Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/Kraków, 10. sierpnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziedzictwo |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Rob. Chrześc. S.A. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oczekujemy przyjazdu pani Orliczowej i po całych dniach jesteśmy razem z Terenią. Im więcej ją poznaję, tera silniejsze więzy przykuwają mnie do niej. Jest inteligentna, umysł ma żywy i bystrą spostrzegawczość, oraz subtelność natury. Urokiem tchnie, otacza ją czar przedziwny, który wywiera na mnie wpływ magnetyczny. Istotnie jest Thérèse enchanteresse. Przytem jest tak bardzo już moją duchowo, pomimo swej indywidualności, że to jedno może oszałamiać i upajać. Nie zawiedziesz się najdroższe dziecko moje, na tym, któregoś wybrała tak ufnie na całe życie, bo oddałbym Ci życie własne, bylebyś szczęśliwą była....
Już zdobyliśmy szczęścia tak wiele, że się zdumiewam nad tym cudem nieoczekiwanym.
Zwiedzamy razem Kraków, znajomy nam dobrze, ile zawsze kochany i ciekawy. Wieczory spędzamy w cichym saloniku pani Śniadeckiej. Pani ta grywa nam na fortepianie różne stare melodje; są one doskonałym akompanjamentem do nieskończonych rozmów naszych i Terenią. Muzyka pani Śniadeckiej cicha i słodka, jak zwierzenia babki, czynione wnuczce, drażniła by mnie w każdym innym czasie. Lecz gdy mam przy sobie Terenię, mogę znieść nawet obecność mnóstwa kotów, które rozpanoszyły się tam ze zdumiewającą bezczelnością. Jest ich pełno. Gdy pani Śniadecka gra, koty dekorują gęsto fortepjan i jej kolana, gdy krząta się po mieszkaniu, łażą za nią całą procesją senne, mruczące, elastyczne, koty-lwy. Małe to mieszkanko posiada prócz kotów dużo starych zabytków dawnej zamożności. Kilka pięknych portretów, meble antyczne, bardzo cenne, trochę szanownych książek i szpargałów. Ale przedewszystkiem na właścicielce tych rzeczy znać starą, wyborną patynę dobrego rodu i wychowania. Niezwykle miła osoba, poważna wiekiem, ale nie staruszka, gościnna i serdeczna. Można jej wybaczyć nawet ciągłe asystowanie nam w roli przyzwoitki, co mnie jednak niecierpliwi i doprowadza czasem do rozpaczy. Gmina kocia bywa także wielce uprzykrzona.
Wczoraj wieczorem jednak błogosławiłem te koty z całej duszy.
Siedzieliśmy z Terenią w półmroku lampy wysokiej, okrytej sutą krynoliną abażuru z różowego jedwabiu. Pani Śniadecka grała Mendelssohna. Nastrój był drażniący, bo zbyt często od fortepjanu spoglądały na nas czujne oczy, a gdy tylko za długo zatrzymywałem ręce Tereni w swoich, zaraz słyszeliśmy ostrzegawcze kaszlnięcie. Po każdym takim sygnale Terenia robiła zabawnie dramatyczne oczy i oboje przykładnie składaliśmy ręce w małdżyk, cofając się bogobojnie w głąb foteli.
Nagle ze stołowego pokoju rozległo się rozdzierające miauczenie. Pani Śniadecka skoczyła przerażona od fortepjanu. Załamała ręce.
— Ach, mój Boże! — to głos Pluszka! Ktoś go skrzywdził.
Wybiegła z salonu, Terenia zerwała się także z miejsca.
Zatrzymałem ją za rękę stanowczo. Zaśmiała się.
— Chodźmy ratować. Cóż za pisk!...
— Ależ, niech wrzeszczą jak najdłużej! Boże im dopomóż! Teruś ani kroku, najmilsza, błagam! — błagałem ustami i oczyma.
Usiadła posłusznie.
— Pan zawsze błaga i zawsze rozkazuje, — szepnęła z niewysłowionym wdziękiem. — Pan pewno jest okropny despota.
