Dom tajemniczy/Tom IV/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Gdzie szuka Perina.

Po jakim kwadransie Mikołaj Barbet zwolnił kroku i pozostał się o kilkanaście kroków w tyle.
— Dotrzymam, obietnicy, szepnął do ucha Perinie, podaj mi ręce, ci zdejmę kajdany.
Wiedźma drżąca z radości i nadziei, spełniła żądanie agenta, a ten otworzył kłódkę, zamykającą podwójny łańcuch.
Znajdowali się w tej chwili niedaleko od wejścia w małą, ciemną, zupełnie pustą, błotnistą uliczkę.
— Wolną jesteś, odezwał się Mikołaj Barbet, uciekaj!... Tylko pamiętaj, żeby cię nie złapali, pamiętaj o tem, że ci, których zdradzić chciałaś, rozporządzają daleko większą władzą, niż policya i sprawiedliwość. Jedno nieroztropne słowo, a na pewno łeb ci ukręcą. Pamiętaj o tem!...
— Dziękuję, odrzekła Perina, zastosuję się do uwagi.
— Umykaj prędko!
Wiedźma odwróciła się od agenta, i zaczęła biedz, o ile tylko sił jej starczyło.
Mikołaj Barbet pozwolił jej lecieć przez kilka minut, a potem krzyknął z całej siły:
— Hej, żołnierze — więzień ucieka!... Dajcie ognia za tą kobieta!... ognia czemprędzej!...
— Zdradzoną jestem!... pomyślała wiedźma, której te słowa, jakby skrzydła do nóg poprzypinały, ten zbir chce się mnie pozbyć koniecznie!... Nieboszczycy nie mówią!...
I szybciej jeszcze lecieć poczęła.
Żołnierze zawrócili na rozkaz Mikołaja Barbet.
Światłość przeszyła ciemności.
Rozległo się ze dwanaście wystrzałów i zaraz rozległ się też głuchy łoskot padającego na bruk ciała.
— Dostała!... odezwał się głośno sierżant. Nicaise i Barnabe, idźcie, podnieście łotrzycę.
Dwaj żołnierze wyszli z szeregu.
Widziano, jak się pochylili w ciemności i podnosili trupa, posłyszano, jak podwójny okrzyk przerażenia, wyrwał im się z ust jednocześnie.
— Cóż tam takiego?... zapytał oficer, co się tam stało?...
Żołnierze milczeli.
— Sacrebleu!... wrzeszczał oficer, tupiąc nogami, sacrebleu!... Czy mi odpowiecie, czy nie?... Raz jeszcze pytam was, co się stało?....
— Ale bo to nie kobieta, odezwał się głos jeden.
— Nie kobieta?... A któż taki?...
— Pan Mikołaj Barbet...
— Nie podobna!...
— Niestety!... tak jest jednakże.
— Czy został raniony?...
— Gdzież tam raniony... zabity!...
Żołnierze prawdę mówili.
Podstępny agent policyjny nie zastanowił się, wydając rozkaz strzelania, że jest na linii strzałów i że tym sposobem bardziej jest narażony, niż uciekająca.
Ugodzony trzema kulami: jedną w głowę, a dwoma w piersi, padł, nie wydawszy nawet westchnienia.
Co do wiedźmy, ta skręciła już w ciemną uliczkę i ani można było nawet myśleć o ściganiu jej w tym labiryncie wązkich przejść, trudnych nawet w dzień do przebycia.
Trzeba było coś postanowić, zaimprowizowano więc nosze z muszkietów, zabrano trupa i odprowadzono bandę ujętych łotrów, bez przeszkody już do Chatelet.
Ex-urzędnik biura policyi, a nowy agent pana de Sartines, umarł, jak żył, zdradzając.
Powróćmy teraz do Periny.
Na pół szalona z przestrachu, słysząc ciągle świst kul przelatujących, biegła dopóty, dopóki zupełnie nogi jej nie ustały.
Trwało to z pół godziny.
Przez ten czas zrobiła co najmniej milę; nie wiedziała już, gdzie się znajduje i wyczerpana z sił, ledwie dysząca, upadła na progu jakiegoś domostwa, na ulicy Saint-Denis.
Odpocząwszy chwilę, postanowiła wniknąć bliżej w swoje położenie.
Była pewną, że nie ma już potrzeby teraz obawiać się pogoni, ale zapytywała się z przerażeniem, co ją za przyszłość czeka i co ma robić ze sobą.
