Dziwne przygody miłosne Rouletabilla/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziwne przygody miłosne Rouletabilla |
Wydawca | G. Seyfarth (Józef Georgeon) |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia W. A. Szyjkowskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les étranges noces de Rouletabille |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozpacz Iwany wzrastała z każdą chwilą i osiągnęła, zda się, swój punkt szczytowy, w dniu, kiedy cztery kolumny trzeciej armii bułgarskiej, stanęły frontem na przestrzeni Kirkilissy-Demirkapu-Schiolu i zaatakowały wojska otomańskie z zapadnięciem nocy.
Podróżnicy nasi znajdywali się na skrajnem lewem skrzydle i mieli sposobność widzieć dnia tego kilka mniejszych utarczek. Posuwali się wraz z armią, tak, że wieczorem znaleźli się pod skałami Demirkapu. Te skały i wogóle górzystość terenu, sprzyjały bardzo Turkom, tak, że wieczorem nie mógł być jeszcze przez Bułgarów osiągnięty żaden sukces decydujący.
Noc właśnie zapadła. Ukryte za skałami, wymieniały strony wojujące strzały. Grzmiały armaty, grzechotały salwy karabinowe.
Natrafiwszy na jakiś wąwóz, Rouletabille dostał się bezpiecznie z towarzyszami w pobliże miejscowości Akmadża, gdzie generał wyznaczył mu spotkanie, celem wysłania korespondencyi. Ale Akmadża znajdywała się jeszcze w tureckiem ręku i szło o to, by stamtąd wyprzeć nieprzyjaciela. Sztab bułgarski postanowił atak nocny, który miał uprzedzić atak turecki, a który mógł, w razie powodzenia, posunąć front, aż pod same forty Kirkilissy. Dwu batalionom piątej dywizyi, polecono rozpocząć ten atak ze skalistej Kara Kaja, na prawo, od Akmadży. Udało im się to nadspodziewanie łatwo, a wówczas rzucono do ataku czwartą kolumnę. Reporterzy właśnie kończyli posiłek, wypróżnili kilka puszek konserw, ofiarowanych im przez Sawowa, gdy tuż, obok nich, przebiegły, idące w bój, bataliony pierwszej brygady, piątej dywizyi.
Iwana zerwała się biedz razem z żołnierzami. Popołudniu już uzbroiła się w karabin, wyjęty z rąk zmarłego, przepasała się ładownicą i oświadczyła, że przy pierwszej sposobności, weźmie udział w walce. Rouletabille zwrócił jej uwagę, że, jako siostra Czerwonego Krzyża, walczyć nie może. Usłyszawszy to, odrzuciła odznaki samarytańskie. Dotąd, chociaż nie kryła się przed kulami tureckiemi, nie walczyła jeszcze bezpośrednio. Rouletabille zrozumiał, że powstrzymać się nie da.
Wybiegła bez słowa na siekący gwałtownie deszcz. Rouletabille wstał także, Candeur położył mu rękę na ramieniu.
— Co chcesz czynić? — spytał.
— Nie dozwolić, by ta szalona dziewczyna poniosła śmierć! — odparł.
— Ostrzegam cię, że zginiesz sam. Zginiesz napewne! — nalegał Candeur.
— Może i zginę! — odkrzyknął.
— To twoja rzecz, — powiedział Candeur ponuro, ale wiedz, że będziesz sprawcą także i mojej śmierci. Ja idę także!
I ja także! — powiedział Włodzimierz. — Nie opuszczę Candeura.
Candeur i Włodzimierz! — rozkazał Rouletabille. — Zostaniecie mi tutaj, aż do końca bitwy. Potem udacie się do biura pocztowego w Akmadży. Ja tam będą czekał!
— Nie będziesz czekał!...
— W każdym razie masz tekę. Oddasz ją generałowi i powiesz, że było moją ostatnią prośbą, by wysłał artykuły w drodze zupełnie pewnej do Paryża. Tak chcę! Rozumiecie?!... Aha! Poprosisz jeszcze generała, by ci pozwolił wysłać krótką depeszę o bitwie, do „Epoki“. Powiesz mu, że tę drobnostkę winien dla mnie uczynić sztab bułgarski.
— Rouletabille! jęknął Candeur. — Widzę dobrze, o co ci idzie! Ty chcesz zginąć! — Oszalałeś!... Niemam najmniejszej ochoty umierać. Zostańcie! Przyrzekam wam, że będę ostrożny. Do widzenia Candeur, do widzenia Włodzimierzu!
Zdaleka pożegnał ich skinieniem, nie podając ręki. Bał się wzruszenia, bo chwila była rzeczywiście groźna. Wybiegł śladem Iwany.
