Poezye Konstantego Piotrowskiego/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Konstanty Piotrowski
William Shakespeare
Joseph Addison
George Gordon Byron
Thomas Campbell
Iwan Kozłow
Francesco Petrarca
Alexander Pope
William Wordsworth
Tytuł Poezye Konstantego Piotrowskiego
Data wyd. 1836
Druk Drukarnia XX. Karmelitów
Miejsce wyd. Berdyczów
Tłumacz Konstanty Piotrowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

POEZYE
Konstantego
PIOTROWSKIEGO.
☼☼☼☼☼☼☼☼☼☼
1836.


☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼


Печататъ позволяется съ темъ, чтобы по напечатанїи, представлены былли три Экземпляра въ Цензурный Комитетъ. С. Петербургъ. 19. Іюня 1835 года.

Цензоръ П. Гаевскій


☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼ ☼




JULIA POTOCKA
POWIEŚĆ.

Osnowę tej powieści wyjąłem — z opisów wojen Kozackich Rabina Zasławskiego współczesnego tych dziejów świadka i historyka, tłómaczonych z Hebrajskiego przez Pana Sterna i umieszczonych w pamiętnikach Warszawskich. Mówi on iż w mieście Niemirowie zdarzenie niżej opisane miało miejsce. Wiadomo także z historyi iż Jerzy Chmielnicki syn Bohdana został mnichem. Pozwoliłem sobie te dwa wypadki połączyć. Nadałem Pannie nazwisko Potockiej; familii znakomitej przez kilka wieków z historyą stale złączonej w tamtych stronach zamieszkałej. — Daleki jestem od pochwalenia samobójstwa, tak niezgodnego z zasadami Świętej naszej Religii — i opiewam go tylko jak czyn historyczny.

separator poziomy
separator poziomy
JULIA POTOCKA
separator poziomy
POWIEŚĆ
I.

Już na połsferzu świata cicha noc milczała,
Na wałach Niemirowa, ustaje huk działa.
Zwyciężyli Kozaki. — W wściekłej zajadłości,
Noc tę straszną zrobili ohydą ludzkości.
Wyżebrać niezdołają życia starce, dziatki,
O zgrozo! ciągną ludzi jak bydło na jatki,
Zalała w nich ognistych napojów obfitość,
Święte miejsca! gdzie mieszka sumienie i litość.

Jedni s ciągnących jeszcze dech wnętrzności snują,
Drudzy na głazach, gardła żyjących piłują.
Silną prawicą w górę wyrzucone dziecie,
Pod gwiazdami niewinne wyzionęło życie.
Lub ugodzona gruzem ułamanej skały,
Pełne słodyczy dusze w kolebkach wylały.
Wszędzie w miescie płynęły krwi zdroje obfite,
Nie mogły brać jej, ziemi wnętrzności już syte,
Z licznych ulic te straszne połączone scieki,
Jako nowe strumienie leciały do rzeki.
Nieszczęśliwych bez broni, i wojska pomocy,
Nie ocaliła ufność w ociemnieniach nocy.
Uciekających góry ni sadzone gaje,
Zakryć nie mogą; wszystkich światła noc wydaje.
Gdy więcej krwi wylewać srodzy sił nie mieli,
Resztę dawszy więzieniom, strudzeni usnęli.

II.

Gdy zeszło słońce na plac trupami zaległy,
Psy zgłodniałe s przyległych okolic się zbiegły.
Nieostygłych ciał jeszcze, drgające kawały,
Z zażartą zajadłością s paszczęk sobie rwały.
Tych którzy wczoraj życiem i krasą jaśnieli,
Pies, ptak, i robak szczątki między siebie dzieli;
A okrutne kozactwo zbrodni ow plac krwawy,
Obrało miejscem godów, i głośnej zabawy.
Okażcie krzyknął jeden, czyj łuk lepiej strzela,
Natychmiast z więzień dano dzieci Izraela.
Patrząc wniebo w śmiertelnej ustrojeni bieli,
Drząc, wściekłym barbarzyńcóm jako cel stanęli.
Już do strón łuków, zgubne przykładali strzały,
Wtem w powietrzu hetmańskie sztandary powiały.

Gdy na te okrucieństwa Jerzy okiem rzucił,
Od strasznego widoku twarz swoję odwrócił.
„Nigdym rzekł wbojach waszej zemsty niewstrzymywał,
„Tylekroć z wamim we krwi nieprzyjacioł pływał,
„Pomnicie Źołte-wody[1] i ten dzień pomnicie,
„Gdy Potocki dzielności konia winien życie.
„Ale po walkach pastwić się nad niewinnemi,
„Jest okryć się ohydą w oczach całej ziemi.
„Dzieci mé! wbojach bądźcie jako lwy krwiożerce,
„A po zwycięstwach miejcie miłosierdzia serce“.
Na grozny wyraz wodza, na głos dobrze znany,
Posłuszna tłuszcza, strzały schowała w kołczany,
A Izraele na pół umarłe od trwogi,
Padły przed nim na ziemię, ze swojemi bogi[2].

III.

Już ziemia w uroczyste odziała się cienie,
Przyszła chwila wytchnienia — spoczęło Stworzenie.
Ucichły góry, pola, lasy; rzeczne wały,
Na miękkich brzegowiskach roskosznie drzymały;
Sen swój balsam na troski lał żyjących dzienne,
Sam tylko Jerzy łoże utłaczał bezsenne.
Tysiąc straż życia jego pilnuje dokoła,
Sen do udręczonego wduszy przyjść niezdoła.
Nie pomaga dóm pyszny, jedwabiem obity,
Jest jad, co tak żre serce, jak szatę mól skryty.
Wyszedł z swych progów. Ten sam był porządek świata,
W wielkiej bani taż lampa świeciła bogata.
Gwiazdy jak dyamenty lskniły się wbłękicie,
Toż łagodne powietrze trzymające życie.

Gdy ziemię co raz nową człek nęka pożogą,
Natura dobroczynna jednąż idzie drogą!
Kurzącej się krwi, jeszcze nie oschłe strumienie,
Domy jak puszcze, głuche wiodące milczenie,
Tyle morderstw! Jerzego duszę troską poi,
Nie drzał przed człekiem, spojrzeć na niebo się boi.
Niebo, ziemia, cokolwiek w łonie swojem kryje,
Silnie mówią do duszy jego że Bóg żyje.
Bóg co s każdej blizniego łzy każe zdać sprawę,
A tutaj popłynęły takie rzeki krwawe!.
Ktoż jest tylu klęsk sprawcą? z jakiej to przyczyny,
Wyszli zbrojne z swych domów rozległych pól Syny?.
Kto ich uzbrajał mieczem wśród spokojnej pracy?
Jerzy i Ojciec jego, a oba Polacy.
Hasłem swobody kryjąc własnej zemsty cele,
Utaiwszy ród — toczą krew, krzywd swych mściciele!

Ledwie dni kilkanaście oręża powodzeń,
Jleż łez popłynęło, i ile krwi wzbrodzeń!
„Gdzież rzekł morze tak wielkie? zdrój tak dobroczynny
Coby z rąk naszych zmyły, kroplę krwi niewinnej?
Lecz nie długo tém cnoty uczuciem żyć zdołał,
Wezbrała straszna zemsta, z wściekłością zawołał,
„Co? ja żałować będę wrogów mego domu!
„Sprawców naszych niedoli, boleści, i sromu!
„Niechaj z nieba pioruny, obłok po obłoku.
„Niech spada na mą głowę; nie cofnę już kroku.
„Chwieje się słaba wiatrem, kołysana trzcina,
„Chmielnicki nie mięknieje, karku nieugina“.
Nie jedną tylko troskę w łonie swojem kryje,
W najezdcy piersiach, serce roskochana bije,
Mury tutejsze kryją Julią ulubioną,
Możeż go ona kochać — będzież jego żoną?

W jakiejże dziś jej oczóm stawi się postaci?
Podaż smiało prawicę, zlaną krwią jey braci?
On zna jej dumę, jej wstręt do srogich mscicieli,
On kozak! grubą rękę dawać się osmieli?
I zgryzoty sumienia i serca zapały,
Jak silne wichry morzem tą duszą miotały.
„Serce miłości niezna najmniejszego skrycia,
„Pójdę rzekł i opowiem wszystkie tajnie życia,
„Gdy to wyznanie, wstrętu w jey sercu nie zmaże,
„Zwycięzca do ołtarzy slubnych iść jej każę“.

IV.

