Dziwne przygody miłosne Rouletabilla/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziwne przygody miłosne Rouletabilla |
Wydawca | G. Seyfarth (Józef Georgeon) |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia W. A. Szyjkowskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les étranges noces de Rouletabille |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Działo się to dnia 21. września 1913. wśród gór Bałkanu i ponurych wąwozów Istrandża Dagu. Wieczór zapadał.
Poprzedzając pierwsze oddziały wojsk bułgarskich, zalewające właśnie północną Tracyę i posuwające się na Almadżik, pędził mały oddział jeźdźców, na złamanie karku.
— Naprzód! Naprzód! — wykrzykiwał Rouletabille.
Słynny sprawozdawca „Epoki“, znajdywał się wraz ze swoim oddziałkiem, dosłownie, pomiędzy dwiema nieprzyjacielskiemi armiami i pędził naprzód, opętany jakąś dziwną u niego, nieokiełzaną pasyą. Rzucał słowa zachęty naprzemian z przekleństwami, co było u niego rzeczą bardzo rzadką.
Ale dziwić się temu nie można, jeśli się zważy, w jakiem się znajdywał nastroju. Oto, on, niedościgniony odkrywca przeróżnych zawikłanych tajemnic kryminalnych, znalazł się nagle wobec nierozwiązalnej zagadki, wobec zagadki serca kobiecego.
Utracił zdolność rozumowania, on, który w najdziwaczniejszych okolicznościach, w najgroźniejszych sytuacyach, zdolny był myśleć trzeźwo i znajdywać zawsze radę i wyjście.
Do tego zaś stanu doprowadziła go jedna, jedyna dziewczyna, dla której zaryzykował tyle. Kochał ją jeszcze przed chwilą, teraz czuł jednak, że ją nienawidzi z całej duszy.
Iwana Wilczkow. Ją goni właśnie Rouletabille, a pędząc za zbiegłą, przemyśliwa rzeczy dawniejsze, chcąc na tej podstawie dojść do rozwiązania dziwnej tajemnicy:
Uczyńmy, jak on i przejdźmy pokrótce wypadki minione.[1] Otóż, tak było. Wysłany przez swój dziennik „Epokę“, udał się Rouletabille do stolicy Bułgaryi, celem śledzenia wypadków, jakich oczekiwano powszechnie. W Sofii spotkał reporter młodą pannę, bratanicę generała Wilczkowa, którą poznał w Paryżu, kiedy uczęszczała na medycynę i do której zapłonął niekłamanym afektem.
Rouletabille bywał w Sofii w domu stryja Iwany i nie krył się z tem, że ją kocha, oraz, że pragnie ją poślubić. Iwana ma dla niego także pewne uczucie sympatyi, ale usiłuje odwrócić jego umysł od swej osoby, a to z powodu, że podpada, wraz z swoją rodziną, zemście rodowej. Oboje jej rodzice i siostra, zginęli śmiercią tragiczną. Iwana pewną jest, że takasama śmierć jej grozi, z ręki wrogów rodziny. Mścicielem tym jest Gawłow, Bułgar, wygnany z kraju, który przyjął Islam, czyli stał się pomakiem. Gawłow mieszka w fantastycznej wprost fortecy, w samym sercu gór północnej Tracyi, w Istrandża Dagu i stamtąd przybywa od czasu do Bułgaryi, znacząc każdą swą bytność, jakimś okrutnym, krwawym czynem. Nikt nie zdołał go dotąd poskromić. Gawłow drwi sobie ze świata, z poza obecnych fortów swej twierdzy, z wyżyn swego „Czarnego Zamku“ (Kara Kule).
Wszystko to jednak nie może oziębić miłości Rouletabille. Przeciwnie, gotów jest pokonać Gawłowa i uwolnić rodzinę Wilczkowów od wroga, który w Tracyi nosi także imię Kara Selim, czyli czarny basza.
Reporter żąda jednak wzamian ręki Iwany. Pyta jej. Dziewczyna nie odmawia, ale nie zgadza się także. — Czyż pani jest może z kimś zaręczoną? — pyta Rouletabille. Ale Iwana odpowiada: — Nikt na świecie niema prawa zwać się moim narzeczonym.