Po dwa razy już tak była blizką celu, i po dwa razy fatalność w chwili stanowczej sparaliżowała jej nadzieje.
Nie posiadała nic, wszystkie jej pieniądze zaśbrano.
Gdy będzie chciała posilić się jutro, musi rękę wyciągnąć po żebraninę.
Jakkolwiek ciężka to była ostateczność, Perina traktowała ją obojętnie, bo inne daleko ważniejsze myśli głowę jej zaprzątały.
Co się stało z Janiną de Simeuse?...
Czy komisarz policyjny, przetrząsając dom Gorju, znalazł ją?...
Czy zrozumiał, że dotknięta jest pomieszaniem zmysłów i czy uznał za stosowne pozostawić ją na wolności, pomimo, że była w tak podejrzanym domu? Czy przeciwnie zabrał nieszczęśliwą, żeby ją stawić przed sądem?...
Jeżeli policya chwyci biedaczkę w swoje ręce, to wszystko stracone.
Jakże zemścić się bez Janiny?...
Perina stawiała sobie te pytania i nie znalazła, żadnej na nie odpowiedzi... Medytowała długo, nie wiedząc, co i jak postanowić.
Zaczęło świtać, a jasność dzienna, jakby rozjaśniła trochę zmęczony umysł wiedźmy.
— Przedewszystkiem... rzekła, trzeba wiedzieć, co się stało w nocy... Trzeba iść do domu Gorju... Może go zastanę otwartym... może pozostawiono w nim Janinę... Oh! gdybyż tak było, gdyby tak było!...
Odurzona tą nadzieją, podniosła się co żywo i postąpiła kilka kroków, ale zaraz się zachwiała, uderzona niby maczugą, nowym zawodem.
Wycieńczona głodem i włóczęgą po Paryżu, spostrzegła wczoraj wieczorem jakąś szynkownię i weszła do niej, nie wiedziała jednak, na której to było ulicy, nie zauważyła wcale położenia.
Kiedy wyprowadzono ją ztamtąd jako więźnia, zanadto była znękaną, ażeby mogła myśleć o czemkolwiek.
Zdawało jej się tylko, że ulica owa prowadziła na wybrzeże.
Była to jedyna wskazówka, do odnalezienia upragnionego domu.
— No, no, odwagi... zamruczała Perina, kto wątpi, ten z góry jest już pokonany... Będę szukać i znajdę!...
Zapanowawszy w ten sposób nad sobą, podążyła ku wybrzeżu i działać zaczęła.
Cały poranek na niczem zmarnowała.
Kiedy głód zaczął jej coraz dotkliwiej dokuczać, przykucnęła na progu jakiegoś domu, wyciągnęła rękę i zaczęła żebrać, tym głosem bolesnym, jaki umieją przybierać żebracy z rzemiosła.
— Litości, panowie... litości dla biednej nieszczęśliwej... Bóg wam dobroć waszę stokrotnie wynagrodzi.
Dostała kilka sous, kupiła za nie kawałek chleba, napiła się wody przy studni i ruszyła dalej...
Nadszedł wieczór i nic jeszcze nie znalazła.
Nie miała pieniędzy na zapłacenie najskromniejszego schronienia, nie mogła myśleć o przytuleniu się choćby w zajeździe pod Dyabelskiemi rogami, i przepędziła noc w piwnicy jakiejś starej posesyi.
Potężna kiedyś Perina rozpoczynała więc to przeklęte, pełne cierpień i nędzy życie, jakie prawdopodobnie będzie odtąd stałym jej udziałem.
Pozostał jej sposób pewien jeszcze, ale nie mogła zeń korzystać, aby się nie narazić na przytrzymanie.
Na palcu lewej ręki, miała oto srebrny pierścionek, na oko niepozorny, ale w gruncie bardzo cenny.
Oczko w tym pierścionku było ruchome.
Za naciśnięciem sprężynki, ukazywał się brylant najczystszej wody.
Pod brylantem maleńka złota kapsułka, zawierała kroplę straszliwej trucizny.
Za naciśnięciem drugiej sprężynki, wysuwała się igiełka stalowa, niewidzialna prawie, podobna do żądła pszczoły lub osy.
Ktokolwiekby ten pierścionek w ten sposób otwarty włożył na palec, ten byłby stanowczo straconym.
Najlżejsze ukłucie igiełki, musiało zabić najsilniejszego nawet człowieka.
Brylant wart był co najmniej sto luidorów.
Można go wyjąć było z zatrutej kapsułki, zanieść do jubilera, dobrze sprzedać i nie żebrać.
