Dwaj rywale (Boccaccio, tłum. Boyé, 1930)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Dwaj rywale
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ V
Dwaj rywale
Guidotto z Cremony porucza córkę swoją Giacominowi z Pawji i umiera. Giannolo di Severino i Minghino di Mingole, zakochawszy się w niej, bójkę o nią wszczynają. Dzieweczka, która okazuje się siostrą Giannole, wychodzi zamąż za Minghina

Słuchając opowieści o słowiku, damy tak się śmiały serdecznie, że gdy Filostrato umilkł, jeszcze go pohamować nie mogły. Wreszcie uspokoiły się, a wówczas królowa tak rzekła do Filostrata:
— Wierę, jeżeli wczoraj nas zasmuciłeś, to dziś dałeś nam taką do wesela przyczynę, że nikt już niema prawa skarżyć się na ciebie. Potem królowa zwróciła się do Neinfile i opowiadać jej rozkazała. Ta z wesołem obliczem w te słowa zaczęła:
Filostrato w opowieści swojej do Romanji nas zawiódł, ja także myślę tam się obrócić. Wiedzcie zatem, że za dawnych czasów żyli w mieście Fano dwaj Lombardczycy, Guidotto z Cremony i Giacomino z Pawji. Obaj byli już szedziwymi ludźmi. W młodości swojej wojennem rzemiosłem się parali. Guidotto, czując się bliski śmierci, a nie mając syna, ani przyjaciela, w którymby ufność mógł pokładać, poruczył Giacominowi dziesięcioletnią córkę swoją, wraz z całym dobytkiem, opowiedział mu szczegółowie o wszystkich sprawach swoich i oddał ducha Bogu. Pod ten czas właśnie miasto Faenza, wojnami długo nękane, do pomyślnego znów doszło stanu, tak iż wszystkim dawnym mieszkańcom powrócić do grodu było wolno. Ściągnął tedy do Faenzy i Giacomino z Cremony, zabrawszy z sobą wszystkie swoje dostatki, oraz dzieweczkę, pozostawioną mu przez Guidotta, którą, jak rodzoną swą córkę, miłował. Dzieweczka ta z wiekiem urodą swoją przed wszystkiemi młódkami przodek wzięła, przytem równie wdziękiem i obyczajnością, jak pięknością celowała. Wielu młodzieńców szczególnie ją sobie upodobało, zwłaszcza zaś dwóch urodziwych szlachciców o względy jej zabiegać poczęło. Rozgorzawszy wielką miłością do niej, wskutek wzajemnej zazdrości śmiertelną nienawiścią do siebie zapłonęli. Jednego z tych młodzieńców zwano Giannole di Severino, drugiego Minghino di Mingole. Dzieweczka już do piętnastego roku życia doszła i każdy z nich ochotnie żoną swoją jąby uczynił, gdyby rodzice na to się zgodzili. Aliści widząc, że, biorąc za pozór ich młodość, rodzice im odmówią, postanowili inną drogą posiąść przedmiot swojej miłości i pragnienia swoje do lubego przywieść skutku. Giacomino trzymał w swym domu starego sługę i pachołka, imieniem Crivello, wesołego i krotochwilnego człeka. Giannole zaznajomił się z nim, odkrył mu tajemnicę swojej miłości i prosił go, aby mu dopomógł do spełnienia pragnień, obiecując mu za to sowitą nagrodę.
Wysłuchawszy go, Crivello rzekł:
— Tylko to dla ciebie uczynić mogę, że któregoś wieczoru w czasie nieobecności pana Giacomina wprowadzę cię do komnaty dzieweczki. Gdybym zasię jej o tobie wspomniał, nawetby słuchać mnie nie chciała. Jeżeli ci taka przysługa może być użyteczna, to ci ją obecnie przyrzekam i słowo moje zdzierżę. Twoją rzeczą będzie tak potem sobie poczynać, abyś cel pragnień osięgnął. Giannole zaręczył mu, że niczego więcej nie pragnie i po chwili rozmowy rozstał się z nim. Tymczasem z drugiej strony Minghino pozyskał dla siebie szedziwą służkę i tak zręcznie z nią rzecz uładził, że zgodziła się jego poselstwa do dzieweczki zanosić. Starucha przyrzekła mu także, że go do ukochanej wprowadzi, gdy tylko któregoś wieczoru Giacomino w domu przytomny nie będzie. Wkrótce później Giacomino przez przyjaciela swego na wieczerzę zaproszony został. Crivello natychmiast Giannola o tem uwiadomił, donosząc mu, że na umówiony znak znajdzie drzwi domu otworem stojące. Służka, nic o tem nie wiedząc, ze swej strony uprzedziła Minghina, że Giacomina w domu nie będzie. Niechaj zatem Minghino gdzieś w bliskości domu przebywa, a skoro ujrzy znak, do komnaty wchodzi!
