komisarz, gdy agenci dokonywali poszukiwań z największą dokładnością, wszyscy ci ludzie mają po jednej zupełnie nowej sztuce złota!...
Kiedy przyszła kolej na Gorju, zamiast jednego, znaleziono przy nim pięć luidorów.
Mały woreczek wiedźmy zawierał nie wielką sumkę monety srebrnej, jaką otrzymała wczoraj od księżnej de Simeuse w domu matki Urszuli.
— Skończone!... odezwał się po chwili Mikołaj Barbet, wszystkie kieszenie puste.
— Skoro tak, powiedział komisarz, zbliżając się do stołu, na którym leżało żelazne kowadło i młotek, to możemy zaczynać...
Ciekawość i obawa szynkarza zwiększała się coraz bardziej, czuł się mocno wzruszony, nie wiedząc sam dla czego.
Przeczuwał, że mu się przytrafi coś bardzo niedobrego.
Nie mylił się wcale.
Komisarz wziął sztukę złota odebraną pierwszemu bandycie, położył ją na środku małego przenośnego kowadła i podniósłszy młotek, silnie uderzył. Podejrzany luidor rozprysnął się, jak szkło, na wszystkie strony.
— A ha!... wykrzyknął komisarz z szyderczym uśmiechem, nikt z was nie wie o fałszywych pieniądzach, nieprawdaż panie Gorju?... Nie słyszałeś wszak o niczem podobnem?...
Szynkarz chciał odpowiedzieć, ale nie miał na to czasu.
— Zakneblować usta każdemu, kto się odezwie... zawołał oficer, a temu założyć kajdany... dodał wskazując na właściciela pierwszej sztuki złota...
Rozkaz wykonany został z nadzwyczajną szybkością i próba dalej się odbywała.
Nie mamy potrzeby dodawać, iż skutek był ciągle jednaki.
Złoto rozdzielone przez Coquelicota, pochodziło od de Kerjeana, a wiemy już od dawna o słabej stronie monety przyrządzanej w Dyabelskim hotelu..
Po skończeniu próby, każdemu z bandytów założono łańcuszki i zamknięto je na kłódki.
Pozostały jedynie do sprawdzenia luidory Periny i szynkarza... Dwie sztuki wiedźmy okazały się dobremi i wytrzymały próbę...
— Panie komisarzu... przemówiła błagalnym głosem ex-właścicielka Czerwonego Domu... odzyskawszy trochę nadziei... skoro na mnie nie ciąży żadne podejrzenie... czy zostanę uwolnioną?...
— Cierpliwości, moja kobieto... zobaczymy to za chwilę...
— Panie komisarzu... dodała wiedźma, składając ręce... byłoby niesprawiedliwie mnie zatrzymywać... Nie może mnie pan o nic posądzać, proszę mnie uwolnić odrazu!...
— Milczeć!... zawołał Mikołaj Barbet, stojący za Periną... milczeć, albo i tobie usta zaknebluję!...
Perina umilkła i ze złości gryzła wargi aż do krwi..
Komisarz położył na kowadle jeden z luidorów Gorju... Czekał on na rezultat cały jak w febrze drżący... Wolałby, ażeby ziemia się była pod nim zapadła, niż to, że zobaczył, jak jego luidor rozbryzgnął się pod młotkiem na drobniutkie kawałeczki.. Cztery inne uległy takiemu samemu losowi...
Nie czekając nawet na rozkaz zwierzchnika, jeden z żołnierzy założył zaraz kajdany na ręce właściciela zakładu...
— Nie!... zawołał szynkarz, wyrywając się z rozpaczą... żadna siła ludzka nie zmusi mnie do zeznania, żem jest winny... Ani ja... ani nikt tutaj!... Te trzy sztuki złote otrzymałem przed chwilą od Coquelicota... a dwie od tej kobiety... dodał, wskazując na Perinę...
— Nałożyć kajdany kobiecie!... rozkazał oficer...
— Ona tak samo nic, jak i ja niewinna... ciągnął Gorju... i ona to złoto przeklęte, dostała także od Coquelicota...
— Tak jest... tak jest... odezwali się naraz wszyscy bandyci, zachęceni energją szynkarza... To Coquelicot nas tak obdarzył... My nie wiemy, zkąd pochodzą te pieniądze...
— Co to za jeden... ten Coquelicot?... zapytał komisarz... Ciebie pytam się, Gorju, odpowiadaj...
— Jest to wesoły bardzo człowiek, z długą szpadą u boku, który przychodzi tu czasami...
— Gdzie mieszka?...
— Nie wiem...
— Czem się zajmuje?...
— I tego nie wiem...
— Kiedy go widziałeś raz ostatni?...
— Był tutaj na kilka minut przed przybyciem pańskiem, panie komisarzu...
