>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Dzielna Basia
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 145
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1938
Druk „SIŁA“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
DZIELNA BASIA
POWIASTKA





WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland
Druk. „SIŁA“ Warszawa





W pamiętny rok wejścia Niemców do Kalisza, w pięciopiętrowym domu było wielkie zamieszanie i niepokój.
Weszli w nocy nieoczekiwani i niepożądani i przerażeniem napełnili całe miasto.
Do grozy położenia przyczynił się wypadek, a raczej czyn niepoczytalnego obłąkańca.
Był w Kaliszu tak zwany „Głupi Jędrek”, który nic nikomu nie robił złego, a że nikt go także nie zaczepiał, przeto nie widziano, aby kiedy kogo uderzył.
Co się stało głuptaskowi, że na widok żołnierzy niemieckich rzucił w nich kamieniem — nie wiadomo.
Skutek tego wystąpienia przeciwko wrogom był straszliwy.
Nie chciano uwierzyć, iż robił to nie wskutek namowy ludności Kalisza i nie tylko, że zastrzelono biedaka, lecz zaczęto ostrzeliwać domy i mordować ludzi.
Wprost więzienia, z pod murów którego padł kamień, był nieduży domek, w którym mieszkała rodzina pewnego urzędnika, który poszedł na wojnę. W drugim mieszkaniu był dziadek ze swoim wnukiem. Ojciec Bolka poszedł na ochotnika i jako kapitan stanął na czele oddziału.
Gdy szrapnele zasypywać zaczęły domy, dziadek poszedł do wnuka, aby go obudzić i zaprowadzić do piwnicy. Tam tylko było bezpiecznie.
— No, mój wnuku, wstawaj czym prędzej! — wołał na Bolka, potrząsając nim energicznie. — Szwaby przyszły i zasypują szrapnelami!
Mówiąc te słowa nie był smutny ani zrozpaczony, przeciwnie, wypowiadał wszystko tonem wesołym.
— Co? mam już wstawać? — pytał Bolek zaspany jeszcze — tak prędko? Ależ spać mi się chce! Dopiero się położyłem...
I odwrócił się znów do ściany, zakrywając kołdrą głowę.
— Bolek! — wołał już głośniej pan Raczyński — to nie żarty! Niemcy strzelają! Musimy iść do piwnicy!
To mówiąc wyciągał chłopca z łóżka, pomagając mu się ubierać i pchając przed sobą ku drzwiom.
Posuwając tak w ciemności, wprowadził go do piwnicy, mówiąc:
— Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak przeczekać tu burzę wojenną, mój wnuku...
— Tak samo można było przeczekać to w łóżku, bez wstawania — odpowiedział nachmurzony Bolek. — Wolałbym nie być przebudzony!
— O, tak — mówił ironicznie dziadek — naturalnie, lepiej, jeśliby nie było wojny, żeby móc jeść chleb biały i pić rano czekoladę... Ale trudno, gdy jest, trzeba się do wszystkiego zastosować. A jeśli nie można uniknąć trudności, trzeba się jakkolwiek urządzić. Nie jesteśmy jeszcze w najgorszym położeniu, mamy się dokąd schronić, inni i tego nie mają...
Bolek spuścił głowę zbuntowany i nieprzekonany i usiadł zły w kącie piwnicy.
W mieszkaniu drugim w tym samym domku zupełnie się działo inaczej.
Dziesięcioletnia Basia okazała się odważną i dzielną dziewczynką.
Drobna, bledziutka, z dużymi błękitnymi oczami, z warkoczami płowymi, prawdziwy typ polskiego dziewczęcia, nie zdawała się być tak silną i zdrową, jak Bolek, a jednak, jak inaczej postąpiła, niż chłopiec.
Jak tylko posłyszała huk strzałów i świst szrapneli, zrozumiała, co to znaczy.
Pierwszą jej myślą było ochronić matkę od niebezpieczeństwa, zwłaszcza, że była osłabiona przez chorobę.
Rzuciła się ku matce i okrywając pocałunkami prosiła, aby wstała, a zaprowadzi ją po piwnicy, gdzie przesiedzą czas jakiś i gdy ucichnie do domu powrocą.
Ta mała dzielna Basia, nie dość, że wzięła na siebie obowiązek opiekunki swej drogiej mateczki, jeszcze, dbając o jej wygody, zabrała stołeczek do siedzenia, szal, aby nie zaziębiła się jej ukochana i nawet robótkę.
Prowadziła ją ostrożnie po schodach do piwnicy prowadzących, dobra, tkliwa, jak anioł stróż swej mateczki.
Widział to Bolek, ale nie przejął się tym wcale, bunt mieszkał jeszcze w jego sercu i rozlewał się na zachmurzonej twarzyczce.
Patrząc na dziewczynkę siedzącą z książką w ręku obok matki, myślał, iż jest to istota bez charakteru, nie przejmująca się niewygodą i nie myśląca o tym, iż dzieje się jej krzywda.
Wtem ustał alarm, odetchnęli mieszkańcy i postanowiono wracać do łóżek.
Basia poprowadziła matkę, tuląc się do niej i szepcąc słowa wielkiego przywiązania.
Bolek szedł nastroszony i zły, mrucząc do dziadka, iż niepotrzebna była ta cała komedia z piwnicą.
— Szczęśliwy ten Jurek — dowodził ze smutną miną chłopiec — ma willę za miastem, siedzi tam spokojnie, w noce śpi bez budzenia, a on, nawet w nocy nie ma spokoju. Czyżby nie można kupić taki, chociażby maleńki domek za miastem i nie być narażonym na uciekanie do wilgotnych piwnic?