Odpowiedź ta napełnia serce młodego człowieka nową nadzieją, roi plany, ale nagle tejżesamej nocy następuje straszny dramat, przypominający historyczną tragedyę konaku belgradzkiego, Gawłów wraz ze swoją bandą napada dom Wilczkowa, morduje generała i służbę, Iwanę zaś uwozi ze sobą do Czarnego Zamku.
Rouletabille przysięga pomścić i uwolnić Iwanę, a jednocześnie podejmuje się odebrać z rąk Gawłowa kuferek, pokryty rysunkami w stylu bizantyńskim, zawierający cenne dokumenty państwowe, mianowicie, plany mobilizacyjne armii bułgarskiej. Przyrzeka to wyraźnie generałowi Władysławowowi, szefowi sztabu generalnego.
Reporter zabiera z sobą swego wiernego pomocnika i przyjaciela, Candeura i pewnego Rosyanina, imieniem Włodzimierz. Towarzyszy im kuzyn Iwany, niejaki Atanazy Kietew. Kietew kocha się w swej kuzynce i jest z tego tytułu rywalem Rouletabille. Chciałby oczywiście również zabić Gawłowa i uratować Iwanę. Obaj rywale powstrzymują się jednak od rozprawy osobistej, w celu dopięcia zamierzonego dzieła.
Całe towarzystwo udaje się do Czarnego Zamku, gdzie Kara Selim, czyli Gawłow, sposobi się do zaślubienia branki swej, Iwany. Podają, że są dziennikarzami, którzy zabłąkali się w górach i biorą się odrazu do dzieła. Niema godziny do stracenia. Iwana zgodziła się zostać żoną Gawłowa, mordercy swej rodziny, aby wejść w posiadanie kuferka bizantyńskiego, w którym mieszczą się plany mobilizacyjne. Należy tedy uwolnić Iwanę i porwać kuferek.
Rouletabille dokonywa czynów przechodzących poprostu siły ludzkie i udaje mu się wreszcie porwać Iwanę i ukryć ją w bastyonie fortecy, który zabarykadował w tak genialny sposób, że może wytrzymać oblężenie. Nie mógł jednak dostać w swe ręce kuferka. Przekonał się tylko, że tajna szuflada, którą zdołał otworzyć w sposób nadspodziewany, zawiera owe cenne dokumenty wojskowe. Gawłow nie wie tedy o tem, że tam są i nie może z nich uczynić użytku zgubnego dla Bułgaryi.
Rouletabille namawia teraz Kietewa, by poszedł zanieść tę wiadomość generałowi Władysławowowi i uspokoić go odnośnie do tajemnicy mobilizacyjnej. Wojsko bułgarskie może, wedle planu, z całem bezpieczeństwem pójść przez Istrandżę Dag, na Kirkilissę. Wróg nie spodziewa się tego marszu zgoła, gdyż góry są zdawna uważane za niemożliwe do przebycia.
Atanazy przyrzeka pójść i powrócić z wojskiem bułgarskiem dla ocalenia Iwany, oraz dziennikarzy. W ostatniej chwili, przed wyruszeniem, udało się jeszcze Kietewowi pochwycić podstępem Gawłowa, którego zostawia w rękach Iwany. Mają go zabić oboje po powrocie Kietewa, do tego czasu Gawłow ma służyć za zakładnika.
Następuje oblężenie, pełne scen tragicznych i komicznych jednocześnie, a kończy się w sposób zgoła nieoczekiwany. Oto, Iwana, która zaprzysięgła zemstę, nietylko nie zabija Gawłowa, ale przeciwnie — uwalnia go, własną ręką spuszczając na dół windę z bastyonu — i to w chwili, kiedy Gawłow ma ponieść zasłużoną karę, w chwili, gdy na widnokręgu zjawia się armia bułgarska, idąca oblężonym z odsieczą.
Straszliwa tajemnica. Rouletabillowi wydaje się teraz, że Iwana kocha tego potwora, który wymordował jej rodzinę i który ponadto zaprzysiągł zgubę własnemu krajowi.
Bandyci z Karakule uciekli, Gawłow z nimi, a Iwana, pod pozorem schwytania Gawłowa, dopadła konia i popędziła za rozbójnikiem. Iwana nie wie zresztą, że Rouletabille był świadkiem tego, jak spuszczała Gawłowa z bastyonu.
