Dziecko przez ptaka przyniesione/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecko przez ptaka przyniesione |
Wydawca | Państwowy Instytut Wydawniczy |
Data wyd. | 1968 |
Druk | Łódzka Drukarnia Dziełowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Franciszek Starowieyski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Był dowódcą miejscowych wojsk generał Cz.... (nazwisko jego pominiemy — może wsławione czynem godnym lepszego miejsca w dziejach wojen niż to, na które wdarł się wtedy — a może w mękach umarł potem — w mękach sumienia, czy wygnania — dość, że nie żyje...) On to właśnie dał rozkaz szarży. Z czeska brzmiało jego nazwisko, był już stary, zatem służbę — długą, zaszczytną, którą uwieńczył srebrnym wężem na epoletach i kołnierzu w austro-węgierskiej odbył armii, i to w piechocie. Myśl ułańska, szalona, barwna, poetycka, o szarży myśl i błysku szabel, i o furkocie chorągiewek, do dziecinnego snu podobna — z jakich pamięci zakamarków wstała, jak opar przed wieczorem staje nad ziemią tworząc złudę góry, lasu, jeziora w miejscu równinnym i jałowym?
Pytam: kto mu podszepnął „generale, ułanów wezwij — każ im zająć zamkowe wzgórze na Wawelu, a kiedy przyjdzie chwila, rozkaż z góry, jak orłom, w ulic mrok spaść z trzaskiem kopyt, z wrzaskiem «hurra», jak to uczynił z Kahlenbergu król Jan, co Turków pobił kiedyś, broniąc cesarstwa i Europy — niech barykady wezmą cwałem, jak na skinienie Bonaparta reduty brali w Somosierze, a pod Rokitną ruskie transze...” „Skróć cugle i broń do ataku” — huknął generał Cz. w natchnieniu, a ja przysięgnę, że pod biurkiem tego ułana spóźnionego siedziało Dziecko — wódz żołnierzy z ołowiu, cyny i papieru — ja tam siedziałem, wnuczek krwawy Dziadków spragnionych powtórzenia gestów historii dawno zmarłej.
Jam więc świadkiem na okoliczność szarży ułanów i masakry — ja nim z dobrawoli będę — bo wszystko, co się było stało, widziałem pierwej...
— Świadek widział?
— Jakbym tam był.
— Więc nie był świadek?
— Jeżeli przyjąć chronologię za plan właściwy opowieści, jeszcze mnie na tym świecie brakło, kiedy ze wzgórza zeszły konie... Ześlizgiwały się kopyta z kocich łebków i gładkich płyt, którymi brukowana droga spod bramy zwanej „Orlą” w dół prowadząca. Co sił wodze musieli ciągnąć chłopcy — ułani w rogatych czapkach — w tył ciągnęli, jakby z powrotem, w górę, w lęku, że im się konie stoczą, runą — na bruk zwalą, zanim dosiąść zdoła ich szwadron obarczony rozkazem szarży.
— Dość! — przerwano. — Widział to świadek?
— Byłem z nimi od pierwszych do ostatnich chwil.
— Jako, przepraszam bardzo, kto? To znaczy: w jakim charakterze? Co mianowicie robił świadek w szwadronie jazdy?
— O głos proszę — wtrącił w tym miejscu prokurator — i żądam personalia sprawdzić świadka, co daty swych urodzin niezbyt jest pewny.
Na to rzekłem:
— Jak już sądowi wspominałem, w tych czasach jeszcze byłem duchem, jak każdy z panów, zanim światło ujrzał i pierwszym dał znać krzykiem, że egzystencję rozpoczyna. Więc duchem, mówię, byłem z nimi, kiedy „na koń” im rozkaz dano i gdy ruszyli stępa, wzdłuż Plant mgłą parujących. Brał przymrozek...
— Opis pogody niech na później zostawi świadek! Wiemy, że zimno, że wilgotno i mgliście bywa w listopadzie.
— Ta okoliczność — rzekłem — ważna, bo z niej natchnienie dla obrońców, a dla ułanów zguba. Któż to podszepnął myśl na bruk lać wodę, aby zamarzła, aby na taflę lodu wjechał szwadron do kłusa poderwany? Kto? — pytam, maszynową broń, na piechocie wziętą, tam zwrócił, kędy konie, jakby zaklęte siłą ciemną, na szkliwie świeżym poklękały, zrzucając jeźdźców?
— Kto? — przerwał ostro rzecznik państwa — na to odpowiedź już nam dano. Wszyscy świadkowie przyznawali, że owym tajemniczym duchem, owym natchnieniem buntowników, co przeciw armii bohaterskiej, będącej naszą wspólną chlubą, przeciw miłości i nadziei naszej, zwrócili broń — tym duchem, mówię, był ów człowiek...
— Osobnik! — wykrzyknąłem z dumą. — Tajemniczy pan w szarym palcie?
— Właśnie on — odparł prokurator, i ostro: — Świadek wie, kim jest ten, co znikł, rozpłynął się czy ukrył — ten duch czy cień, czy widmo jakie... Świadek wśród duchów ma koneksje, więc niech nam powie...
— Znam go, panie — odrzekłem. — Za nim właśnie biegłem korytarzami labiryntu. Z jego przyczyny tutaj jestem — to znaczy w świecie, i przed sądem. On moim ojcem.
— Kto? Bandyta? Spiskowiec? Agent? Awanturnik? Miecz krwawy czy zbrodnicza ręka?
— Wędrownik — rzekłem — duch zbłąkany, bez głowy, bo mu głowę zdjęto nad Nidą, kiedy w bagnach utknął jego koń wierny.
— Podważam — powstał prokurator — tych zeznań sens i wartość. Duchom tutaj wstęp wzbroniony.
Znowu wybuchnął śmiech na sali i znów go sędzia ostro stłumił. Wtedy wyszedłem albo raczej zniknąłem, jak zwykle duch znika.