Dwie matki/Część druga/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XII.
Zamarłe serce.

Przysunęła się bliżej do mówiącego wraz z krzesłem, na którem siedziała; nie potrafił jednak Morlot wzniecić ciekawości w Gabryeli.
— Gdy śledzimy za złoczyńcami, po spełnieniu jakiejkolwiek zbrodni — zaczął Morlot — szukamy najpierw źródeł, z których moglibyśmy zaczerpnąć czegoś nowego. Niech to pani wytłumaczy dla czego pragnąłem zasięgnąć wiadomości i pewnych objaśnień, w owym magazynie, gdzieś była zrazu panną sklepową.
— Jakto? — spojrzała nań Gabryela ze zdziwieniem — pomyślałeś pan i o tem?
— Naturalnie. I te szczegóły, które mogłem tam pozbierać, nie były wcale do pogardzenia. Gdy mamy przed sobą tajemnicę nieprzeniknioną, zastanawiamy się pomimowolnie, badamy, szukamy, przypuszczając rzeczy niestworzone. Do każdego czynu coś nas skłania i popycha niejako. Trzeba więc znaleźć ten powód do popełnienia zbrodni. Strzeliło mi zrazu do głowy, czy ów panicz Oktaw Longuet, nie miał w tem interesu, aby dziecko uprzątnąć czemprędzej; i czy on nie był w tej sprawie głównym winowajcą? Przekonałem się jednak, że były mylnemi moje przypuszczenia...
— Ejże!...
— Ow pan Longuet... (jeżeli nie przybrał nazwiska fałszywego?)... nie wiedział o pani opłakanem położeniu, w chwili, gdy opuścił Paryż tak nagle, że wyglądało to prawie na ucieczkę. Bądź jak bądź, oszukał on panią najhaniebniej.
— Tak, postąpił ze mną nikczemnie — szepnęła Gabryela.
— A pomimo tego, był on do pani szczerze przywiązanym...
— Niestety! Zgubiła mnie właśnie wiara w jego szczerą miłość. Potrafił wyzyskać podle moją słabość wobec niego. Nie uniewinniam siebie. Zgrzeszyłam. Powinnam była zastanowić się zawczasu nad fatalnemi następstwami mojej karygodnej uległości; spojrzeć w oczy niebezpieczeństwu i uciec przed niem. W każdym razie on mnie zgubił, nadużywając mojej młodości i niedoświadczenia; jemu zawdzięczam całą moją niedolę. Przebaczyłam mu jednak wszystko.... od dawna....
— Posłuchaj mnie panno Gabryelo. Jeżeli mam wierzyć temu, co mi o nim opowiedziano, nie jest on tyle winnym, ile by można przypuszczać.
— Oh! Zapewne... jam tu więcej zawiniła, i przyznaję to z góry...
— Nie opuścił on pani dobrowolnie.
— Nie wiem zupełnie dla czego wyjechał tak spiesznie z Paryża — westchnęła Gabryela.
— Nie miał nawet na tyle czasu, aby panią o tem uwiadomić.
— Chcę wierzyć, że był do tego zmuszony fatalnym zbiegiem okoliczności — odrzuciła lodowato.
— Czy kochasz pani dotąd tego człowieka?...
— Dla czego zadajesz mi pan to pytanie?
— Potrzebuję wiedzieć o tem...
— Dowiedz-że się panie Morlot, że wygasła w mojem sercu wszelka miłość dla mego uwodziciela. Pamiętam jedynie o krzywdzie ciężkiej, którą mi wyrządził. Serce moje zamarło dla niego. Nie ma w niem innego uczucia, prócz bezgranicznej miłości dla mego syna.
— W takim razie mogę mówić bez ogródek. Pan Longuet był w Paryżu przed dwoma miesiącami.
Gabryela pozostała zimną i niewzruszoną.
— Sądził, że znajdzie panią w tym samym magazynie, gdzie cię zostawił. Udał się więc tam najpierw. Powiedziano mu wszystko, o czem się mogli dowiedzieć: Żeś opuściła sama miejsce zajmowane dotąd, aby nie narażać się na zniewagę i nie czekać, aż ci je wypowiedzą twoi chlebodawcy. Dodali i ten szczegół, żeś ukryła zrazu twoją hańbę na ulicy Clichy; zniknęłaś jednak i ztamtąd przed fatalnym terminem.... Odtąd zaś zaginęła wieść o tobie.... Młody człowiek miał być tem wszystkiem zrozpaczony. Ponieważ właścicielka magazynu wyrzucała mu surowo jego niecne z panią postępowanie; przyznał się do winy z całą skruchą, dodając, że boli go niewypowiedzianie niemożność naprawiania złego, które ci wyrządził.