Czołu pooranemu cierpień tylu ciosy,
Słodkiemi były kilka kropel swiezej rosy;
Sercu gorejącemu miłości płomieniem,
Słodko było odetchnąć chłodném nocy tchnieniem,

Szedł Jerzy cichą ziemią — na życie uspione,
Wszędzie sen ponarzucał milczenia zasłonę.
We wszystkich domach gruba ciemność panowała,
W jednem tylko Julij oknie lampa tlała,
Ona tylko skonczyła modły swe gorące,
Jerzy drzący wydobył z siebie slowa drzące,
„Niekochałbym cię gdybym wszystko nie powiedział,
„Sądzisz Julio wielki między nami przedział,
„Pochodzisz z rodu który wysoko jest czczony,
„W świetnym tym stanie prawodawczym do korony,
„Którego tylko można osięgnąć nabycie,
„W bojach krwi swej przelewem, jam także wziął życie,
„Jestem Polskim szlachcicem. Kto wszystko utraci,
„Unika szczęsnych, szuka niedoli współbraci,
„Gdzie ziemia jak piastunka hojną piersią żywi,
„Rosili jarzmo potem, blizni nieszczęsliwi.

„Przybiegłem tam, w ich mowie wyrzekłem dwa słowa,
„Obrali mię swym wodzem, i wojna gotowa.
„Łatwości ich powstania zjasniać ci nie trzeba,
„Ciemni oni; lecz mogą wznosić wzrok do Nieba.
„Dawnych praw nie naruszam, mscicieli nie bronię,
„Bóg osądzi tę sprawę, na wieczności łonie.
„Nie pytaj się Julijo! jaki traf, sprowadził,
„Żem kochanego Króla i Ojczyznę zdradził.
„Rzuć okiem w serce moje tam ujrzysz żałości,
„Lecz coż stało się... losu wyrzucone kości.
„Kocham cię.. chcę twej ręki.. niech to nieprzestrasza
„Iż mój dóm i byt leżą na ostrzu pałasza,
„W pomyslności me wszystkie bogactwa posiędziesz,
„W przeciwnościach, tą piersią zasłonioną będziesz,
„Obciążonemu łupem swieżego pogromu,
„Będziesz gwiazdą wiodącą me kroki do domu.

— „Ocaliłeś mi życie, tyś Pan mego losu,
„Posłuszna woli twojej, czekam twego głosu,
„Chcesz wyznania miłości nieszczęsnej dziewicy,
„Nie badaj, ach! nie badaj, zostaw w tajemnicy,
„Wszak Ojczyzna ma jeszcze święte prawa do mnie,
„Lituj się nad mą bracią, i pamiętaj o mnie“.
To rzekłszy białą dłonią z słodkiem przymileniem,
Dotknęła jego ręki — tem lekkiem dotknieniem,
Uczuł wrażenie szczęścia, które powtorzyła,
Każda kropla krwi jego, każda jego żyła,
Umilkły swieże troski, zsklepiły się rany,
Rzeski jakby do życia nowego skąpany,
„Tak rzekł, pojutrze Xiężyc gdy ćmy zjasni szare,
„Ja mej gwiezdzie w Swiątyni zaprzysięgnę wiarę.
„Smierć jedna te zamiary zniszczyćby zdołała,
„Gdyby się świat zapalił, gdyby ziemia drzała,

„Dusza ma wprzedsiewzięciu dotrwa niewzruszoną,
„Tak Julijo pojutrze będziesz moją żoną“.—

V.

Ojciec Kajetan już lat sędziwych używa,
Z wyschłych lic broda jak snieg biała na pierś spływa,
Od onej chwili, kiedy z światem zrobił przedział,
Nie o domie i lubej rodzinie niewiedział;
Całym jego majątkiem, wszystkiemi skarbami,
Gruba suknia, krzyż z drzewa, i Xięga z modłami.
Codziennie s pierwszą wiosną na przyległej łące,
Z świętą myślą, wschodzące napotykał słońce;
Lub zgrubiałemi dłońmi wonne kwiaty zrywał,
Sok z nich tłoczył, i rany nędzarzóm oblewał.
Często w więzienia albo pod słomianą strzechę,
W imieniu Zbawiciela, niosł świętą pociechę;

Lub wszedłszy w kazalnicę w swej prostej odzieży,
Przypominał Królowi jako żyć należy,
Gdy bracia jego blizką burzą przestraszeni,
Wszyscy pędem ubiegli z klasztornych swych cieni,
On sam został — dla jednej swej owczarni duszy,
Gotów nędze wytrzymać i srogie katuszy.
Wciche jego mieszkanie, już wieść doleciała,
Że niezbędnym Julij serce ogniem pała.
Kocha i silnie kocha najezdcę swej ziemi,
Że w krótce z nim się złączy sluby wieczystemi,
Drogie są nader chwile — nie może ich ronić,
On jeden zna jej losy — musi je odsłonić.
Przy pięknym domie, co był Julij schronieniem,
Wznosił się ogród; wdzięczny owocem i cieniem.
Obok sosen wyniosłych, żeglarzóm przydatnych,
Rosły brzoskwinie pełne owoców szkarłatnych,

Tam lipa rozłożysta wonią kwiatów skromnych,
I wdziękiem pszczół muzyki, nęciła przytomnych.
Babilonka i brzoza po nad rzeczne zdroje,
Złączywszy swe gałęzie, mieszały łzy swoje.
Tam topola podróżna niezmierzonych lądów,
Tam stały wieczne dęby, swiadki Piasta rządów.
Te drzewa niebotyczne, starsze syny ziemi,
Nad drobnemi kwiatami, jak nad dziećmi swemi,
Rozłożyły gałęzi pawilon wspaniały;
Tak iż im żadne burze szkodzić niezdołały.
Tam jasniały wdziękami, róże krosnolice,
Niezapomnij, co zdradza dziewic tajemnice,
Obok tych co wylewa grunt Podola żyzny,
Wędrownice potomstwo odległej Ojczyzny,
Chcąc z nowymi Panami związki swe skojarzyć,
Nie przestały ich wonią i kwiatami darzyć.

Tam mirty i szczęsliwe rozmaryny stały,
Że drzeniem uroczystych przeznaczeń czekały.
Płynąca rzeka wonią drzew, kwiatów, karmiona,
Napawała je wdzięczna, z obszernego łona;
Julia chodząc sama, pod starych lip cieniem,
Orzezwiała się kwiatów balsamicznem tchnieniem.
Ojciec Kajetan, wierny w przedsiewzięciach stałych,
Co miał siły, natężał kroki nóg schorzałych.
Szedł spiesznie do ogrodu, a drzwiami małemi,
Poważny wchodząc starzec zginał się do ziemi.
W ulicy ocienionej lipami, i klony,
Znalazł Julją „niech Bóg rzekł będzie pochwalony.
„Pozdrawiam cię dziewico! wieść mię dolecieła,
„Że nie zgaszonym ogniem twoje serce pała,
„Kochasz, i silnie kochasz, najezdcę twej ziemi,
„Że się masz z nim połączyć sluby wieczystemi.

„Jesteś panią twych uczuć — nie mogę ich wzbronić,
„Lecz wielką tajemnicę muszę ci odsłonić;
„Słuchaj i zadrzyj — los twój nie jest ci swiadomem,
„(Temi słowy zatrwożył dziewicę jak gromem).
„Gdyś się rodziła matkę objęły
„Na głosy jej cierpienia, na jej płacz niewieści,
„Przyleciał lud, schodzą się kobiety okolne,
„Prosząc Boga, wszyscy łzy ronią mimowolne.
„Pierwsi lekarze, rady złożyli tajemne,
„Użyto wszystkich srodków, wszystkie nadaremne,
„Naprzód lekarze rzekli niemasz już sposobu
„Z dziecięciem we wnętrznościach musi iść do grobu,
„A wszyscy powtorzyli, nie masz już sposobu,
„Z dziecięciem we wnętrznościach, musi iść do grobu,
„Noc była — wszędzie cichość — jam w świątyni czuwał,
„Kaganiec słabe światło po ścianach posuwał,

„Wchodzi człek z bladém licem i smutném wejrzeniem,
„Będący raczej zmarłem, niż żywém stworzeniem,
„W twarzy przyniosł tę rospacz taki ból powiadam,
„Jaki okazał pierwszy człek nieszczęsny Adam,
„Gdy mu Anioł ogłosił Boga roskazanie,
„Aby natychmiast Rajskie opuścił mieszkanie.
„Przed obrazem Maryi, cudami licznemi,
„Szeroko rozsławionym, krzyżem legł na ziemi;
„I rzekł Ty panująca na niebiosów szczycie,
„Ratuj... Jeśli ocalisz, i matkę i dziecię,
„Niech to dziecie twą będzie własnością niewziętą,
„Niechaj w Klasztorze spiewa chwałę twoję świętą;
„To był twój Ojciec... Niebo słuchało przesięgi,
„Serafiny ją, w wieczne zapisały Xięgi,
„Gdy powrócił do domu na najpierwszym progu,
„Spotkał go krewny i rzekł „Składaj dzięki Bogu,

„Żona twoja już zdrowa i córkę powiła,
„Co mówisz? i łza szczęścia twarz jego zrosiła,
"Ale gdzież na tym świecie znajdziesz szczęście trwałe,
„Od tej chwili dwa lata, ubiegło nie całe,
„Gdy twa matka następne, oddająca dziecie,
„Pod mocą tychże bolów ukończyła życie,
,Ojciec twóy w ciężkim żalu mąż niepocieszony,
„Kazał mię przyzwać — pójdę mówił śladem żony,
„Widzę koło mnie śmierci rostoczone cienie,
„Umrę. Mojej Julij ty wiesz przeznaczenie,
„Lecz by to jej dzieciństwa szczęścia nie zabrało,
„Do czasu ukryj ojcze tajemnicą stałą.
„Kiedy dokonczy swego szesnastego lata,
„Oblecz w szaty zakonne, i oddziel od świata.
„Oto jest tajemnica którą wiedzą nieba,
„Znasz twą powinność. Uważ iż ją spełnić trzeba.