Rouletabille porywa konia i pędzi za Iwaną, a towarzysze jego pędzą w jego ślady. Oto sytuacya jasno skreślona.
— Czekaj! Dopadnę cię! — mruczy Rouletabille, zgrzytając ze złości zębami.
Nagle przypomniał sobie słowa, wypowiedziane po turecku przez Gawłowa, w chwili, gdy był na dole, pod bastyonem. Obrócił się tedy na siodle i spytał Włodzimierza.
— Co znaczy: Benem ile guch?
— To znaczy — odparł Włodzimierz — Chodź ze mną... pojdź ze mną!
— Do kroćset! — wrzasnął Rouletabille. — I ja będę na tej schadzce! Bezemnie się nie obejdzie...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Była mniejwięcej piąta godzina, gdy wynurzyły się przed nimi dachy większej jakiejś wsi, leżącej tuż pod Almadżikiem. Spostrzegli też odrazu to, co odtąd widzieć mieli zawsze, ile razy przyszło im przejeżdżać przez wsi, osady, czy miasteczka, położone nad granicą. Wydało się jadącym, że domy wiesniaków nawiedził jakiś straszliwy cyklon. Okna i drzwi powyrywane z ramami, gęste ślady ognia, wokół tych smutnych resztek siedzib ludzkich, widniały trupy kobiet i dzieci, zmasakrowane, leżące w kałużach krwi.
Także wzdłuż drogi leżały teraz coraz częściej zwłoki ludzkie, tak, że konie jeźdźców rzucały się ze strachu.
Wszystkie te trupy świeże, były to zwłoki chłopów bułgarskich, co poznać było łatwo po stroju. Jedni pokryli się w domach, czekając przyjścia, zapowiedzianego niezawodnie, wojsk bułgarskich, od strony północnej. Inni włościanie wybiegli na powitanie nadciągającej armii. Ale jednych i drugich doścignięto w innej wsi, lub najbliższej okolicy i wymordowano. Dotychczasowi panowie tego terytoryum, zmuszeni usuwać się przed najeźdźcami, oczyszczali pole mieczem i wygładzali przedstawicieli wrogiej rasy.
Chociaż żaden z jadących nie miał złudzeń odnośnie do wojny i wyobrażał sobie do czego jest zdolny człowiek w takim czasie, jednak przy wjeździe do wsi z ust wszystkich wyrwał się jeden okrzyk grozy, na widok zwłok pozbawionych głów, rozprutych brzuchów i krwawych ochłapów porozrzucanych po ziemi.
— To okropne! — biadał Candeur, kryjąc się za Rouletabilla.
Rouletabille milczał, nie był zaskoczony wcale tym widokiem. Widział może straszniejsze obrazy czasu podróży swej po Marokku i Kaukazie, zwłaszcza w Baku i Bolakani podczas walk Tatarów z Armeńczykami.
Nagle przebiegł go prąd elektryczny. Oto tam w dali na skręcie uliczki wiejskiej ujrzał postać kobiecą na koniu. Iwana! Tak to ona. Nie ulegało żadnej wątpliwości. Ale czyż dostrzegła jadących? Niewiadomo, dość, że nagle rzuciła swego konia w szalony galop, przesadziła kilka wielkich kup ciał ludzkich, wydała dziki okrzyk i wymachując ponad głową wielkiem jakiemś szabliskiem sypiącem wokół skry, znikła jak widmo w drugiej uliczce wiodącej ku meczetowi, którego wysokie minarety osnute płomykami ognia widać było zdaleka.
Rouletabille pocisnął swego konia ostrogami nagląc do wysiłku największego, mimo, że wierzchowiec od niejakiego już czasu okazywał silne znużenie. Chciał go zmusić do galopu, ale zmęczone zwierzę potknęło się o stos trupów i zwaliło się na ziemię. Reporter stoczył się w trawę, a za nim runęli również jego towarzysze, gdyż konie ich wpadły na wierzchowca Rouletabille. Candaur, Włodzimierz i Tondor legli na ziemi i podnieśli się trochę potłuczeni.
Ale Rouletabille nie czekał na nich. Zaczął biedz co sił w nogach w kierunku, w którym znikła Iwana. Towarzysze pospieszyli za nim kulejąc i postękując.
