[266]FRANCISZEK DYJONIZY KNIAŹNIN.
DWIE GAŁĄZKI.
Gałązki, jedna z jesionu
A druga z pięknego klonu,
Rzucone jakąś przygodą,
Płynęły z wodą.
Dalekie od swej rodziny,
Przez obce błądząc krainy,
W silniejszym coraz wód zbiegu,
Chybiały brzegu.
Napróżno stan ich sierocy
W złej toni szukał pomocy:
Z twardych skał a głuchej kniei
Nie masz nadziei!
Z posłusznem one milczeniem
Szły za mruczącym strumieniem;
Pędził je coraz wiatr chyżej,
Dalej a niżej.
[267]
Przemijały się czas długi,
Nie wiedząc jedna o drugiej;
Aż jakoś zbliżył nurt wązki
Obie gałązki.
Szczęśliwy, komu dozwoli
Bóg towarzysza w złej doli!
Płynących obok gałązek
Ujął mnie związek.
Alić coś wodę zamąci,
Jedna z nich drugą potrąci:
Poszły od siebie zwrócone
W przeciwną stronę.
Żal więc ogarnął niemały,
Gdy się z osobna puszczały
Na powódź rzeki szeroką
I toń głęboką.
Z smutkiem zdały się obracać,
I niby z gniewem odwracać;
To bliżej siebie, to daléj
Szły podług fali.
Wtem Zefir, sprawca pogody,
Jął głaskać błękitne wody,
I tchem łagodnym ku sobie
Nakłaniać obie.
Gdy na to tkliwie patrzyłem:
„Złączcie się z sobą – mówiłem,
„Póki dma wieje życzliwa
„I was przyzywa!
Aż tu kamień wśrzód powodzi
Spółce gałązek przeszkodzi:
Znów je od siebie zdaleka
Uniesie rzeka.
[268]
Nakoniec jedna przy lasku,
Druga zostanie na piasku:
Ta uschła a tamtą marnie
Splątały tarnie.