<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Dzieci kapitana Granta
Podtytuł Podróż fantastyczno-naukowa
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Les enfants du capitaine Grant
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIX.

NAGRODA ZA GEOGRAF]Ę.

Na widnokręgu rysował się profil kilku podłużnych pagórków, okalających płaszczyznę, o dwie mile od drogi żelaznej oddaloną. Wóz wjechał w ciasne i nierówne wąwozy, które przytykały do ślicznej okolicy, zapełnionej drzewami, rosnącemi tam z bujnością podzwrotnikową; drzewa te nie tworzyły lasu, lecz rozrzucone były w kępach odosobnionych. Pomiędzy niemi najbardziej zadziwiające były kazuaryny o pniu grubym i rozsiadłym, jak u dęba, mające pączki tak wonne, jak na akacji, a liście ostre i zielonawe jak igły sosny. Z gałęźmi ich mieszały się wierzchołki ciekawego krzewu „Banksia latifolia”, odznaczającego się wytworną wysmukłością. Wielkie krzewy o zwisłych gałęziach tworzyły w tym gąszczu jakby masę wody zielonej, przelewającej się z naczyń zbyt pełnych. Oko błąkało się wśród tych cudów natury i nie wiedziało, co wprzód podziwiać.
Orszak przystanął na chwilę. Na rozkaz lady Heleny, Ayrton zatrzymał swój zaprzęg. Koła wozu przestały skrzypieć po piasku kwarcowym. Długie kobierce zieloności rozciągały się pod grupami drzew. Tylko niewielkie wzdęcia gruntu, jeszcze widoczne, a ciągnące się linjami regularnemi, dzieliły tę przestrzeń zieloną na pola jakby ogromnej szachownicy.
Paganel domyślił się odrazu, co znaczy ta zielona samotnia, tak poetycznie nadająca się na odpoczynek wieczny. Poznał te kwadraty pogrzebowe, których ostatnie już ślady okrywała trawa, a które podróżnicy rzadko spotykają na ziemi australijskiej.
— Oto gaj śmierci! — rzekł do swych towarzyszów.
I rzeczywiście, był to cmentarz krajowy, ale wyglądał tak świeży, tak był ocieniony, tak urozmaicony wesołem ptactwa lataniem, że nie budził żadnych smętnych myśli. Możnaby go wziąć raczej za jeden z ogrodów Edenu wtedy, gdy śmierć jeszcze nie zjawiła się na ziemi; zdawał się być przeznaczony dla żywych. Lecz te groby, które dzicy z takiem pielęgnowali staraniem, znikały już pod zielonością. Zdobywcy wygnali Australijczyka daleko od ziemi, w której spoczywały zwłoki jego przodków, a kolonizacja miała wkrótce te pola śmierci zamienić na pastwiska dla licznych stad bydła. Po niejednym już takim gruncie, kryjącym całe pokolenia w swem łonie, stąpała dziś noga obojętnego podróżnika, niedomyślającego się świętości tego miejsca.
Tymczasem Paganel z Robertem, wyprzedzając towarzyszów, przebiegali krótkie cieniste aleje. Rozmawiali oni wciąż, ucząc się nawzajem - bo geograf utrzymywał, że zyskiwał niemało z tych gawęd. Zaledwie ujechali ćwierć mili, gdy lord Glenarvan spostrzegł, jak zatrzymali się nagle, potem zsiedli z koni, a nareszcie pochylili się ku ziemi, jakby badając przedmiot jakiś bardzo ciekawy.
Ayrton popędził zaprząg i wóz wnet dotarł do miejsca, na którem stali Paganel i Robert. Przyczyną ich zatrzymania się i podziwienia był mały krajowiec, chłopczyna ośmioletni, przybrany w suknie europejskie, spokojnie śpiący pod cieniem wspaniałej banksji. Pochodzenie dziecka widoczne było z charakterystycznych rysów jego rasy: włosy kędzierzawe, cera prawie czarna, nos spłaszczony, szerokie wargi i niezwykła długość rąk świadczyły, że należy do krajowców, od których jednak wyróżniał się bystrą i pojętną fizjognomją; znać było, że wychowanie podniosło już i uszlachetni.ło[1] tę dziką latorośl.
