Dziwne przygody Dawida Balfour'a/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Dziwne przygody Dawida Balfour'a
Rozdział XXII. Poszukiwanie sukcesji.
Wydawca Ludwik Straszewicz
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia M. Lewińskiego i Syna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Kidnapped
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.
Poszukiwanie sukcesji.

Po usilnych staraniach nastąpiła możliwa zmiana w mej powierzchowności. Radośnie spoglądałem w lustro, widząc, że żebrak znikł, a Dawid Balfour był wskrzeszony! Wstydziłem się tylko pożyczonych sukien. W przejściu przez schody schwytał mnie pan Rankeillor, winszował mi tak korzystnej zmiany i poprowadził napowrót do swego gabinetu.
— Siadaj, panie Dawidzie; a teraz, gdy jesteś już do siebie podobny, udzielę ci wiadomości o twym ojcu i stryju. Jest to niepowszednia historja, która (wstyd mi mówić ci o tem), opiera się na sprawie miłosnej.
— Doprawdy, nie mogę sobie tego pomieścić w głowie: stryj i miłość.
— Zapominasz, że stryj twój nie zawsze był starym i, co cię więcej zdziwi, nie zawsze był brzydkim. Miał wytworną, miłą postawę, ludzie przystawali, aby oglądać się za nim, gdy przejeżdżał na swym ognistym koniu. Widywałem go i ja i, wyznać muszę, nie bez pewnej zazdrości. Sam byłem nieładnym chłopcem, a w owych czasach ładna powierzchowność stanowiła więcej, niż teraz.
— Brzmi to jakby sen — zauważyłem.
— Lecz to jeszcze nie wszystko, gdyż obdarzony był umysłem, który zdawał się obiecywać wiele w przyszłości. Pierwszy fałszywy krok popełnił w roku 1715, gdy pobiegł połączyć się z rokoszanami. Ojciec twój udał się wślad za nim, znalazł go ukrytego w rowie i sprowadził napowrót, ku wielkiej radości rodziny i całej okolicy. Lecz najgorsze skutki sprowadziło na nich to, że obaj młodzieńcy zakochali się w tej samej kobiecie. Ebenezer, zepsuty i podziwiany, pewnym był, że zwycięży, lecz gdy spostrzegł, że się omylił, wrzeszczał, jak paw. Zapełniał sobą całą okolicę: już to leżał chory, otoczony swą naiwną rodziną, całą we łzach, już to jeździł z jednej oberzy do drugiej i głośno rozprawiał o swych miłosnych zawodach wobec Toma, Dick’a i Harry’ego.
— Twój ojciec, Dawidzie, był dobrym człowiekiem, lecz słabego, bardzo słabego charakteru. Znosił czas jakiś cierpliwie wszystkie te szaleństwa, aż pewnego dnia wyrzekł się swej damy.
Lecz ona była od niego rozsądniejszą i nie zgodziła się na to, aby nią rzucano, jak piłką, od jednego do drugiego. Obaj padli przed nią na kolana, a rezultat był taki, że obu drzwi wskazała. Scena była wielce komiczna. Epilog sprawy był taki, że obaj bracia zawarli między sobą umowę: Jeden wziął damę, a drugi majątek.
Dowód ten donkiszoterji ze strony twego ojca, niesprawiedliwy sam w sobie, spłodził cały szereg potwornych niesprawiedliwości. Rodzice twoi żyli i umarli w biedzie, ty biednie zostałeś wychowany; a jakież te czasy pod złym panem są okropne dla dzierżawców na ziemiach Shaws! Jeszcze mógłbym dodać, jeżeli warto, jakież to jest życie pana Ebenezera.
— Jednak najdziwaczniejszą rzeczą jest to, że człowiek tak wielkiej może uledz zmianie...
— Prawda — powiedział pan Rankeillor — jednak może to było rzeczą naturalną. Przecie on wiedzieć musiał, że rola jego była brzydką. Ci, którzy znali tę historię, unikali go, — inni, którzy jej nie znali, widząc, że jeden brat zniknął, a drugi bierze po nim dziedzictwo, przebąkiwali o morderstwie — czuł więc, że wszyscy od niego stronią. Wszystkiem, co zyskał przez swój nikczemny układ, był pieniądz — pieniądz więc cenił jedynie. Był samolubem za młodu, został nim na starość; a wynik tych pięknych uczuć widziałeś na sobie.
— Panie, bądź łaskaw poinformować mnie, jakie obecnie jest moje położenie?
