Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Don Kiszot z la Manczy i jego przygody |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1900 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
RYCERZ ZWIERCIADLANY.
Obaj ułożyli się na murawie i czas jakiś przeleżeli spokojnie. Drzemkę ich przerwało przybycie dwóch jeźdźców, z których jeden wyglądał także na błędnego rycerza, drugi na jego giermka.
Don Kiszot zaczął z Sanczem gwarzyć półgłosem, czyniąc spostrzeżenia i uwagi nad nieznajomemi. Obcy rycerz dosłyszał ich rozmowę i zapytał.
— Kto panowie jesteście?
Niebawem zbliżyli się rycerz do rycerza i giermek do giermka.
Sanczo żalił się przed swoim kolegą na nieznośne pragnienie. Tamten wydobył zaraz wino i Sanczo uraczył się porządnie. Poczem dwaj giermkowie zasnęli spokojnie.
Nieznajomy rycerz zachwalał przed Don Kiszotem piękność swej pani, opowiadał, że za tę piękność walczył już wielokrotnie i zawsze zwycięsko. Chełpił się szczególniej pokonaniem sławnego rycerza, Don Kiszota z Manczy, którego jakoby z siodła wysadził i zmusił do przyznania, że Dulcynea pod względem urody ustępuje dużo jego ukochanej.
Oburzony Don Kiszot zawołał.
— Kłamiesz, rycerzu! Ja właśnie jestem Don Kiszotem z Manczy i nigdy dotąd nietylko z panem nie walczyłem, ale nawet o panu nie słyszałem. A jeśli pan czujesz w sobie tyle odwagi do boju, ile do samochwalstwa, to zaraz możemy się zmierzyć.
Nieznajomy odpowiedział zimno.
— Jeżeli jeden z was dwóch jest prawdziwym Don Kiszotem, to drugi mnie oszukał. Tak czy owak, do potyczki jestem gotów, ale w biały dzień. Po nocy biją się tylko rabusie i łotrzyki. Poczekajmy, aż słońce wzejdzie, a wtedy stanę do rozprawy.
Kiedy się rozwidniło, obudzili rycerze giermków, żeby im posiodłali konie. Usłyszawszy o pojedynku, obaj giermkowie wpadli w wielki zapał i nasrożyli się jeden na drugiego, zamierzając także bić się z sobą. Sanczo wszakże zrobił rozsądną uwagę, że lepiej się pogodzić, to żaden z nich nie oberwie guza. Więc obydwaj postanowili przyglądać się spokojnie utarczce swoich panów.
Ptaszki świegotały wesoło, brzask poranny zaróżowił i ozłocił białe obłoczki, jasność dzienna oblewała wszystkie przedmioty. Któż jednak opisze przestrach Sanczy, kiedy ujrzał, że jego kolega ma nos tak wielki, jakiego żaden Pansa nigdy w życiu nie widział: zakrzywiony, jak u ptaka drapieżnego, i mieniący się wszystkiemi kolorami tęczy. Z takim nosaczem nie odważyłby się on stanąć do bitwy nawet za skarby świata.
Przeciwnik Don Kiszota był to mężczyzna rosły, dobrze zbudowany, w świetnej zbroi, wyszytej mnóstwem lusterek, mających kształt półksiężyców. Od tych lusterek właśnie nazwał się sam rycerzem Zwierciadlanym. Słowem byt to wojownik nielada. Tylko jego człapak nie mógłby się mierzyć co do siły nawet z Rosynantem.
Teraz i Don Kiszot zauważył nadzwyczajny nos obcego giermka. Sanczo, widząc zdumienie swego pana, prosił o podsadzenie go na drzewo, gdyż bał się zostać na ziemi w pobliżu takiego dziwoląga, zwłaszcza, że za chwilę rycerz miał być zajęty walką. Dobry Don Kiszot nie odmówił giermkowi tej posługi, a następnie zatoczył koniem na spotkanie rycerza Zwierciadlanego.
Ten daremnie przynaglał swego konia do biegu. Szkapina jak stanęła, tak z miejsca ruszyć się nie chciała. Don Kiszot już wpada z nastawioną włócznią, a rycerz Zwierciadlany, zakłopotany swoim koniem, nawet nie myśli o tem, żeby się osłonić. Potężne uderzenie włócznią wprawdzie go nie przebiło, bo zbroja żelazna była za twarda dla oszczepu Don Kiszotowego; ale go wysadziło z siodła tak gwałtownie i niespodziewanie, że rycerz Zwierciadlany padł na ziemię prawie bez duszy.
Rycerz o smutnej postaci nie widział dotąd twarzy swego przeciwnika, osłoniętej przyłbicą. Odniósłszy zwycięztwo, zeskoczył z Rosynanta, nachylił się i odpiął leżącemu szyszak, ażeby się przekonać, czy jeszcze żyje. Zaledwie jednak podniósł przyłbicę, cofnął się i krzyknął z przestrachu. Ujrzał twarz swego dawnego przyjaciela, tego właśnie, od którego dostał w podarunku hełm przed ostatnią wyprawą. Ów przyjaciel nazywał się Samson Karasko. Zamiarem jego było zwalczyć Don Kiszota i wymódz na nim obietnicę, że przez czas dłuższy pozostanie w domu i zaniecha błędnego rycerstwa.
Inaczej wytłómaczył to sobie Don Kiszot. Własnym oczom nie wierząc, był przekonany, że to znowu sprawka złośliwego czarownika, który zwyciężonego rycerza Zwierciadlanego zamienił w Samsona Karaskę, żeby chwałę Don Kiszota umniejszyć.
Jednocześnie nastąpiła druga zamiana. Giermkowi obcemu znikł ogromny nos i Sanczo poznał w nim swego kuma, Tomasza Cecjala, który wstawiał się za swoim panem, żeby mu nie czyniono krzywdy, bo to naprawdę jest Samson Karasko.
Po chwili zemdlony wrócił do przytomności i otworzył oczy.
— Przyznaj, rycerzu — zagrzmiał Don Kiszot — że Dulcynea z Tobozo jest największą pięknością na świecie i o wiele przewyższa wdziękami twoją uwielbianą.
— Przyznaję, co tylko chcecie, moja nie warta jest rozwiązać rzemyka u trzewików Dulcynei, ale teraz mi pomóżcie.
Don Kiszot, zadowolony, schował wydobyty już miecz do pochwy, pomógł leżącemu wstać i dosiąść konia, poczem rozjechali się, każdy w swoją stronę. Giermkowie oczywiście towarzyszyli swym panom. Teraz Karasko miał nos tak zwieszony, jak przedtem wydłużył się przyprawny nos Cecjala. Myślał, że dzięki swej sile zwycięży łatwo rycerza o smutnej postaci, a tu lichy koń naraził go na sromotną klęskę.