Ale ubiór wiedźmy i jej twarz wstrętna, wzbudziłyby z pewnością podejrzenie.
Przypuszczanoby, że ukradła drogi kamień, zaczętoby ją badać i musiałaby powiedzieć, jak się nazywa i gdzie mieszka.
Ponieważ nie mogłaby wyznać prawdy, oddanoby policji...
Jak tylko przestąpiłaby raz próg więzienia, pytanie, czyby zdołała wyjść z niego kiedy?...
Z pierścionka nie mogła zatem korzystać.
Powiedzieliśmy o tym pierścionku, bo odegra on ważną rolę w dalszem naszem opowiadaniu.
Nazajutrz bardzo rano, wiedźma z niezmordowaną cierpliwością rozpoczęła poszukiwania na nowo i około południa przybyła na ulicę l’Arbre-Sec.
Zadrżała z radości.
Nad furtką, prowadzącą do małego ogródka, spostrzegła wyciętą w półkole deskę, z napisem:

„Sławnie przyrządzane kiełbie z Pont-Neuf.“

Furtka nie była zamkniętą.
Perina weszła więc do ogródka i zbliżyła się do domu, ale tu wszystko było pozamykane.
Zastukała kilka razy i nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Przyłożyła ucho do szpary we drzwiach.
„Wewnątrz panowało głębokie milczenie, dom musiał być pusty zupełnie.
Żeby się dokładnie o tem przekonać, zastukała raz jeszcze i to tak silnie, że aż zwróciła na siebie uwagę sąsiadów.
Jeden z nich, który przechodził, przystanął i zawołał:
— Hej! stara, a ty czego tam się tak dobijasz?...
— Chciałabym się zobaczyć z właścicielem Szynkowni... odpowiedziała wiedźma.
— Z Mikołajem Gorju?...
— Z nim samym.
— A więc... odrzekł sąsiad, jeżeli chcesz się widzieć z Mikołajem Gorju, to go tutaj nie znajdziesz... Idź gdzieindziej, moja stara... gdzieindziej...
— Gdzie mianowicie, proszę pana?...
— Do Chatelet, bo tam Gorju jest uwięziony... Jego dom, była to jaskinia łotrów, podrabiaczy pieniędzy, policya dowiedziała się o tem i zeszłej nocy zabrała całą kompanię. Prawdziwe to szczęście, żeśmy się pozbyli takiego nędznika z naszej dzielnicy... Powiedziałem ci już wszystko, moja kobieto.
— Jeszcze jedno chciałabym panu zadać pytanie...
— Słucham.
— Gorju miał dwie kobiety u siebie?...
— Jednę tylko... służącą Gothen...
— Miał także pewną młodą dziewczynę!...
— Nie... Gorju nie cierpiał kobiet...
— A cóż się stało ze służącą?...
— Odjechała do swojej rodzinnej wioski wczoraj rano, płakała biedaczka ogromnie, bo łotr Gorju winien jej był zasługi za rok przeszło...
— Czy nie mógłby mi pan powiedzieć, zkąd pochodziła Gothen?...
— Doprawdy, że nie wiem tego... Ale, bodaj, że z Argentenil.. jeżeli nie z Puteaux, albo z Saint-Denis... Poczekajno, moja stara... Zdaje mi się, że pochodziła z Meaux...
Wiedźma nie pytała o nic więcej... Spuściła głowę i odeszła... Ostatnia nić zerwała się jej w ręku... O odnalezieniu Gothen myśleć było niepodobna, nie było więc podobna także natrafić na ślad Janiny de Simeuse...
Tą razą wiedźma nie próbowała nawet wałczyć z przygniatającem ją przygnębieniem... Opuściła ulicę l’Arbre-Sec, wyszła na wybrzeże, zeszła na brzeg przy ostatniej arkadzie Pont-Neuf i namyślała się, czy nie najlepiej będzie rzucić się do Sekwany...
— Przynajmniej... mówiła sobie... skończę odrazu wszystko...
Ale zaraz się upamiętała...
— Umrzeć, nie pomściwszy się!... umrzeć, pozostawiając Kerjeana szczęśliwego i bogatego!!!... O, nie!... nie!... Mniejsza o nędzę, o cierpienie, walkę, rozpacz, jeżeli po tem wszystkiem nastąpi tryumf... Przecież przepowiedziały mi karty, że się zemszczę nad baronem!... Nie pozostaje mi nic teraz, tylko odszukać Renégo de Rieux!... Albo go znajdę, albo zginę!!!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.