Obaj młodzieńcy za nadejściem wieczoru udali się w stronę domu Giacomina, aby na umówiony znak czekać. Ponieważ jeden drugiego zbytnio pewien nie był, wzięli z sobą na wszelki przypadek kilku uzbrojonych przyjaciół. Minghino z swymi towarzyszami schronił się w pobliskim domu, należącym do jednego z przyjaciół swoich. Giannole zasię w pobliżu się zaczaił. Gdy Giacomino z domu wyszedł, Crivello i służka starali się na wyprzódki pozbyć jedno drugiego.
— Dlaczego spać się nie kładziesz? — mówił Crivello do staruchy. — Czy długo jeszcze po domu wałęsać się zamierzasz?
— A ty dlaczego nie idziesz za swoim panem? — odrzekła służka. — Na co jeszcze czekasz, skoro już wieczerzę zjadłeś? I ani jedno ani drugie z miejsca ruszyć się nie chciało. Crivello, widząc, że zbliża się godzina, w której miał podać umówiony znak Giannolo, rzekł sam do siebie:
— Pocóż mam się o staruchę troskać? Gdy krzyk będzie podnieść chciała, znajdę na nią stosowny środek.
I pomyślawszy tak, dał umówiony znak i poszedł drzwi otworzyć. Giannolo wszedł natychmiast do domu wraz z dwoma towarzyszami. Dzieweczka siedziała w komnacie, szyciem zatrudniona. Porwali ją i uprowadzić chcieli. Dziewczę poczęło krzyczeć, a wślad za nią i służka krzyk podniosła. Minghino, usłyszawszy tumult, nadbiegł pospołu z swymi przyjaciółmi. Widząc, że dzieweczkę z domu uprowadzają, dobyli szpad i krzyknęli:
— Śmierć wam, zdrajcy! Zuchwalstwo to nie ujdzie wam płazem!
Z tym okrzykiem rzucili się na napastników. Na larum nadbiegli sąsiedzi ze światłem i z orężem w ręku. Wszyscy po stronie Minghina stanęli. Po długiej walce udało się Minghino wyrwać dziewczę z rąk Giannola i z powrotem do domu Giacomina odwieść. Zaledwie bój ustał, gdy nadbiegli strażnicy podesty, pochwycili Giannolo, Crivella i Minghina i do więzienia ich zabrali. Gdy już wszystko się uspokoiło, Giacomino do domu powrócił. Na wieść o całem zdarzeniu, wielkim gniewem zapłonął, przekonawszy się jednak, po bliższem zbadaniu sprawy, że dzieweczka niczemu winna nie jest, uspokoił się nieco. Dla uniknięcia podobnych na przyszłość przytrafień, postanowił wydać ją jaknajprędzej zamąż. Rodzice młodzieńców, dowiedziawszy się nazajutrz rano o przebiegu całej sprawy, pojęli, jak smutne następstwa dla obu rywali mieć ona może, jeżeli Giacomino będzie chciał się mścić, do czego zresztą pełne prawo posiada. Dlatego też do Giacomina się udali, usilnie go prosząc, aby dla miłości i przyjaźni dla nich, nie baczył na krzywdę, którą mu ci dwaj młodzieńcy w nierozwadze swojej uczynili. Ze swej strony przyrzekli, że uczynią mu zadość we wszystkiem, czego tylko od nich zażąda. Giacomino, który wiele w życiu swoim przecierpiał i był człekiem dobrotliwym, odpowiedział im krótko:
— Dostojni panowie! Gdybym nawet był tutaj w moim własnym kraju, tak jak jestem w waszej ojczyźnie, to i wtedy, w imię przyjaźni mojej do was, uczyniłbym wszystko, czego ode mnie zażądacie. Teraz zasię tembardziej jestem obligowany to uczynić, że nie mnie, a wam ujma się stała. Wiedzcie bowiem, że dziewczę to jest rodem nie z Cremony, ani nie z Pawji, jak niektórzy mniemają, jeno z Faenzy. Czyją córką jest, tego nie wiem, jako nie wiedział i ten, co mi ją w poruczeństwo oddał. Dlatego też ochotnie na waszą prośbę przystaję.
Zacni obywatele, usłyszawszy, że dzieweczka z Faenzy pochodzi, wielce się zadziwili. Podziękowali Giacominowi w gorących słowach za jego ludzkość, a potem prosić go jęli, aby im opowiedział, w jaki sposób dzieweczka do niego się dostała i skąd mu wiadomo, że właśnie z Faenzy jest rodem.
