Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor z Cervantesa streścił Zbigniew Kamiński
Tytuł Don Kiszot z la Manczy i jego przygody
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1900
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.
STRASZNA PRZYGODA ZE LWAMI.

W kilka dni potem ujrzał Sanczo nieopodal gościńca liczną trzodę owiec. Przyszła mu teraz wielka chętka napić się mleka, zwrócił się tedy do pasterzy. Gorąco było dnia tego, pomimo że chmurki zacieniały słońce i Don Kiszot jechał z gołą głową, oddawszy hełm swemu giermkowi, który go przyczepił do guzika. Sanczo kupił za kilka groszy owczego mleka, którem się orzeźwił, i twarogu świeżego, który włożył do szyszaka swego pana. Już miał się zabrać do spożycia tego przysmaku, kiedy Don Kiszot zawołał.
— Daj zaraz szyszak. Wielka przygoda nas czeka. Czy widzisz tę chorągiewkę?
To mówiąc, wskazał Sanczy zbliżający się wóz, ozdobiony chorągiewką królewską. Nałożył więc sobie hełm na głowę. Nagle zaćmiły się oczy rycerza, nie pomogło i obcieranie. Serwatka z twarogu zalewała mu twarz i brodę. Don Kiszot zmieszał się.
— Sanczo, co to jest? — zapytał — zdaje mi się, że mózg w mojej głowie topnieje i że tracę zmysły. Daj mi co do obtarcia potu. Nie nie mogę zobaczyć.
Giermek podał mu chustkę, zadowolony, że rycerz nie domyśla się prawdziwej przyczyny tego zbyt obfitego potnienia. Wkrótce wszakże zauważył Don Kiszot, że hełm inaczej dziś niż zwykle na głowie mu leży, zdjął go, a spostrzegłszy twaróg, rozgniewał się mocno.
— Niegodziwy zdrajco! zawołał — serem będziesz mi szyszak napychał?
Sanczo stropił się na razie, wnet wszakże do głowy mu strzelił koncept.
— Widzę — rzekł — że i mnie czarownik zaczyna prześladować, aby mnie pozbawić łaski mego pana. Ale wielmożny pan jest od niego mądrzejszy. Wielmożny pan dobrze wie, że ja wolałbym twarogiem napchać mój brzuch, aniżeli hełm, który sera wcale nie jest głodny.
— To prawda — przyznał ułagodzony rycerz, oczyścił twarz, wytrząsnął twaróg z szyszaka, utwierdził się na siodle i gotów do boju, z wysuniętym oszczepem, zawołał.
— Niech się zbliży, kto chce. Czuję w sobie taką odwagę i siłę, że zmierzyłbym się nawet z djabłem!
Wózek z powiewającą chorągiewką, ciągniony przez muły, przybliżył się zwolna. Kierował nim jeden człowiek.
Don Kiszot stanął na drodze i wykrzyknął.
— Kto jesteście? Dokąd jedziecie? Co to jest za wóz i co znaczy chorągiewka na nim?
— Wóz jest mój — odparł zapytany człowiek — wiozę w nim dwa ogromne lwy, które namiestnik orański posyła królowi w podarunku. Chorągiewka królewska oznacza, że to własność króla.
— Czy te lwy są duże i mocne?
— Jużci namiestnik nie wystąpiłby z lichym podarkiem. Tak wielkich i silnych lwów jeszcze nie było w Hiszpanji. Znam się na tem, bo z zawodu jestem dozorcą dzikich zwierząt i już niejedną bestję okrutną widziałem. Ale muszę pośpieszać, bo lwy są głodne i trzeba je nakarmić, więc niech pan ustąpi z drogi.
— Co? Ja miałbym ustępować z drogi przed jakiemiś marnemi lwami? To mię źle znacie. Jestem Don Kiszot z Manczy. Otwórzcie klatkę, a pokażę tym lwom, kto przed kim z drogi schodzić powinien. Tu na otwartem polu będę z niemi walczyć. Dalej, uwolnijcie te bestje naprzekór czarownikom, którzy mi lwami drogę zagradzają.
