Dzieci pana majstra/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Dzieci pana majstra
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
TATKO, MAMA, DZIECI.

Majster Tydzień, chwat nad chwaty,
będzie temu lat już wiele,
ujrzał, świeżą niby kwiaty,
młodą pannę — Imć Niedzielę.

Duchem posłał do niej swaty;
było trochę ceregieli,
lecz że chwat to był nad chwaty,
więc spodobał się Niedzieli.

Jak się zwykle potem zdarza,
już organy grzmią w kościele,
to Imć Tydzień od ołtarza
wiedzie żonkę — Imć Niedzielę.
............


Dziatek dał im Bóg sześcioro,
nie za wiele, nie za mało;
córki z matki wdzięk swój biorą,
chłopcy — zuchy gębą całą.

Syn najstarszy jak antałek;
młodszy znów jak pomidorek,
pierwszy zwie się Poniedziałek,
drugi — mamin pieszczoch — Wtorek.


Dalej dziewczę jak jagoda
(czub z kokardą ma na głowie),
ksiądz ją ochrzcił mianem Środa —
liczko kraśne, oczka sowie.

Za nią drepce Czwartek mały,
co na każde imieniny
chróstu zjada półmich cały,
pączków zaś — ze trzy tuziny.



Piątek, tym się mama biedzi —
nanic prośby jej i trudy —
Piątek nie je nic, prócz śledzi,
i dlatego jak śledź chudy.

Mniejsza odeń o dwa cale
to Sobota jest krąglutka,
wszystko zmiata doskonale,
a rodzeństwo zwie ją „Butka“.
............


Dobrze chowa się gromadka,
dzieci zdrowe jak orzechy,
aż się trzęsie biała chatka,
taki gwar w niej, hałas, śmiechy.

O nic dziatwa się nie troska,
ciągłe figle, ciągłe psoty,
że niech ręka broni boska,
co Niedziela ma roboty!
............


Wtorek majtki zdarł na płocie,
Czwartek się po rynnie wspina,
Piątek zgubił trzewik w błocie,
Środa wpadła do komina.

A prym wiedzie Poniedziałek!
Toż nie stracił omal ducha,
kiedy z dachu, niby wałek,
wprost do matki wpadł fartucha.



Za urwisów starszych piątką
i Sobótka też głupiutka
wszystko robi jak małpiątko,
chociaż taka jest malutka!

Głośno śmieją się sąsiadki,
że poczciwa Imć majstrowa
na hultajów, na gagatki
wszystkie dzieci swe wychowa.


Pod jej okiem śmiało broi
rozhukana ta czereda,
bo się matki nic nie boi. —
Gorsza bywa z ojcem bieda.

Bo z Tygodnia majster tęgi:
— Furdum, burdum, mocium panie!
Kto zawinił — bez mitręgi
na warsztacie bierze lanie.


Lecz gdy widzą swawolniki,
że im grozi basarunek,
wraz podnoszą lament, krzyki:
— Mamo! mamo! na ratunek!

A już matka zadyszana
dłoń karzącą wstrzymać leci.
— Natoż wyszłam za waćpana,
byś niewinne dręczył dzieci?

— Żono! toć mu wziąłem z garści
roztrzaskany zegar gdański...
— Jakto!? zegar milszy waści,
niż rodzony synek pański?

— Duszko! lecą ze mnie spodnie,
Wtorek pociął moje szelki...
— Chciał mieć lejce niezawodnie!
Ot, chłopięce to figielki.

— Spójrz na buzie twych dziewczątek,
miód wykradły ze śpiżarki...
— O, te wejdą w każdy kątek,
będą dobre z nich kucharki.


— Pieprz mi wsypał do tabaki
twój synalek, żono, trzeci
— I chcesz karać za żart taki?
Toć to, mężu, jeszcze dzieci!...

— Muszą, muszą wziąć raz baty,
Ty je, matko, nadto psujesz!
— Tydziu! rzekłeś mi przed laty,
że nad życie mnie miłujesz!

Tu majstrowa w głos zaszlocha,
majster dłonią przytka uszy.
Tydzień bardzo żonę kocha,
łzom jej ulżyć radby z duszy.

Choć się jeszcze srożyć stara:
— Furdum, burdum, mocium panie! —
w zapomnienie idzie kara,
dyscyplina już na ścianie.

— Precz, hultaje! precz, zbytnice! —
huknie jeno majster zgóry —
bo jak które z was przychwycę,
to obłupię je ze skóry!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.