Naraz mi jasność zniknęła dzienna —
I świat zalała ciemność bezdenna.
Czułem, że serce boleść mi zrywa…
Poczem nastała cisza straszliwa:
Z całego życia przebrzmiałej wrzawy
Zostały tylko mgliste wspomnienia, —
Jakiś bój straszny, upadek krwawy,
Wyrok zagłady i potępienia,
Nędza bez granic, byt bez przyszłości,
I całe morze, morze — nicości…

W wnętrznościach ziemi, w prochu i pyle,
Leżałem martwy w swojej mogile, —
Z wystygłą piersią, z wystygłą twarzą,
Pod ciemnych duchów leżałem strażą;
Lecz chociaż wszystko padło w rozstroju,
W niemocy ducha, w martwości ciała,
Jednak nie miałem w grobie spokoju,
I myśl paląca wszystko przetrwała —
I po przebytej męce konania
Zostało jeszcze poczucie trwania.


Czułem na ustach życia gorycze
I wszystkie smutki śpiewne, słowicze.
Marzenia, w przepaść strącone ciemną,
Ulatywały jeszcze nade mną;
A pod tych marzeń mglistą zasłoną,
Pod tym oddźwiękiem przebrzmiałych godzin,
Tysiącem uczuć drżało mi łono,
Tysiącem wskrzeszeń, czy też narodzin, —
Życie się lało w nowe koryto,
Rzucając dawną formę przeżytą.

Czułem jak piersi moje rozsadza
Razem niszcząca i twórcza władza,
Jak nieśmiertelna Boska potęga
W ruch nieskończony znowu mnie wprzęga,
Jak mnie roztapia w światów ogromie,
Jak mi dla ducha drogę toruje…
I widzę siebie w każdym atomie,
I wszędzie myśl mą dawną znajduję;
A jedną cząstką ponad grobami
Wybiegam na świat kwiatów oczami.

I zamieniony w dzwonki błękitne
Na własnem zgliszczu stoję i kwitnę…
Znowu się patrzę na jutrznię złotą,
Znowu się do niej zwracam z tęsknotą;
A noc wiosenna perłowe łezki

Rzuca na kwiatów senne kielichy...
I znowu kończę sen mój niebieski,
Taki spokojny i taki cichy..
A kiedy wietrzyk potrąci kwiecie,
Pieśń idealna płynie po świecie.

Płynie daleko — wietrzyk ją niesie
Po złotem polu, zielonym lesie,
Po naszych górach, po naszych wodach,
Po naszych cichych wiejskich zagrodach —
Miesza się z szmerem jasnego zdroju,
Z szumem topoli, z śpiewem słowika,
I nadpowietrznym hymnem spokoju,
Harmonią ciszy serca przenika;
I błogosławi ojczyste pole,
I błogosławi ludzką niedolę.

Czasami także niebieskie kwiecie
Zwabi do siebie samotne dziecię...
I siada dumać pacholę młode,
Patrząc na kwiatków dziwną urodę;
I nie wie nawet jakim sposobem,
Zrywając dzwonków kłosy powiewne,
Wyrasta myślą nad smutnym grobem
I w sercu dźwięki znajduje śpiewne;
Lecz czuje tylko, że się w niem budzi
Pragnienie niebios, miłość dla ludzi.


Więc czegoś patrzy i czegoś czeka,
Niby coś widzi w cieniu zdaleka…
W gasnącej zorzy i w barwach kwiatów
Zgaduje piękność umarłych światów;
I nim się ocknie z zadumy sennej —
Wykwita przed niem na tle błękitu
Anielska postać w szacie promiennej,
Płynąca ogniem nowego świtu,
I tajemnice grobów odsłania —
Królowa śmierci i zmartwychwstania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Asnyk.