Majątek bez żadnej kwestji do ciebie należy — odpowiedział prawnik. — Nic to nie znaczy, co podpisał twój ojciec: majątek, jako majorat, musi być tobie oddany. Lecz stryj twój zdolny jest walczyć przeciw rzeczom nie do zwalczenia. Kwestjonować będzie niezawodnie tożsamość twej osoby. Proces, to rzecz zawsze kosztowna, a rodzinny proces zawsze jest skandaliczny. Prócz tego, gdy by twoje stosunki z przyjacielem Thomsonem wyszły na jaw, moglibyśmy poparzyć sobie palce. Porwanie, gdybyśmy byli w stanie je udowodnić, byłoby dla nas atutem, lecz to może się okazać trudnem. Moja rada jest: wejść w układy z przewrotnym stryjem, zostawić go czasowo w majątku, z którym się już zrósł przez ćwierć wieku posiadania, i zadowolić się porządną rentą.
Odrzekłem, że najchętniej przychylę się do zgody, będąc przeciwnikiem wyciągania na jaw spraw rodzinnych. I już zaczęły mi się snuć przed oczyma zarysy planu, podług którego później działaliśmy.
— Przede wszystkiem, trzeba mu rzucić w oczy porwanie? — spytałem.
— Zapewne, — odpowiedział — i jeżeli będzie możliwe, uczynimy to bez udziału sądu.
Przedstawiłem mu mój plan.
— Według tego planu, — rzekł, wysłuchawszy pilnie, — miałbym się spotkać z Thomsonem?
— Tak jest, — odpowiedziałem.
Potarł czoło.
— Nie, panie Dawidzie, twój plan w tym względzie nie jest do wykonania. Nic nie zarzucam twemu przyjacielowi Thomsonowi, nic nie wiem o nim, bo gdybym wiedział — powinnością moją byłoby ująć go. Teraz osądź sam, czy rozsądnem byłoby z mej strony, spotkać się z nim. Może być, że coś na nim ciąży, może on nie wszystko ci powiedział? Może nawet nie nazywa się Thomson? — rzekł, mrugając złośliwie, — bo tacy ludzie zbierają na drodze imiona, jak inni głóg.
— Musisz pan sam być w tej rzeczy sędzią, — rzekłem.
Widocznem jednak było, że plan mój podobał mu się, gdyż ciągle zapadał w zamyślenie, aż do chwili, gdy zostaliśmy wezwani do stołu. Przedstawił mnie swej żonie, a z chwilą, gdy, po spożyciu obiadu, zostawiła nas samych w towarzystwie butelki wina, na nowo wrócił do omawiania mej propozycji.
Pytał, kiedy i gdzie spotkać miałem przyjaciela Thomsona? Czy mogłem zaufać jego dyskrecji? Co zaś do stryja mego, czy przyjmę takie, a takie warunki układów?
Te i tym podobne pytania zadawał mi w długich przerwach, zapijając w zamyśleniu wino. Gdy na wszystko odpowiedziałem, jak się zdaje, ku jego zadowoleniu, zadumał się jeszcze głębiej, zapominając nawet o winie. Następnie wziął arkusz papieru i ołówek i zabrał się do dzieła, zapisując i rozważając każdy wyraz z osobna; — po chwili zadzwonił na swego pisarza.
— Torrance, — rzekł, — muszę mieć to dziś wieczór przepisane na czysto: gdy skończysz, będziesz gotów do wyjścia z domu z tym panem i zemną, gdyż prawdopodobnie służyć nam będziesz za świadka.
— Co, panie? — krzyknąłem po wyjściu pisarza, — zgadzasz się na to?
— Widocznie, że tak, — rzekł, napełniając swą szklankę. — A teraz, dosyć już o interesie. Sam widok mego pisarza przypomina mi małą historyjkę, która zdarzyła się parę lat temu. Umówiłem się z tym niedołęgą, że spotkamy się przy krzyżu Edynburskim. Każdy z nas poszedł w swoją stronę, a gdy nadeszła czwarta, Torrance, który wypił trochę za wiele, nie poznał swego pana, a ja zapomniawszy okularów, bez których jestem prawie ślepym, nie poznałem własnego pisarza! — I roześmiał się serdecznie. Zauważyłem, że był to dziwny zbieg okoliczności, i uśmiechnąłem się przez grzeczność. Niezmiernie dziwiło mnie jednak, ze przez całe popołudnie wracał do tej anegdotki, i powtarzał ją ze śmiechem, i z nowemi szczegółami; nie wiedziałem, co mam o tem myśleć i wstydziłem się za jego nierozsądek.
Gdy nadszedł czas spotkania się mego Alanem, wyszliśmy z domu; pan Rankeillor i ja pod rękę, a Torrance za nami, z dokumentem w kieszeni i z koszykiem w ręku.
