Dziennik podróży do Tatrów/Widok z Czorsztyna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik podróży do Tatrów |
Wydawca | B. M. Wolff |
Data wyd. | 1853 |
Druk | C. Wienhoeber |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały rozdział Cały tekst |
Indeks stron |
Słońce spuszcza się z południa; niebo w pół wypogodzone. Przejrzysta śrężoga obwiewa dolinę lekką zasłoną. Wierzchołek Babiéj góry dymi, jak przygasły Wulkan, słupem obłoków rozpływających się nad jéj czołem, jak pióra bujnéj kity. Powódź chmur, waląc się od zachodu, pnie się jak do szturmu po niższych stopniach Tatrów ku najwyższym szczytom; jedne znikają w białawych olbrzymich kłębach, inne, zalane na chwilę, wybijają się na wiérzch; podarte chmury spływają po nagich bokach olbrzymiéj skalistéj twierdzy, ale nadchodzą nowe posiłki, szczyty zwycięskie przed chwilą, toną w nawale następnéj. Wkrótce chmurna chorągiew nawałnicy powionęła rozwinięta na najwyższych wieżach grodu niezmiernego; wszystkie jego szczyty zniknęły w powodzi obłoków, a tryumfująca niepogoda zaległa jak obozem cały plac boju, i na najniższych lasach rozbiła swoje namioty. Podtenczas cała dolina przypatruje się obliczem pokoju całéj téj walce; blask żadnego strzału nie razi jéj spojrzenia, żaden grzmot strzału nie dochodzi jéj słuchu, chyba cień przelotnéj chmurki przemknął się kiedy niekiedy po jéj oświetlonéj płaszczyznie; i owszem, przy tém ciemnem tle dalekiéj burzy, żywiéj jaśnieje zieleń polan i złoto pól dojrzałém już zbożem okrytych. Z resztą wszystko spokojne, bespieczne; prostym gościńcem snują się grupy pracujących, roją się niémi zagrody wiejskie, ożywione niémi pola. Ale nad wszelki urok tego obrazu, najuroczniejszy jest widok wód doliny. Nic nie zdoła wyobrazić tego blasku co odznaczał Białkę w namiętnym jéj pędzie[1] ku Dunajcowi, przez ciągłą pochyłość więcéj niż milową i z pod zasłon śrężogi srebrem jéj strzelał.
O! jak ja wam zazdroszczę w téj chwili góry, lasy, co z wyżyn waszych patrzycie zawsze na tę krainę; wam żadne jéj zjawisko nie jest stracone. O! jak pragnę niemal zamienić się w cokolwiek równie jak wy trwałe, byle mi pozostawiono to czucie które mię dzisiaj ożywia, to szczęście którego w téj chwili doznaję.
Zazdrościłem drzewom, skałom, a dla gruzów Czorsztyna powziąłem tém większe uszanowanie; z uwielbieniem myślałem o jego piérwszych założycielach. W natchnieniu wyższém musiał być ów człowiek, co piérwszy odgadł to miejsce i piérwszy na tych skałach zakreślił posadę Czorsztyna; wzniosła musiała być dusza, co tu pierwsza zamieszkała! Czemuż tego o społczesnych powiedziéć niemogę? A niemogę, kiedy pojrzawszy dokoła siebie, widzę jakby na urągowisko przeszłości tego miejsca, rozsadzone po gruzach niedźwiedzie z drzewa. Ma to być pomysł dzisiejszego ich właściciela.