— Żal nastąpił za późno! — szepnęła Gabryela.
— Koniec końców zaręczał, że panią kocha dotąd całem sercem, że nie chciał cię wcale opuścić, i że krzywda tobie wyrządzona, pozostanie wiecznym wyrzutem w jego sumieniu.
— I teraz więc nie mieszka on stale w Paryżu? — spytała Gabryela.
— Nie. Oświadczył z góry, że przybył li dla ciebie do Paryża; a skoro zaginął wszelki ślad po tobie, odjeżdża natychmiast... niepocieszony, tem, co się stało. Nie powiedział jednak, czem się zajmuje, i gdzie mieszka właściwie.
— Szkoda!
— Dlaczego pani tego żałujesz?
— Poprosiłabym pana, wiedząc gdzie mieszka, abyś powiedział mu w mojem imieniu: — „Biedna Gabryela żyje dotąd, ale skazana przez resztę życia na straszliwą niedolę. Zapomnij pan, żeś ją znał kiedykolwiek. Życzy ona panu, żebyś był jak najszczęśliwszym. Przynoszę ci jej najzupełniejsze przebaczenie“.
Zdumiał się Morlot, słysząc ją mówiącą tak zimno i spokojnie. Nie mógł wytrzymać, i powiedział jej to otwarcie.
— Taką być powinnam — odpowiedziała poważnie. — Muszę myśleć dotąd i o mojem dziecku. Prócz dla mego syna, serce moje zamarło dla całego świata.
Morlot zamilkł na chwilę.
— Może tak będzie najlepiej dla pani — rzekł z cicha. — Teraz wspomnę ci, czegom dowiedział się w Orleanie....
Drgnęła nerwowo.
— Jeździłeś pan więc i do Orleanu? — wykrzyknęła.
— Było to moją świętą powinnością panno Gabryelo.
— Cóż tam panu powiedziano?
— Co się tyczy głównej sprawy wykrycia złoczyńców, którzy wykradli ci syna, panno Gabryelo, nie postąpiłem ani o krok naprzód....
— Tak.... tak — jęknęła głucho — zawsze nic... i nic....
— Mam jednak dla pani inną.... nader smutną wiadomość....
— Mów pan prędko!... o co idzie?...
— Zranię głęboko twoje serce pani.... musisz się jednak dowiedzieć prawdy, czy dziś, czy jutro....
— Nie męcz-że mnie pan!... Co się stało za nowe nieszczęście?....
— Ojciec pani... nie żyje....
— Umarł mój ojciec! — wydała krzyk rozdzierający, zrywając się z krzesła na równe nogi. Z wzrokiem zamglonym i wlepionym bezmyślnie w jeden punkt, z ramionami obwisłemi, stała przez chwilę, jak skamieniała. Potem pierś jej podniosła się głuchem łkaniem; przycisnęła oburącz serce, uderzające gwałtownie, i upadła nazad z jękiem na krzesło. Morlot dośtrzegł dwie grube łzy, staczające się zwolna po jej twarzy.
— Nie żyje! nie żyje! mój biedny, drogi ojciec! — wyrzucała słowo za słowem, głosem zdławionym. — A ja nie wiem i nie dowiem się już nigdy, czy pomyślał bodaj przed samym zgonem o swojej córce nieszczęśliwej!
Zakryła twarz dłońmi, zalaną teraz łez potokiem. Morlot uszanował jej boleść, i pozwolił biedaczce wypłakać się do woli. Uspokoiła się niebawem, ocierając z łez twarz i oczy.
— Sądziłam — potrząsła smutno głową — że wyschło już na zawsze źródło łez w moich źrenicach, że nie zdołam zapłakać nad niczem. Widocznie, serce moje potrafi jeszcze cierpieć! Prawda i to, że idzie tym razem o mego ojca. Spadło to na mnie tak nagle. Nie byłam zupełnie przygotowaną na tę wieść straszliwą! Ah! czemuż nie było mnie przy nim w tych dniach ostatnich! Byłabym go błagała o przebaczenie; uściskała i upieściła przed śmiercią.... Czuję przecież, żem nie mogła powrócić do niego. Niestety! byłby mnie odepchnął niezawodnie, a może nawet i rzucił mi przekleństwo w oczy!... Ból to dla mnie okropny, jestem niemniej panu szczerze wdzięczną, żeś mi doniósł o jego śmierci....
