<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Dzień cały spłynął, wedle bardzo zwyczajnego programu imieninowego; o trzeciéj czy czwartéj otworzyła się sala jadalna; kucharz wystąpił ze wspaniałą piramidą, wypito zdrowie solenizantki; Julian i prezes raczyli gości, jedli, pili, po objedzie ten i ów odjechał, a nad wieczór kilka tylko osób pozostało. Anny dość długo nie było w salonie... Pola znowu zbliżyła się do Aleksego.
— Wiesz pan, gdzie Anna? — spytała go.
— Nie, pani...
— My się tu bawimy, a ona wymknęła się do Emila, który dziś zachorował, poszła słuchać jęków jego, oblewać łzami niepowrotne nieszczęście... łagodzić wzrokiem i macierzyńską pieszczotą boleść nieukojoną... czuwać nad tym, który jest więcéj dziecięciem jéj niż bratem. Gdy zniknie, wiem, gdzie jéj szukać... tam gdzie pocieszać, radzić, wspomódz, poświęcać się potrzeba... Ona nie żyje dla siebie... A! czemuż ja, com mieszkała przy róży, jak mówi Saadi, taką różą być nie mogę... Bóg stworzył mnie inaczéj! ułomności ludzkie często uśmiech szyderstwa wywołują z ust moich... pojąć ją potrafiłam, naśladować nie umiem! To anioł! a ja-m istota ziemska.. jéj serce w niebie, a moje tak do ziemi przyrosło!
— Doprawdy, pani — usiłując tok weselszy nadać rozmowie, rzekł Aleksy — radbym pani powiedziéć coś grzecznego, ale nie potrafię... wybacz prostemu wieśniakowi. Mnie się zdaje, że kto tak oczy w cnotę obrócił, jest już sam cnotliwy... Magnes pociąga tylko żelazo, które samo magnesem się staje...
— Tak! tak! ona jest magnesem... a ja! ja! niestety! zardzewiałą sztabą żelaza... o! przekućby ją potrzeba, żeby się na co przydać mogła...
Westchnęła.
— A! — dodała śmiejąc się do Aleksego — Pan Bóg trochę niesprawiedliwy: ją był powinien stworzyć do świata, a mnie dać ten spokój siostry miłosierdzia... Takby lepiéj było... nam obu...
Aleksy nic nie odpowiedział. Pola widząc wchodzącą Annę odeszła ku niéj, a Julian zbliżył się do przyjaciela.
— Jestem zazdrośny — szepnął mu na ucho. — Pola za tobą goni widocznie... najwięcéj mówi z tobą... niegodziwy i szczęśliwy człowiecze! to mnie niepokoi!
— Wierz mi, że przez litość tylko zbliża się do milczącego gościa — odpowiedział Aleksy — widziała, jak mało kto mówił do mnie, jak byłem sam wpośród was i pożałowała mnie trochę.
— Jeśliś był sam, to dobrowolnie — rzekł Julian — wszak usiłowałem cię pociągnąć, zbliżyć, zapoznać...
— Było to szlachetne, ale daremne usiłowanie — chłodno odezwał się Aleksy. — Napróżnobym się starał wcielić w wasze grono, które mnie odpychało jak żywioł zupełnie obcy. Niepodobna, żebyś tego nie widział; strój mój, mina, zwracały oczy, ale nie pociągały serc! widziałem, jak szeptano, domyślałem się uwag, które robiono nade mną, moim frakiem i opaloną twarzą. Wyznaj, że niejeden cię zapytać musiał, co tu robi ten rodzaj ekonoma i niezgrabnego szlachciury?...
Julian, który oczyma gonił za Polą, rozśmiał się wszakże na te słowa.