„Serce twoje uczuciem napojone drogiem,
„Możeż się wahać między człowiekiem i Bogiem?
„Młodaś — jeszcześ próżności życia niepoznała,
„Mnie się pytaj dziewico — ta ci broda biała,
„Powie jaka jest trwałość człowieka płomieni,
„Jaka czczość pociech co świat szczęśliwością mieni.
„Jeżeli głos mój skruchy, w twém sercu nie czyni,
„Chodź ze mną, ja ci groby otworzę świątyni,
„Tam ujrzysz stosy trumien dziewic, i mężatek,
„Które śmierć w ich młodości ścięła jak mdły kwiatek“
Na to dziewica z drzeniem wyrzekła te słowa,
„Dla mego Boga wszystkom poświęcić gotowa,
„Czuję w mej duszy silne miłości płomienie,
„Lecz mą powinność więcej niż kochanka cenię,
„Natchnienie mi doradza! i za nim iść muszę,
„Ujdę zbrodniczych ślubów, i ocalę duszę,

„Lecz ty co widzisz wszystkie serca mego rany,
„Pobłogosław mej drodze, ty ojcze kochany“.
On kładł błogosławieństwo na schyloną głowę,
Ona na stopy jego, lała łzy perłowe.

VI.

Kiedy srogi los bodźcem żarzystym ugodzi,
Szczęśliwy! kto swą ranę snu balsamem chłodzi,
Szczęśliwi którzy duszę rzezwiąc w tej kąpieli,
Do przyszłych cierpień nowe z niej zasiłki wzięli,
Jak w ow czas dobroczynne smierć człowieka dzienna,
A choćby się nie ocknąć! — Julija bezsenna,
Szła sama do świątyni w zadumaniu pilnem,
Ciało znużone rankiem rzezwiła posilnem;
Powietrze chociaż czyste nieco było chłodne,
Weszło wspaniałe słońce na niebo pogodne,

Ptaki je powitały melodyjnym spiewem,
Zefiry z wonnych kwiatów schwytanym powiewem.
Kto w szczęściu kochał wdzięki natury i dziwy,
Ten ją chciwém wejrzeniem szuka nieszczęsliwy;
Julija jej uroków wielbicielka stała,
Czułem okiem w wypukłe niebiosa spojrzała,
I rzekła o naturo! matko moja droga!
O jak ty jesteś piękną i jakieś ty błoga!
Uszczęsliwić człowieka twoim jest zamiarem,
Dla niego świat posażysz ozdobą i darem,
Dla niego na murawach roczne kwiaty sadzisz,
Dla niego po lazurach to słońce prowadzisz,
Dla niego twoja ręka noc w gwiazdy obleka,
Wszelkie dobro od ciebie — nieszczęścia od człeka.
Wtem rzuca wzrok na myślom jej swiadome wody,
I dwa srebrne potoki oblały jagody.

VII.

Już noc odziała ziemię ciemnémi szatami,
Niebo było jak pole zasiane gwiazdami,
A Xieżyc jak z białego marmuru fontanna,
S której na świat płynęła jasność nieustanna.
Na ulicach kozaki tłumnie się gromadzą,
Jak uczcić Hetmanowę, głośno z sobą radzą,
Wszędzie w mieście tysiące wesołości znaków,
Wszędzie krzyk hura, hura, dziś hop, hop, kozaków.
Wśród rynku zapalono liczne beczki smoły,
Przy ich świetle ciężarne jadłem gną się stoły;
Na samym srodku miasta dwa wielkie lwy stały,
Wdawnych wiekach wykute z granitowej skały,
Z ich paszcz pootwieranych dla ludu ochłody,
Zza miasta pociągane wytryskały wody.

Dzisiaj hojność i sztuka przez starania swoje,
Cztery wieki płynące zmieniła napoje;
Jeden lew sączył zdrojem zaprawione wódki,
A drugi z woniejących malin napój słodki.
Rzęsnemi oświecono lampami świątynię,
Lud obrzędu ciekawy jako woda płynie;
Szeregiem zasłużonych otoczon rycerzy,
Wbogatych szatach wchodzi do świątyni Jerzy.
Na twarzy poznaczonej pałasza razami,
Nadzieja i szczęsliwość świecą promieniami.
Czeka z niecierpliwością — kosztowne pierscienie,
Wspólnego szczęścia, wspólnej wiary zaręczenie,
Które kapłan za chwilę świętą wodą zrosi,
Szczeliwy! już je teraz na swym palcu nosi;
Ilekroć je do ciała swej ręki przyciska,
S każdej żyłeczki serca krew silniej wytryska.

VIII.

Wyszła z domu Julija. Szatę miała bieli,
Jaką w obliczu Boga jasnieją Anieli,
Z dyamentu, rubinów, krzyż zdobił jej szyję,
Od którego promieniem wielka światłość bije.
Gdy weszła na próg mostu, spokojnem wejrzeniem,
Patrzała na blask nieba, i rzekła z westchnieniem:
„Jeśli mylnie o mojej powinności sądzę,
„Gdy w tylu przeciwnościach nieszczęśliwa zbłądzę,
„Czystość serca, przed tobą zakryć się nie może,
„Ty! który widzisz moje, przebacz mi o Boże!
„Maryjo! siostro droga! w kwiecie wieku zmarła,
„Byś anielskie nademną skrzydła rospostarła,
„Proś Boga niech mię zliczy do Męczennic czystych,
„I ty mi otwórz bramy niebios wiekuistych“.

Po tych słowach w wód tonie z zapędem się ciska,
A głębina daleko falami rospryska. —

IX.

Natychmiast drzący giermek bieży do świątyni,
I Jerzemu niedoli wierny obraz czyni.
Kajetan rzekł, miał wczoraj z nią długie rozmowy,
Xiędza to msciwe rady, przysiądzbym gotowy.
Jerzy załamał ręce, a w serca goryczy,
Lejąc łzy rzewne jako raniony lew ryczy.
Roskazał Kajetana przywołać — „Kapłanie,
„Wiedziałeś?“ — tu głos silne przytłumiło łkanie.
Już kozactwo rwało się uczynić ofiarę,
„Stójcie rzekł hetman — Xięże zasłużyłeś karę.
„Gdybym na tych bojaków okiem mojem skinął,
„Jak ostatni złoczyńca w męczarniach byś zginął.

„Julija ciebie czciła karać cię nie mogę“
Stary kapłan najmniejszą niepokazał trwogę,
Stał nieporuszony, w ziemię oczyma utonął,
I s kaptura jak zgrobu te słowa wyzionął:
„Bóg rządzi życiem mojem, za nie nie dziękuję,
„Juliiś losu nieznał, mocno cię żałuję,
„Kochałeś silnie; miałeś wzajemność płomieni,
„Lecz ona do zakonnych przeznaczona cieni.
„Gdy jej matkę rodzącą dręczył ból męczeński,
„Ojciec w świątyni, żywot zaprzysiągł panieński.
„Tak, w klasztornej pustyni następnego lata,
„Myśl o Bogu miała ją odgrodzić od świata.
„Jam powiedział jej losów tajemnicę ciemną,
„Ona śmierć swą męczeńską zakryła przede mną“.

X.

Gdy usłyszał te słowa, powoli twarz mieni,
Stoi chwilę jak kamień wsród świętych kamieni.
Potem żal lice jego jak cyprys ocienia,
Z westchnieniem rzekł „o! głębio bezdenna cierpienia,
„Ach nieszczęśliwym! nowy ból serce zakrwawia,
„Zbrodnia to zbrodnia. Ojcze idź s tych miejsc besprawia.
„Powiedz swoim przybycie nowego Anioła,
„Choć mię on zdradził; cenić go me serce zdoła.
„Mów i to iż w Powstańców niezbłaganych tłumie,
„Jest kozak który całem sercem kochać umie.
„Nie zdoła mocném słowem rzec nieszczęście swoje,
„Ale łzy jego płyną jak dwa wielkie zdroje.
„Ow najezdca, krwi waszej przesiękły wylewem,
„Jest dziś jak zwiędły listek, leżący pod drzewem.

