Od świtu rąbiąc sosny do wieczora, Drwal stary złamał rękojeść topora.
Las się cieszył, ujrzawszy zepsute narzędzie,
Iż człowiek mimowoli oszczędzać go będzie. A wtem z pokorą Drwal rzecze do Lasu: Nie przeczę wcale, iż z dawnego czasu Tępiłem ciebie; ale się poprawię, Tylko mi udziel łaskawie Jednej gałęzi, a przysięgam święcie,
Że twoje drzewa, skazane Wolą dziedzica na ścięcie, Rąbać przestanę;
Pozostawię w spokoju brzozy, dęby, klony, I udam się w inne strony Szukać chleba i roboty; Pozwól mi naprawić szkodę, A w ocaleniu swem zyskasz nagrodę Pięknej miłosierdzia cnoty.» Las dobroduszny słucha prośby Drwala, Daje mu gałąź na rękojeść drugą. Źle wyszedł na tem. Bowiem, niezadługo Topór znów sosny obala I Las zobaczył dopiero przy zgonie,
Że sam broń przeciw sobie Drwalowi dał w dłonie. Jęczy, błaga i narzeka, Ale daremna to praca,
Bo przemoc i niewdzięczność jest godłem człowieka:
On, od początku świata, dobre złem odpłaca.