Zaciekawiona lady Helena wysiadła co prędzej i wkrótce towarzystwo całe otoczyło śpiącego malca.
— Biedne dziecię — zawołała Marja Grant — zapewne zabłądziło w tej pustyni.
— Sądzę — rzekła lady Helena — że musiało przyjść z bardzo daleka, dla odwiedzenia tego gaju śmierci. Tu zapewne spoczywają ci, których kocha.
— Ale nie można go tak zostawić — mówił Robert. — On jest sam!... a może...
W tej chwili chłopczyna śpiący przewrócił się na drugi bok, a wszyscy ujrzeli zdziwieni na jego plecach kartę z następującym napisem:

Toliné

To be conducted to Echuca

Care of Jeffries Smith railway porter.

Prepaid.[2]
— Otóż to Anglicy! — zawołał Paganel. — Ekspedjują dziecko, jak pakę towarów, przylepiając nań adres! Mówiono mi już o tem, ale wierzyć nie chciałem.
— Biedny malec! — rzekła lady Helena. — Musiał być w tym pociągu, który wykoleił się pod Camden - Bridge. Może tam jego rodzice zginęli i on sam pozostał na świecie.
— Przeciwnie, pani - wtrącił John Mangles — ten adres wskazuje, że sam podróżował.
— Budzi się! - zawołała Marja Grant.
W rzeczy samej dziecię zbudziło się; otworzyło zwolna oczy i zamknęło je zaraz, bo je raził mocny blask dzienny. Lady Helena wzięła je za rękę. Chłopczyna powstał, rzucił wzrok zdziwiony na grono podróżnych; rysy jego w pierwszej chwili wyrażały obawę, ale uspokoił się rychło na widok lady Glenarvan.
— Czy rozumiesz po angielsku? — spytała młoda kobieta.
— Rozumiem i mówię — odpowiedział chłopiec angielszczyzną dość dobrą, choć mocno akcentowaną; mówił jak Francuzi, używający języka trzech Królestw zjednoczonych.
— Jak się nazywasz? — spytała lady Helena.
— Toliné — odpowiedział mały krajowiec.
-— Ach, Toline! — zawołał Paganel. — Jeśli się nie mylę, to ten wyraz w języku australijskim znaczy „kora drzewa”.
Toliné potwierdził skinieniem głowy i zwrócił swe oczy na podróżne kobiety.
— Skąd przybywasz, mój przyjacielu? — pytała dalej lady Helena.
— Z Melbourne, drogą żelazną Sandhurst.
— Czy byłeś w tym pociągu, który z szyn wyskoczył na moście Camden? — spytał Glenarwan.
— Tak jest, panie — odpowiedział Toliné — lecz Bóg biblijny mnie ocalił.
— Sam podróżowałeś?
— Sam. Wielebny Paxton powierzył mnie opiece Jeffries Smitha, ale ten zginął w owym wypadku.
— A na pociągu nie znałeś nikogo?
— Nikogo panie, lecz Bóg czuwa nad dziećmi i nigdy ich nie opuszcza.
Toliné mówił to wszystko głosem słodkim, serce przenikającym. Gdy wspominał o Bogu, głos jego poważniał, oczy mu się rozpromieniały i czuć było cały zapał religijny, przejmujący tę młodę duszę.
Ten entuzjazm religijny w tak młodym wieku łatwo było zrozumieć: dziecię to ochrzczone było przez misjonarzy angielskich i wychowane przez nich w surowych zasadach religji metodystów. Jego spokojne odpowiedzi, postawa przyzwoita i ciemny strój już mu dawały minę bardzo poważną i przepowiadały w nim przyszłą Wielebność.