„Srebrem mém, trakt do Krymskich usypałbym granic,
„Mam klejnoty, mam wszystko — bez niej wszystko na nic.
„Nie wylejesz mi kwiatów, ty ziemio jałowa!
„Witam ciebie pustynio“ te ostatnie słowa.

XI.

Ow Jerzy co przed chwilą podzwignąłby skałę,
Szedł słaby, niedołężny, jako dziecię małe.
Pałasz dotąd towarzysz wierny jego kroku,
Ow przyjaciel serdeczny, nie był już przy boku.
W oczach gdzie w przód blask świecił zwycięstwa i chwały
Teraz łza — wiatry z włosem na głowie igrały.
Sunął się; często kroki niepewne cofając.
Mały Filonek rzeki nadbrzeżem pełzając,
Spadzistą ziemię, łzami kroplistemi rosił,
I wewnętrzny ból serca jęczeniami głosił;

Kiedy psa poczciwego do szyi przycisnął,
Z oczu Jerzego strumień łez obfitych prysnął,
Na wzgorzu z wód dobyta Julija leżała,
S czarnych jej włosów woda, potokiem się lała.
Nad nią już śmierć swój biały żagiel rozwiesiła,
W rysach, nadzieja w Bogu; pod głową mchu bryła.
Przy zwłokach jak w Swiątyniach koło niemej trumny,
Wznosiły się wspaniałe dęby jak kolumny.
Skoro się zbliżył Jerzy, rzucił się na szyję,
Nieszczęsliwy! już ona twem tchem nie ożyje!
Chciałby życie swe wylać w tym czucia wylewie.
Słowik w ówczas umilknął na przyległém drzewie;
A xiężyc wychyliwszy s chmur, srebrne połkole,
Zdawał się czule dzielić człowieka niedolę. —

XII.

Widzicie ten kościołek na pochyłej górze,
I te mogiłki zmarłych przy pobocznym murze,
Patrzcie na opiekuńczy krzyżyk tej mogiły,
Nad nim fale gałęzi, świrki rostoczyły;
To grób Julii — klęczący ten mnich na mogile,
Siwy jak gołąb — wsparta dłoń na kija sile,
Oko ma w niebie, w ustach szeptanie pacierzy,
W rysach smutek s powagą — To Chmielnicki Jerzy.
Inne żądze co w wierzchu serc ludzkich mieszkają,
Słabe jako mdły zefir, prędko ucichają;
Lecz pierwsza miłość, nieba nieodrodna córa,
Wierna, niezmienna, działa jak wielka natura.

Stale słońce grób Julii malowało złotem,
Każda wiosna zdobiła go kwiatów błyskotem,
I dopoki Chmielnicki, krzyż żywota nosił,
Na tym się modlił grobie, i łzami go rosił.

KONIEC.

ZAKONNIK
POWIEŚĆ.
z dzieł Jana Kozłowa.
separator poziomy
ZAKONNIK
separator poziomy
POWIEŚĆ
I.

Blisko Kijowa, kędy Dniepr szeroki,
Wspaniałą falą kręte brzegi poi,
W puszczy na górze wysokiej,
Smutny mnichów klasztor stoi,
S twardych go dębów otaczają pale,
Po rogach baszty wznoszą się nad niemi,

W środku gmach Boskiej poświęcony chwale,
Zdala wieżami błyska złocistemi.
Wewnątrz obraz Matki Czystej,
Wielkiemi cudami słynie:
A z boku w cieniu lipy rozłożystej,
Źródło hożej wody płynie.

II.

Słońce na zachód zapada,
Pola pokrywają cienia,
Ucichły rolników pienia,
Do domów wracają stada.
Umilkł głos trąbki pod lasem,
Niesłychać w polu nikogo;
Chyba cichość przerwie czasem,
Turkot koł jadących drogą.

Nie widać ogniów tlejących,
U flisów na szkutach spiących;
Gwiazdy jasnieją wspaniale,
I Xiężyc wyszedł zza góry,
Lasy, pola, wodne fale,
Uspił wielki sen natury.
Bije północna godzina.
Klasztor we snie pogrążony,
I cieniami otoczony,
Obraz śmierci przypomina.
W bocznej celii lampa na pulpicie,
Posępne światełko miecie,
Tam w cierpieniach, w wieku kwiecie,
Mnich nieszczęsny kończy życie.
Tajne go zgryzoty jedzą,
Namiejętności i bole,

Wypiętnowane na czole,
Kto on jest? i skąd? — niewiedzą.
Cios jakiś chowa w duszy swej głębinie,
I od tego jadu ginie.
Przybył on tu w burzy chwilę,
Oblekł habit zakonnika,
Dotrwał slubóm w całej sile,
Lecz on od wszystkich unika.
Gdy bracia wznoszą modły świątobliwe,
On z niemi błaga niebiosy,
Ale łzy częste i westchnienia tkliwe,
Przerywają jego głosy.
Gdy sen śmiertelnych udręczenia słodzi,
Jemu niedają zasnąć skryte rany:
W długim habicie ubrany, —
Jak cień po mogiłach chodzi,

Ale już osłabł — złoża się nie zwleka,
I wboleściach śmierci czeka.

III.

Przed nim z słodyczą wejrzenia,
Trzymał Przeor krzyż Zbawienia,
I często łzą lice rosił;
Chory sczerwieniał; drzał cały;
Dwakroć na łożu się wznosił,
Dwakroć s piersi głos dobywał,
I słowa w ustach omdlały:
Groznie — dziko się wpatrywał.
Zwyciężył trwogę grobową,
Zebrał w sobie siłę nową,
Za rękę kapłana złowił,
I tak mówił.

IV.

„Smutnym przybył w tę zaciszę,
Może nieraz moje łkania,
Przerwały wam towarzysze,
Modły i święte dumania.
Ojcze — w życia mego kwiecie,
Poznałem wszystkie gorycze;
Sierotą rosłem na świecie,
I mnie nieznane Rodziców oblicze.
Nie lubiłem w życia wiosnie,
Fraszek nęcących młodziany;
Gdy się koledzy bawili radośnie,
Jam się błąkał zadumany.
Nie miałem s kim czucia dzielić,
Ni się smucić, ni weselić.

Nie znałem dotąd w mém życiu,
Ani żądz wielkich, ni pychy,
Płynęła młodość w ukryciu,
Jak w pustyni strumyk cichy:
Życie proste polubiłem,
Albom się w lasy ukrywał,
I tam za zwierzem goniłem,
Lub szérokim Dniepr przepływał.
Niebespieczeństwa probować,
Z śmiercim się lubił najgrawać.
Nie miałem kogo żałować,
Nie miałem s kim się rozstawać.

V.

Lecz wkrótce z Newskiej krainy,
Okryty wojen bliznami,

Przyjechał starzec żyć w wiosce rodzinnej,
Pod ojczystych drzew cieniami.
Mieszkał z małżonką dni swoich ozdobą,
Siedmnasto letnią córkę mieli z sobą...
Ojcze! nademną już śmierć swój cień toczy,
I mgłą powleka pływające oczy,
Ona już dawno w ziemi strupieszała,
Lecz w mej duszy żyje cała.
Oko me wszędzie jej obraz postrzega,
On dla mnie ziemię i niebo zalega. —
Ojcze czyliż ci wymienię,
Imie jej i urodzenie?
Szczegółów o niej wiedzieć ci nie trzeba,
Chciej za jej duszę czasem błagać nieba!
Okoliczność nas złączyła,
Pokochałem w pierwszej chwili,

Ona mi swoje serce upewniła,
Rodzice nas zaręczyli.
Slubne nas czekały wieńce,
Jam wszystkie dawne biedy zapominał,
I w tkliwej serca podzięce,
Przed Bogiem kolana zginał.
Niebo mi dało cóm mógł chcieć na ziemi,
I żyć, i karmić uczucie,
I płakać łzami słodkiemi,
I widzieć szczęścia na jawie wysnucie.
Z jakąż niewinnością świętą,
Ona swych ogniów odkrywając żywość,
Zlewała na mnie szczęśliwość.
Ach! jak ma dusza była nią zajętą!
Wszystkie człowieka żądania,
Jako promienie w niej skupiłem razem,

Odtąd przestałem być nieczułym głazem.
Ona początkiem mego zmartwychwstania,

VI.

