Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 2

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Grabski
Tytuł Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział II.

Próba sanacji Skarbu w 1923 r.


W początkach stycznia 1923 r. Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski, jako pierwszy krok swego wysokiego posłannictwa państwowego, postawił wysunięcie na czoło wszystkich spraw państwowych — naprawę skarbu. Zwołał on w tym celu naradę wszystkich byłych ministrów skarbu, postawił sformułowane pytania i zażądał konkretnej odpowiedzi. Na szeregu narad, odbywanych w przyspieszonem tempie przy wyczerpującem traktowaniu przedmiotu, okazała się wielka rozbieżność zdań. — W moich istotnych poglądach, które już we wniosku moim z dnia 1 lipca 1921 r. ustaliłem, czułem się dość osamotniony. Konferencja jednak przyjęła jeden przynajmniej punkt wyraźnie wytyczny: konieczność podniesienia podatków i wszelkich opłat i taryf takiego, któreby równało się ich waloryzacji. Poprzednio wciąż pokutowała myśl, że jest to niedopuszczalne, bo to podnosi drożyznę. Ale oczywiście, że bez tego żadna sanacja Skarbu nie była do pomyślenia.
Jako wynik narad belwederskich nad naprawą skarbu wypadła moja nominacja na Ministra Skarbu w gabinecie Sikorskiego. — Przystąpiłem natychmiast do opracowania szczegółowego i pełnego planu doprowadzenia Skarbu do stanu trwałej równowagi budżetowej, a waluty do stanu takiej równowagi, która byłaby przygotowaniem do reformy walutowej wtedy, gdy trwała sanacja budżetu zostanie osiągnięta.
Wszelki plan uznałem za nie do pomyślenia, jeżeli się odrazu nie weźmie za podstawę miernika złotego. Ale nie stanąłem na zasadzie miernika czysto złotego, czułem bowiem, że dla życia gospodarczego i drożyzny miernik taki byłby niebezpieczny.
Jako miernik wziąłem siłę nabywczą złotego w złocie podług wskaźnika cen hurtowych. Na takim wskaźniku oparłem ramowe budżety na lata 1923-24 i 25. Określiłem spodziewane dochody i deficyty. Jedne i drugie miały być waloryzowane w różnych, ale w każdym razie w stałych skalach, tak by uzyskać pewność kalkulacyj budżetowych.
Postawiłem jako tezę, że od razu należy postawić dochody państwowe na poziomie nie niższym, jak dochody trzech dzielnic w trzech państwach zaborczych przed wojną; normę wydatków określiłem z uwzględnieniem możliwych oszczędności. Po trzech latach budżet miał być absolutnie zrównoważony.
Trzy lata uważałem za konieczne dla doprowadzenia do pełnej wydajności monopoli państwowych, przedsiębiorstw państwowych i podatku dochodowego.
Deficyty w ciągu tych lat miały być pokryte podatkiem majątkowym w wysokości 600 miljonów złotych, rozłożonych na trzy lata, oraz bonami złotowemi i pożyczkami wewnętrznemi, do wypuszczenia których jednocześnie przystępowałem. O reformie walutowej na razie nic nie wspominałem, nie chciałem sobie bowiem utrudniać sytuacji, widząc jak wielki panuje brak decyzji i określonych pojęć na najważniejsze zagadnienia naszego bytu państwowego. Ponieważ jednak zdawałem sobie sprawę, że do reformy walutowej trzeba będzie przystąpić niebawem, powierzyłem przed mojem odejściem w 1923 roku, opracowanie projektu statutu banku emisyjnego prof. Rybarskiemu, który jeszcze w 1920 roku był moim współpracownikiem w charakterze wiceministra Skarbu.
Plan reformy finansów państwowych (bez planu reformy walutowej) wniosłem do Sejmu dnia 1 marca. Jednocześnie zdołałem ustabilizować na parę miesięcy markę. Ale mimo to dla przeprowadzenia mego planu spotkałem znaczne trudności. Jedne z nich wypływały z tego, że gabinet Sikorskiego był silnie w Sejmie zwalczany, drugie z tego, że w planie moim obawiano się dwóch rzeczy: najpierw podatku majątkowego, a po drugie złotego wogóle.
