Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 25
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozdział XXV.
Sprawa nadmiernego budżetu w 1925 roku i nadmiernych ciężarów podatkowych. Już poprzednio zaznaczyłem, jak fatalną politykę prowadził Sejm wobec budżetu na 1925 r. Ale i mnie stawiano w końcu 1925 r. zarzuty, że niedość energicznie przeciwstawiałem się tendencjom Sejmu. Stworzono teorję, że Sejm jest od tego, by iść dalej w różnych wydatkach, ale rząd powinien czuwać nad tem, by nie były one wygórowane. Teorja to błędna i fałsz z niej zupełnie jasno wygląda. Ani Sejm, ani rząd nie zrobią nic poważnego w zakresie zmniejszenia wydatków, jeżeli akcja ich nie będzie cakowicie[1] uzgodnioną. To uzgodnienie nastąpiło w końcu 1925 r. po moim ustąpieniu i dało dobre owoce. O ile Sejm nie jest zgóry zdecydowany, by poprzeć wszelkie oszczędności, wymagane przez rząd, ten ostatni czuje się sparaliżowany w robieniu jakichkolwiek propozycji oszczędnościowych, by nie być skompromitowanym. Czy można sobie wyobrazić Ministra wojny lub oświaty, któryby chciał narazić się na to, że Sejm podniesie wydatki, które on chciałby zmniejszyć na dane cele.
O ile byłem zawsze za tem, by ograniczać możliwie wydatki, których można uniknąć lub zmniejszyć, o tyle nigdy nie hołdowałem zasadzie, by budżet był zasadniczo bardzo niski. Bardzo niski budżet, to budżet państwa o niskim poziomie. My nie możemy mieć bardzo niskiego budżetu, bo zginiemy; to było i jest mojem najgłębszem przekonaniem.
Ale w 1925 roku powinniśmy byli mieć budżet niższy od uchwalonego, czyli, że Sejm zamiast podnieść wydatki, powinien był je zostawić w ogólnej wysokości przez rząd zaprojektowanej. Ogólna zaś ta wysokość dałaby różnicę całych 188 milj. zł., czyli nieco nawet więcej niż wyniósł ostatecznie deficyt kasowy i nadmierna emisja biletów zdawkowych. Budżet, który rząd wniósł na 1925 r., zamykał się bowiem w sumie 1982 miljonów złotych, a budżet, który wyszedł z Sejmu wyrażał się sumą 2170 miljonów złotych. Cyfry podaję z budżetem poczt brutto i dla tego są one o kilkadziesiąt miljonów złotych większe od tych, które zwykle są przytaczane co do lat 1924 i 25 w sprawozdaniach, które się pojawiały w 1926 i 27 r. Objaśnia się to tem, że poczynając od r. 1926 w budżecie poczta rachowana jest netto, co obniża budżet ogólny zarówno dochodów, jak i wydatków o całą pozycję wydatków pocztowych, które wyniosły w budżecie w 1925 sumę 86,987.367 zł. Bez tej sumy budżet, który wniosłem na 1925, wynosił 1,892 milj. złotych, czyli był o 9 miljonów większy od budżetu Zdziechowskiego, który zeszedł do rozmiarów najbardziej okrojonego budżetu, jaki tylko był możliwy. Po ustąpieniu mojem z rządu dały się słyszeć opinje, że nawet budżet który wniosłem by za wysoki. Istotnie wykonanie budżetu wykazało, że wydaliśmy nieco mniej, bo tylko 1969 milj. złotych. Czyż zatem rząd nie powinien był sam skrócić jeszcze budżetu na 1925 r.? Przecież budżet na 1924 r. był mniejszy. Czyż godziło się w roku nieurodzaju projektować większe wydatki, niż w roku urodzajnym poprzedzającym. Odpowiedź na to jest prosta: budżet na 1924 był już budżetem bardzo skromnym i to przy poziomie cen mniejszym niż w 1925. Zamknąć budżet na 1925 r. w ramach 1924 r., było rzeczą zbyt trudną, ale z tego, że budżet na 1925 r. był większy niż na rok 1924, nie wypływa bynajmniej, iżby akcja oszczędnościowa rządu została w 1925 istotnie sfolgowana. Przecież w ciągu całego roku 1924 i 1925 akcja ta nieustannie prowadzoną była z całem natężeniem.
