Dziadunio/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziadunio |
Podtytuł | Obrazki naszych czasów |
Wydawca | Nakładem J. K. Żupańskiego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | Druk J. Buszczyńskiego |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie przez słabość dla naszego bohatera, (bo pomimo tytułu czuje każdy że Dziadunio nim być biedny nie może) — ale dla miłości prawdy wyznać musimy, że ze wszystkiemi swemi słabostkami — a miał ich sporo — Władek był chłopakiem którego łatwo było pokochać. Do tej miłości łączyło się może i poczucie do jego niezmiernej dobroci przechodzącej aż w niedołęztwo... z początku żal go było, ale miał tak złote serce!! ale taki był śliczny, a gdy się do kogo zbliżył, mówił, uśmiechnął, przysiądzby mógł że nim był i całe życie będzie zajęty... To też, — prawda wyznać nam każe, iż piękna Iza była najszczerzej w nim zakochaną i marzyła już o przyszłości, a co gorzej biedne owo dziewczątko, wnuczka króla Madagaskaru, spędziwszy z nim jeden wieczór w Rajwoli, zajęła się
także, choć się do tego sama nawet przed sobą przyznać nie śmiała. Spojrzeli sobie w oczy, zamienili kilka słów sympatycznych a sierota której życie było ciężkie, obrała sobie za bóstwo opiekuńcze pięknego Władka.
Czekała go nawet pytając się w duszy siebie — czy on przyjedzie?
A gdyby przyjechał obiecywała sobie być tak miłą, tak słodką, żeby go koniecznie przywiązać. Nie trzeba tylko wyobrażać sobie aby jej projekta sięgały dalej. — Chciała kochać i być kochaną, nawet gdyby porzuconą i pogardzoną być miała. Wiedziała bardzo dobrze iż bogaty dziedzic, nadzieja rodziny, ożenić się z nią nie może... Mówiła sobie że nigdy za mąż nie pójdzie i wierną swemu Dziadowi pozostanie do śmierci... Biedne dziewczę pełne było prostoty i całe sercem.
Tymczasem gdy panna Hanna roiła sobie o Władku, Antek Siekierka zajął się nią, pokochał i marzył... że zostawszy doktorem medycyny z nią się ożeni. Nie wątpił na chwilę że go pokocha... Całe dziewicze swe serce oddał uroczej Hannie.
Nie daleko było z Zarębia do Kalisza, wypadały często narady z wysłańcami warszawskiego komitetu... składało się jakoś tak zawsze, że się one najmniej obudzając podejrzeń u professora odbywały. Beniowski dawał się odciągnąć od nich. Zbywano go to tem to owem, ale wiedział i on że się coś święci. Któż wówczas o tem nie wiedział?
W drodze do Kalisza jadąc, Dziadunio który wrażenie pięknej Izy chciał zatrzeć w umyśle wnuka, opowiedział mu że ma, przyjechawszy, udać się do dworku Beniowskiego, widzieć sam na sam z Hanną, skłonić ją do przyjęcia pożyczki... na wszelki wypadek.
Władzio zgodził się na to posłuszny, ale choć Hanna mu się była podobała, bardzo poważnie się przed sobą zaklął że będzie z nią zimny, że spełni tylko rozkaz Dziada i powróci. Już to samo że sobie tak z góry nie dowierzając, plan osnuwał, zdradzało iż nie był siebie pewnym. Znał to sam że go piękne oczki mogły zaprowadzić gdzie chciały. Hanna była inną — śmiałą równie jak Iza, poetyczną na inny sposób i w prostocie swej polskiego dziecięcia... w chwilach zapału zachwycającą. Co dziwnego że się tak uzbrajał?
Przybywszy do Kalisza, przebrał się nieco Władek i wziąwszy żydka który go miał do dworku zaprowadzić, udał się tam niezwłocznie. Żydek już po drodze mu powiedział:
— Jakto, żeby jasny pan nie znał dworku professora? tam teraz wszyscy chodzą...