— Przeklęta baba! — warknął Candeur. — Nie pozwoli nawet zjeść człowiekowi! Ale go wzięła! Życzę jej, aby padła od pierwszej kuli.
— Zobaczysz, że wyjdzie cało, dyablica, a kopyta wyciągnie Rouletabille. Tak bywa zawsze!
— Stul gębę, idyoto! — wrzasnął Candeur — Skończ jeść i chodźmy. Nie możemy go przecież zostawić samego.
— Gdy się znaleźli na dworze, ujrzeli zaraz Rouletabilla i Iwanę, stojących za skałą; oświetlały ich raz poraz strzały armatnie. Nie mogli iść dalej, wstrzymani naporem szeregów.
Iwana okręciła głowę welonem, który powiewał z wiatrem, jak sztandar.
Nagle rozległ się krzyk Rouletabilla.
Przybiegli do niego.
— Czyś ranny? — spytał Candeur.
— Nie... Ale Iwana... gdzieś znikła.
Zaczął wołać, ale głos jego utonął w grzechocie karabinów maszynowych.
Iwana dała nagle nura w tę falę ludzką, płynącą ku śmierci i fala ta poniosła ją z sobą, gdzieś daleko, aż na sam front bojowy, skąd dobiegały wrzaski:
— Na noże, na noże!
Turcy bronili się zażarcie.
Z natury niedostępne skały obwarowali jeszcze, otoczyli przejścia siecią drutów, otoczyli wilczymi dołami. Z tyłu artylerya turecka odpowiadała dzielnie bułgarskiej. Wszystko skąpane było w jakiemś piekielnem świetle. Zgiełk i tumult szatański ogłuszał. Kotłowało w dali, jakby orkan się rozszalał straszny. Z góry sypały się kule pekających szrapneli, oderwane strzałami kawałki skał, latały w powietrzu, raniąc tylne szeregi. Ale nic oprzeć się nie mogło prącej naprzód ludzkiej fali.
Rouletabille nie wiedział, w jaki sposób znalazł się nagle tuż, obok Iwany, w samym zgiełku bitwy. Iwana miała bagnet na lufie karabinu.
Jak się stało, że oboje byli nietknięci wśród tego deszczu ołowiu i żelaza?..
Koncentryczny ogień turecki siał zniszczenie. Pociski padały w sam środek kolumn atakujących. Nagle, tuż, obok nich, padł oficer, granat rozszarpał go w kawałki, a członki zabitego rozleciały się na wszystkie strony, obryzgując ich krwią. Podbiegł zastępca i padł za kilka sekund. Turcy byli wstrzelani znakomicie.
Ale fala szła dalej.
— Naprzód! Marsz! Do ataku! — brzmiała komenda.
Iwana szalała:
— Na noże, na noże! — krzyk nieludzki wyrywał się z jej piersi.
Atakujący, nie bacząc już na porządek, parli przed siebie. Szli, depcząc po trupach, nie zważając na ginących towarzyszów.
Nieprzyjaciel nie wytrzymał. Rozpoczęła się ucieczka. Łamały się zastępy obrońców, rzucały się w tył całe oddziały, pozostawiając wszystko zwycięzcom, rannych, zabitych, amunicyę, armaty i zapasy.
Niepodobieństwem było zresztą sprostać temu zalewowi, który szedł w dół, z wyżyn Istrandża Dagu.
Rouletabille nie spuszczał z oczu Iwany.
Nagle spostrzegł, że pada. Podbiegł, otoczył ją ramieniem. Oblana była krwią, nie wiadomo jednak, czy to była krew z jej rany, czy krew tych, których kłuła swym strasznym bagnetem.
Mówił do niej. Nie odpowiadała.
Wyrywała się, chciała, by ją puścił.
— Chcesz więc zginąć?... — spytał rozpacznie.
— Tak... tak!... Puść mnie! — krzyknęła.
Wydarła mu się z rąk i rzuciła się nanowo w zamęt bitwy, a Rouletabille odwrócił głowę, by już nie patrzeć na tę furyę i na tę rozpacz dziką, dziewczyny.
Tej nocy wziętą została Akmadża i Karakai.Gdy zwycięzkie wojska legły na krótki spoczynek, oczekując dnia, Rouletabille miał wiele trudu, zanim zdołał powstrzymać Iwanę, by nie szła przez linię frontu tam, gdzie czuwały placówki nieprzyjacielskie.
Chciała dalej walczyć, szukać śmierci, która przed nią uciekała.
Ranna była w prawe ramię i utraciła dużo krwi. Broniła się przed opatrunkiem i trzeba było przemocą nałożyć jej opaskę. Nakoniec wyczerpana, padła w rów strzelecki i zasnęła.
Rouletabille czuwał nad nią, aż do świtu.