Zabrzmiały strzały, a od strony gdzie leżał plac targowy wioszczyny rozległa się wrzawa. Już mieli dotrzeć do owego placu, gdy nagle zjawiła się niespodziewanie Iwana. Biegła pieszo ku nim. Jej wierzchowiec spieniony leżał o kilka kroków na ziemi. Nogi biednego zwierzęcia poruszały się w powietrzu spazmatycznymi ruchami konania. Dostał kulę w brzuch.
Wrzawa bitewna nie ustawała, grzechotały wokół strzały karabinowe, a kule zaczęły teraz na dobre świstać koło ich uszu.
Iwana znajdywała sie w stanie niezmiernego podniecenia.
Podniosła w górę obie ręce i ruchem tym wstrzymała wszystkich w miejscu.
— Tam biją się na dobre. Turcy są jeszcze we wsi. Ani kroku dalej. Nie uszedłby nikt z nas wszystkich.
— A Gawłow? — spytał Rouletabille.
— Połączył się z Turkami! — odparła głosem ponurym. Pędziłam w jego tropy i chwila jeszcze, a byłabym go dopadła...
— A więc Gawłow uciekł? — spytał tuż obok znany głos.
Wszyscy się odwrócili. Atanazy Kietew znalazł się właśnie przy towarzystwie w chwili gdy Iwana domawiała słów ostatnich.
Kietew zaklął, udając, że klnie swego konia okrytego pianą, stojącego obok na drzących nogach. Potem spojrzał z pogardą po dziennikarzach.
Iwana zabrała głos:
— Padliśmy ofiarą zdrady katerdżibaszy (przodownika mulników). On to dostarczył Gawłowowi liny, po której spuścił się z bastyonu na dół. Gdyśmy tylko odkryli ucieczkę Gawłowa, podążyliśmy jego śladem, nie czekając nawet na pana, Atanazy Kietewie. Nie czekaliśmy, mimo pragnienia ujrzenia pana, podziękowania ci i złożenia gratulacyi.
Iwana przemawiała głosem słodkim, przychlebnym, dziwnie odbijającym od tonu, jakim się dopiero odezwała.
— A więc, odwet! — rzekł Atanazy, który patrząc na Iwanę, poczerwieniał, jak wiśnia.
— Trzeba zaczynać na nowo! — wykrzyknęła niemal wesoło, wyzywająco.
— Żal pani pewnie, że nie ucięłaś mu głowy w chwili, gdym go przyniósł? spytał przytłumionym głosem Kietew i spojrzał dziwnie przenikliwie na Iwanę.
— Naturalnie... mój drogi!
Wykrzyknąwszy to głośno, odwróciła się do niego plecami i zajęła się niezwłocznie czem innem. Kietewa nurtowała widocznie złość, której nie mógł opanować. Rouletabille patrzył na oboje i słuchał, ale nie rozumiał dobrze o co idzie. Czuł tylko, że są tutaj niedomówienia, w których właśnie kryje się cała tajemnica. Sam zresztą trząsł się od pasyi wobec niesłychanego cynizmu Iwany, spojrzał na Kietewa; wejrzenia ich się skrzyżowały. Czy się zrozumieli wzajem, niewiadomo! Atanazy rzekł:
— Dostaniemy w ręce Gawłowa!
— Oczywiście! — potwierdził Rouletabille. I postaramy się, aby nam już poraz drugi nie uszedł.
Iwana zadrżała na całem ciele. Ale powiedziała głosem, który niedwuznacznie świadczył, że sili się na spokój.
— Cóż mamy teraz robić?
— Udacie się państwo ze mną. Taki jest rozkaz generała, komendanta dywizyi. Nie może dopuścić, by go ktoś poprzedzał. Obawia się, że byle nieostrożność a nieprzyjaciel dostrzeże nasze ruchy. Wziąłem za was odpowiedzialność. Pójdziecie, gdzie was zaprowadzę, to jest tam, gdzie mi generał kazał zaprowadzić.
— Drogi Atanazy! — zawołała Iwana. — Pójdę z tobą na koniec świata!
Rouletabille zbladł. Ale Iwana nie spostrzegła tego wcale. Nie zwracała nań zgoła uwagi.
