Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Don Kiszot z la Manczy i jego przygody |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1900 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
KOMEDJANCI.
Don Kiszot jechał, zadumany głęboko, Sanczo Pansa wielkie czuł zadowolenie, że mu się tak dobrze ze znalezieniem Dulcynei powiodło. Spoglądał wesoło dokoła siebie, lecz nagle zasępił się, gdyż zoczył nowe niebezpieczeństwo. Na wozie jechała śmierć, obok niej anioł z pięknemi skrzydłami, cesarz w złotej koronie na głowie, bożek miłości skrzydlaty z łukiem i strzałami, rycerz w zbroi i rozmaite inne postacie w dziwnych ubiorach, sam zaś djabeł kierował mułami.
— Kogo to wieziesz, djable? Co to są za ludzie? — spytał Don Kiszot woźnicy.
— My jesteśmy biedni komedjanci, łaskawy panie — odrzekł spokojnie djabeł jedziemy dać przedstawienie w poblizkiej wiosce i poprzebieraliśmy się, żeby zachęcić publiczność do przyjścia na przedstawienie.
W pewnej odległości za wozem szedł należący do tych samych aktorów błazen w pstrokatej odzieży. Trzymał on laskę z uwiązanemi na końcu trzema rozdętemi pęcherzami, w których były ziarnka grochu. Spostrzegłszy rycerza, zaczął potrząsać owemi grzechoczącemi pęcherzami, wyprawiając zarazem takie skoki, że wszystkie dzwonki, przyczepione do jego błazeńskiej czapki, brzęczały.
Rosynant, spłoszony hałasem i widokiem cudacznych postaci, zaczął ponosić. Widząc, w jakich opałach pan jego się znajduje, Sanczo Pansa zeskoczył z osła i pobiegł na pomoc. Ale zanim przybiegł, już Rosynantowi nogi się splątały, padł i jeźdźca swego zrzucił na ziemię.
W tejże chwili błazen wskoczył na Sanczowego osła, uderzył go pęcherzami koło uszów, nastraszył i zmusił do cwałowania.
Sanczo był w przykrem położeniu. W którą stronę ma się zwrócić? Pierwszy obowiązek wołał go do pana, leżącego bezwładnie; ale serce mu krwawił widok Burego, dręczonego niemiłosiernie i oddalającego się z pośpiechem.
— Djabeł schwycił mojego osła! — wołał do Don Kiszota.
— Ja ci go zdobędę napowrót — odrzekł rycerz z powagą.
Ale Sanczo spostrzegł, że osieł, już uwolniony, sam do niego wraca; starał się tedy uspokoić swego pana. Nie zważał rozgniewany rycerz na słowa giermka i dosiadłszy konia, podążył za wozem, wydając okrzyki wojenne i potrząsając oszczepem.
Komedjanci nie siedzieli bezczynnie. Słysząc pogróżki rycerza, zeskoczyli z wozu, pochwytali kamienie i rozsypali się wzdłuż drogi, gotowi gęstym gradem zasypać napastnika.
— Panie, ostrożnie, bo ani tarcza, ani hełm nie pomogą — przedstawiał Sanczo.
— Ja ich wszystkich nauczę — wołał zapalczywy rycerz.
— Przecież to nie rycerze — zauważył Sanczo.