<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Dwaj rywale
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieoczekiwane odkrycie

Przez niewielkie okienko w żaluzji padał z ulicy wąski promyk światła. Raffles ruszył w stronę drzwi, wiodących na pierwsze piętro.
— Poczekajmy chwilę — szepnął Brand, zatrzymując się w pół drogi. — Czy pewien jesteś, że znajdujemy się w domu, zamieszkałym przez Armanda Garfielda?
— Oczywiście.
— W takim razie szmery te w żadnym wypadku nie mogą pochodzić z jego mieszkania.
— Dlaczego?
— Ponieważ Garfield jest człowiekiem bogatym i nigdy w życiu nie byłby się puścił na tego rodzaju kawał!
— Powinieneś raz jeszcze nauczyć się, aby właściwie oceniać ludzi — odparł Raffles. — Słyszałem wiele o panu Garfieldzie. Dało mi to dużo do myślenia... Moim zdaniem nie jest on zupełnie normalny, choć trudno nazwać go wariatem. W każdym razie jest to ciekawy obiekt dla badań psychiatrycznych. Ciekaw jestem, jak się ten pan zapatruje na sprawę niezwykłego hałasu, dochodzącego do naszych uszu?
— Może wcale tego nie słyszy? Skąd wiesz, czy jego sypialnia nie jest położona w innym końcu mieszkania?
— Sypialnia jest z tej strony i sądzę, że w niej to właśnie odbywają się owe tajemnicze rzeczy... Wiesz przecież, że mam zwyczaj zbierania dokładnych informacji o ludziach, mieszkających w pobliżu miejsca, które jest terenem mojego działania.
— Nie traćmy więc czasu na rozmowy i bierzmy się do roboty!
W chwilę po tym, stali pode drzwiami, wiodącymi do mieszkania Garfielda. Raffles bez trudu otworzył skomplikowany zamek. Brand z prawdziwym podziwem przyglądał się precyzyjnej pracy przyjaciela. Uśmiechnął się z rodzajem dumy, gdy drzwi uchyliły się powoli:
— Zamek najnowszego systemu! — szepnął Raffles. — A oto jesteśmy w jaskini lwa!
— Nie słyszę żadnego szmeru? — szepną Brand. — Czyżby sprawca porzucił niedokończoną robotę?
— Myślę raczej, że osiągnął swój cel i że w tej chwili zabiera się do otworzenia kasy. Jest ich pewno kilku... Nie przypuszczam bowiem, aby Garfield zabrał się sam jeden do tego rodzaju przedsięwzięcia.
Raffles urwał nagle.
Po uszu jego doszedł jakiś odgłos zupełnie innego rodzaju... Nie był to szmer, który początkowo przykuł ich uwagę. Odgłos ten dochodził z poza zamkniętych na klucz drzwi... Przypominał jęk dziecka lub chorego. Zdziwieni tym, zbliżyli się na palcach do drzwi, z poza których jęk ten dochodził. Raffles otworzył je i znalazł się w pustym, nieoświetlonym pokoju. Próbował otworzyć następne drzwi; były one zamknięte na klucz. Pochylił się do dziurki od klucza. Nie mógł nic dojrzeć, ponieważ osłonięta była metalową płytką. Stwierdził to, wsunąwszy do zamka cienki stalowy instrument. Zdołał odsunąć wreszcie tę płytkę cokolwiek na bok, ale nie mógł usunąć jej zupełnie. Raffles wyprostował się i spojrzał na Branda. Na twarzy jego malowało się zdumienie.
Tajemniczy Nieznajomy rozejrzał się po korytarzu. Klatka schodowa oświetlona była elektryczną lampą.
— Będziesz musiał sam sprawdzić, co się tam dzieje, Brand, — rzekł. — Bądź ostrożny! Musisz pamiętać, że Garfield nie należy do ludzi, pozwalających bezkarnie obcym myszkować po swoim domu. Niech cię to nie przeraża, lecz uważaj to za przestrogę. Ja tymczasem postaram się otworzyć drzwi i zobaczę co za nimi się kryje.
— Przypuszczalnie ktoś chory?
— Dlaczego w takim razie zamknięto drzwi na klucz?