— I to on, jak powiadasz, rozdał wam dziś te luidory?...
— To najszczersza prawda, panie komisarzu!... Klnę się na moję duszę!...
— Zkąd ta jego wspaniałomyślność?... Czy Coquelicot wymagał od was jakiej usługi?...
— Tak, panie komisarzu...
— Czegóż chciał?...
— Kazał nam zająć się odszukaniem pewnego szlachcica, o którego bardzo mu chodziło...
— Nazwisko tego szlachcica?...
— Markiz de Rieux...
— I to za tak małą usługę ofiarował wam taką hojną nagrodę... Musi uchodzić za bardzo bogatego, ten wasz towarzysz, o długiej szpadzie!...
— Wcale nie... wiemy dobrze, że niema nic... ale nie działał na swój rachunek...
— Na czyjże zatem?...
— Nie mówił nam tego, a myśmy się nie pytali...
Komisarz wzruszył ramionami...
— Doprawdy... rzekł... za nadtom jest łaskawy, iż słucham podobnych bredni!... Powtórzcie to jutro sędziemu kryminalnemu, a zobaczycie, czy się tem zadowolni, czy przyjmie to za dobrą monetę... No, sierżancie, ustaw tych łotrów po dwóch i poleć, aby ich, jak należy, pilnowano... Odprowadźcie ich z bronią w ręku do Chatelet, a ja tymczasem przetrząsnę tutaj dom cały...
— Panie komisarzu... wykrzyknęła Perina... a co pan ze mną myśli zrobić?...
— To samo, co z innymi!...
— Ależ to niegodnie... ja jestem zupełnie niewinną!... Nie miałam fałszywych pieniędzy... przecie pan sam się przekonał...
— Wytłomaczysz się jutro...
— Panie komisarzu, nie wyrządzaj mi pan takiej krzywdy!... nie posyłaj mnie do więzienia, nie wysłuchawszy mnie przedtem... Ja wiem wszystko... Ja mogę powiedzieć, kto jest ten Coquelicot... mogę panu wymienić nazwisko magnata, u którego w usługach zostaje... mogę więcej jeszcze powiedzieć, bo znam dokładnie całą tajemnicę fałszerzy, i powiem wszystko, ale proszę mnie puścić... proszę mnie puścić... koniecznie...
— Powiadasz, że znasz tajemnicę fałszerzy?... zapytał z żywością komisarz.
— Tak... tak... wiem wszystko jak najdokładniej!... powiem, kto jest głównym winowajcą... wskażę, gdzie jest nora zbrodniarza...
— No więc mów, moja kobieto, a jeżeli prawdą będzie, co powiesz, nie tylko zostaniesz wolną, ale otrzymasz sowitą nagrodę.
Perina otworzyła już usta, aby nasycić swoję zemstę, aby zadenuncyować barona de Kerjeana!...
Ale w tej samej chwili poczuła sztylet dotykający jej pleców, a jakiś głos szepnął jej do ucha.
— Jedno słowo więcej, a zabiję!... Milcz... ja cię ocalę!...
Wiedźma odwróciła się żywo, zobaczyła jednak po za sobą obojętną tylko twarz Mikołaja Barbet, jednego z czarno ubranych agentów.
— I cóż?... zapytał z niecierpliwością oficer. Czego nie mówisz?... Dla czego się tak ociągasz?..
— Panie oficerze, szepnęła Perina, skłamałam, nic nie wiem...
Oficer tupnął nogą ze złości.
— Byłem pewny tego!... wykrzyknął. Do Chatelet... do Chatelet!... Panie Mikołaju Barbet, oddaję ci pod opiekę tę kobietę... pozostawiam tu sobie czterech ludzi, a za godzinę połączę się z wami. Idźcie i strzelajcie bez litości do tych, coby uciekać chcieli!...
Rozkaz został spełniony natychmiast.
Więźniowie ustawieni po dwóch pomiędzy dwoma rzędami żołnierzy, wyprowadzeni zostali z szynkowni, jak stado baranów, prowadzonych do szlachtuza.
Cała banda skierowaną została na wybrzeże i najkrótszą drogą pomaszerowała do Wielkiego Chatelet, najsławniejszego ze wszystkich więzień.
W ostatnim rzędzie szedł Mikołaj Barbet.
Prowadził on za rękę Perinę, ażeby najdokładniej zastosować się do rozkazu komisarza, który mu ją specyalnie powierzył..
Otóż Mikołaj Barbet, były urzędnik biura naczelnika policyi, człowieczek, który, jak patrzyliśmy na to, traktował kiedyś z panem Dawidem w hotelu przy ulicy Jerozolimskiej, i który przedstawił do podpisu panu de Sartines fałszywy raport o Lucu Kerjeanie, Mikołaj Barbet, jak nam także wiadomo, należał do towarzystwa Pochodni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.