Dziennik Serafiny/Dnia 26. Listopada

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 26. Listopada
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 26. Listopada.

Nie spałam noc całą... o świcie kazałam zaprzęgać... Właśnie moje pakunki wynosić miano, gdy Oskar ziewając wszedł w szlafroku... i ręką dał znać, aby kufry postawić... niemogłam zrozumieć, co się stało.
— Cóż to ma znaczyć? zapytałam...
Usiadł w krześle. — Nie jestem ja taki głupi, jak się Serafinie zdaje — odezwał się... Ja wiem, że pani pojedzie i nie zechce wracać... Nie życzę sobie, aby... moje klejnoty z nią w świat ruszyły... Wszak pewnie zabrane...
Oburzyłam się do wściekłości...
— One są moją własnością! zawołałam...
— Tak — odparł — dopóki jejmość tutaj... a zabierać nie pozwolę... Dosyć mnie one kosztowały...
Szydersko patrzał na mnie... w głowie mi szumiało, w sercu kipiało... Nie odpowiedziałam ani słowa, zarzuciłam szal i chustkę na ramiona, — wyszłam nieprzytomna... pieszo, z mocnem postanowieniem, niepowrócenia nigdy...
Radca zobaczył mnie przechodzącą dziedziniec, zdaje się, że się domyśleć musiał, co się stało... pobiegł do Oskara... W chwilę potem gonili za mną oba...
Oskar lęka się Stryja... Słyszałem jak się tłumaczył, iż myśl mu poddał ten Jan nieszczęśliwy — Radca usiłował mnie zatrzymać...
— O cóż idzie, rzekłam mu, wszystkie klejnoty i kosztowności zostawiam, nawet te, które były własnością moją, zostawiam tu więcej nad nie.. spokój, szczęście, zdrowie — ale za nic w świecie nie pozostanę...
Na próżno błagając mnie stary, zabiegał drogę... a Oskar z gniewu płakał... Pomimo grudy i dnia zimnego, otulona szłam dalej, w mocnem postanowieniu najęcia koni przy pierwszej karczmie, uproszenia ich u księdza... gdziekolwiek bądź.
Obawa rozgłosu do rozpaczy przyprowadziła Stryja. Słyszałam jak począł łajać Oskara, ten sam pobiegł jak szalony do dworu, w którym wszystko zakipiało i gdzie Jan stał jak winowajca, ważąc pewnie, kto tu nakoniec zwycięży... Radca udał się za Synowcem, mnie, w nadziei może iż wrócę, zostawiono samą, szłam tak dalej aż do karczmy pod lasem... gdzie mnie siły opuściły... Z razu dochodziła wrzawa od dworu... potem nie słyszałam już nic...
W karczmie szynkarz zdziwiony mnie poznał i oczom swym wierzyć nie chciał — zobaczywszy pieszo, samę jedną. Poprosiłam go o konie... ale u niego oprócz prostej fury i jednego konia, którego właśnie do miasteczka był wyprawił, nie było nic. Ofiarował mi się pójść do plebanii sąsiedniej. Tymczasem żona jego przyjęła mnie w alkierzu, oczyściwszy go trochę. Nie śmieli mnie pytać o nic, na twarzach tylko widziałam politowanie...
Nie upłynęło pół godziny, gdy Radca z końmi, powozem, pakunkami mojemi i służącą nadjechał... Słysząc turkot wyjrzałam, Oskara szczęściem niebyło...
Szybkim krokiem wszedł stary do alkierza...
— Nie godziło się, rzekł — znając Oskara... niedołęstwo, robić takiego rozgłosu z prostego... dziwactwa, z którego raczej rozśmiać w oczy mu się należało. — Jedź pani! dopilnowałem aby jej kufrów nie tknięto... Spocznij, namyśl się, i wracaj... Oskar za nią zatęskni, bo już teraz żałuje tego co uczynił, i płacze... Przebaczyć mu należy...
A ciszej dodał: — Zostanę z nim i Jana będę się starał usunąć.
To mówiąc pocałował mnie w rękę, i widząc, że nie mogę czy nie chcę odpowiedzieć — opuścił mnie...
Siadłam natychmiast do powozu. Do Sulimowa! Do Sulimowa...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.