— A może to sam Garfield? Mogli go napaść bandyci i obezwładnić, aby nie przeszkadzał w rabunku.
— I to nie jest wykluczone. Za chwilę się przekonamy. Spiesz się, Brand. Mam wrażenie, że komuś grozi poważne niebezpieczeństwo.
— Którędy mam pójść?
— Dojdziesz do końca tego korytarza. Znajdziesz tam schody, prowadzące na dół. Po prawej stronie schodów rzucą ci się w oczy wspaniałe rzeźbione drzwi. Są to drzwi prowadzące do sypialni. Jeśli zastaniesz tam kogoś ze znajomych, zawiadomisz mnie natychmiast a jeśli zauważysz obcych, postarasz się zapamiętać twarze.
Brand założył na twarz czarną jedwabna maskę i cicho, na palcach skierował się w stronę sypialni. Raffles natężył słuch: żaden odgłos nie dochodził do jego uszu. Szmery na górze ucichły ale po chwili znów rozległy się ciche przejmujące jęki. Raffles niezwłocznie zabrał się do pracy. Otworzenie zwykłego zamka było dla niego igraszką. Uchylił ostrożnie drzwi, wsunął rękę, namacał na ścianie kontakt elektryczny i przekręcił go. Zapłonęło światło. W tej samej chwili jęki ucichły. Raffles oślizgnął się do pokoju, pozostawiając drzwi za sobą otwarte.
Jakież było jego zdumienie, gdy na sofie, stojącej pod ścianą, ujrzał młodą kobietę z zakneblowanymi ustami, skrępowaną mocnymi sznurami.
Wprawdzie chusta kryła dolną część jej twarzy, lecz Raffles poznał ją odrazu. Była to Dorothy Fisher. Jednym susem znalazł się przy niej.
Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem: Raffles zrozumiał odrazu, że przeraził ją widok zamaskowanego mężczyzny. Zdjął więc maskę i szepnął uspokajająco:
— Niech się pani nie boi, jestem pani przyjacielem. Czy mnie pani poznaje?
W oczach skrępowanej kobiety pojawił się błysk radości. Chociaż Raffles zmienił umyślnie zewnętrzny swoi wygląd, poznała w nim swego szlachetnego obrońcę. Tajemniczy Nieznajomy rozluźnił jej więzy i wyjął z ust chustkę.
— Jakże się pani tu dostała? — zapytał. — Proszę wyjaśnić mi to jaknajszybciej. Niech pani mówi cicho, gdyż nie chciałbym wzbudzić podejrzeń w właścicielu tego mieszkania.
Dziewczyna z trudem chwytała powietrze:
— To przez Remendada — szepnęła wreszcie. — On jest przyjacielem Garfielda, który tu mieszka... Obydwaj wywabili mnie na ulice i tu przywieźli... Jestem już tu chyba jakieś dwa dni. Hiszpan chciał mnie zmusić, abym mu uległa, ale jak stwierdził, że nigdy na to nie przystanę, użył siły... Gdy rzucił się na mnie, Garfield stanął jednak w mojej obronie. Rozpoczęła się miedzy nimi bójka. To było okropne!
Pogodzili się szybko i teraz znów są w najlepszej przyjaźni... Niech mnie pan stąd zabierze! — dodała błagalnie.
— Czy wie pani coś o ich planach? — zapytał Raffles stłumionym głosem.
Pochylił się nad sofą i począł przecinać sznury, którymi była związana.
— Rozmawiali w mojej obecności o jakiejś kasie żelaznej i o pieniądzach. Zdaje mi się, że padło przy tym nazwisko Fowlesa... Wszystko to wydaje mi się jakimś złym snem. Trudno mi uwierzyć, że to może być prawda.
Raffles schował składany nożyk do kieszeni. Dziewczyna wyciągnęła ręce i ze łzami w oczach poczęła pokazywać mu miejsca. w których sznur wbił się w jej ciało. Chciała podnieść się... Raffles nachylił się ku niej, aby jej pomóc.
— Uwaga! — zawołała nagle.
Niestety, było już zapóźno.