— Nie będę moich bronił — rzekł z uśmiechem — na tym świecie powierzchowność jest paszportem, o który naprzód pytają... Jest to tak dalece wkorzenionym nałogiem, że charakter, szlachetność rysów, piękność twarzy nawet, malująca się w niéj dusza, nie są dostateczne, by zastąpić brak pewnego poloru, formy i ogłady. Nikt z nas nie ma siły kopać rudę, przetopić ją, by z niéj dobyć złota: wolimy stemplowaną monetę choć mniejszéj wartości. Gdyby dziś największy mędrzec, najświętszy z ludzi, w dziurawéj tunice i todze, z kurzawą pracy na nogach, z potem na czole i krwią na piersi stanął przed nami, śmiechem-byśmy go może powitali, jak poganie...
— A jednak mówicie o postępie, i uczyliście się ducha wieku.. i lubicie się z nim popisywać.
— Pragniemy czegoś, a lenistwo dojść nam do celu nie dopuszcza; lżéj chodzić udeptaną drogą.
— Co ci mówiła Pola? — przerwał Julian.
— Julianie! Julianie! — odparł Aleksy — szalejesz doprawdy; cały dzień chodziłeś za nią wzrokiem; miéj moc nad sobą; patrzą na ciebie! patrzą!
— A! tak była piękną! a wzrok jéj...
Prezes zbliżył się powoli do rozmawiających...
— Przysięgnę, że nawspoł z panem Drabickim ogadujecie towarzystwo dzisiejsze — rzekł wesoło.
— Trochę — odpowiedział Julian.
— Widzicie, że zgadłem... znam Julka dobrze, uniwersytet i filozofia bucha jeszcze z niego; cela me fait l’effet, jak gdyby jadł czosnek na śniadanie.
— To na zaletę — rzekł Aleksy, nie dosłuchawszy do czosnku.
— Śliczna rzecz! szkoda, że się na nic nie zdała — zawołał prezes powoli z pewną dumą. — Odbudować świata, ani przerobić natury ludzkiéj nie potraficie ideałami; kulawym być musi człowiek zawsze... Śmiać się z niego mamy wszyscy prawo, ale każdy ze swego stanowiska śmieje się zarówno... praktyka życia i doświadczenie uczą, że błędy są koniecznością świata i cementem jego budowy.
— Można-by wszakże użyć czyściejszego — wtrącił Julian.
— Napoleon nienawidził ideologów i ja także, nie taję się z tém — zawołał prezes. — Cóż lepszego pan brat Atanazy, który ukochanéj synowicy przysyła w dzień imienin trupią główkę i cierniową koronę... Ale, ale... panie Julianie, wszak jednego z tych dni pojedziesz do Szury?...
— Nie wiem jeszcze...
— Ale ja wiem, że pojedziesz... ot tak! — dodał prezes — obydwa z panem Drabickim, warto, żeby poznał stryja Atanazego, a i tobie weseléj-by było w podróży... moglibyście wrócić za parę dni.....
— Z Aleksym najchętniéj, a sam...
— Ja ręczę za pana Aleksego, że pojedzie z tobą — rzekł prezes, biorąc pod rękę Drabickiego, ale to poufałe obejście płacąc zaraz dość niegrzeczném odezwaniem się:
— Mój panie Drabicki...
Odprowadził go na bok trochę...
— Mój panie Drabicki — rzekł zcicha — zrób to dla Juliana, którego kochasz... mam powody, dla których chciałbym, żeby się trochę od domu oddalił, rozerwał... pojedz z nim do Szury, do mego brata...
— Panie prezesie... radbym z serca...
— No! i pojedziesz! pojedziesz! — dumnie ale przyjacielsko razem dodał stryj Juliana — uczynisz to dla mnie... proszę cię...
Nie wiem, jak się to stało, ale zawahawszy się trochę, gdy i Anna przybiegła z uśmiechem, łącząc prośby swoje, Aleksy dał się namówić... a tak niespodzianie przejażdżka do Szury ułożoną została i Julian rad, że dłużéj zatrzymał przyjaciela, nic już przeciwko niéj nie miał...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.