Dom tajemniczy/Tom IV/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po wyjściu z szynkowni przy ulicy l’Arbre-Sec Mikołaja Barbet, Periny, Gorju i więźniów, komisarz, który pozostał z agentem i dwunastoma żołnierzami, postawił trzech z nich przy drzwiach i oknach, i zaczął rewidować dom cały... Pierwsze drzwi, jakie napotkał, prowadziły do alkierza, w którym zamknięta była Janina de Simeuse... Klucz od tych drzwi miał Gorju w kieszeni, ale agent miał przy sobie cały pęk wytrychów i zamek z łatwością otworzył... Ogromne było zdumienie komisarza, gdy, przestąpiwszy próg, zobaczył siedzącą w kącie młodą dziewczynę na wpół odziana, nadzwyczaj piękną i patrzącą na niego błędnemi oczami...
Rozpoczął zaraz badanie... Ale Janina ani go zrozumiała, ani nawet słyszała i nic nie odpowiadała na wszelkie zapytania...
Komisarz był uczciwym człowiekiem... nie po grubijańsku więc traktował biedną istotę, zwłaszcza, że po baczniejszem przypatrzeniu się jej, poznał, że nie była przy zdrowych zmysłach... Ponieważ atoli w długim zawodzie swoim napotykał nieraz na różne komedye, odgrywane z nadzwyczajną zręcznością, i ponieważ z tego powodu bardzo był niedowierzającym, pozostawił dwóch ludzi przy chorej i prowadził w dalszym ciągu rewizyę...
Dwie stancye na poddaszu bardzo prędko zostały przetrząśnięte, i nie znalazło się w nich nic podejrzanego...
Nie znaleziono także nigdzie pieniędzy... ani rzetelnych, ani fałszywych...
Rewidenci zeszli z powrotem na parter... komisarz kazał podnieść klapę urządzoną w podłodze wielkiej sali, i wszedł na schody, prowadzące do piwnicy... Dzięki nocnym wyprawom Gorju, piwnica ta dobrze była zaopatrzona... Pewna liczba baryłek stała pod jedną ścianą... pod drugą znajdowały się butelki, ustawione rzędami i spora kupa rozmaitych rupieci... Komisarz kazał żołnierzom rozrzucić te rupiecie... ale nim rozkaz mógł być wykonany, rozległ się przeraźliwy krzyk Gothen, która w chwili zejścia służby bezpieczeństwa do zakładu jej pryncypała, schowała się za beczki i teraz wyszła ze swojej kryjówki... Z płaczem, załamując ręce, błagała ona, ażeby jej nie robili żadnej krzywdy...
Komisarz uspakajał, jak mógł, biedną kobietę, a gdy się nareszcie uspokoiła, zaczął jej zadawać pytania. Gothen odpowiadała na nie bez namysłu i bez wahania, z taką szczerością, że mogła przekonać najbardziej nawet podejrzliwego urzędnika...
Z odpowiedzi służącej nabrał komisarz przekonania, że lubo Gorju nie należał do fałszerzy, których policya szukała na wszystkie strony, musiał być jednakże niebezpiecznym złodziejem, skoro bardzo często powracał późno w nocy, a przynosił ze sobą rozmaite przedmioty, jakich z pewnością nie kupował.
Zapytana o Coquelicota, Grothen przyznała, że zna osobistość tego nazwiska, że go często widywała w szynkowni, ale nie wiedziała, kto on jest, ani gdzie go znależć można.
To samo powiedziała o panu Dawidzie.
Słyszała o nim nieraz, ale go nie widziała nigdy.
Opowiedziała nakoniec, że zeszłej nocy po wizycie Coquelicota, w czasie nieobecności pana Gorju, powrócił tenże z młodą dziewczyną, którą, jak powiadał, wyciągnął z Sekwany i z ubrania której ciekła woda...
Potwierdziło to w zupełności przypuszczenie komisarza.
Nie wątpił, że dziewczyna ta miała naprawdę zmysły pomieszane.
— Moja kochana... odezwał się do służącej, gdy skończył badanie, byłaś w służbie u wielkiego łotra... mógłbym więc cię podejrzywać o wspólnictwo i wsadzić także do więzienia...
Gothen zaczęła płakać i tak uroczyście zapewniać o swojej niewinności, że potrzeba ją było energicznie zmusić do milczenia.
— Nie uważam cię za winną... rzekł komisarz i pozostawię na wolności. Ale musisz wyjść z tego domu...
— Kiedy, proszę pana?...
— Natychmiast... zabieraj swoje rzeczy i wynoś się...
— Czy nie mogłabym przynajmniej zostać tu do jutra rana?...
— Nie... Pozamykamy wszystkie drzwi i zabierzemy klucze...
— Cóż ja pocznę z sobą?...
— Nic mnie to nie obchodzi...
— Ah! panie komisarzu... wykrzyknęła Gothen z płaczem, ten rozbójnik winien mi zasługi za rok przeszło, ja się zapracowywałam dla niego!... O! mój Boże!... mój Boże!... jakaż ja jestem nieszczęśliwa...
— Powinnaś się uważać za bardzo szczęśliwą, że ci się tak udało... Raz jeszcze ci powtarzam zabieraj rzeczy i wynoś się co prędzej...
W pięć minut później, biedna Gothen opuściła dom Mikołaja Gorju, ale że do dnia było daleko jeszcze i że naprawdę niemiała się gdzie udać, usiadła na progu i roniła łzy nad swojem nieszczęściem i straconemi zasługami...
Zastał ją rano tak beczącą jeden z sąsiadów, i od niej się o wypadkach zaszłych w nocy dowiedział.
Komisarz i żołnierze wyszedłszy z domu, pozamykali szczelnie okiennice, potem pozamykali wszystkie drzwi, przyłożyli na nich pieczęcie i ruszyli w drogę.
W pośrodku niewielkiej ich gromadki, postępowała kobieta widocznie bardzo osłabiona, bo podtrzymywało ją dwóch żołnierzy.
Tą kobietą była Janina de Simeuse.
Resztę nocy przepędziła nieszczęśliwa istota w więzieniu Chatelet, a nazajutrz raniutko, bramy Salpetrière, okrutnego więzienia waryatek, przeklętego domu, na samo wspomnienie którego matka Urszula dreszczów dostawała, zamknęły się za nią.
Po nad główną bramą tego olbrzymiego a ponurego gmachu, możnaby śmiało wypisać owe wiersze, jakie Dante zamieścił był na drzwiach piekła:
„Wy, co wchodzicie tutaj, pozostawcie po za sobą wszelkie nadzieje!“
Wkrótce powrócimy do tej przepaści cierpień ludzkich, powrócimy tu do narzeczonej Renégo de Rieux, ofiary wiedźmy i barona de Kerjean...