— Dla czego?
— Aj! jakby to pan nie wiedział, tam i z Warszawy jadą... naradzają się względem tego rewolucjów co jego mają zrobić na Moskala...
Władek ruszył ramionami.
— To i ty o tem wiesz! rzekł śmiejąc się.
— Co ja nie mam wiedzieć, odparł faktor, kiedy my teraz z panami idziemy ręka w rękę. Jak panowie zrobią rewolucjów, to i my do nich musimy należeć...
Władek się śmiał.
— No — a ja o tem nie wiem! odparł — mieszkałem w Berlinie... nic tego nie rozumiem... Ale stary Beniowski nasz krewny...
Żyd zaczął ręką machać.
— Na co to tego gadać! jak pan się boi... no... to still — i dość. A teraz widzi Jasnie Pan ten dworek pod kasztanami? gdzie stara furtka...
— Widzę...
— No — to jest pałac króla... i kłaniam Jaśnie Panu... już pan trafi.
Odprawiwszy żydka, Władek powoli zbliżył się do dworku. Leżał on w oddalonej, cichej, spokojnej za miastem uliczce... Obszerny ogród ze staremi drzewy go otaczał. Od ulicy dwa stare rozłożyste kasztany aż do zbytku ocieniały budowę tę drewnianą, niewykwintną, dawnym trybem wzniesioną z ganeczkiem i wystawką. Parkan drewniany zczerniały oddzielał ją od drogi, a w nim podobna furtka wiodła przez małą uliczkę do stojących otworem drzwi przez które na przestrzał widać było w głębi ogród z lipami.
Zaledwie Władek furtkę otworzył i zabierał się do wnijścia, gdy naprzeciwko niemu wielkim pędem wybiegł duży, kudłaty pies czarny, wcale nie do pogardzenia i szczeknął, a szczeknąwszy burcząc siadł na ścieżce. Władek sądząc że tego cerbera potrafi przekonać łagodnemi wyrazy o czystości swoich zamiarów, odezwał się do niego i próbował zbliżyć, ale psisko najeżywszy szerść, gwałtownie zaczęło szczekać i zawyło. Nie było sposobu kroku dalej postąpić. Oglądał się już Władek na wsze strony, gdy z dworku wybiegła Hanna, postrzegła go, nie kryjąc radości swej uderzyła w dłonie i zawołała Nerona, który posłuszny ale mrucząc stanął w arjergardzie.
Obie ręce podało dziewczę Władkowi, z takiem uczuciem, weselem, uprzejmością że biedny poczciwy chłopiec od razu mocnych postanowień, czynionych w drodze, zapomniał.
Tuż za Hanną wysunął się i król z fajką na długim cybuchu i bardzo poważnie podać raczył rękę Władysławowi. Tym razem był w szlafroku ale na nim błyszczał order Gwiazdo-krzyża, na nogach miał wyszywane pantofle, na głowie haftowaną czapeczkę wedle własnego pomysłu. Do koła na aksamicie wyobrażało szycie niby koronę, a ogromny kutas złoty ją zakończał.
Uprzejmie powitał Władka i ujął go pod rękę, Hanna jeszcze się wpatrywała mu chwilę w oczy i znikła.
— Wiesz, rzekł do niego cicho — wszystkie projekta moje za nic, to jest odłożone... Przekonałem się, że w kraju się na coś zanosi ważnego, moje światło... i doświadczenie przydatnem im być może. Zresztą kto wie... dynastyi będą potrzebowali, w takim razie Madagaskar bym przyłączył i zrobił kolonią polskiej rzeczypospolitej. Ale o tem potem... chodź do środka...
Na lewo z sieni był ogromny całą tę stronę domu zajmujący salon... do którego król gościa wprowadził. Mimo ubóstwa jakie się czuć dawało, nie był on bez oryginalności urządzony... W jednym z okien na podniebieniu obitem czerwonem suknem stał szeroki fotel... który incognito tron podobno miał przedstawiać. Na ścianie przeciwległej portret Beniowskiego przez kaliskiego Winterhaltera jakiegoś malowany przedstawiał go za stołem, wśród dyplomów i papierów. Na jednym z nich stało dosyć wyraźnie — Magna Charta.