Giacomino odparł na to:
— Guidotto z Cremony, mój stary druh i towarzysz broni, przed śmiercią oznajmił mi, że gdy Faenza przez cesarza Fryderyka zdobyta i na złupienie wydana została, wpadł z towarzyszami do pewnego domu, który pełen różnorodnego dobytku, przez mieszkańców był opuszczony. W domu tym pozostała tylko dzieweczka, licząca wówczas trzeci rok życia. Gdy Guidotto po schodach wchodził, zawołała nań „Ojcze“. Tkliwością zdjęty, wziął z sobą dzieweczkę do Fano, wraz ze wszystkiem, co w opuszczonym domu był znalazł. Na łożu śmiertelnem się znajdując, powierzył mi ją wraz z całym majątkiem i zobowiązał mnie, abym, gdy do lat źrałych dojdzie, zamąż ją wydał, dając jej, jako wiano, wszystko, co po sobie ostawił. Teraz już do zamężcia jest zdolna, aliści nie znalazłem jeszcze dotąd młodziana, coby mi do serca przypadł. Radbym ją jaknajprędzej dać w stadło, aby podobne przytrafienia, jak w dniu wczorajszym, już się powtórzyć nie mogły. Wśród przytomnych znajdował się niejaki Wilhelm Medicina, który wraz z nieboszczykiem Guidotto wówczas w Faenza plądrując, pamiętał doskonale, czyj dom Guidotto zrabował. Wilhelm zbliżył się tedy do właściciela owego domu i rzekł:
— Bernabuccio, zali słyszałeś, co Giacomino powiedział?
— Słyszałem — odparł Bernabuccio — i jeżeli to w moim domu się stało, musiała to być moja córka, wiadomo ci bowiem, że w ówczesnym zamęcie utraciłem córeczkę, w podanym przez Giacomina wieku.
— Nie lza wątpić, że to twoje dziecię! — zawołał Wilhelm — Guidotto nieraz ów zrabowany przez się dom opisywał, tak iż upewniony być mogę, że wszystko to w twoim domu się działo. Przypomnij sobie, czy córka twoja nie miała jakiegoś szczególnego znaku, po którym mógłbyś ją poznać.
Bernabuccio na te słowa przypomniał sobie, że córka jego, w samej rzeczy, nad lewem uchem miała bliznę w kształcie krzyża, pozostałą po wrzodzie, który przed owem zdarzeniem przeciąć jej kazał. Zbliżył się tedy do Giacomina i poprosił go, aby mu dzieweczkę pokazał. Giacomino ochotnie do swego domu go zawiódł i dzieweczkę przywołać kazał. Bernabuccio, spojrzawszy na nią, obaczył zaraz w jej rysach wielkie podobieństwo do matki, która, mimo swego wieku, jeszcze piękną niewiastą była. Aby jednak jeszcze lepiej się upewnić, poprosił Giacomina o pozwolenie podniesienia dziewczęciu włosów nad lewem uchem, na co Giacomino przystał. Bernabuccio, zbliżywszy się do osłupiałej dzieweczki, podniósł jej włosy i obaczył natychmiast znamię w kształcie krzyża. Na ten widok za córkę swą ją uznał, zapłakał cicho i wziął ją w ramiona, jeszcze pełną pomieszania i zawstydzenia. Potem, obróciwszy się do Giacomina, rzekł:
— Drogi przyjacielu! Dzieweczka ta jest moją córką. Dom, który Guidottowi na łup wydano, był moim domem. Żona moja w śmiertelnej trwodze i pośpiechu dziecię w nim ostawiła. Ponieważ zasię dom mój tego dnia zgorzał, więc mniemaliśmy, że dziecię pastwą ognia padło. Dzieweczka, słysząc te słowa i widząc, że jest szedziwym i czcigodnym człekiem, uwierzyła we wszystko, co mówił. Jakby jakąś tajną skłonnością wiedziona, padła mu w ramiona i pospołu z nim płakać poczęła. Bernabuccio posłał zaraz po żonę i swoich krewniaków, a także po braci i siostry dziewczęcia. Pokazał ją im i całą historję opowiedział. Tysiącem pieszczot i pocałunków córkę obsypawszy, za zgodą Giacomina, po wyprawieniu wspaniałej uczty, Bernabuccio do swego domu ją zabrał. Wielkorządca, człek ludzkiego serca, usłyszawszy całą historję, i wiedząc, że pochwycony Giannole, jako i syn Bernabuccia rodzonym bratem dzieweczki się okazał, postanowił jego winę w niepamięć puścić. Naradziwszy się z Bernabucciem i Giacominem, rozkazał Giannole i Minghino na wolność wypuścić. Minghino, ku wielkiemu ukontentowaniu całej rodziny, ożenił się z dzieweczką, którą Agnesą zwali. Crivello i inni w tę sprawę zamieszani, także wolność odzyskali. Minghino wspaniałą ucztę weselną wyprawił, a potem żył długie lata z Agnesą w szczęściu i spokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.