Krótkom się cieszył! z gniewnych niebios woli,
Znow mię nieszczęścia tknęła ręka mściwa;
Wkrótce ku naszej niedoli,
Jakiś ich krewny daleki przybywa.
W sąsiedzkim kraju służył pod sztandary,
Złoczyńca; bez czci, bez wiary.
Chytrą myśl knuła, dusza niegodziwa,
Żądając wejść z nią w małżeńskie ogniwa,
Uśmiechem fałszu, oszczerstwa, i zdrady,
Ciskał na mnie żołci jady. —
Ojcze! dostojne uczucie miłości,
Błogosławieństwem jest z niebios zesłaném,

Nigdy ten ogień w całej swej jasności,
Nie błysnie w sercu ohydą skalaném.
Jemu się kochać! — Ach! chcąc los dokończyć,
Ostatnią naszą niedolę,
Jeszcze nas z drogą matką miał rozłączyć.
Kiedy śmiertelne dręczyły ją bole,
Myśmy całe dnie i nocy,
Żebrali Boga pomocy.
Straszna wybiła godzina!
Drogąśmy matkę stracili.
Zawsze mi się przypomina,
Obraz jej ostatniej chwili,
Wszyscy klęczący w milczeniu łzy ronią;
Ona wyciągnioną dłonią,
Kładzie krzyż z błogosławieniem,
Na schylone nasze głowy,

I oddaje córce z drzeniem,
Mały obrazek Niebiosów Królowej.
Śmierć drogiej matki ośmiela oszczercę,
Potężniej na mnie ujadał;
Chytrością w starca wciskając się serce,
Bezsilną duszą owładał.
Tak iż cofnął dane słowo,
Związek nasz zerwał nanowo.
Córka zdrojem łez oblana,
Sciskała ojca kolana,
A ja nie chciałem słówka wyrzec prośby;
Niezlękły na gniew i groźby,
Uwiozłem skrycie nieszczęsną ofiarę,
I przed kapłanem przysięgliśmy wiarę.

VII.

Może za śmiałość wykradzenia żony,
Winnym mię ojcze uznałeś,
Lecz czy ty kiedy w życiu doświadczałeś,
Namiejętności Niebem przeznaczonej?
Słyszysz bijące słabem drzeniem serce,
Widzisz jak wnętrze pali ogień piekła;
Jak mą twarz, bladość śmiertelna powlekła;
Przypatrz się życiu w ostatniej iskierce,
Grzech, i krew, me łzy i smutki,
To namiejętności skutki.
Choćby los sroższym dotknął mię postrzałem,
Posiadałem ją Ojcze! posiadałem!
Jak słodko płynęło życie,
Światabym nie wziął za moje ukrycie.

Ona z skromnością, delikatna, czuła,
W każdym dniu nowe szczęścia pasma snuła.
Zszedł rok podobny myslóm chwilotrwałym,
Już i Ojcem zostać miałem.
Częstom z nią mawiał o przyszłej kolei,
Zawsześmy byli pewni tej nadziei,
Że serce Ojca stanie się łaskawsze;
Lecz chytra złość czuwa zawsze.
Wprędce wieść w naszą doleciała stronę,
Iż Ojciec od nas wyrzeczenie zrobił,
To cios złoczyńcy — i tém mnie on dobił!
Wkrótcem pogrzebał i syna i żonę.
Potężny Boże! w miejscu gdzie schroniłem,
Drogie ich ciała, ja stałem i żyłem!...
Com potém działał? gdzie? nie pamiętałem,
Rozum mój przyćmiony — szałem,

Mamił mię jakiemś posępném widziadłem.
Szedłem dzień i noc drogą — w końcu padłem.
Gdym się s tych marzeń ocknął już przytomnym,
Znalazłem się w domku skromnym,
Bez wszelkich żądz, i bez siły,
Nawet uczucia cierpień już nie żyły.
Smutek i życia tajniki,
Objawiał twarzy mojej, wyraz dziki.
Przeszłość w mej duszy usnęła głęboko,
Wtem mi mój slubny pierscień, błysnął w oko

. . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . .
VIII.

Kraj swój opuścić zmusiła tęsknota.
W rospaczy oblany łzami,

Wśród skał okrytych lasami,
Błądziłem serca sierota!
Moja rozspacz, łzy z westchnieniem
Zabrały siedm wiosn natury,
Osłabły, dziki, ponury,
Żyłem jedynie wspomnieniem.
Cień nocy, wycie wichrów, puste skały,
Jakiś dla mnie powab miały.
Rospacz stała się przyjemną,
Szczęsliwych była chwil ostatkiem świętym,
Zdawało mi się w bolu nieugjętym,
Nie wszystka ona rozstała się ze mną.

IX.

Gdy serce kocha i kiedy utraca,
Bóg litościwy wsparcia nie ubliża,

Swięty krzyż daje, i w postaci krzyża,
Nadzieję nieszczęsnym wraca.
Po siedmiu leciech spędzonych w żałobie,
Powaby świata znow mi zajaśniały.
Raz siedziałem w nocnej dobie,
Nad brzegiem rzeki wspaniałej.
Niebo okryte gwiazdami,
Ciche Xiężyca promienie,
Szmer wiatru między listkami,
I ośrebrzonych wód drzenie,
Wszystko pociągało duszę
Słodką i tajemną siłą;
Spokojnością rzezwiło,
I ocknął się duch mój w skrusze,
„Syn mój i żona s tobą wielki Boże!
„Żyją nad gwiazdy jasnemi,

„Ufny w Twey dobroci, może
„Ja kiedyś złączę się z niemi“
Miłości cuda zwyczayne!
Odtąd karmiły mię przeczucia tajne,
Drzący wzrok wiodłem po niebie,
Łzą je błagałem dla siebie,
Zdawało mi się te błękitów morza
W których pływają niezliczone zorza,
Ten kraj szczęśliwych mnie będzie oddany.
Ta myśl leczyła skryte serca rany,
Ach! tam są oni... ja tam być pragnąłem,
Cały żyć w Bogu zacząłem.
Chociaż niekiedy płynęły łez zdroje,
Balsam nadziei rzezwił serce moje.
Zapomniałem o cierpieniach,
O srogich złoczyńcy ciosach,

Żona i dziecie w niebiosach,
Jasniały w rajskich marzeniach,
Przyrzekłem jako ona żyć niewinny;
Roskosz świata pożegnałem,
Ale skończyć życie chciałem,
W krainie mojej rodzinnej.
Kraj cudzy mocno począł mi się brzydzieć,
Przed śmiercią żądałem widzieć,
Ojczyste lasy, łąki, i zagony,
Ach! ten kąt świata, tak nią napełniony.
Wiejski nasz domek i nasze ogrody,
I wspaniałego Dniepra sine wody,
I mały kościoł na górze pochyłej,
Gdzie w cieniu brzozy oni spoczywają...
Chciałem obaczyć jak na ich mogiły,
Ciche Xiężyca promienie spadają.

X.

Jakąm na chwilę czuł radość tajemną,
Gdy w całym blasku z wdziękami świętemi,
Zajaśniał widok przedemną,
Rodzinnej Kijowa ziemi.....
Pola jak wprzód zieleniały,
Dniepr jak i dawniej w fale się odziewał,
Lasy jak dawniej szumiały,
Zniwiarż stare pieśni spiewał,
Wnaszej wsi wszystko dotrwało,
Tylko jej jednej nie stało!
Wszędzie znajome mi skały,
Lasy, pola, i doliny,
Pamięci przypominały,
Szczęśliwe życia godziny,

Lecz z duszą jadem otrutą,
Przybylec na swojej ziemi,
Witałem ją łzami memi,
I rospaczą z sercem skutą.
Szedłem.... blask dzienny na zachód się zniżał,
Ledwie me oczy ujrzały,
Wiejski nasz Kościołek mały,
Kiedym się drzący przybliżał,
Do owych mogił gdzie syn z drogą żoną,
Gdzie me życie pogrzebiono;
S trwogą błędne niosłem kroki,
Jakbym się przerwać bał sen ich głęboki.
Całym jęk w piersiach zagłuszył,
Bym ich pokoju nie wzruszył.
Namiejętności rozbujałej sile,
Nie śmiał okazać rozum swoję ciszę,

Żdawało mię się iż na jej mogile,
Aniołów powietrzem dyszę.
Nadludzkim żyjąc zapałem,
Nadludzkie tworzyć nadzieje począłem,
Wmilczeniu kolana zgjąłem,
Modliłem się, łzym ronił, i kochałem.
Wtem słyszę szelest w czaharze,
Rzucam wzrok w przeciwne strony,
Idzie żniwiarz z żonką w parze,
I wóz snopem obciążony.
Na wozie stał chłopczyk mały,
Twarz jego krasił rumieniec,
Na głowie niosł s kwiatów wieniec.
Na to zatrząsłem się cały,
Miałem to wszystko — wszystko mi wyrwali,
Żyć nam okrutni dla siebie niedali,

I żona w grobie, i ty! lube dziecie,
Nie zajaśniejesz ustrojone w kwiecie.
We łzach z duszą zapomniałą,
Rzucam się na ich mogiły,
Serce płomieniem gorzało,
Rospacz wyczerpała siły,
Trzykrotnie darń całowałem,
Chciwą ją ręką kopałem;
Mówiłem w ciężkiej żałości,
Schwyć mię ziemio w twe wnętrzności!.
Com cierpiał mowa okryslić niezdolna,
Utracałem tchnienie zwolna,
Żyłem jak w snie marzeniami.
Czucie życia dopływało,
Leżałem między grobami,
Jakby jakie martwe ciało.