W kącie był fortepianik Hanny na którym teraz rozłożony był śpiew brzmiący po kraju całym: Boże coś Polskę... Zresztą sprzęty skromne, ale kwiaty po wszystkich stołach, czysto, świeżo i wonno... Jakże się zdziwił a może i ucieszył Władek, gdy wchodząc po za Hanną dostrzegł stojącego Antka który na widok jego mocno się zarumienił.
Spadł mu jakiś ciężar z serca, pomyślał że Hanna się nim zajmie, a jemu umniejszy to pokusy... Ale oczy Hanny nie zwróciły się na Antka nawet, goniły za ideałem, a usta jeszcze się uśmiechały.
Professor zamyślony poszedł zająć swe krzesło. Nero położył się pod piecem, młodzież zebrała się do kupki.
— Antek tu dawno? spytał Władzio.
— Nie bardzo, odpowiedział Siekierka — ale jakże się stało że ciebie tu widzę, nigdy mi pożądańszym być nie mógłeś...
Odprowadził go na stronę:
— Przybyłem tu na wezwanie kilku znajomych i nieznajomych z Warszawy którzy zjeżdżają, się dla narady... Naturalnie kiedy tu jesteś zapewne zechcesz być przytomny... dowiesz się co się dzieje.
— Ale oni mnie nie znają?
— To nic, ja cię zapoznam...
— I Dziadek na mnie oczekuje w mieście.
— No, to będziesz póki zechcesz...
Wrócili do Hanny... jasnemi oczyma grożącej za Władkiem i uśmiechającej się do niego.
— Kuzynko, szepnął przybyły, czy mi tego professor za złe nie weźmie i wy jeśli was poproszę na ustęp i poufną rozmowę? Mam do was polecenie od Dziadunia.
Hanna ucieszona widocznie, zwróciła się ku Siekierce.
— Zabaw pan mego dziada... Pan Władysław ma do mnie interes, wyjdziemy na chwilę ku lipowej altanie i zaraz powrócim...
Zazdrośnie spojrzał Antek na dosyć obojętnego Władka i powoli zbliżył się do króla zatopionego w czytaniu konstytucyi angielskiej.
Hanna z dziecinną prostotą podała rękę przybyłemu i wysunęła się z nim do sieni... od której ulica sadzona agrestem i porzeczkami prowadziła do altany krągłej ze starych lip, zajmującej środek sadu. Nero który już się zabierał do spoczynku, postrzegłszy iż pani jego wyszła, wstał choć nie z wielką ochotą i wyciągając się powlókł spełnić swój obowiązek lejbgwardyi.
— Patrzcie tylko... zawołała Hanna wprowadzając go do ogródka... jak to się wam po waszych ogrodach, parkach, murawach, alejach wyda biedne i ubogie i ciasne... A żebyście wiedzieli jakie to piękne i miłe w moich oczach! Ja tu prawie od dzieciństwa biegałam, znam każdy krzaczek, gałąź każdą, witam się z niemi jak ze starymi przyjaciołmi.
Spojrzała nań, Władek się uśmiechnął.
— Ale bo nie jest u nas brzydko? wiecie, to ja sama mam o ogródku staranie. Żebyście wiedzieli jakie tego roku śliczne białe lilie mi kwitły! jakie mam róże.
Władek któremu pilno było przyjść do słowa i do przedmiotu poselstwa, myślał tylko jak począć, ale to szczebiotanie miło dźwięczało mu w uszach... spoglądał na Hannę, znajdował ją piękną nawet w świetle wspomnień o Izie... Ale jakże inną?
