[106]ELEGIA
Napisana z okoliczności sprowadzenia zwłok s. p. Doroty Xiężnej Sanguszkowej z Rzymu do Sławuty.
Już noc swoje obszerne rostoczyła cienie,
Jaka spokojność! jakie głębokie milczenie!
Słowik nie spiewa — listek którym wiatr kołysze,
Spoczywającej ziemi czasem przerwie cisze,
Xiężycu! świecisz blaskiem niepewnych promieni,
Tak jak gdybyś się błąkał po niebios przestrzeni;
Ach! rozsyp twoje światła milczące i czyste,
Między te smutne jodły i brzozy cieniste.
[107]
Tu pod niemi młodości spoczywają szczątki!
Ona świetne Cezarów zwiedzając pamiątki,
Przebiegłszy swą nieśmiałą myślą przeszłe wieki,
Gdy sledzi jako czasu niewstrzymanej rzeki,
Sama wielkość staje się ofiarą i plonem,
Skon swój z starego świata połączyła skonem.
Rzymie! czyliż się równo twój Gienijusz sroży,
Na blaski bohaterstwa i na wdzięki róży?
Zawszeż twa ziemia będzie niedolą wsławiona?
Tam potęga skonała, i tam piękność kona!
Uprzedzona westchnieniem i łzami naszemi,
Powróciłaś nakoniec do ojczystej ziemi.
Powróciłaś do lubych Rodziców i braci,
Ale na jakim wozie! i w jakiej postaci!
[108]
Gdzie twe oczy co w duszach płomienie nieciły?
Gdzie usmiech niewinności? gdzie młodość? gdzie siły?
Gdzie głos budzący tkliwość? gdzie twa ręka biała?
Co nędzarza karmiła i łzy ocierała?
Gdzie twe serce którego podwojone bicia,
Miały stanowić roskosz towarzysza życia?
Powiedz Ty! obeznana z śmierci tajemnicą,
Czy ma tu człek roskosze co serce nasycą.
Ten który od kolebki do grobu się mami,
Znikomej szczęśliwości błędnemi cieniami;
Co jeśli się ogromem Boga nie przeniknie,
Nie roskosz, lecz złudzenie błyśnie mu i zniknie.
O wy niebaczni! jesli jeszcze macie śmiałość,
Wierzyć w słodycze życia i w młodości trwałość,
Z owym obrazem jaki w waszą pamięć wryła,
Spuśćie się w dół okropny i patrzcie... czem była,
[109]
Czem jest!.. tem pączek róży i tem wieszcza pienie,
Tem wielkie dzieła człeka — tem będzie Stworzenie.
Jak myśl obarczonego ciosy śmiertelnika,
S chwil płynących w przeszłość się szczęśliwą wymyka;
Tak ty pomna żeś wzięła swój początek w niebie,
Spiesznie świat opuściłaś mieć niegodny ciebie.
Jeśliby na nim cnoty większy blask rzuciły,
Natenczas cieniu drogi! wystąp z swej mogiły,
I w czarownem słowika daj się poznać pieniu,
W woni białej lilii, lub w wiosennem tchnieniu,
Albo się ukaż w kształcie jakiej gwiazdy jasnej,
Ach! nic-Tyś już aniołem przyjdź więc w szacie własnej.
Teraz z łona wieczności, gdy się duch twój wstrzyma,
Nad ziemią co cię miała, i co już cię nie ma;
[110]
Ujrzysz że żyjesz w sercach! że w ciężkiej boleści,
Przyjaźń i miłość twoim obrazem się pieści.
Codzień żal tkliwym duszom łez zdroje wyciska,
Gdy zachodzące słońce na twym grobie błyska;
Przypomina im promień jego ostateczny,
Iż tak jako on czysta w kraj się wzniosłaś wieczny.
Tu kwiat zawsze najświeższy gdzie twój popiół gości,
Stąd westchnienie wzlatuje do nieśmiertelności.
Jakich to dwoje ludzi w milczeniu łzy roni?
Nic w twarzach żyjącego nie ma? Ach! to Oni
To Rodzice — Tak w ten grób wlepiony wzrok mają,
Iż zda się że z nim jednę istotę składają.
Nieszczęsliwi! swej córki znaleść nie możecie,
Choć ją wszędzie widzicie i wszędzie czujecie,
[111]
Widzicie ją śmiertelnym osłonioną cieniem,
Jak szuka was ostatniem zemdlonem wejrzeniem.
Wdzięki waszego życia w jednej znikły chwili,
Nie wpadłszy jeszcze w wieczność, ziemięście stracili.
Żalu nieopłakany! oboleści sroga!
Lecz pomnijcie że Ona wróciła do Boga,
I ożyjcie tą myślą, wy! wieczności dzieci,
Ze grobóm nieśmiertelna, jutrzenka zaświeci.