Ponieważ oparłem się na złotym obliczeniowym, to jest na konstrukcji skomplikowanej, więc punkt ten nadawał się łatwo do ataków. Wszyscy przyznawali, że w markach nie warto nawet układać budżetu, że marka nie jest żadną miarą wartości, ale na żadną miarę określoną nie chciano się zgodzić. Planu mego ani nie obalono, ani nie naprawiono, tylko wprost sabotowano. Wyraźnie to posłowie niektórzy z trybuny zaznaczali, że próżno się łudzę, by plan mój doczekał się rozpatrzenia, gdyż oni widzą w kuluarach, że z niego nic nie będzie.
Nie mogąc zrealizować mego planu w całości, chciałem przynajmniej przeprowadzić go częściowo, osobno podwyżkę i waloryzację podatku gruntowego, który spadł do śmiesznie niskiej cyfry, osobno podatek majątkowy, osobno ustawę o złotym obliczeniowym. Ostatni projekt wcale nie ujrzał światła dziennego. — Podatek majątkowy został przez Sejm odłożony na później i istotnie dopiero po mojem ustąpieniu został uchwalony. Co zaś do podatku gruntowego zaczęły się pertraktacje, które też nic dobrego nie dokonały. — Wysunięto koncepcję degresji i progresji. Widziałem ich absurdalność i szkodliwość, gdyż dla mnie było rzeczą jasną, że degresja to czysta strata Skarbu i ukryta subwencja dla podatników, a progresja to również strata Skarbu, tylko ukryta, bo podatnik, który ma płacić progresję przy podatku dochodowym i majątkowym, trojakiej progresji znieść nie będzie w stanie. Moje jednak wszelkie opozycje zupełnie nie poskutkowały i Sejm uchwalił podatek gruntowy, wprawdzie zwaloryzowany podług cen żyta, ale z degresją i progresją, co podatek ten poważnie zniekształciło.
Przeprowadzenie mego planu z 1923 r. szło jak po grudzie. Tymczasem upadł gabinet Sikorskiego, który mnie powołał na Ministra. Witos, który po nim przyszedł zaproponował mnie bym pozostał. Wiedziałem, że jego propozycja była nieszczera. Wchodząc do drugiego gabinetu Witosa postawiłem mu jako warunek, by do ferji letnich rząd przeprowadził ustawę o podatku majątkowym i o złotym polskim. Witos jak zwykle dał mi odpowiedź wymijającą, a ja nieopatrznie na pozostanie się zgodziłem. Wkrótce po utworzeniu gabinetu Witosa marka polska zaczęła silnie spadać. Działo się to głównie pod wpływem katastrofalnego spadku marki niemieckiej, która i nas ciągnęła w dół. Witosa to ogromnie irytowało, że zbiegło się to z jego nominacją. Wszyscy ministrowie byli też mocno nie kontenci, bo wychodziło na to, że za Sikorskiego potrafiłem utrzymywać kurs marki, a za Witosa nie. Robiono mnie wymówki, że główny zapas walut zużyłem, by podtrzymać markę w ostatnich tygodniach rządów Sikorskiego. Wymówki te były bardzo niesprawiedliwe, gdyż nie robiłem tego dla Sikorskiego, a tylko dla interesów skarbu Polskiego. Jednocześnie okazało się, że w okresie spadku marki bony złote, które wypuszczałem, były objektem takiej samej spekulacji jak dolar. — To podkopało słabą i tak w łonie rządu wiarę w mój program.
W końcu czerwca 1923 r. zdołałem jednak energicznemi zarządzeniami opanować spadek marki i stosunki moje w gabinecie się poprawiły. Ale tymczasem Sejm szykował się na wakacje i nie myślał wcale o uchwaleniu ani ustawy o podatku majątkowym, ani o mierniku złotym. Ponieważ rząd Witosa był rządem większości sejmowej, więc rozumie się, że sabotowanie moich ustaw przez Sejm było sabotowaniem ich przez gabinet cały.
Jednocześnie stwierdziłem, że ze strony rządu Witosa istnieje zupełne lekceważenie znaczenia i głosu Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawach organizacji naczelnych władz wojskowych. Taki stosunek premjera i niektórych innych ministrów do Prezydenta raził bardzo głęboko moje poczucie państwowe. Wytworzyło to między mną a rządem nader głęboki moralny dysonans. Gdy przeto tylko kurs marki polskiej nieco się poprawił, skorzystałem z tego i podałem się do dymisji, nie wysuwając wcale na czoło tego ostatniego dysonansu, o odmiennym pojmowaniu mego stosunku do Prezydenta, gdyż to się wówczas do publikacji nie nadawało. List który wysłałem do Witosa brzmiał następująco:

30 czerwca 1923.

Do Pana Prezesa Rady Ministrów!

„Wstępując do obecnego Gabinetu na propozycję Pana Premjera, miałem prawo liczyć, że program mój sanacji skarbu zostanie przez większość sejmową dostatecznie poparty.
Wystarczyło jednak, by wobec katastrofy walutowej w Niemczech wytworzył się ciężki kryzys walutowy w Polsce, który szczęśliwie udało się mnie powstrzymać, ażeby w łonie większości rządowej nastąpiło załamanie w popieraniu wykonania mego programu. Jednocześnie wytworzyła się wśród większości rządowej niecierpliwość w oczekiwaniu natychmiastowej realizacji, czy to Banku Emisyjnego, czy też pożyczki zagranicznej, do których przygotowania poczyniłem już dziś, ale na które w moim programie wyznaczony był czas na jesieni, gdy zaczną do Kas Skarbowych napływać większe podatki, zbyt późno, niestety, uchwalone.
Nie czując dostatecznego zrozumienia i poparcia wśród większości rządowej do mojego programu, jednocześnie skonstatowałem ostatnio, że nie jestem dostatecznie sharmonizowany z obecnym gabinetem i pod względem ogólno-politycznym, tak abym mógł z nim dłużej współpracować.
Powyższy stan rzeczy skłania mnie do tego, by prosić Pana Premiera o przedstawienie mnie Panu Prezydentowi Rzeczypospolitej do zwolnienia z zajmowanego stanowiska“.
Ustępu tego mego listu, który ogłosiłem publicznie, o „braku sharmonizowania pod względem ogólno-politycznem“, na ogół nikt nie mógł zrozumieć, odnosił się on właśnie do okoliczności mało znanej, a stanowiącej właściwość rządów Witosa, które nie raz się ujawniały lekceważenie w stosunku do osoby Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawach pierwszorzędnej doniosłości państwowej.
Po ustąpieniu mojem, które było dla rządów Witosa nie oczekiwanem, ówczesna większość Sejmowa zauważyła, że przez niedostateczne poparcie mego programu wzięła dużą na siebie odpowiedzialność i, chcąc jej sprostać, pośpiesznie uchwaliła podatek majątkowy znacznie zwiększony. Ale bonów złotych kontynuować nie chciano, co wywołało zamęt, a nawet minister Kucharski przystąpił do ich wykupu, czem spowodował tylko ogromne przyspieszenie katastroficznego spadku marki.
Rezultat chaotycznej i niekonsekwentnej polityki moich następców Lindego i Kucharskiego był opłakany. Kurs marki spadał fatalnie. Rozpoczynał się okres hyperinflacji. Wreszcie Kucharski widząc, że odżegnywaniem się od mojej polityki do niczego dobrego nie dojdzie, zaczął wykonywać mój program, przystępując do ściągnięcia podatku majątkowego we wskaźniku złotym i wnosząc waloryzację ogólną opłat i podatków. Przyjął on jako miernik nie wskaźnik cen hurtowych, a samo złoto. Mając projekt statutu Banku Emisyjnego przygotowany przez prof. Rybarskiego jeszcze z mojego zlecenia, rozpoczął Kucharski narady komisyjne nad tym statutem. Nie mógł się on jednak zdecydować ostatecznie, czy należy z reformą walutową się spieszyć, czy ją odłożyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Grabski.