Lady Helena wypytywała go, dlaczego oddalił się z Camde Bridge i dokąd dążył przez te puste okolice?
— Wracam do mego pokolenia w Lachlan — odpowiedział. — Pragnę odwiedzić mą rodzinę.
— Twoi rodzice są Australijczycy? — spytał John Mangles.
— Australijczycy z Lachlan — odrzekł Toliné.
— Czy masz ojca i matkę? — rzekł Robert.
— Tak jest, mój bracie — odpowiedział Toliné, podając rękę młodemu Grantowi, bardzo zadowolonemu z tego tytułu brata; uścisnął on szczerze małego krajowca i nie potrzeba było więcej, aby zrobić z nich przyjaciół.
Podróżni, mocno zainteresowani odpowiedziami dzikiego malca, usiedli naokoło drzewa i słuchali go z zajęciem. Już słońce przechylało się poza wielkie drzewa; ponieważ miejsce bardzo było odpowiednie do spoczynku, a nie szło o to, aby przed nocą zrobić kilka mil więcej, Glenarvan przeto polecił przygotować wszystko do obozowiska. Ayrton wyprzęgł woły, spętał je przy pomocy innych i puścił na pastwisko. Rozbito namiot. Olbinett przysposobił wieczerzę, w której i Toliné wziął udział, podrożywszy się cokolwiek, choć był bardzo głodny. Całe towarzystwo zasiadło do stołu - dwaj chłopcy, rozumie się, przy sobie. Robert wybierał najlepsze kęski dla swego nowego towarzysza, a Toliné przyjmował je z nieśmiałością, dodającą nowego wdzięku jego ujmującej postawie.
Rozmowa tymczasem nie ustawała. Każdy zajmował się chłopczyną, każdy go rozpytywał o jego historję. Była to historja bardzo prosta. Przeszłość jego była taka sama, jak wszystkich biednych krajowców, których pokolenia, sąsiadujące z osadami europejskiemi, od dzieciństwa powierzają swe dzieci opiece towarzystw miłosiernych. Australijczycy są obyczajów łagodnych. Do ludzi, nachodzących ich terytorja, nie żywią oni w duszy tej dzikiej nienawiści, jaka charakteryzuje mieszkańców Nowej Zelandji i niektóre ludy Australji Północnej. Zwiedzają oni wielkie miasta, jak: Adelajdę, Sydney, Melbourne; przybywają tam prawie nadzy, dla wyprzedania drobnych przedmiotów swego przemysłu, to jest narzędzi i sprzętów myśliwskich i łowieckich a niektórzy naczelnicy pokoleń, przez oszczędność zapewne, zostawiają swe dzieci, aby korzystały z dobrodziejstwa edukacji angielskiej.
Tak właśnie uczynili i rodzice małego Toliné, prawdziwi dzicy z Lachlan, rozległej prowincji, leżącej poza rzeką Murray. Przez całe pięć lat swego pobytu w Melbourne dziecię nie widziało nikogo ze swoich, a jednak niezatarte uczucie miłości rodzinnej żyło w jego sercu. I w tej oto chwili dzieciak tak młody puścił się w podróż przez pustynie jedynie dlatego, aby ujrzeć swoje pokolenie, rozpędzone już może, lub rodzinę, zdziesiątkowaną.
— A gdy zobaczysz twoich rodziców, to znowu powrócisz do Melbourne, moje dziecię? — pyta lady Glenarvan.
— Tak, pani — odpowiedział Toliné, patrząc na młodą kobietę z wyrazem czułości.
— I co zamyślasz robić w przyszłości?
— Chcę braci moich uwolnić z nędzy i nieświadomości, w jakiej żyją. Chcę ich uczyć, doprowadzić do poznania i miłowania Boga! Chcę być misjonarzem!