Lecz balsam nocy mi nadał,
Pierwsze uczucia i tchnienie,
Wzniosłem niesmiałe wejrzenie,
Wzrok mój jako dawniej władał;
Świat był cichy, skryty mgłami,
Xiężyc w tumanie się mieścił;
Czasem na grobach, trawkami,
Północny wietrzyk szeleścił.

XI.

Wstałem — szybkiemi krokami,
Chodziłem po tém ustroniu,
Wtém widzę między krzakami,
Ktoś dąży ku mnie na koniu.
Patrzę — zabójca to syna i żony!
Ojcze ten traf przeznaczony!

Ani go napotkać chciałem,
Ani o zemscie myślałem.
On — moich nieszczęść przyczyna,
Na grobie żony i syna;
I w tej chwili do mnie kroczy,
Kiedy we łzach moje oczy!
Pomni sumienie — Bóg na to poglądał,
Nieprzebaczyłem — gdym przebaczyć żądał.
Serce moje nie dotrwało,
Świętej nadziei którąm duszę sycił;
Za uzdem rumaka schwycił,
Czy mię poznajesz ty ziemi zakało?
Groźnie we mnie się wpatruje
Szablę dobyć usiłuje,
Kindżał wtenczas z sobą miałem,
I on ziemię skrwawił ciałem.

Jeszcze w ówczas nie rozdniało,
Cofnąłem niesmiałe kroki,
Przyrodzenie spoczywało,
Wszędzie noc i sen głęboki.
Słychać tylko tentent konia,
Który jezdcem nietrzymany,
Latał po polach zdyszany.
Wszystko co się w ówczas stało,
Jak sen mi się wydawało.
Wtem słyszę, dzwón jutrznię głosi,
Zdroj światła kościoł oblewa,
I czyste niebo z gwiazdami,
I ciche groby s krzyżami,
Dzwón stale pobożnych wzywa,
Jam potrzał — jak posąg stałem,
Do świątyni wejść nie śmiałem.

Jak Boga chwalić? i o co go żebrać?
Ach! jakiem sercem i usty jakiemi?
Można nadziei tyle w sobie zebrać?
Iż się jeszcze złączę z niemi,
Jak do przybytku niewinnych wejść zdoła,
Wściekłością tchnący morderca?
Jak w niebie, dłonią skrwawioną — Anioła
Do skalanego smieć przycisnąć serca?.

XII.

Wszedłem w wasz dóm świątobliwy,
Lać łzy które daje skrucha,
Ale niestety! czuję nieszczęśliwy
Iż serce głosu zbawienia nie słucha.
Bywało kiedy mię płomień ogarnie,
Obraz wieczności umniejszał pożogę,

Teraz do grobu — męczarnie.
Za grobem być z nią — niemogę.
Myslałem w postach i modłach gorących,
Bóg wysłucha prośb grzesznika,
Czuję że w murach klasztorów milczących,
Pożar miłości nie znika.
Namiejętności ocknęło się morże,
Pożera ogień straszliwy,
W każdem miejscu, w każdej porze,
Postrzegam jej obraz żywy.
Ona w sercu, ona w głowie,
Ona w mych modlitw osnowie,
Nieraz ją usta chcą zawołać moje,
Lecz świętość murów znieważyć się boję.
Wierz, pokim się krwią nie zmazał człowieka,
Umiałem tę ziemię rzucać,

Świętą nadzieję ocucać,
Iż mię ona w niebie czeka.
A teraz ciosem dotkniony śmiertelnym,
Promień wieczności straciłem,
I ziemi okryty pyłem,
Żyje ogniem skazitelnym.
Gdy widzę obraz jak Bóg za nas kona,
I w tenczas w moich łzach — ona.
Witam ją w słońca wschodzących promieniach,
Ona mię w nocnych nie opuszcza cieniach.

XIII.

Wczoraj — wybiła północ — strach mogiły,
Ostatnie wyczerpał siły;
Ja na kolanach z duszy ukorzeniem,
Błagałem Matkę Chrystusa Łaskawą,

I obfitym łez strumieniem,
Chciałem obmyć zbrodnię krwawą.
Lampa tlejąca blady połysk daje,
Ona w swojej szacie białej,
Idzie i przede mną staje.
Oczy jej czarne jak gwiazdy jasniały.
Nie — nie mara mię łudziła,
Ach! Ojcze to ona była.
Usta jej słodyczą tchnęły,
Włosy na barki płynęły,
Ona we wszystkich swych wdziękach,
Syna trzymała na rękach.
Tak ona „niebom przeprosił“
Łez potokiem licem zrosił.
Chcę ją w najżywszych objąć uniesieniach,
Ale jej serca, życie nie potrąca;

Stoi jako noc milcząca,
I w posępnych znika cieniach.
Poszła okrutna! łez moich niesyta,
I ma dłoń tylko czcze powietrze chwyta.
Byłali ona świetną posłanką niebiosów?
Czy towarzyszką moich przyszłych losów?
Ach! może tylko wzrokiem rosczulonem,
Chciała mię żegnać przed skonem.
To rzekłszy z łoża zeskoczył,
I na kolana upada,
Czas milczał — twarz śmiercią blada,
Straszliwe spojrzenia toczył;
Potem wyciągnąwszy ręce,
Krzyknął jak w szaleństwa męce,
„Ty znów Aniele, przed memi oczami,
„O jakżeś piękna! mogęź ja żyć z wami.“

XIV.

Męczył się srodze dwa dnie, i dwie nocy,
Płakał, i żebrał u Boga pomocy.
Xiądz Przełożony już ku dnia schyłkowi,
Klasztornych braci przyzywa,
Ostatnia chwila nadpływa,
Biednemu zakonnikowi.
I do celii brata ze świecami,
Wstąpiły mnichy z żałobą,
Czarny całun nieśli z sobą,
Trumna stała już za drzwiami.
Posępne były ich pienia,
Za konającym zasyłane niebu;
Smutny widok ich odzienie,
Przy blasku świateł pogrzebu.

Kiedy nadeszły chwile ostateczne,
I rozstanie się nastąpiło wieczne,
Pokropił ciało Ojciec Przełożony,
I kazał uderzyć w dzwony.
Dzwięki ocucone w dzwonie,
Płyną po północnej fali,
O nowym grzesznika zgonie,
Niosą wieść dalej, i dalej.
Głos ten poleciał po wodach,
Rybakóm, przerwał sen w cichych zagrodach.
Wtenczas dziecina mała zakrzyczała,
Zbudzona matka krzyżem ją żegnała,
Szepnęła pacierż pocisze,
I dalej drogą kolebkę kołysze,
A przy ognisku północnym,
Znowu snem chrapnęła mocnym.

Polem, o tej własnie chwili,
Z drogą małżonką szedł mąż nieodstępny,
Oni wesołą pieśnią łagodzili,
Obawę nocy posępnej.
Skoro ich dzwonu doleciały dzwięki,
Przeżegnali się... scisnęli się mocno,
I zasmuceni, tak ręka do ręki
Poszli — I ten dzwięk skrył się w ciszę nocną.

KONIEC.

MESSYASZ
Ekloga Święta.
separator poziomy
MESSYASZ
Ekloga Święta z Angielskiego Popa
Złożona z rozmaitych rozdziałów Jzajasza Proroka.

O! wy Nimfy Solimy! zacznijcie swe pienia,
Chcąc niebo spiewać trzeba wyższego natchnienia.
Cienie Sylwanów — mchami zarosłe krynice,
Płodne marzenia Pindu — Aońskie dziewice,
Niebawią więcej, — o Ty coś ogniem niebiosów,
Zagrzał duch Jzajasza, ożyw mdłość mych głosów!