— Gdzież mamy się udać? — spytał reporter, lodowatym tonem.
— Zrobimy małą wycieczkę, proszę panów, — odparł Atanazy — udamy się tam...
Wskazał pasmo gór, w kierunku wschodnim.
— Potem zejdziemy przełęczą, wygodnie na stronę południową, nie narażając się na spotkanie z armią.
— O, tego jestem pewny! — rzekł Rouletabille. — Nie zobaczymy napewne ani jednego żołnierza!
— Cóż panu na tem zależy? Daję zresztą słowo honoru, że wyprowadzę panów na pole bitwy w chwili najbardziej interesującej.
— Wybornie! — krzyknął Włodzimierz.
— Wolałbym nie być wyprowadzonym wcale, o ile będzie tam niebezpiecznie... — zauważył melancholijnie Candeur.
Rouletabille odparł:
— Trudno. Musimy się zastosować do pańskiej woli. Jesteśmy w tej chwili jeńcami, czy czemś w tym rodzaju, prawda?
Dostrzegł w pewnej odległości za Atanazym niewielki oddział konnicy, pod wodzą podoficera.
— Jesteście moimi przyjaciółmi! — rzekł Atanazy spokojnie. Uczyniłem, co trzeba, abyście odzyskali z powrotem swe namioty, muły i inne bagaże, pozostawione w Karakule. Widziałem je tam w przejeździe. Pozatem potrzeba wam świeżych koni.
— Pan nie zapomina o niczem... — zauważył ironicznie Rouletabille.
— Pyszny z pana człowiek! — entuzjazmował się Włodzimierz.
Wrócili w kierunku, skąd przybyli i około zmierzchu znaleźli się na przełęczy. Zanim zaczęli spuszczać się w dolinę, mieli sposobność widzieć przemarsz armii bułgarskiej, a nawet słyszeć ją, gdyż żołnierze śpiewali, maszerując.
Piękny był to dzień 21. października, 1913. Armia bułgarska wkroczyła 20 kilometrów w głąb kraju nieprzyjacielskiego, i to w miejscu, które znanem było tylko pasterzom trzód i mulnikom. Szły kolumny piątej dywizyi, nie czując wcale zmęczenia, mimo przebycia gór, uchodzących za nieprzekraczalne, szły bez odpoczynku, godzinnego bodaj, ku polom bitew Estri-Polos, Pitra, Kara-Kof, ku słynnym stepom, po których nastąpić miał grom: wzięcie Kirkilissy. I oto, rzecz dziwna i niezapomniana! Mimo, że działo się to przecież współcześnie, w wieku kolei żelaznych, telefonów, telegrafu bez drutu, nikt nie przypuszczał, by armia posuwała się tą drogą. Ogólnie mniemano, że znajduje się daleko na wschodzie, nad Maricą. Wojska szły, jak fala, a nad kolumnami płynęła pieśń narodowa, o tej rzece słynnej Maricy, gdzie od wieków mieszała się krew Bułgarów i Osmanlisów.
Ale piękna ta wizya znikła niebawem z przed oczu podróżnych, którzy posuwać się musieli w ślad za Atanazym, w krainę górską, dziką, najeżoną skałami, poćwiartowaną przepaściami, przypominającą na ogół krajobraz alpejski, ale owianą dziwną melancholią smutku. Atanazy i reporterzy, opowiedzieli sobie w krótkich słowach swe przejścia dni ostatnich. Zarówno Kietew, jak i Rouletabille, myśleli o Gawłowie.
W dogodnym miejscu rozbito namioty i zabrano się ochoczo do prowiantów, przywiezionych przez Atanazego. Po jedzeniu, Iwana, pożegnawszy towarzystwo, krótkiem i oschłem: dobranoc, udała się do swego namiotu, a Rouletabille zabrał się do dyktowania Candeurowi artykułu do „Epoki“. Trwało to dość długo. Po skończeniu, Candeur wsunął artykuł w kopertę i napisał na niej datę i tytuł. Następnie, koperta umieszczona została w teczce z czerwonej skóry, mieszczącej już kilka innych prac Rouletabilla. Candeur nie rozstawał się z tą teczką ani na chwilę i chował w nią wszystko, od czasu, gdy opuścili Sofię i wstąpili na teren Istrandża Dagu.