Wyrazy te, wyrzucone żwawo przez chłopca ośmioletniego, mogłyby śmiech obudzić w człowieku lekkomyślnym; lecz poważni Szkoci zrozumieli je i uszanowali, podziwiając religijny zapał i męstwo tego młodego apostoła, już gotowego do walki. Paganel czuł się wzruszonym do głębi duszy i uczuł prawdziwą sympatję dla tego małego krajowca.
Wprawdzie aż do tej chwili nie podobał mu się ten dziki w sukniach europejskich, bo nie poto przybył do Australji, aby oglądać Australijczyka w surducie; wolałby go ujrzeć utatuowanego. Ten strój „przyzwoity” mieszał jego pojęcia. Lecz słysząc chłopca, mówiącego z takim zapałem, pogodził się z nim i z zachwytem go słuchał, a koniec tej rozmowy doreszty udobruchał uczonego geografa i stanowczo zrobił go przyjacielem małego Australijczyka.
Na zapytanie lady Heleny, Toliné odpowiedział, że pobiera nauki w szkole normalnej w Melbourne, będącej pod kierunkiem wielebnego Paxtona.
— I czegóż cię uczą w tej szkole? — pytała znowu lady Helena.
— Biblji, matematyki, geografji...
— Ach, geografji! — zawołał Paganel, dotknięty w słabą stronę.
— Tak jest, panie — odrzekł Toliné — a nawet przed wakacjami styczniowemi otrzymałem pierwszą z geografji nagrodę.
— Otrzymałeś nagrodę z geografji, mój chłopcze?
— Oto jest, panie — odrzekł Toliné, wydobywając książkę z kieszeni.
Była to Biblja formatu in 32, ładnie oprawna. Na pierwszej karcie po okładce wypisane były następujące wyrazy: „Szkoła normalna w Melbourne. Pierwsza nagroda za geografję dla Toliné z Lachlan".
Paganel nie posiadał się z radości. Australijczyk mocny w geografji - to go rozczulało; ucałował małego Toliné w oba policzki, tak właśnie, jakby to był uczynił sam wielebny Paxton przy rozdawaniu nagród. Paganel jednak powinien był wiedzieć, że wypadki takie nie są rzadkością w szkołach australijskich. Młodzi dzicy okazują bardzo wiele zdolności do umiejętności geograficznych i uczą się ich chętnie, a zato bardzo są tępi i niechętni do rachunków.
Toliné nie mógł zrozumieć tych nagłych uścisków mędrca. Lady Helena musiała mu wytłumaczyć, że Paganel był sławnym geografem i znakomitym w razie potrzeby profesorem.
— Profesorem geografji! — rzekł zdziwiony nieco i uradowany zarazem chłopczyna. — Och, panie, zapytajże mnie o co!
— Zapytać cię, mój chłopcze — mówił Paganel prędko — a i owszem, i owszem. Chciałem to już uczynić bez twego żądania. Rad jestem nawet, że się dowiem, jak też to uczą geografji w szkole normalnej w Melbourne.
— I że się czegoś może nauczę — dodał Mac Nabbs z figlarnym uśmiechem.
— Nauczę się, ja?... sekretarz francuskiego Towarzystwa Geograficznego.?...
Potem poprawiając okulary na nosie i prostując się z powagą, jak przystało na profesora, rozpoczął egzamin.
— Uczniu Toliné — rzekł on — powstań!
Ponieważ Toliné stał, nie mógł już przeto spełnić rozkazu, czekał więc tylko ze skromną minką na zapytanie geografa.
— Uczniu Toliné — mówił dalej Paganel — wylicz mi pięć części świata.
— Oceanja, Azja, Afryka, Ameryka i Europa — odpowiedział Toliné.
— Wybornie. Mówmy najprzód o Oceanji, ponieważ w niej przebywamy obecnie. jaki jest jej główny podział?