Ilość urzędników i funkcjonarjuszy państwowych, o który budżet 1924 został skrócony w porównaniu z 1923 r., wyraziła się cyfrą 22.652, a ta ilość, o którą został skrócony budżet 1925 w porównaniu z 1924 r. wynosiła 22.962 osób; razem w ciągu dwóch lat zmniejszono ilość urzędników i funkcjonarjuszy, otrzymujących uposażenie państwowe, o 45.614, a prócz tego na kolejach państwowych, w lasach i zakładach graficznych zredukowano pracowników 15.883, razem w budżetach na r. 1924 i 25 dokonano oszczędności przez zredukowanie 61.497 osób. Prócz tego zniesiono tabory i konie wyjazdowe, których dawniej była rażąca obfitość. Ustanowiono normy ubrań, opału i światła w urzędach państwowych, przeprowadzono lustrację domów i mieszkań urzędniczych, oraz zapasów materjałów i zaprowadzono ścisłe wyrachowanie się z każdego szczegółu. Lata 1924 i 25 były świadkami wielkiej pracy na polu oszczędności państwowych i pogląd, jakoby budżety tych lat nie opierały się na zasadach oszczędności, jest zasadniczo mylny.
Niemniej błędnem było z mej strony, że nie oparłem się energicznie temu, by Sejm nie podnosił budżetu o ogólną sumę 188 miljonów. Różnica 188 milj. między budżetem rządu i Sejmu wynikła w znacznym stopniu z tego, że drożyzna w drugiej połowie 1924 wzrosła i trzeba było zastosować powiększony mnożnik dla płac. Ale zamiast żeby do tego czynnika, który automatycznie podniósł wydatki, dodawać, jak to zrobił Sejm, różne jeszcze wydatki z inicjatywy poselskiej, należało wprowadzić takie redukcje wydatków, które by wpływ zwiększonej mnożnej na ogólną sumę wydatków sparaliżowały, i utrzymały ogólną sumę budżetu poniżej dwóch miljardów.
Takie stanowisko było jedynie słusznem i celowem. Ono jedno gwarantowało istotną i realną równowagę budżetu, a nie to co, w zamian za rozdymanie ogólnej sumy wydatków, uznał Sejm za główny sposób zachowania równowagi: budżety miesięczne.
Nie ulega wątpliwości, że moje zapatrywania na ogólną sytuację budżetową nie były dość pesymistyczne i że wiele z moich oświadczeń w pierwszej połowie 1925 było zbyt optymistycznych. Wypływało to z tego, iż chciałem dodawać ducha społeczeństwu dla przetrzymania kryzysu. Nie była to droga właściwa. Optymizm mój zbytnio udzielał się sferom sejmowym w pojmowaniu ich obowiązku wobec budżetu, a zbyt mało wpływał na producentów i na sfery gospodarcze w zakresie energji gospodarczej, natężenia pracy i gotowości płacenia podatków. Dziś łatwo sobie z tego mogę zdawać sprawę. Ale jeżeli zbytnim optymizmem nacechowany był mój stosunek do budżetu w pierwszej połowie 1925, to był on jeszcze bardzo umiarkowany w stosunku do optymizmu samego Sejmu. Najbardziej rozważny z posłów w ujmowaniu spraw budżetowych prezes komisji Zdziechowski i ten nie ustrzegł się nadmiernego optymizmu. Kto z nas dwóch zaraził się optymizmem, czy ja od niego, czy on odemnie, to trudno określić, gdyż przed jego wglądem nie było żadnych tajnych w Skarbie aktów i dokumentów, wszystkie wykazy i papiery były mu przedstawiane i mógł on wyrobić sobie o stanie rzeczy swój sąd zupełnie samodzielnie.