Porwany w wielką otchłań przyszłości, bard głosi,
Dziewica pocznie — Syna Dziewica już nosi!
Nowa gałęź wyrasta z Jessego korzenia[3],
Kwiat jej Niebo obdarza, wonią pełną tchnienia;
Wieczny duch, skryty w liściach opieki użycza,
Na jej wierzch Gołębica spadnie tajemnicza.
Krzepcie ją balsamicznym nektarem, niebiosy[4],
Wsłodkiej cichości żywne na nią, lejcie rosy!
Wcieniach jej nędzarz, chory, drugie znajdą życie[5],
Ochłodę w wrzących spiekach od burzy okrycie.
Zbrodnie, i zdrady, smucić przestaną naturę,
Wrócona Sprawiedliwość wzniesie cyrkiel wgórę[6];
Pokój z roszczką oliwną światami zawładnie,
W białych szatach Niewinność z górnych siedlisk spadnie.


Prędzej płyń czasie — błyskaj spodziewany świcie!
Pragniony Synu Nieba! zaczynaj już życie.
Patrz jak wieńce wiosenne balsamicznej woni,
Najszczęsliwsza natura niesie ci na dłoni[7];
Patrzaj jak Liban karkiem kłania się wysokim,
Jak się odwieczne lasy cieszą pod obłokiem;
Patrz jak pachnąca chmura z Saronu powstaje,
Karmel napełnia wonią święte niebios kraje!
Słuchaj jak głos wesoły, na puszczy przemawia,
Gotujcie drogi! oto Bóg! Bóg się objawia[8]!
Bóg! Bóg! dziką harmonją wzgórki powtarzały,
Bliskość Boga najtwardsze ogłosiły skały!
Ziemio! z schylonych niebios przyjm Pana natury,
Podnieście się doliny, uchylcie się góry!

Cedry zginajcie głowy skryte za obłoki,
Mięknijcie twarde skały, rozstąpcie potoki.
Zbawca idzie! Proroków obwieszczony duchy,
Patrzaj na niego slepy i słuchaj go głuchy[9]!
On oczyści z szkodzących cząstek blask promienny[10],
Do ściemnionej zrzenicy wpuści promień dzienny:
Dawne tamy na sciezkach głosu On pokruszy,
I stworzonej Muzyce każe piescić uszy:
Niepotrzebne już szczudło chromy o głaz rzuci,
Wyskoczy jako łania i niemy zanuci.
Ani jęków, ni westchnień, słyszeć się nie zdarzy,
On łzy, swoją prawicą s każdej otrze twarzy[11].
Żelaznemi łancuchy śmierć na wieki zwiąże,
I stęknie od boleści blady piekieł xiąże.

Jak pasie dobry pasterz uwełnione trzody[12],
Szuka im ziół najzdrowszych i ciekącej wody;
Znachodzi zgubną, z gęstwin wyprowadza błędną,
We dnie i w nocy pieczą darzy je niezbędną,
Młode jagnie swém łoném od burzy osłoni,
Ogrzewa własném ciepłém i karmi z swej dłoni:
Tak najlepszego Ojca całą zajmą pieczę[13],
Wieki zaraz płynące i rody człowiecze.
Ludy przeciwko ludóm już się nie uzbroją[14],
Nie przyniosą Rycerze na plac zemstę swoją,
Pola nie błysną światłem ludożerczej stali,
Odgłos mosiężnej trąby gniewem nie zapali,
Na ostre kosy skrzywią niepotrzebne piki,
I z szerokich pałaszy pokują radlniki.

Wówczas powstaną gmachy; rodzina wesoła
Zaczęte wielkie dzieła Ojca skończyć zdoła[15];
Strudzony dziedzic w cieniu swej winnicy siędzie,
Ręka siejąca ziarno, owoc zbierać będzie.
Pasterz pędząc swą trzódkę, cały się zdumieje[16],
Jak pustynia lilije i zioła wyleje,
W królestwie czczego piasku i mchu, on zdziwiały,
Usłyszy wód harmonią ciekących ze skały.
Na głazów wierzchach, smoków siedliskach wieczystych,
Mnożyć się będą rody sitowi błotnistych,
Gdzie głogi zalegały piaszczyste doliny[17],
Zaszumi kształtny bukszpan i rosłe jedliny.
Gdzie tarn się szerzył, palma wzniesie się wspaniała,
I tam mirty zapachną, gdzie mdła trzcina drzała.

Jagnięta z wilkiem trawkę gryźć będą nad wodą[18],
Dzieci w kwiecistych wieńcach tygrysa powiodą.
Wół z lwem przy jednym żłobie żuć będzie bez trwogi,
I podróżnym jaszczurki lizać będą nogi.
Żyjących w małych rączkach poniosą dzieciny,
Czubnego bazyliszka, cętkowne gadziny,
Napasą oczy, pięknym ich odzieży błyskiem,
I ostrość ich języków będzie im igrzyskiem.
Powstań Panie! w koronie uwitej s promienia[19],
Wznieś twoją Boską głowę, rostocz twe wejrzenia!
Patrzaj jak tłumy ludów zaległy twe sieni[20],
Jak córy i synowie jeszcze niezrodzeni,
Ze wszystkich stron jak fale morza się zbiegają,
Proszą oni o życie, bo nieba żądają!

Patrz jak dzikie narody przed Twoim kościołem[21].
Chodzą w Twojej światłości, Tobie biją czołem;
Ołtarz Twój strojny wiosny Sabeńskiej kwiatami[22],
I otoczony Królów żebrzących pułkami.
Dla Ciebie las Idumy zapachy wyzionie,
Dla Ciebie złoto błysnie w Ofiryjskiem łonie,
Patrz jak niebo otwiera drzwi diamentowe,
Jak potoki światłości zlewa na Twą głowę!
Słońce, dnia nie ozłoci światłem niepotrzebnem[23],
Wieczorny Xiężyc rogiem nie zabłysnie srebrnym,
Blask ich w wyzszości Twoich promieni zniszczeje,
W gmachach nieba zdrój jeden chwały zajaśnieje;
I światłość Objawienia wszędzie się rozleci,
I w Tobie nieśmiertelny dzień Boga zaświeci!

Morza powysychają, ognie nieba spalą[24],
Góry jak śnieg stopnieją, skały się powalą,
Słów Jego nic nie zmieni, władzy nie stamuje,
Królestwo Twoje wieczne — MESSYASZ PANUJE.

separator poziomy
WÓDZ
w
WIĘZIENIU
POWIEŚĆ.
separator poziomy
WÓDZ  w  WIĘZIENIU
do Syna[25]

Tyś to Synu! po tylu nieszczęściach rozstania,
Jakżeś przyszedł do tego kraju łez i łkania?
Jakieś przebył ryglami warowane bramy,
Jakże cię przepuścili straże mojej jamy?

Przybliż się — usiądź śmiało — nie masz na mnie zbrodni,
Tak, ja zawsze was dzieci, a wyście mnie godni.
Słuchaj; niech Bóg w skonaniu tak mi sił dodaje,
Jak tobie wszystko powiem i nic nie utaję:

Pomnisz wzgórek małemi krzakami pokryty,
Wyżej las dębów, nieba sięgał swemi szczyty,
Na dolinie wezbrane wody silnie huczą,
Spadają i s poważną jednoczą się Słuczą.
Na wspaniałych Niebiosach Xiężyc cicho wschodził,
Białem światłem po lasach, polach, wodach brodził;
Ja cię w ówczas wysłałem z wiernych tobie zgrają,
Sledzić miejsca kędy się przeciwnicy tają;
Wtem błysnął nieprzyjaciel — członki me zadrzały,
Wybiła w sercu miłość Ojczyzny i chwały,

Chcę okiem mierzyć siły; Xiężyc blaskiem mami,
Niebaczny wołam „głoście między rotami“
Słyszę szmer „każe, idzmy, lecz gdy pole straci,
„Nierozważne zuchwalstwo głową swą przepłaci“
Rozwinięto sztandary, trąby marsz zagrzmiały,
Dzielnie na nieprzyjaciół niósł mię mój koń biały;
Drogi i pola, zboża ozdobione kwiatem,
Mocnośmy sfarbowali krwi naszej szkarłatem;
Utrzymać pola sławy nie dają nam nieba,
Liczbą nas przemagają, cofać się potrzeba.
Zaświadczam się Tym który tam siedzi wysoko!
Którego w sercu ludzkiem umie czytać oko,
Żem chciał śmiercią przepłacić śmiałość przedsiewzięcia,
Narażałem się — poledz nie miałem dość szczęścia.