— Oceanja dzieli się na Polinezję, Malezję, Mikronezję i Megalezję. Główne wyspy są: Australja, należąca do Anglików; Nowa Zelandja, należąca do Anglików; Tasmanja, należąca do Anglików; wyspy: Chatham, Auckland, Macquarie, Kermadec, Makin, Maraki i t. d., które należą do Anglików.
— Dobrze — mówił Paganel — lecz nowa Kaledonja, wyspy Sandwich, Mendana, Pomotu?
— Są to wyspy pod protektoratem Wielkiej Brytanji.
— Jakto pod protektoratem Wielkiej Brytanji? — wrzasnął Paganel — Ale zdaje mi się, że przeciwnie, Francja...
— Francja? — rzekł chłopczyna zdziwiony.
— Otóż — mówił Paganel — widzicie, czego to uczy szkoła normalna w Melbourne.
— Tak jest, panie, tego nas uczy profesor, a czyż tak nie jest?
— I owszem, i owszem! Wybornie — odpowiedział Paganel — Cała Oceanja należy do Anglików! Zgoda na to! Idźmy dalej.
Paganel napół zmieszany, napół zdziwiony, śmieszną miał trochę minę, co majora cieszyło niezmiernie.
— Przejdziemy teraz do Azji — rzekł geograf.
— Azja — odpowiedział Toliné — kraj bardzo rozległy. Stolica Kalkuta. Miasta główniejsze: Bombay, Madras, Kalkuta, Aden, Malakka, Singapur, Pegu, Kolombo; wyspy: Lakedywskie, Maldywskie, Chagos etc. etc., należą do Anglików.
— Dobrze, dobrze, uczniu Toliné! A teraz Afryka?
— Afryka obejmuje dwie główne kolonje, mianowicie kolonję Cap ze stolicą Cape-town, i na zachód posiadłości angielskie z miastem głównem Sierra Leone.
— Doskonale, wybornie! — powtarzał Paganel, zaczynając się już oswajać z tą geografją angielsko-fantastyczną, tak przedziwnie wykładaną! - Algier, Maroko, Egipt... rozumie się, wykreślone były z atlasu brytańskiego. Bardzobym rad był teraz usłyszeć coś o Ameryce.
— Dzieli się ona — odpowiedział Toliné — na Amerykę Północną i Południową. Pierwsza należy do Anglików z powodu Kanady, Nowego Brunświku, Nowej Szkocji i Stanów Zjednoczonych, pozostających pod zarządem gubernatora Johnsona.
— Gubernatora Johnsona — zawołał Paganel — następcy wielkiego i zacnego Lincolna, którego zamordował szalony fanatyk niewolnictwa! Wybornie! już nie można lepiej. — Ameryka zaś Południowa z Guyaną, Malwinami, archipelagiem Shetland, Georgja, Jamajka, Trinidad i t. d. należy także do Anglików! — Z pewnością nie ja się o to sprzeczać będę. Ale mój kochany Toliné, chciałbym też usłyszeć twe zdanie, albo raczej zdanie twoich profesorów, o Europie.
— O Europie? — odrzekł Toliné, nie rozumiejąc bynajmniej, co tak wzruszało geografa.
— Tak, o Europie! Do kogo należy Europa?
— Ależ Europa należy do Anglików — odpowiedziało dziecię z zupełnem przekonaniem.
— Domyślałem się tego — rzekł Paganel. — jednakże radbym wiedzieć, w jaki to sposób.
— Z powodu Anglji, Szkocji, Irlandji, Malty, wysp Jersey i Guernesey, wysp Jońskich, Hebrydów, Szetlandzkich, Orkadzkich...
— Dobrze, dobrze, Toliné! — Ależ są i inne państwa, o których nic nie wspominasz, mój chłopcze.
— Jakież to, panie? — zapytało dziecię, bynajmniej nie zmieszane.
— Hiszpanja, Rosja, Austrja, Prusy, Francja.
— To są prowincje, a nie państwa — odpowiedział Toliné.
— Czy tak? — zawrzasnął Paganel, zrywając z oczu okulary.