— Napisz o tym do ojca, który naraża się na niebezpieczeństwo, stojąc na czele oddziału. Napisz mu, iż nie będziemy posyłali mu paczek z żywnością, a za to zbierzemy pieniądze na kupno bezpiecznego domku za miastem. Jutro oddasz mi list, a wyślę do ojca na front.
Ale Bolek nie był w stanie tego uczynić. Kochał ojca, uwielbiał go za patriotyzm, miłość wielką dla kraju, za szlachetny charakter i wielką dobroć.
Jakżeż mógłby kosztem jego przyjemności używać swobody w domku pod miastem, podczas, gdy ten najlepszy z ojców nie otrzymywałby trochę lepszego pożywienia na froncie?
Nie napisał więc listu, o czym doniósł swemu dziadkowi, zarumieniony ze wstydu, rzucając się w jego objęcia. Ach! on nie był egoistą, tylko słabym, nie lubiącym niewygód chłopczyną... On kocha swego ojca bardziej niż wymarzone wygody...
Tymczasem Niemcy szaleli. Rozstrzeliwali ludzi niewinnych, dziesiątkowali, mordowali. Domy otoczono żołnierzami, wyjrzeć nawet przez okno nie było wolno, wnet strzelano i grożono zbombardowaniem.
Głodni, wychudzeni, cisnęli się w piwnicach, lub przytuleni do ścian pokoju drżeli z przerażenia i grozy.
Nawet ci, którzy mieli zapasy w domu, wydostać ich nie mogli, gdyż widok karabinów gotowych do strzału przerażał i od zamiaru wzięcia czegoś z kuchni, lub ugotowania, odwodził. Biedni kaliszanie!
Basia, drobna, szczuplutka przemykała się czasem do kuchenki pomimo strzegących oczu żołnierzy.
Raz złapała chleba bochenek, drugim razem trochę masła, a raz nawet udało się jej ugotować kaszkę dla matki, chociaż wtedy o mało co nie była zastrzelona. Ujrzał ją bowiem żołnierz i jeśliby nie uciekła, postradałaby życie.
Nie zrażało to dziewczynki. I, gdy długi czas już trwało oblężenie i braknąć poczęło żywności, postanowiła, gdy zaśnie żołnierz, stojący pod oknem wsunąć się do kuchenki, po czym przez otwór w oknie wyjść na dwór, gdzie był sklepik, w którym dostać cokolwiek było można.
Widziała, jak przyniesiono obiad żołnierzowi, jak wypił porządną porcję wódki i jak chwiać się zaczął karabin, a potem i żołnierz, który legł wkrótce, chrapiąc przeraźliwie pod murem.
Pusto było i cicho, ani żywego ducha widać nie było. Wszyscy ukryli się po domach, drżąc przed siłą zaborców.
Mała, drobna kruszyna przemknęła się przez otwór i boso, małymi stopkami przebiegła odległość niewielką do sklepu.
Zdumienie rozlało się po twarzy sklepikarza, gdy ujrzał maleństwo, tak odważnie porzucające domowe progi, zwłaszcza, iż wiedziano, że dom ich szczególnie strzeżony, przy nim bowiem ów nieszczęsny obłąkaniec rzucił kamieniem w konia niemieckiego oficera.
— Dziecko, jak mogłaś? A toć spostrzegą cię i zastrzelą — szepnął właściciel sklepu.
— Mamusia głodna — odpowiedziało dziecko — błagam pana o chleb i coś do chleba, pieniądze przyniosłam.
— Masz! zabieraj i umykaj! Jeśliby cię zobaczyli, Boże, coby to było!
— Dziękuję — szepnęła Basia i rozejrzała się wokoło.
Bóg nad nią czuwał. Cisza była, deszcz padał, żołnierz spał mocno, wsparty na swym karabinie...
Dziewczynka przerzuciła przez otwór chleba bochenek i słoninę, po czym sama wsunęła się do otworu.
Zaszeleścił widocznie papier w który zawinięte były prowianty, gdyż zbudził się żołnierz i rozglądając się wokoło — otrzeźwiał.
Wybiegł przed dom sąsiedni, zajrzał do okien mieszkania Basi, ale nie ujrzał nic.
Dziewczynka była już z matką w piwnicy, służącej do przechowywania żywności, której drzwi stanowiły klapę w podłodze kuchennej. Basia drżąca, ale uśmiechnięta podawała matce kawałek chleba, opowiadając, jak skorzystała ze snu żołnierza.
— Będę to, mamusiu, codziennie robiła — mówiła z uśmiechem — nie dam ci umierać z głodu, moja jedyna kochana mateczko.
Nie potrzebowała jednak już więcej Basia narażać się na niebezpieczeństwo. Niemcy uspokoili się i pozwolili ludności wychodzić na ulicę. Na ulicach widać było skutki ich strzelaniny i bombardowania. Dużo rodzin opłakiwało niewinnie rozstrzelanych. Dzielna Basia otaczała wciąż opieką swą mateczkę; dawano ją za wzór innym dzieciom.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.