Zanim Raffles zdążył podnieść się z kolan, rzuciło się nań pięciu mężczyzn. Tajemniczy Nieznajomy, choć obdarzony niezwykłą siłą i zręcznością, nie mógł obronić się przeciwko przeważającej liczbie napastników. Przerastało to jego siły. Gdyby nie był klęczał, mógłby bronić się inaczej. Ale niewygodna pozycja uniemożliwiała mu obronę. Uczuł silne uderzenie w głowę, poczym stracił przytomność... Jak przez mgłę widział jeszcze czyjeś ręce, krępujące go tymi samymi więzami, z których uwolnił dziewczynę... Dwaj inni mężczyźni zajęli się Dorothy Fisher, znów związali ją, zakneblowali jej usta i rzucili na sofę.
Wszyscy ubrani byli wieczorowo, we fraki i smokingi. Raffles w pierwszej chwili odniósł wrażenie, że znajduje się w kole wesołych młodych ludzi, wracających z hulanki. Gdy jednak przyjrzał im się uważniej zrozumiał, że przeprawa z tymi ludźmi nie będzie łatwa.
Dwóch z nich poznał odrazu. Jednym z nich był Remendado w źle skrojonym smokingu, tuż obok niego stał Armand Garfield, dwudziestopięcioletni mężczyzna o dziwnie starej i gładko wygolonej twarzy.
Armand Garfield miał w sobie coś mongolskiego. Jego skośne, przysłonięte powiekami oczy spoglądały przed siebie z uporem i okrucieństwem. Cera jego miała odcień żółtawy, jaki spotyka się zazwyczaj u ludzi, cierpiących na wątrobę.
Raffles okiem znawcy ocenił odrazu, że człowiek ten jest ofiarą swych własnych chorych nerwów. Od czasu do czasu skurcz przebiegał po jego gładko wygolonej twarzy i wykrzywiał niemiłym grymasem wąskie, zacięte wargi... Twarz jego przybierała wówczas zwierzęcy, trochę małpi, wyraz. Remendado palił spokojnie papierosa. Na twarzy jego malowało się zadowolenie. Odrazu poznał w Rafflesie człowieka, który uderzył go w lokalu Pata O’Murphy, stając w obronie Dorothy.
Prócz tych dwóch znajdował się jeszcze w pokoju niski krępy mężczyzna o byczym karku. Dwaj pozostali robili wrażenie zwykłych lwów salonowych. Nosili doskonale skrojone fraki a włosy ich lśniły od pomady. Raffles znał dobrze ten gatunek ludzi. Wiedział, że gotowi są na każdą zbrodnię, na każde łotrostwo, byleby zdobyć pieniądze. Wszyscy, nie wyłączając Rafflesa, siedzieli dokoła okrągłego stołu.
Garfield spojrzał przeciągle na Tajemniczego Nieznajomego, zauważył bowiem, że jeniec ocknął się ze swego krótkiego omdlenia.
— Kim jesteś? Skąd przybywasz? Czego szukasz? — zapytał.
— Zbyt wiele pytań, abym mógł na nie odpowiedzieć, mister Garfield — odparł Raffles z ironią.
Poprawił się na krześle. Liny wpijały mu się boleśnie w ciało.
— W jaki sposób tu się dostałem, dowiecie się łatwo, gdy przyjrzycie się drzwiom, wiodącym do sklepu, — ciągnął dalej. — Czego tu szukam? Niechaj będzie, że przyszedłem tu po wasze pieniądze...
— Jesteś więc zwykłym włamywaczem?
— Włamywaczem, zgoda, nie wiem, czy zwykłym, — odparł Raffles. — Czy mógłbym wiedzieć, co zamierzacie ze mną zrobić?
— Sami jeszcze nie wiemy, — odezwał się powoli Hiszpan, — świdrując go swymi czarnymi jak węgle, oczyma. — Oczywiście, że cię poznaję: jesteś człowiekiem, który lubi wtrącać się w nieswoje sprawy. Nic ci do tego, jakie stosunki mnie łączą z moją dziewczyną. Ona jest moja i moja pozostanie, rozumiesz?
— To jeszcze nie jest ustalone, Pedro — odparł Garfield, spoglądając zimno na swego rywala.
Raffles zrozumiał, że ładna dziewczyna stała się kością niezgody pomiędzy dotychczasowymi przyjaciółmi. Zrozumiał to i uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.