Dziennik Serafiny/Dnia 20. Lipca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 20. Lipca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 20. Lipca.

W drodze dziennika pisać nie miałam czasu... jesteśmy w Sulimowie... czuję się zmęczoną i chorą. Nim ja Pilskiej miałam czas się wyspowiadać, o wszystkiem się dowiedziała od Mamy, ale zamiast się oburzać na to, śmieje się ze mnie...
— Dobrze pannie Serafinie tak, nie trzeba z sercem mężczyzn żartować...
Gdym chciała narzekać, odpowiedziała mi: Ale cóż się znowu tak strasznego stało, wszakże się żeni? Co komu do tego...
Wszyscy tu w domu unoszą się nad panem Agronomem. W czasie naszej niebytności oszacował grunta i miał cuda porobić. — Oczarował tu wszystkich, nawet tych, którzy by mogli mieć powody do powstawania przeciw niemu. Morozkowicz powiada, że się więcej od niego przez ten czas nauczył, niż za całe swe życie. Pilska w zachwyceniu. Skutki jego rad w gospodarstwie mają być tak dotykalne, iż się zaraz uczuć dadzą. — Mama z wdzięczności posłała go zaraz prosić na obiad, i przy powitaniu, rękę mu podała.
Znalazłam go jakoś innym, śmielszym, poufalszym — nawet ze mną. Być może, iż teraz, gdy jestem narzeczoną, nie lęka się być posądzonym. Dosyć, że patrzy śmiało i wzroku się nie obawia.
Przy obiedzie zapomniawszy o tem, że jest agronomem, zmienił się bardzo, na korzyść swoją, w człowieka towarzystwa... Ślicznie mówi, i ma, muszę przyznać, coś wielce dla mnie sympatycznego. Mój Boże! Czemu ten mój pan Oskar tak nie wygląda!... Niestety!
Przez cały ciąg obiadu rozmowa była o zagranicy, bo gdzież on nie bywał i jakiego kraju niezna?
Słuchałam go z przyjemnością, ale że dawniej nie raczył na mnie zwracać uwagi, teraz ja się mszczę nad nim, zupełną obojętnością. Udaję, że go nie słucham. Mamę ożywił i prawdziwie zainteresował sobą...
Po obiedzie na chwilę zostawiono nas samych... poszłam do okna, niby czemś bardzo zajęta. Chciał już wychodzić, wstrzymałam go, widząc to, zapytaniem, czy mu się Sulimów, przy bliższem poznaniu — podoba...
— Trudna odpowiedź na to, rzekł, bo ja się nań zapatruję ze stanowiska gospodarskiego, a pani... naturalnie, widzisz w nim — przyjemność życia tylko...
— Sulimów jest bardzo ładny — rzekłam.
— I bardzo może być dobrym majątkiem, ale długo był zaniedbanym.
Spojrzałam mu w oczy... nie chciało mi się przerywać rozmowy...
— Ogród pan lubi?
— Ogród — odpowiedział z uśmiechem, to już poezja życia, ja zaś samą prozą jestem zmuszony się zajmować.
— Nie nudzi to pana?
— Wcale nie... nawyka się do tego, jak do razowego chleba.
— Ale zawsze na nim zostać?
— Kiedy losy zmuszają! Trzeba się umieć godzić z niemi.
— W panu to tem większą jest zasługą, że mogłeś mieć innego losu nadzieje.
— O tem zapomniałem — rzekł sucho.
Wśród tej rozmowy obojętnej, badałam go oczyma... Niecierpliwi mnie tem, że się nie daje obałamucić... Zaczynam wątpić o potędze moich oczów, bo zwycięztwo odniesione nad panem Oskarem, nic mnie w dumę nie wbija...
Przy końcu tej pogadanki dałam mu do zrozumienia, że dziczyć się nie powinien i nas, nudzące się na wsi, starać czasem rozerwać.
— Panie teraz zbyt będą zajęte — odpowiedział — aby miały czas się nudzić.
— Czem? zapytałam.
Rozśmiał się.
— Słyszałem, że pani wkrótce ma zostać poważną mężatką, a każde wesele, przypominam to sobie z dawnych czasów, wiele wymaga przygotowań.
— Te do mnie, ani do Mamy nie należą — odezwałam się.
— Ale samo marzenie o przyszłości nie da pani się nudzić.
— O! — odparłam pogardliwie. — Tak jak pan prozaicznie na Sulimów, ja też zapatruję się na małżeństwo.
Spojrzał mi w oczy, mógł z nich wyczytać, że mnie to mało obchodzi.
W wejrzeniu jego było trochę ironji. Rozumiem to; dosyć żeby znał Pilskę, ta mu wypaplała pewnie wszystko: i jak p. Oskar wygląda i co to jest za małżeństwo. Zarumieniłam się i na tem się skończyło.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.