— Musiałem donieść pani o tem, w jej własnym interesie. Ojciec twój zostawił skromny mająteczek, a część tegoż, należy do ciebie panno Gabryelo.
— Nie, nie! — zaprotestowała energicznie. — Nie chcę niczego, i nie upomnę się o nic!....
— Pozwólże pani....
— Powtarzam, że nie chcę niczego.... Wolę stokroć zostawić wszystko, co zostało po ojcu, mojej macosze, niż być zmuszoną do widzenia się z tą niegodziwą kobietą. Wystarcza mi zresztą moja praca na życie skromne, do jakiego przywykłam od dawna.
— Niech i tak będzie. Jakkolwiek umiesz pani zadowolnić się byle czem, i nie pożądasz niczego dla siebie, nie powinnaś zrzec się sumki, należącej ci się z prawa. Pospieszam oświadczyć, że nie potrzebujesz wcale widzieć się z twoją macochą. Pojmuję, że wycierpiawszy tyle przez nią, byłoby ci nader przykrem spotkanie się z nią. To jednak byłoby zupełnie zbytecznem. Tak dom jak i magazyn sprzedano po śmierci pana Liénard. Oddano wdowie, ile jej się należało, a resztę złożono w depozycie u notarjusza, jako twój spadek po ojcu. Z nim jednym, będziesz pani się widziała. Byłem u niego. Czeka na twój przyjazd do Orleanu, aby ci oddać pieniądze.
— Radzisz mi więc panie Morlot przyjąć ów spadek?
— Naturalnie. Pomyśl pani o twoim synu, którego znajdziesz nie dziś, to jutro....
Wahała się jeszcze Gabryela. Te ostatnie słowa pokonały nareszcie jej skrupuły.
— Słusznie pan mówisz — rzekła. Czego bym nie uczyniła dla siebie, powinnam uczynić przez wzgląd na moje dziecię. Ja jednak nie rozumiem się zupełnie na sprawach podobnych. Muszą być związane z niemi pewne formalności. Znajdę się w wielkim kłopocie.
— Czyż nie mówiłem pani, że możesz liczyć na mnie w każdym wypadku?
— Nie odmówisz mi więc twoich rad panie Morlot?
— Pojadę nawet z panią do Orleanu, jeżeli tylko życzysz sobie tego.
— Nie śmiałam prosić o to pana, ale jestem mu nieskończenie wdzięczną za tę ofiarę, którą chcesz dla mnie ponieść.
Podała mu powtórnie rękę do uścisku.
— Dobrześ pan powiedział przed chwilą — uśmiechnęła się słodko. Nie czuję się już tak samą i opuszczoną. Przyjmuję z radością przyjaźń pełną życzliwości, którą pan raczysz mi ofiarować. Pojmuję niestety! jak bardzo potrzebna mi pańska opieka. Bądźże moim przyjacielem, panie Morlot. Od tej chwili, będę miała do pana zaufanie nieograniczone.
Morlot uścisnął nawzajem delikatną rączkę Gabryeli. Ucieszył się tem jej oświadczeniem, po nad wszelki wyraz. Tak był wzruszony, że musiał aż odwrócić się nieznacznie, aby otrzeć łzy, cisnące się mu gwałtem do ócz. W chwilę później pożegnał Gabryelę.
Ułożyli pomiędzy sobą, że wybiorą się na trzeci dzień do Orleanu.
W dwa tygodnie później, Gabryela opuszczała swój pokoik, przenoszący się do ładnego mieszkanka na ulicy Guenegaud, obok państwa Morlot. Sam ajent policyjny wynajął dwa pokoje z kuchenką dla pani Ludwiki. Żona jego pomogła Gabryeli w zakupnie skromnych, ale gustownych mebelków, jak i potrzebnego naczynia kuchennego.
Gabryela odebrała od notarjusza w Orleanie, czterdzieści trzy tysiące franków. Idąc za radą Morlota, i za jego staraniem, umieściła tak korzystnie swoją sumkę, że miała od niej dwa tysiące franków rocznego procentu. Dla niej wystarczało to zupełnie, na wcale wygodne i przyzwoite utrzymanie. Nie była już teraz zmuszoną pracować na kęs chleba. Była zasłoniętą raz na zawsze od niedostatku. Nie potrzebowała obawiać się strasznego widma nędzy.
— Zyskaliśmy bądź jak bądź bardzo wiele! — powtarzał raz po raz, z twarzą rozpromienioną poczciwy Morlot, zacierając ręce z radości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.