Sanczo umierał ze strachu. Dozorca lwów i człowiek jakiś, który tamtędy właśnie podówczas przechodził, odwodzili Don Kiszota od tego szaleństwa. Rycerz wszakże obstawał przy swojem żądaniu i groził dozorcy, że go przebije oszczepem, jeśli klatki zaraz nie otworzy.
— Przed siłą trzeba ustąpić — rzekł dozorca. — Biorę wszystkich tu obecnych za świadków, że nie dobrowolnie ryzykuję własność królewską. Usuńcie się wszyscy opodal; ja wprzód odprzęgnę i odprowadzę swoje muły, żeby ich lwy nie rozszarpały, gdy klatkę otworzę.
Sanczo Pansa błagał raz jeszcze ze łzami w oczach swego pana o zaniechanie takiej okropnej walki. Don Kiszot jednak uparł się. Dał mu tylko ostatnie zlecenie do Dulcynei z Tobozo na wypadek, gdyby potyczka wzięła dla rycerza niepomyślny obrót, i kazał mu się usunąć.
Nareszcie dozorca uczynił zadość natarczywym żądaniom Don Kiszota i otworzył klatkę.
Don Kiszot zeskoczył z Rosynanta, bo nie był pewny, czy wierzchowcowi starczy odwagi na taką wyprawę, osłonił pierś tarczą i dobywszy miecza, stanął przed otwartą klatką.
Lew był istotnie ogromny. Stanął w klatce, wyciągnął się, żeby rozprostować kości, otworzył szeroko straszliwą paszczękę i ziewnął. Potem wysunął język czerwony jak krew, polizał swoje przednie łapy, znowu podniósł kudłaty łeb, grzywą potrząsnął i zatoczył dokoła płomienistemi oczyma.
Don Kiszot przyglądał się bacznie i bez trwogi.
Lew popatrzył również na swego przeciwnika, potem odwrócił się do niego tyłem i znowu się położył.
— Wypędźcie go z klatki! zawołał Don Kiszot — Nie odejdę, dopóki nie wyjdzie!
— Tego nie zrobię — odparł dozorca — lew rozszarpałby mnie pierwszego! Poprzestań, rycerzu, na tem, że się odważyłeś, na co by nikt inny się nie odważył. Nie trzeba dwa razy losu kusić. Sława pańska urosła, waleczności swojej pan dowiodłeś. Kiedy przeciwnik odwraca się od walki, to sam uznaje swoją niższość. Pan jesteś zwycięzcą.
— To prawda — potwierdził Don Kiszot. — Więc proszę zamknąć klatkę i dać mi na piśmie poświadczenie mego czynu.
Zawołał giermka i owego przechodnia, którzy oglądali rycerza i zdumiewali się, że wyszedł bez szwanku z takiego niebezpieczeństwa. Dozorca napisał Don Kiszotowi żądane świadectwo niezrównanej odwagi i waleczności, poczem zaprzągł muły napowrót do wozu.
Don Kiszot dał mu parę sztuk złotych pieniędzy za stratę czasu, a dozorca oświadczył, że całemu światu opowiadać będzie o tej przygodzie. Niech wszyscy wiedzą, że najsilniejszy lew na sam widok rycerza wtulił się w najdalszy kąt swej klatki i że tylko wobec usilnych nalegań, żeby zwierzęcia bardziej nie drażnić i własności królewskiej na uszczerbek nie wystawiać, Don Kiszot pozwolił zamknąć klatkę napowrót. Wieść o tym postępku dojdzie wnet do króla.
Don Kiszotowi pochlebiły bardzo te chwalby. Postanowił przybrać odtąd nazwę rycerza Lwiego, zamiast rycerza o smutnej postaci.

Tak rozstali się ku ogólnemu zadowoleniu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Miguel de Cervantes y Saavedra, Zbigniew Kamiński.