Dusza Zaczarowana/II/Część trzecia/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | II. Lato |
Część | trzecia |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | II. L’Été |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część trzecia Cała księga II |
Indeks stron |
Nie powiedzieli jeszcze o niczem „tamtej“.
Anetka poprzysięgła nie oddać się Filipowi, dopóki nie załatwi sprawy z Noemi, Ale namiętność uprzedziła jej postanowienie. Niesposób wyznaczyć godziny dla wybuchu pożądania, gdyż czyni to, kiedy chce. Teraz Anetka powstrzymywała Filipa, bojąc się jego bezwzględności.
Filip nie robił sobie nic z trzymania Noemi w nieświadomości, nie cenił jej też dość, by miał się krępować w powiedzeniu prawdy, i to bez żadnej oględności. Ogarnięty namiętnością, był straszny i nie znał dobroci. Nic dlań poza tem nie istniało. Kochał Noemi, jak cenną niewolnicę i nie była mu niczem zresztą więcej. Przystała na to, jak większość kobiet, i zaradziła sobie, gdyż jeśli niewolnica trzyma za łeb swego pana, nic nie dorównywa jej władzy. Jest wszystkiem, aż do dnia, kiedy staje się niczem. Wiedziała to Noemi, ale miała pewność zupełną, przez długie lata młodości i wdzięku. Niech się potem dzieje, co chce! Zresztą czuwała. Nie tajne jej były przelotne zdrady Filipa, ale uznawszy je słusznie za błahe, pominęła milczeniem. Mściła się tylko potroszę w skrytości. Raz zdradziła go i to z szaloną pasją, gdyż jej dopiekła jego dużo zdrada. Nie doznała rozkoszy, a nawet trochę wyniosła z tej przygody, wstrętu... mniejsza z tem zresztą. Skwitowali się. Potem była dlań tem czulszą i miło jej było móc sobie powiedzieć, wśród pocałunków:
— Najdroższy... oszukałam cię... Będziesz miał nauczkę!... Tak... wet za wet!
Obawa, by się nie domyślił, zwiększała jej miłe uczucie, a Filip, nie wiedząc nic na pewno, wyczytał kłamstwo w jej oczach. Czy go zdradziła rzeczywiście, czy nie, mniejsza z tem, wiedział jeno na pewno, że miała taki zamiar. Dostrzegła błyskawicę w jego spojrzeniu i pewna była, że nabiłby ją. Ale nie wiedział nic i dowiedzieć się nie mógł. Zamknęła oczy jak omdlewający gołąbek, gdy rozkazał brutalnie:
— Popatrzno mi w oczy!
Miała czas przybrać minę niewiniątka, on zaś przekonany, że kłamie, nie nalegał dalej.
Nie żywił urazy, choć schwytawszy ją na uczynku, byłby jej połamał kości. Szczerości i wierności żądać od niej trudno było, ale ponieważ mu się podobała, uznał wszystko za dobre... do czasu. Jednocześnie czuł, że zerwie, gdy zechce.
Anetka miała więcej skrupułów, gdyż jako kobieta wiedziała, co się dzieje w sercu Noemi. Mogła być fałszywa, czy oszukiwać Filipa, ale go kochała. Nie było to dla niej, jak mówił, grą towarzyską, ale był częścią jej ciała i to nietylko przez płomienną chuć namiętności, ale przez serce, mniejsza, złe, czy dobre. W miłości idzie jeno o siłę tejże miłości, ów magnes, co spaja dwie istoty w jedną. Był jej celem życia, pożądanym od lat.
Kobieta nie wie, co ją skłania do chwytania kochanka, ale gdy raz go schwyci, puścić już nie może. Wydała nań zanadto energji i pożądania, by to przenosić na innego i pasorzytuje na wybranym żywicielu, tak, że chcąc ich rozdzielić, trzeba wbić nóż w oboje.
Noemi zaczęła podejrzewać. Było to zrazu nic... coś jak chrupanie zębów myszy, lecz zmian w życiu nie dostrzegała. Filip, jak zawsze szorstki, twardy, nie mający czasu, małomówny, słuchał, nie słuchając i zatopiony w sobie, patrzył, a oczy mu błyszczały. Wplątał się właśnie w niemiłą, a bezwzględną polemikę. Noemi wiedziała o tem, ale nudziła ją ta sprawa. W takich razach obojętniał na wszystko, należało przeczekać i dać mu pościć, by nabrał apetytu na potem. Spostrzegła jednak, że post ten trwa coś za długo. Dawniej drażniła go i radowała się, gdy wybuchał gniewny, że mu przeszkadza. Żaląc się na jego niegrzeczność, była jej nawet rada i bawiło ją to, jak dziecko petarda, tem więcej, im głośniejszy był hałas eksplozji. Tym razem jednak petarda nie wybuchła (istna katastrofa!). Zaczepki Noemi padły w próżnię obojętności, a Filip nie zauważył ich nawet. Mysz podejrzenia zaczęła znowu biegać... gryźć i dogryzła się do żywego ciała, tak że Noemi wydała krzyk bólu.