Ta zdawała się rosnąć jak lilie o których wspomniała, wprost z ziemi swej, prawie nie pielęgnowana, na tamtej doskonałość składały się czarownic dłonie, cały wyrafinowany artyzm teatru wielkiego świata... Czuł Władek że Iza mogła się namiętnie przywiązać, ale Hanny serce... oddawszy się raz, dałoby się na zawsze... Myśli młodzieńcze snuły się po głowie i milczał.
Doszli tak aż do ławki pod lipami.
— Lękam się żeby nam kto nie przeszkodził! — odezwał się Władek, Dziadunio mi polecił prosić was...
Jakoś mu nie szło, zawahał się.
— Dziadunio wie że teraz czasy są ciężkie, że częste wycieczki profesora narażają was na niespodziane koszta, chce więc i prosi abyście na wszelki wypadek, pożyczyli u niego... dla zapasu... i przysyła...
Władek powoli dobywał kopertę z kieszeni, Hanna zarumieniła się jak wiśnia i z lekka odtrąciła jego rękę.
— Umiem cenić, odpowiedziała głosem w którym się przebijała boleść — złote serce Dziadunia... ale doprawdy ta jego troskliwość jest zbyteczną... a tak upokarzająca rzecz...
Zwróciła nań oczy łzawe.
— Nie — nie! rzekła — ja się wam jako krewnemu, jako przyjacielowi wytłumaczę szczerze... Ja moją pracą wystarczam na wszystko... a mnie ona nie cięży, jest miłą... czyni mnie dumną... Teraz poczciwy dziadek będzie już siedział w domu... myśli jego zwróciły się w inną stronę.
— Ale dla czegóżbyście na wszelki wypadek... nie mieli przyjąć?
— Dla tego, odpowiedziała Hanna, że wziąwszy nie mogłabym może oddać, a jałmużny... o! nie zabijajcie nas jałmużną...
— Droga kuzynko — odezwał się Władek — jesteśmy krewni, nie zwijcie tego jałmużną...
— Jakże chcecie bym nazwała? darem? pomocą? dobrodziejstwem? Ale to wszystko ma jedno znaczenie. Wam dać jest miło, ale odbierać jak boleśnie... Z ubóstwem mojem ja czoło podnoszę uśmiechnięta... bo mi ono starczy... czuję się równą każdemu... żebraczka... a! nie! nie! Wstała z ławki, i odsunęła rękę Władka.
— Nie miałem myśli uczynić wam przykrości — Dziadek mi kazał... odezwał się Władek, byłem mu posłusznym.
— Ale wierzcie mi że my tego nie potrzebujemy, tryb życia do któregośmy nawykli nie kosztuje wiele, mam lekcye w mieście... Profesor ma pensyjkę emerytalną... ogródek nas po trosze żywi i wiecie że tego roku wynajęłam jabłonie? a jak mi jeszcze braknie, wieczorami ręczne roboty, to rozrywka... Zawsze znajdę w mieście życzliwych co je kupią.
Wiesz kuzynku, dodała śmiejąc się, ja przy mojem skromnem ubóstwie od niejednego jestem bogatsza.
— Wierzę, podziwiam — rozumiem cię, droga panno Hanno, ale ja mam rozkaz od Dziadka, wyraźny, naglący, abym w ostatnim razie te pieniądze jako depozyt w waszych rękach zostawił. Gdy zechcecie oddacie jemu.
To mówiąc wysunął znowu kopertę. Hanna stanowczo rękę jego powstrzymała.
— Nie przyjmuję, rzekła — posłów nie ścinają ani wieszają... ale niechno Dziadunio przyjdzie sam, dopiero się z nim rozprawię...
Zamiast tego daru... dodała... ja was o co innego prosić będę.
— A! co każecie!
— Przyślecie mi książek... oddam je w całości, pożyczycie mi nut. Mylę się... przywieziecie mi sami nuty i książki... dacie mi jałmużną kilka godzin waszego życia — to przyjmę.