Gdy Candeur schował teczkę, Włodzimierz zawołał:
— Już widzę, w jaką pasyę wpadnie Marko Wołoch, gdy nasz dziennik ogłosi szereg korespondencyi Rouletabilla. Jestem pewny, że się biedaczysko rozchoruje.
Marko Wołoch, był to dziennikarz przygodny, bez kwalifikacyj, jeden z wielu, jacy wynurzają się z mętów społecznych, w chwilach wielkich wydarzeń światowych. Zawodowcy pogardzali nim i słusznie, miał on bowiem już rozliczne zajęcia i zawody, a w żadnem nie objawił nawet średnich zdolności. Jednak zarozumiałości mu nie brakowało i uważał się za człowieka, któremu czasu tej wojny przypadło odegrać nader ważną rolę. Piastował narazie zastępczo — aż do przybycia rzeczywistego sprawozdawcy „Nouvelle Presse“, funkcye reportera tego pisma, posiadającego rzeczywiście bardzo szerokie koła czytelników i to go napełniało dumą niesłychaną. Wymienione pismo było rywalem „Epoki“, pisma, dla którego pracował Rouletabille, toteż, redakcya, znając zdolności Rouletabilla, przykazała Markowi Wołochowi, by się nie dał zdystansować i trzymał się ostro. Marko puszczał tedy sensacyjne telegramy, czyste kaczki dziennikarskie, od których trzęsły się giełdy całego świata. Marko był zmorą Włodzimierza, który go nienawidził i obwiniał wprost o brak wszelkich zasad moralnych.
— Dajże nam spokój z twoim Markiem! — oburzył się Candeur. — Myślisz o nim nawet przez sen. I cóż nam on może zrobić złego?
— Któż to może wiedzieć! — rzekł Włodzimierz uroczystym głosem. — To pewne, że nas śledzi. Zaręczam ci, że wieczór, poprzedzający dzień naszego wyjazdu na terytoryum Gawłowa, gdyśmy koczowali w namiotach, widziałem postać podejrzaną, wymykającą się z namiotu Candeura. Za chwilę Candeur zaczął desperować, że skradziono mu teczkę z artykułami. Dałbym sobie uciąć rękę, że była to sprawka Marka.
— Owa tajemnicza postać istniała jednak w twojej tylko wyobraźni! — odparł Candeur tonem pogardliwym. — Teczka, której szukałem w walizie, znalazła się w namiocie, obok posłania, gdzie ją prawdopodobnie sam położyłem przed zaśnięciem.
— A są wewnątrz artykuły moje? — spytał trochę niespokojnie Rouletabille, który się przysłuchiwał w milczeniu rozmowie.
— Oczywiście... oczywiście... — odparł Candeur. — Wszystkie artykuły są w teczce.
— Uspokój się tedy Włodzimierzu! — powiedział Rouletabille. — Uspokój się i nie sądź, że każdy Wołoch musi być drabem.
— O, panie! — zaręczał Włodzimierz. — Nie znasz pan Marka. Jest on zdolny do wszystkiego. Nie zdziwi mnie żadne jego łajdactwo. Jest on w stanie sprzedać własnych rodziców za byle co, miał pozatem brzydkie sprawki z kobietami. Zaręczam panu, że ten człowiek nie posiada śladu zasad moralnych!
— Już dość tego!! — zakomenderował nagle Rouletabille. — Wszyscy spać... natychmiast spać! Ja obejmuję straż.
Stanął na warcie. Cisza wnet zapadła wokół, pustka go otoczyła i ciemność. Tylko gdzieś w dali wybuchały czasem, jakby snopy płomieni, otoczone dymem i zapadały natychmiast z powrotem. Wsparty na lufie karabinu, Rouletabille, spoglądał na biel płótna namiotu, pod którym spoczywała Iwana. Czy spała? Czy śniła? A jeśli i śniła... o kim? Było to tajemnicą zupełną. Rouletabille nie umiał rozwiązać tej zagadki.
- ↑ Opowiedziane one zostały w powieści „Czarny Zamek“, stanowiącej część pierwszą. „Czarny Zamek“ wyszedł nakładem tejsamej księgarni, co tom niniejszy.