Pewnego ranka leżeli obok siebie, on miał oczy otwarte, ona zaś udawała, że śpi, obserwując go, i instynktownie dostrzegła na jego twarzy odblask innej kobiety (gdyż ciało myśli ukształtowane jest, choć tego nie wiemy, przez obraz, który w niej mieszka). Zbudziła się jej zazdrość i, oddychając niby śpiąca, śledziła bacznie tego wiecznie obcego człowieka, tak bliskiego, że dotykała go łydką, a od którego dzielił ją zaporą, nieprzekraczalną świat cały. Tak... tak... miał inne troski, niż swe ideje... Czyż były to troski?... Skądże ten uśmiech? Myślał o innej! Chcąc spłoszyć tę marę i odzyskać władzę, jęknęła niby przez se: i owinęła się wkoło niego. Odsunął ostrożnie to narzucające mu się ciało i zbadawszy, że śpi, wstał cicho, wdział ubranie i wyszedł. Ona nie drgnęła, ale ledwo zapadły drzwi, usiadła, blada, i jęła tłuc po piersiach małemi piąstkami, tłumiąc krzyk strachu i złości.
Od tej chwili zaczęła łowy. W napięciu wielkiem, drżąca, śledziła, węszyła, czując, że ją swędzą paznokcie i że radaby poszarpać nieprzyjaciółkę... Oczywiście, cichuteńko chciała wydrapać jej serce. Ale gdzież to serce? Gdzie skryte? Splądrowała las cały, skrupulatnie, badając wszystkie znajome kobiety. Pod malowanemi wargami skryła kąśliwe ząbki, nie tracąc z oczu najlżejszego skurczu twarzy Filipa w obecności samiczek, śledząc ich oczy, gesty rak, nagięcie głosu, zadyszana, jak pies gończy... Ale była na złym tropie, a zwierzyna wymykała się ciągle.
Dziwnem powodowana zaślepieniem, nie podejrzywała wcale Anetki, o której od całych już tygodni zapomniała całkiem. Anetka znikła, czując się winną i wcale nie dumną ze swego ukrywanego, skradzionego zwycięstwa. Unikała domu Villard’ów, pozorów nie brakło, a zajęta całkiem swą troską Noemi nie objawiała chęci zobaczenia jej.
Daremnie się pocieszała, że namiętność Filipa przejdzie; symptomy jego zobojętnienia rozwijały się coraz to bardziej. Był chłodny, niebaczny na jej słowa i obecność, a już zupełnie bierny i znudzony, gdy mu chciała przemocą zwrócić uwagę na swe istnienie. Niedostatecznie też ukrywał odrazę wywołaną zetknięciem, a Noemi dygotała ze złości, czując, że miłość jej została wzgardzoną. Nie mogąc przeoczyć, że zło przybrało zastraszające rozmiary, popadła w rozpacz, ale kryła to pod maską ciągłej wesołości, pewności siebie i rzucała mu dalej przynętę, na którą nie zwracał już uwagi. Trawiło ją to i przepajało nienawiścią wielką ku nieznanej nieprzyjaciółce. Nie mogąc jej dostać w pazury, radaby była rozbić samej sobie głowę o mur. Przeprowadziła ścisłe śledztwo z wszystkiemi, prócz Anetki, o której nie pomyślała nawet.
I oto sama Anetka zdradziła się.
Pewnego dnia spostrzegła na ulicy Noemi, która nie widząc jej, szła, spozierając błędnie. Pochyliła się, a piękna jej twarzyczka postarzała od troski. Nie baczyła w tej chwili na siebie i nie dostrzegała niczego wokoło, od długiego szeregu dni opanowana monomanją jednej myśli, którą obracała w mózgu z wściekłym uporem, niby młyńskie koło. Dotknęło to Anetkę. Mogła ją minąć niepostrzeżenie, lub zawrócić, ale w pośpiechu zeszła niezręcznie z trotuaru wpoprzek, a ruch ten, przerywający falę przechodniów, zwrócił uwagę Noemi. Spostrzegła, że Anetka chce jej uniknąć, pochwyciła jej spojrzenie przelotne, poprzez ulicę, i zobaczyła, że odwraca głowę. Doznała nagłego olśnienia... Tak...to ona!
Przystanęła, drżąc, wbijąc paznokcie w dłonie, z zaciśniętemi zębami, najeżona, jak kotka gotująca się do skoku, a oczy jej błysnęły morderczo. Spojrzenie przechodnia przypomniało jej, że znajduje się wśród świata, gdzie obowiązuje kłamstwo i że go na moment opuściła. Uczyniła tedy, co nakazywał, ale o dziesięć kroków dalej wybuchnęła okrutnym śmiechem. Chwyciła nareszcie w pazury wroga...