Przez całe miasto prawnik kłaniał się prawo i w lewo. Wreszcie minęliśmy domy i skierowaliśmy się wzdłuż portu ku Hawes Inn i ku słupowi przy promie. Było to to samo miejsce, gdzie rozpoczęły się moje nieszczęsne przygody. Nie mogłem bez wzruszenia patrzeć na te miejsca: przypominały mi one, że wielu to z tych, którzy tu ze mną wtedy się znajdowali, zginęło! Ransome, Shuan, i ci biedni... biedni, którzy wraz okrętem poszli na dno! Wszystkich ich — nawet okręt — przeżyłem, i wyszedłem bez szwanku.
Gdy tak pogrążony byłem w wspomnieniach, Rankeillor wydał nagle okrzyk, i zaczął szukać po kieszeniach i śmiać się.
— Cóż to? — zawołał — po tem wszystkiem, com powiedział, zapomniałem jednak mych okularów.
Teraz cel jego anegdoty stał się dla mnie jasnym; zrozumiałem, że umyślnie zostawił okulary w domu, aby módz użyć pomocy Alana dla swoich zamiarów, a nie mieć potrzeby poznania go.
Gdy minęliśmy Hawes, (na progu oberży poznałem gospodarza, palącego fajkę i dziwiłem się, że się nie postarzał) p. Rankeillor zmienił porządek, w jakim szliśmy dotąd: sam postępował z tyłu z Torrance’m, a mnie wysłał naprzód, jakby na rekonesans. Wszedłem na pagórek, gwiżdżąc od czasu do czasu moją arję gaelicka, aż wreszcie, ku wielkiej mej radości, usłyszałem Alana odpowiadającego, i ujrzałem go, jak się podnosił z ukrycia.
Wyglądał nieco przygnębiony i znużony, na widok jednak mego ubioru zaczął się ożywiać; a gdy mu powiedziałem, jak daleko sprawa nasza postąpiła, i jaką rolę przeznaczyłem mu do odegrania w dalszej części, stał się w jednej chwili jakby nowym człowiekiem.
— Twój pomysł jest doskonały, — rzekł — i zapewniam cię, że nie znalazłbyś stosowniejszego człowieka, niż Alan Breck, do wykonania go. Nie każdy mógłby się dobrze wywiązać z tego, do czego potrzebna jest wielka doza przenikliwości. Lecz zdaje się, że twój prawnik niecierpliwi się, pragnąc mnie zobaczyć.
Dałem znak panu Rankeillor, który zbliżył się sam jeden, i został przedstawiony mojemu przyjacielowi, panu Thomson.
— Przyjemnie mi poznać pana, panie Thomson — rzekł. — Zapomniałem w domu okularów, a pan Dawid poświadczy, że bez nich jestem zupełnie ślepy, nie weźmiesz mi więc za złe, jeżeli jutro, przy spotkaniu, nie poznam cię.
Przypuszczał, że Alan zrozumie, o co chodzi i że to przeproszenie z góry będzie mu przyjemne. Lecz próżność górala uczula się zadraśniętą:
— O tak, panie — odpowiedział zimno — tem mniej szkodzić to może, żeśmy spotkali się jedynie w celu wspólnych usiłowań, aby panu Balfour sprawiedliwość była wymierzoną, i że nie jest prawdopodobnem, aby nas kiedykolwiek coś wspólnego łączyć mogło. Przyjmuję pańskie tłomaczenie się i uważam je za bardzo na miejscu.
— A! jest to więcej, niż mogłem się spodziewać, panie Thomson — odrzekł Rankeillor z ukrytą ironją. — A teraz, ponieważ obaj jesteśmy głównymi działaczami w czekającem nas przedsięwzięciu, sądzę, że przede wszystkiem powinniśmy się dokładnie porozumieć. Proponuję, abyś mi pan podał ramię, tembardziej, że w ciemności i bez okularów, drogi pewny nie jestem. Co zaś do ciebie, panie Dawidzie, polecam ci towarzystwo Torrance’a, który jest bardzo przyjemnym chłopakiem. Tylko pamiętaj, że zbytecznem jest, aby usłyszał coś więcej o twoich lub pana Thomsona przygodach.
Poszli obaj naprzód, zajęci rozmową, ja i Torrance postępowaliśmy za nimi w pewnem oddaleniu.
Noc już zupełnie zapadła, gdy zbliżyliśmy się ku domowi stryja. Ciemno było i cicho tylko miły wietrzyk szumiał z południowo-zachodniej strony, przygłuszając odgłos naszych kroków. W całym domu było zupełnie ciemno, zdawało się, że stryj udał się na spoczynek. Było to najlepszem dla naszych zamiarów. Szeptem odbyliśmy ostatnią naradę, oddaleni od domu już tylko o kilkadziesiąt kroków, następnie prawnik, jego pisarz i ja, ukryliśmy się za węgłem domu, a Alan podszedł bliżej i zaczął stukać do drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: anonimowy.