Podała mu rękę wesoło, Władek pocałował ją... spojrzał mimowoli — mimo pracy była to ładna pulchniutka rączka z długiemi paluszkami... różowa, młoda, ale mówiąca o szlachetnem sercu...
Któż nie wie że ręce tyle mówią!!
Władek byłby z chęcią przedłużył rozprawę... ale Hanna sama zwróciła się ku domowi a Nero rad z powrotu naszczekując ich poprzedzał.
W saloniku spotkało młodego człowieka dziwne, chmurne jakieś wejrzenie Antka... który zazdrości swojej ukryć nie umiał.
Oprócz niego i profesora znowu zatopionego w konstytucyi, było jeszcze parę osób świeżo przybyłych... Jeden z nich w mundurze wojska moskiewskiego z twarzą bladą ale dziwnie energicznego wyrazu i oczyma przenikającemi... zmierzył wzrokiem niedowierzającym Władka, który mu znać może za arystokratycznie wyglądał. Dwaj jego towarzysze byli to młodzi chłopcy żywego temperamentu... Starszy nieco zmierzył wchodzącego Władka od stóp do głowy ciekawie... i zaraz się na bok usunął... Antek który już był z nimi znajomy, skinąwszy na nich i na Władka wyprowadził razem wszystkich do ogródka — w sieniach prezentując ich sobie nazwiskami jak się zdawało przybranemi...
Zasiedli zapalając cygara w altanie.
Pierwszy to raz Władek był przytomnym rodzajowi narady tych, którzy obezwładnionym krajem miotali. Nie trudno mu było dostrzedz że z pewnym rodzajem nieufności wiedziono rozmowę, miłość własną jego to ubodło... wytrzymał krótko — potem wstał z ławki...
— Przebaczcie mi, rzekł, że nie w porę wtrącę wam moje wyznanie wiary. Nie mam szczęścia być wam bliżej znanym... Moja przytomność mimowolnie wiązać was będzie... nie chcę wam przeszkadzać... ale na odchodnem przyjmijcie odemnie zaręczenie, że gdy ojczyzna zawoła... dwa razy mi przypominać obowiązku nie będzie potrzeba... Do rady nie na wiele się przydam... rękę macie do rozporządzenia...
To mówiąc z kolei uścisnął dłoń trzech przybyłych i zwrócił się ku dworkowi. Antek chciał go powstrzymać, może i dla tego że wracał do Hanny, ale Władek przypomniał że nań Dziadek oczekuje, że nie jest panem siebie i odszedł...
— Ten mi coś wygląda na arystokratę! rzekł oficer.
— Ale ja za niego ręczę... odparł Autek... pójdzie.
— Choćby przyszło ze sztyletem iść? spytał najmłodszy.
— Nie, ani on ani ja się na to nie ofiaruję — rzekł Antek. — Będziemy się bić w polu...
Chłopcy spojrzeli na siebie ironicznie.
— Tak, wy jesteście wszyscy rewolucyoniści starej szkoły, co chcecie wodą różaną ojczyznę z letargu otrzeźwić!
— Nie, odpowiedział Antek — na placu boju — ofiarujemy wam krew naszą...
To wystąpienie Siekierki na chwilę ostudziło przybyłych, ale wkrótce znowu żwawe się rozpoczęły rozprawy. Tymczasem Władek z Hanną siedział w kątku sali i sam się nie postrzegł jak mu na rozmowie z nią godzina długa ubiegła... Zrazu chłodny, trzymający się na wodzy, roztopniał pod wejrzeniem jej... zapomniał o Izie, zbliżył się do naiwnego dziewczęcia... Serce mu nie uderzyło, ale czuł się ku niemu pociągnionym... a — co gorzej — Hanna wyczytała w jego oczach, mowie, głosie... więcej niż była powinna.... a gdy się rozstawali i podali sobie dłonie, Władek uczuł jak jej ręka zadrżała i uścisnęła lekko dłoń kuzynka... Spojrzał na nią, rozłzawione jej oczy mówiły mu milczeniem — Będę twoją lub niczyją!