Dziennik Serafiny/Dnia 18. Listopada

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 18. Listopada
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 18. Listopada.

Ponieważ adwent nadchodzi, Baron dyspensę i indult uzyszcze od Nuncjusza w Wiedniu, gdyby było potrzeba... Ślub ma być za dwa tygodnie... Molaczek (a jak to brzmi niezgrabnie: Madame la Baronne de Molatchek!!) jedzie jeszcze za swemi interesami na wieś, do Wiednia i powraca dopiero na parę dni przed — ślubem. Moje małżeństwo ma być niby tajemnicą, ale pewna jestem, że dziś o niem całe miasto wiedzieć będzie... Małe miasteczko jest jak salon pusty, najmniejszy szmer rozlega się w nim ogromnie...
Napisałam karteczkę do Józi, aby mnie odwiedziła... Przybiegła zaraz.. Rzuciłam się jej na szyję.
— Wiesz — rzekłam...
— Domyślam się...
— Idę za mąż za Barona...
Spojrzałam jej w oczy... — Dałaś słowo!
— Tak jest...
— Nie pozostaje mi jak ci powinszować.
— Cóż ty na to! spytałam...
— Ale zdaje mi się, że na drugie małżeństwo, ma ono wszelkie warunki pożądane. Człowiek poważny, stateczny, mówią, że majętny, ma stosunki wielkie, miły w towarzystwie... Wprowadzi cię na dwór, będziesz królować swą pięknością stolicy... Czegoż więcej żądać można?
Niewiem, zdało mi się, że w tem było trochę ironii..
— Miłości nie żądałaś — dodała Józia.
— Ale on szalenie we mnie zakochany! zawołałam...
— Tak — to właśnie dobrze — a ty?
— Mam... ten szacunek, który wystarcza... rzekłam...
Józia westchnęła i spuściła oczy...
— Masz słuszność, rzekła; miłość do niczego nie prowadzi, miłość jest rzecz nie zdrowa, nie trwała... pozbawia rozumu, niepokoi... niech nas Bóg od niej broni...
Mówiąc to, łzy jej w oczach stanęły... Schwyciłam ją za rękę — Józiu — co ci jest....? na Boga!
Łzawemi oczyma spojrzała na mnie.
— Nie pytaj, rzekła — a! nie pytaj...
— Ty się kochasz!
Józia zerwała się przerażona, palec położyła na ustach, zbladła... i rzuciła się zaraz na krzesło. Żal mi się jej zrobiło. Uściskała mnie, otarła oczy i niechciała nic powiedzieć. Napróżno nalegałam na nią. Juściż nie Huzar powrócił? chyba, coś nowego. Mąż wcale nie poetyczny... Żal mi jej niezmiernie.
Gdy już miała wychodzić, z nową czułością zaczęła mnie ściskać.
— Moja Serafino... a! żyj prozą i serce zamknij... zaklinam cię...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.