Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Don Kiszot z la Manczy i jego przygody |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1900 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ZACZAROWANA ŁÓDKA.
Don Kiszot i jego giermek rozstali się ze studentem i we dwóch tylko dalszą podróż odbywali. Po kilku dniach zbliżyli się do wspaniałej rzeki. Don Kiszot ujrzał kołyszącą się przy brzegu łódkę, przyczepioną sznurem do kółka, tkwiącego na wybrzeżu. Ani wioseł, ani steru, ani żagli łódka nie miała. Mimo to rycerz zsiadł z Rosynanta, którego puścił wolno, wskoczył do łodzi, przywołał Sanczę do swego boku i rzekł.
— To łódź zaczarowana; wzywa mię, żebym jej się powierzył. Z pewnością jakiś rycerz albo jakaś szlachetna panienka jest w niebezpieczeństwie i potrzebuje mnie dla swego ocalenia.
— Wielmożny panie, to łódź rybacka, wcale nie zaczarowana — ostrzegał Sanczo — niech pan z niej wysiądzie, bo jeszcze jaka szkoda wyniknie.
— Masz milczeć i spełniać moje rozkazy!
Trzeba było słuchać. Osiełek również, swobodnie puszczony, zaryczał, co tak wzruszyło Sanczę, że zaczął płakać i prosić. Rozgniewany Don Kiszot zagroził mu, że go wrzuci w wodę, jeśli tak się będzie zachowywał, i to uspokoiło giermka.
Czółno z początku ślizgało się łagodnie po powierzchni wody. Kiedy wypłynęło na środek rzeki, bystrzejsza fala je poniosła; niebawem ukazały się młyny pływające. W oczach Don Kiszota były to zamki obronne, w których wzdychała więziona panienka. Z przyjemnością tedy widział, jak łódka mknęła coraz chyżej, niesiona bystrym prądem, wprost na młyny.
Biało ubrani młynarze już zdaleka spostrzegli mały stateczek z dwoma ludźmi, pędzący na zgubę, a widząc, iż wiosła wcale się nie poruszają — bo wioseł, jak wiemy, nie było — że więc ludzie, którzy są w łódce nie mogliby sami ratować się, choćby nawet chcieli, chwycili długie tyki, żeby nie wpuścić łódki pod koła młyńskie.
Don Kiszot wziął ich za duchy w bieli. Podniósł się w łódce, groził i krzyczał.
— Oddajcie wszystkich, których trzymacie w więzieniu, bo ja tu jestem, Don Kiszot z Manczy, błędny Lwi rycerz!
Wydobył miecz i machał nim w powietrzu, kiedy młynarze tykami wstrzymywali łódkę. Nareszcie tak się rozruszał, że łódź wywrócił, i obaj z Sanczem wpadli do wody. Chociaż Don Kiszot pływał dobrze, ale zbroja ciężyła mu i krępowała jego ruchy; byliby potonęli, gdyby ich nie wyratowali młynarze. Wydobyto ich przemoczonych zupełnie. Łódkę zaś rozbiły koła młyńskie.
Nadbiegli tymczasem rybacy, właściciele zniszczonego czółna, i hałaśliwie domagali się wynagrodzenia za szkodę.
Don Kiszot zgadzał się na zapłacenie, byleby więźniom przywrócono wolność. Ale młynarze wyśmieli go.
— Wybaczcie mi, nieszczęśliwi — wołał do urojonych więźniów — że nic dla was uczynić nie mogę. Przemocne duchy w niwecz obróciły moje usiłowania.
Sanczo Pansa tymczasem z wielkim żalem zapłacił rybakom za łódkę. Rozgoryczony, chciał już opuścić swego pana i wrócić do swojej Jagusi, ale wypadki ułożyły się inaczej.
Kiedy nazajutrz bohater nasz i jego giermek wyjeżdżali z lasu na zieloną łączkę, ujrzeli towarzystwo myśliwców na koniach. Była między niemi piękna pani na białym wierzchowcu.
Giermek otrzymał rozkaz, aby zaraz podjechał i pozdrowił myśliwców od swego pana.
Kiedy oznajmił, że przemawia w imieniu Don Kiszota, nieznajomi kazali mu zaprosić rycerza.
Towarzystwo było wesołe. Młody książę, jego piękna żona, jak również panowie z niemi polujący słyszeli już o dziwactwach rycerza z Manczy i o jego giermku, radzi więc byli, że im się zdarza sposobność poznać tych obu ludzi osobiście i zabawić się ich śmiesznościami.