— Tak, Hiszpanja, ze stolicą Gibraltar.
— Wybornie! Pysznie! Doskonale! A Francja? Francja na Boga, bo ja jestem Francuzem i pragnąłbym też wiedzieć, do kogo należę.
— Francja — spokojnie odpowiedział Toliné — jest to prowincja angielska, a głównem jej miastem jest Calais.
— Calais! — krzyknął Paganel. — Sądzisz więc, że Calais należy także do Anglji?
— Bezwątpienia!
— I że ono jest głównem miastem Francji?
— Tak jest, panie, i tam właśnie jest rezydencja gubernatora, lorda Napoleona!...
Na te ostatnie słowa, Paganel wybuchnął śmiechem. Toliné nic nie rozumiał. Pytano go, odpowiadał, jak mógł najlepiej. Nie domyślał się nawet, aby ktoś mógł i śmiał zaprzeczyć temu, co mówił; nie zmieszał się przeto ani trochę i czekał z powagą na rozwiązanie niezrozumiałego sobie wybuchu.
— Widzisz — rzekł nareszcie major do Paganela — nie mówiłem ci, że uczeń Toliné może cię czegoś nauczyć?

— I miałeś słuszność, kochany majorze — odpowiedział geograf. — Ach, otóż to tak uczą geografji w Melbourne! Doskonale się urządzają ci panowie profesorowie szkoły normalnej. Europa,
...podróżni nasi wrócili na pokład jachtu.
Azja, Afryka, Ameryka, Oceanja, świat cały nareszcie, wszystko należy do Anglików. Teraz pojmuję, że krajowcy tak nauczeni poddają się z taką łatwością. Słuchaj no, Toliné, powiedz mi, czy i księżyc jest także angielski?

— Będzie nim — poważnie odpowiedział młody krajowiec.
Paganel zerwał się z miejsca, nie mógł już dłużej usiedzieć. Potrzebował uśmiać się dowoli, odskoczył więc na jaką staję od namiotu.
Glenarvan tymczasem wynalazł w swej podróżnej bibljoteczce książeczkę, p. t. „Rys geografji” Samuela Richardsona, dziełko bardzo w Anglji cenione i iepiej poinformowane, niż profesorowie szkoły normalnej w Melbourne.
— Masz, moje dziecię — rzekł on do Toliné — weź i zachowaj tę książkę. Błędne są twoje wyobrażenia i pojęcia geograficzne, trzeba je sprostować podług tej książki, którą ci ofiaruję na pamiątkę naszego spotkania.
Toliné przyjął książkę, nic nie mówiąc; obejrzał ją uważnie, trzęsąc głową z niedowierzaniem, i nie mógł się zdecydować na schowanie jej do kieszeni.
Noc się zrobiła nadobre. Było już po dziesiątej, wypadało pomyśleć o spoczynku, aby nazajutrz wstać bardzo wcześnie. Robert ofiarował swemu przyjacielowi Toliné połowę swego posłania, które chłopczyna przyjął z wdzięcznością.
Wkrótce potem, lady Helena i Marja Grant odeszły do swego mieszkania na wozie, a podróżni legli pod namiotem; głośny, nieustanny śmiech Paganela długo jeszcze mieszał się z łagodnym i cichym śpiewem srok dzikich.

Lecz nazajutrz, gdy o szóstej godzinie z rana promień słoneczny obudził śpiących podróżników, napróżno szukali chłopca australijskiego; Toliné znikł. Czy chciał co prędzej dostać się do prowincji Lachlan? Czy go obraził śmiech Paganela? Niewiadomo. Tylko po przebudzeniu się lady Helena znalazła na swej piersi świeży bukiet z kwiatków mimozy, a Paganel w kieszeni swej „Geografję” Samuela Richardsona.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – uszlachetniło.
  2. Toline, ma być przesłany do Echuca. Pod opieką Jeffriesa Smitha, tragarza kolejowego. Opłacone.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.