— Okropny!....
— Ładna perspektywa! Słyszałam, że wszyscy Pobogowie byli despotami.
— Tak i wszyscy mieli zawsze bardzo uległe żony.
— Doprawdy!!! — uśmiechnęła się przekornie. — Więc ja będę wyjątkiem w tej tradycyjnej regule.
— O, nie! Ja jestem straszny, mnie trzeba słuchać.
— Otóż właśnie, że pomimo tej groźnej miny idę ratować koty.
Zatrzymałem ją i odgrodziłem od salonu zręcznem posunięciem fotela. Przy tym ruchu, wypadł mi portfel z bocznej kieszeni marynarki. Terenia błyskawicznie go podniosła, oddając mi. Otworzyłem i pokazałem jej zgniecioną, nadwiędłą już różę, pamiątkę z wagonu.
— Teruś, pamiętasz?...
— O... pan ją jeszcze ma dotąd?... Ale już straciła swój szkarłat....
— Spiłem go ustami.
Terenia spłonęła ogniście.
— A widzi pan? — próbowała brawury — mówiłam, że jest chłodna i prędko zwiędnie....
— Bo to tylko wątły symbol twoich ustek....
Patrzyliśmy chwilę na siebie. Spuściła rzęsy.
— Rom, nie patrz tak na mnie, bo te twoje przymrużone, despotyczne oczy....
Była czarująca w tem spłoszeniu, w tem odczuciu moich pragnień.
Przyciągając ją do siebie, szeptałem.
— Różę szkarłatną spaliły moje usta, bo to był tylko symbol... Teruś!... twoje usteczka przeciwnie, zapłoną gorętszą purpurą... żarem...
Oddychała szybko... Pierś jej, falując może przeczuciem upojenia podnieciła mnie do szaleństwa.
Oplotłem ją mocno ramieniem, wrzałem....
— Chcę ustek twoich....
Z tym szeptem posiadłem je i długo trzymałem pod mocą moich zachłannych warg.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, byłem pijany rozkoszą, jaką mi dały jej różowe, gorące, drobne, soczyste usteczka. Na ochłodę przytulałem do nieskończoności jej dłonie do twarzy i czoła swego... Była oszołomiona pierwszym pocałunkiem... Spojrzała zamglonymi lekko oczyma w moje oczy... rzęsy jej drżały, jak łątki... i zakryły mi znowu głębokie tonie jej źrenic. Usta jej płonęły teraz istotnie, jak najżywszy szkarłat. Gdy jej to powiedziałem pieszczotliwym szeptem, odszepnęła, darząc mię przedziwnym wyrazem swego spojrzenia.
— I znowu uległam twojej władzy... To straszne!...
Przepływały nad nami i łączyły nas prądy wszechmocnej, zawsze potężnej, szczerej i żywiołowej, jak natura miłości.
W kwadrans potem, przy kolacji musieliśmy wysłuchać ubolewania pani Śniadeckiej nad kocią katastrofą: Oto Atlasik wskoczył na kredens i pił śmietankę z kubka. Zobaczywszy to Pluszek, Tygryś i Barchanka, poczuli zazdrość w kocich sercach i dalejże na kredens! Ale za nimi wskoczył jeszcze i ten brutal Kudłek, potem Cap, Miauk, Pisk, Szarotka i Pieczarka, stara kocica. Kudłek do spółki z Miaukiem zboksował wszystkie koty, ale najwięcej ucierpiał Pluszek, bo mu imbryk z gorącem mlekiem spadł na nos. W chwilę potem poparzony nieborak w bandażach, kompresach leżał w łóżeczku, rozmyślając nad znikomościami kredensowych smakołyków. Zauważyłem w sobie niezwykły objaw cierpliwości. Nigdybym bowiem nie przypuszczał, że takiego raportu i biuletynu o kotach zdołam wysłuchać spokojnie. Ale miałem przed sobą Terenię i jej oczy roziskrzone podnietą.