<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugeniusz Małaczewski
Tytuł Dzieje Baśki Murmańskiej
Podtytuł Historja o białej niedźwiedzicy
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Teraz dopiero żywot Baśki wszedł w najświetniejszy swój zakres. Urodzona pod ciemną Gwiazdą Polarną, rozpoczęła karjerę pod znakiem Marsa[1].
Na niedźwiednika przeznaczono kaprala, nazwiskiem Smorgoński. Kapral trudnił się przed wojną rzemiosłem szewieckiem, i Baśka była pierwszym żywym niedźwiedziem, jakiego w życiu na oczy uświadczył. Wybór zaś na niego mianowicie padł stad, iż adjutant, komponujący rozkazy dla Baonu, zwykł był, jako doktor filozofji, myśleć syntetycznie[2]. W danym wypadku powodował się brzmieniem nazwiska Smorgońskiego, sądząc słusznie, że trudno dla niedźwiednika o nazwisko lepsze.
Kapral Smorgoński musztrował dotąd rekrutów, pobranych do wojska z pośród Polaków, których wojna rozproszyła po obszarach niezmierzonej Rosji, albo takich, którzy mieszkali tam od urodzenia. Był to gatunek rodaków dziwnego nabożeństwa, dopiero przymus wojskowy spolszczał ich na nowo i urabiał na patrjotów. Pomiędzy sobą mówili po moskiewsku chętniej, niż po polsku. Bardzo często tylko jedno wyznanie wiary katolickiej było ostatniem ogniwem, łączącem ich z polskością. Z tego powodu przezywano ich ogólnie »katolikami«. Smorgoński, urodzony w Mińszczyźnie, sam wprawdzie z nich pochodził, ale wyrobił się był już na tęgiego żołnierza, przejąwszy od legjonistów galicyjskich, z którymi spotkał się na Murmaniu, »leguński«[3] sposób bycia, ów tak zwany z pruska po polsku »dryl«[4]. Musztrując powierzonych mu rekrutów, klął siarczyście w narzeczu ziemi Mińskiej, często gęsto sięgał do kwiecistego i niewyczerpanego słownictwa podoficerów b. armji carskiej, lecz, gdy chciał rekruta upokorzyć ostatecznie, ciskał mu na głowę wraz ze splunięciem przez zęby: »Ech, ty, katolik!«
Pewnego dnia został zawezwany przed gołowąse oblicze adjutanta, który to oficer zwykł był myśleć syntetycznie. Adjutant, wskazując na Baśkę, rzekł:
— Kapral. Od jutra będziesz musztrował ją tylko jedną. Za dwa tygodnie ma umieć wszystko, co się przyzwoitemu niedźwiedziowi w wojsku polskiem »gebiruje«[5]. Możesz odejść. »Skończyłem«.
— Rrrrozkaz! — odrzekł kapral z determinacją, biorąc do ręki łańcuch, na którym Baśka była uwiązana.
— A dasz że jej rady sam jeden? — zapytał jeszcze adjutant.
— A toż jak, panie podporuczniku! — brzmiała odpowiedź. — Mnie tam co! Taż ja całemu plutonowi najdurniejszych katolików rady dawał, tak jakby ja nie dał rady jednemu niedźwiedziowi? Niedźwiedź — nie katolik. Z nim dzieło ze wszystkiem drugie. Bo rekruta — nie śmiej palcem trącić, a niedźwiedzia — możesz bić, ile dusza zakce. A jak niedźwiedzia dużo bić, tak on koniec końców może się nauczyć i siarniki zapalać. On — zwierz tylnym rozumem mocny. Wiadomo!...
Ciężkie dni rozpoczęły się dla Baśki.
Jej mentor[6] okazał się w nauczaniu gorliwszym jeszcze, niż swego czasu była niedźwiedzica-matka. Baśka nie wniknęła zrazu w intencje[7] swego profesora i w osiąganiu nowych doskonałości była za mało ambitna. Ale zato Smorgoński miał ambicji za dwoje. Postanowił, że jego uczennica musi umieć maszerować na dwóch łapach, krokiem strzeleckim, w takt muzyki, przygrywającej do marsza ceremonjalnego. I postawił wkońcu na swojem.
Nie będziemy tu opisywali, jakich środków się chwytał, aby celu dopiąć. Każdy cel militarny uświęca wszelkie środki.
Kapral ćwiczył niedźwiedzicę ogniem i żelazem, niejeden kij tęgi połamał na niej w drzazgi, a gdy, w imię obrażonej godności osobistej, zbyt głośno protestowała, przemawiał do niej czule:
— Stul pysk, durna! Toż dla twego dobra tataruję ci boki. Nigdy żaden niedźwiedź nie był taki uczony, jaka ty będziesz...
Zresztą pokochał ja serdecznie i zwierzał się przed nią, prowadząc z nią wieczorami długie rozmowy. Sypiali na wspólnem posłaniu, zrzadka się tylko wadząc, niby najprzykładniejsze małżeństwo.
On też pierwszy nazwał ją — Baśką. Było w niej bowiem coś wielce kobiecego, a zarazem miała w sobie wiele z miłej dzikuski, takiej właśnie, jaką jest niejedna z polskich Basiek. Żołnierz na odludziu bywa skłonny do idylli[8] i sentyment[9] swój lokuje, gdziekolwiek uda się mu sercem zaczepić...
Nazwa, dana niedźwiedzicy przez Smorgońskiego, przyjęła się wkrótce w użyciu wśród żołnierzy całego Baonu, lecz jakiś śledziennik, jeden z tych wiecznie ze wszystkiego niezadowolonych, doszukujących się plam na każdem słońcu, podał w wątpliwość płeć Baśki.
Niedźwiedzica była za wielką figurą w Baonie, aby wątpliwość owego śledziennika nie urosła wnet do rozmiarów zagadnienia, które zaprzątnęło całkowicie wszystkie głowy. Baon podzielił się na dwie partje, za i przeciw. Wrzenie umysłów stało się powszechnem. Sprawę roztrząsali z pianą na ustach nawet oficerowie. Doszło do wymyślań i bójek. Coraz inni znawcy oglądali Baśkę, lecz opinje wydawano najsprzeczniejsze. Prawda, jak to bywa zwykle w takich razach, utonęła we wzburzonych falach roznamiętnienia, stronniczości i różnych intryg. A rzecz miała się tem gorzej, iż nie była wolna od domieszki pewnej niezdrowej sensacji[10], właściwej delikatnym sprawom tego rodzaju.
Aż adjutant, myślący syntetycznie, poszedł po rozum do głowy i w rozkazie dziennym wystylizował paragraf tej treści:

§ 69.
»Wobec bezpodstawnych wersyj, obiegających Baon, jakoby przydzielona do tegoż niedźwiedzica Baśka należeć miała do obu płci naraz, — poleca się lekarzowi Baonu rzecz ściśle zbadać na miejscu, płeć niedźwiedzicy ustalić raz na zawsze, a o wykonaniu donieść raportem na piśmie, który Kancelarja dołączy do listy ewidencyjnej[11] rzeczonej niedźwiedzicy, ażeby mieć pewna rękojmię niepowtórzenia się w przyszłości podobnych awantur«.

Dzień ekspertyzy[12] lekarskiej był wielkim dniem Baonu. Od samego rana czyniono grube zakłady pieniężne, które miały zależeć od wyników ekspertyzy. Dawało się wyczuć ogólne podniecenie, jak przy totalizatorze[13]. Podczas oględzin lekarskich, dokonywanych wobec całego Baonu, oczy wszystkich żołnierzy zawisły na ustach lekarza, kiedy miał zawyrokować, do jakiej ostatecznie płci niedźwiedzica należy.
Zapanowała martwa cisza, W której rozlegało się jedynie głośne bicie trzystu serc, oczekujących wyroku.
Wreszcie lekarz, młody i przystojny Warszawianin, obwieścił uroczyście wszem wobec:
— Baśka jest panną!
A wtedy uczynił się istny dzień sądny.
Stronnictwo, które trzymało się opinji, zgodnej z orzeczeniem lekarza, wyraziło swą radość trzykrotnem, gromkiem: »Hurra!« Podrzucano w górę czapki, wiwatując na całe gardło. Mający rewolwery otworzyli na znak uciechy rzęsistą palbę. Uczynił się taki tumult, że angielskie dowództwo zaalarmowało cały odcinek frontu, myśląc, że to nieprzyjaciel wdarł się na tyły.
Zaczęto cisnąć się kupą do Baśki. Składano jej w darze, co kto miał do zjedzenia. A kto zdążył już podpić, lazł całować się do niej, roniąc łzy rzewne na jej śnieżne futro.
Jedna tylko Baśka zachowywała spokój, chociaż ogólne wzruszenie i ją ścisnęło za gardziel i łaskotało w nozdrza, zmuszając do kichania raz za razem.
— Baśka! dalibóg, porządna z ciebie kobita! — wołali entuzjaści.
A ona patrzyła im prosto w oczy, czując, że stanowi z nimi jedną rodzinę, że przestaje być zwykłą niedźwiedzicą polarną, lecz już jest jednej rasy, jednego narodu z tymi żołnierzami, którzy ją kochają i są z niej dumni, a dla których staje się oto żywym sztandarem, związanym z dziejami ich tułaczki po ziemiach dalekich, z ich bohaterstwem i nieuwiędłą chwałą.
I czarne jej oczki, w których świat odzwierciadlał się niby w wodzie żyjącej, zdawały się mówić:
— Setne z was chłopy! Z wami żyć i umierać!...





  1. Mars — bóg wojny u Greków i Rzymian starożytnych.
  2. syntetycznie — w sposób uogólniający.
  3. leguński, czyli legjonowy.
  4. dryl — z niemieckiego, tu tresura żołnierska.
  5. gebirować się, z niemieckiego, należeć się.
  6. mentor — nauczyciel
  7. intencja — zamiar.
  8. idylla — sielanka — tu w znaczeniu nastroju uczuciowego.
  9. sentyment — uczucie.
  10. sensacja — wrażenie.
  11. lista ewidencyjna — tu w znaczeniu legitymacji.
  12. ekspertyza — badanie.
  13. totalizator — miejsce na wyścigach konnych, w którem robi się zakłady na danego konia, płaci się przegraną lub otrzymuje wygraną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eugeniusz Małaczewski.