Jeżeli błąd optymizmu w ocenie sytuacji budżetowej był błędem powszechnym i to większym u innych, niż u mnie, to niedocenianie sprawy przeciążenia podatkowego może być prędzej położonym na mój wyłącznie karb. Istotnie bowiem Zdziechowski nieustannie podkreślał, że podatki u nas są zbytnim ciężarem dla produkcji. Nie wyprowadzał z tego zresztą Zdziechowski wniosku o konieczności rewizji podatków, ale sygnalizował słaby punkt, na który nie zwracałem należycie uwagi. W ciągu 1925 r. na ogół wszystkie podatki i opłaty wpływały w sposób normalnie przewidziany, ale wpływy z podatku majątkowego zamiast 300 milj. złotych, znajdujących się w budżecie, dały zaledwie 61.4 milj. Co prawda na 300 miljonów nigdy nie rachowałem i wprowadzałem je do budżetu, bo tak wynikało z ustawy o podatku, z góry na trzy lata obliczonej. Było to zdecydowane także nie przy mnie. W moim projekcie podatku majątkowego z 1923 roku liczyłem na 200 miljonów rocznie z tego źródła. Tyle istotnie wpłynęło w 1924 r. Na tyle tylko można było rachować w 1925. Gdyby nie kryzys, który nastąpił, wpływy istotnie mogły były okazać się do tej cyfry zbliżone. Tymczasem uzyskaliśmy tylko 61,4 miljona.
Wobec nieurodzaju dawałem szeroko odroczenia płacenia podatku majątkowego do jesieni 1925 r. Ale, jak zobaczymy, ta jesień okazała się właśnie najbardziej krytyczną. Do kryzysu dołączyła się kampanja antypodatkowa.
Przeciążenie podatkami stało się przedmiotem jaskrawych skarg właśnie na jesieni 1925 r., gdy wszyscy uważali, że nastał moment porachunków z rządem, z chwilą gdy autorytet jego upadł po zachwianiu się kursu złotego i jego spadku. Przeciążenie to istniało w stanie ukrytym już wcześniej, gdyż dochody skarbowe w maju i czerwcu nie stanęły na należytym poziomie.
Obok podatku majątkowego, który, będąc uchwalonym przez Sejm w nadmiernej wysokości, przerastał zdolność płatniczą ludności, czego zasadniczo byłem zawsze świadom, i czemu dałem następnie wyraz w złożonym Sejmowi projekcie nowelizacji ustawy, podatki dochodowe i obrotowe przedstawiały teren ciągłych nieporzumień[2] między rządem i społeczeństwem.
Rząd miał dane stwierdzające, że cyfry obrotu i dochodu całego społeczeństwa są znacznie niższe od rzeczywistych. — W społeczeństwie zaś szerzył się pogląd, że uczciwi obywatele kraju wydani zostali na łup samowoli przy określaniu wysokości podatków. Kto tutaj ponosił winę tych nieporozumień, trudno ścisłą miarą to określić. Zapewne, że urzędy skarbowe nie były bez winy. Ale i społeczeństwo znaczną część winy ponosiło za stan, który się wytwarzał.
Jeden z autorów bezimiennej pracy na konkurs Banku Gospodarstwa Krajowego na temat „Program gospodarczy Polski”, (godło Kotwica), podkreślił fatalny wpływ na ogólną wydajność podatków złej organizacji komisyj podatkowych. Komisje te, zdaniem autora, „złożone są w większości wypadków z ludzi należących do towarzystwa wzajemnego popierania się w uchylaniu się od płacenia podatków. — Wynikiem tego były prowokacyjnie wysokie wymiary ludziom niezamożnym, przy równoczesnym masowym wymiarze podatków stosunkowo zbyt niskich potentatom finansowym, związanym całym splotem interesów z członkami komisyj szacunkowych, a w stosunku do Państwa nastrojonych co najmniej wątpliwie. — Dalszym wynikiem tego było powstanie w szerokich masach społeczeństwa błędnego zgoła mniemania, jakoby nałożone przez Państwo podatki były w ogólnej swej sumie za wielkie.”
Tak pisał autor bezstronny w 1926 r. Tak też te sprawy rozumiałem w 1924/25 r. Ale Sejm miał inny pogląd na nie. Otrzymując zażalenie z kół podatników, nie znajdował nic lepszego jak winić urzędy. Wybrał też Sejm wiosną komisję śledczą dla zbadania działalności urzędów podatkowych, — w Lwowskiej Izbie Skarbowej.
Szereg posłów wyjechało na miejsce, zbierali zażalenia, odgrywali rolę sędziów nad urzędnikami. Komisja ta sporządziła długi protokół, stawiający szereg drobiazgowych i nic nie znaczących zarzutów. Żadnych głębszych jednak niedomagań podatkowych ona nie wykazała. Do żadnych płodnych zarządzeń nie dała podstawy. Była ona jedynie wyrazem intrygi przeciwko rządowi skierowanej i zachętą dla akcji antypodatkowej ze strony społeczeństwa.