Cały krwią opryskany i okryty pyłem,
Wierny zawsze współbraciom, do nich powróciłem.
„To zdrada! zawołali potrzeba go sądzić,
„Niech następni bezkarnie nie ważą się błądzić.“

Już sędziowie zasiedli mieysca oznaczane,
Chcą dowodów — w milczeniu pokazuję ranę.
Po godzinie narady przeciągnionej skrycie,
To mieszkanie na całe oddali mi życie.
Patrz rany pod żelazem, co krew świeża poi,
Tę mi zadali wrogi, a tę bracia moi;
Trzeciegom dnia ją ujrzał po przybiciu cwieka,
Ach! ta najmocniej boli, ta sercu dopieka.
Nie badaj Synu jak tu życie się przepędza,
Najwyższe tu milczenie, i najwyższa nędza;

Czas co na świecie płynie nakształt rzeki skoro,
Tu legł bez ruchu jako zagniłe jezioro,
Nie masz tu zmian natury nie masz rzutów losu,
Czczość, jedność, i tożsamość, jak w wiekach Chaosu.
Miałem tu przyjaciela; miesiąc temu czwarty,
Wśród łez i westchnień z łona mojego wydarty;
Patrz szparę którą murarz szczylnie pozakrywał,
Tędy do mnie zachodni wietrzyk przylatywał,
On moję brodę głaskał, on krew moję chłodził,
On posępność dumania szeptaniami słodził;
Jam mu skrytości wierzył, — jam go nieraz prosił
Aby wam pozdrowienie i me serce nosił;
Ale moi dozorcy poczuli obawy,
By tędy promień słońca nie wleciał łaskawy;
Kazali w otwór, cegły pozatłaczać wielkie
I ostatnią ochłody wydrzeć mi kropelkę. —

Posępnego więzienia milczenie grobowe,
Czasem mysz przerwie; pająk wijący osnowę,
Albo ci, co mieć pragną mój rzut oka marny,
Gdy mi z szyderstwem drzwiami chleb ciskają czarny.

Teraz ty Synu, i ty Boże mój jedyny!
Osądzcie słusznie moje, i Ojczyzny winy.
Jam niewinny; świadectwo Boga przywołuję,
I tobie Synu całą zemstę przekazuję.
Przejdź niezmierzone lądy; przepłyń wielkie morza,
Przyjdź do krajów śnieżystych gdzie powstają zorza.
Stań w najpierwszym pałacu smiały, niezachwiany,
I rzeknij, wielki Królu! i wy Radne Pany!
Mój Ojciec lat trzydzieście Ojczyzny obrońca,
Za to stracił użycie powietrza, i słońca.

Poszlijcie za mną wojska, ja ich dróg nauczę,
Do niedobytych zamków, ja im podam klucze,
Zawiodę do mej ziemi ostatniego progu,
Tam z niemi za zwycięztwo złożę dzięki Bogu.
Com rzekł? Ach nie! w tej nawet chwili kiedy wieszczę
Zgubę Ojczyzny, czuję iż ją kocham jeszcze.
Bluźnierstwem mowy, sercu mojemu uwłaczam,
Przebacz jej wszystko Synu, jako ja przebaczam.
Utłum w twem sercu, wszystkie uczucia zawzięte,
Kochaj ją jako matkę, czcij jak Bostwo święte.

Ważne ci Kazimierzu zlecenie powierzę,
Nawiedź twą matkę, wszystko opowiedz jej szczerze.
Twemi słowy zagoisz ciężkie serca rany;
Zaręcz ją, że mąż żadną zbrodnią niezmazany,

Jeszcze łza pocieszenia w jej oku zabłysnie,
I z dawną was czułością do serca przycisnie.

Ciało me słabnie. Już mię cień śmierci okrywa,
Zdasię iż to więzienie około mnie pływa.
Umieram. Ty łzy lejesz? uspokój się Synu,
Biedniście lecz nie macie sromotnego czynu.
Idź zawsze drogą prawdy, to jest cnoty droga,
Kochaj ludzi jak braci, kochaj twego Boga.

Jeszcze mam jedną żądzę; wyznać ci ją trzeba,
Tyrani co mi z skąpstwem dawali kęs chleba,
Kiedy umrę zapewnie tu o mnie zapomną,
Synu! uczcij posługą zwłoki moje skromną.
Niech me ciało wojennej niosą bracia chwały,
Niech będzie mój przyjaciel wierny mój koń biały.

Spocząć w gmachach z marmurów żądza królów mierzy,
Kobiet wśród woni kwiatów, a w polu Rycerzy.
Tak, złóż mię z szablą u nóg; s towarzyszmi broni,
Niech nam Słucz[26] huczy, niech nas wspólny dąb osłoni.

separator poziomy
ELEGIA
Napisana z okoliczności sprowadzenia zwłok s. p. Doroty Xiężnej Sanguszkowej z Rzymu do Sławuty.

Już noc swoje obszerne rostoczyła cienie,
Jaka spokojność! jakie głębokie milczenie!
Słowik nie spiewa — listek którym wiatr kołysze,
Spoczywającej ziemi czasem przerwie cisze,
Xiężycu! świecisz blaskiem niepewnych promieni,
Tak jak gdybyś się błąkał po niebios przestrzeni;
Ach! rozsyp twoje światła milczące i czyste,
Między te smutne jodły i brzozy cieniste.

Tu pod niemi młodości spoczywają szczątki!
Ona świetne Cezarów zwiedzając pamiątki,
Przebiegłszy swą nieśmiałą myślą przeszłe wieki,
Gdy sledzi jako czasu niewstrzymanej rzeki,
Sama wielkość staje się ofiarą i plonem,
Skon swój z starego świata połączyła skonem.

Rzymie! czyliż się równo twój Gienijusz sroży,
Na blaski bohaterstwa i na wdzięki róży?
Zawszeż twa ziemia będzie niedolą wsławiona?
Tam potęga skonała, i tam piękność kona!

Uprzedzona westchnieniem i łzami naszemi,
Powróciłaś nakoniec do ojczystej ziemi.
Powróciłaś do lubych Rodziców i braci,
Ale na jakim wozie! i w jakiej postaci!

Gdzie twe oczy co w duszach płomienie nieciły?
Gdzie usmiech niewinności? gdzie młodość? gdzie siły?
Gdzie głos budzący tkliwość? gdzie twa ręka biała?
Co nędzarza karmiła i łzy ocierała?
Gdzie twe serce którego podwojone bicia,
Miały stanowić roskosz towarzysza życia?
Powiedz Ty! obeznana z śmierci tajemnicą,
Czy ma tu człek roskosze co serce nasycą.
Ten który od kolebki do grobu się mami,
Znikomej szczęśliwości błędnemi cieniami;
Co jeśli się ogromem Boga nie przeniknie,
Nie roskosz, lecz złudzenie błyśnie mu i zniknie.
O wy niebaczni! jesli jeszcze macie śmiałość,
Wierzyć w słodycze życia i w młodości trwałość,
Z owym obrazem jaki w waszą pamięć wryła,
Spuśćie się w dół okropny i patrzcie... czem była,

Czem jest!.. tem pączek róży i tem wieszcza pienie,
Tem wielkie dzieła człeka — tem będzie Stworzenie.

Jak myśl obarczonego ciosy śmiertelnika,
S chwil płynących w przeszłość się szczęśliwą wymyka;
Tak ty pomna żeś wzięła swój początek w niebie,
Spiesznie świat opuściłaś mieć niegodny ciebie.
Jeśliby na nim cnoty większy blask rzuciły,
Natenczas cieniu drogi! wystąp z swej mogiły,
I w czarownem słowika daj się poznać pieniu,
W woni białej lilii, lub w wiosennem tchnieniu,
Albo się ukaż w kształcie jakiej gwiazdy jasnej,
Ach! nic-Tyś już aniołem przyjdź więc w szacie własnej.

Teraz z łona wieczności, gdy się duch twój wstrzyma,
Nad ziemią co cię miała, i co już cię nie ma;

Ujrzysz że żyjesz w sercach! że w ciężkiej boleści,
Przyjaźń i miłość twoim obrazem się pieści.
Codzień żal tkliwym duszom łez zdroje wyciska,
Gdy zachodzące słońce na twym grobie błyska;
Przypomina im promień jego ostateczny,
Iż tak jako on czysta w kraj się wzniosłaś wieczny.
Tu kwiat zawsze najświeższy gdzie twój popiół gości,
Stąd westchnienie wzlatuje do nieśmiertelności.

Jakich to dwoje ludzi w milczeniu łzy roni?
Nic w twarzach żyjącego nie ma? Ach! to Oni
To Rodzice —  Tak w ten grób wlepiony wzrok mają,
Iż zda się że z nim jednę istotę składają.
Nieszczęsliwi! swej córki znaleść nie możecie,
Choć ją wszędzie widzicie i wszędzie czujecie,

Widzicie ją śmiertelnym osłonioną cieniem,
Jak szuka was ostatniem zemdlonem wejrzeniem.
Wdzięki waszego życia w jednej znikły chwili,
Nie wpadłszy jeszcze w wieczność, ziemięście stracili.
Żalu nieopłakany! oboleści sroga!
Lecz pomnijcie że Ona wróciła do Boga,
I ożyjcie tą myślą, wy! wieczności dzieci,
Ze grobóm nieśmiertelna, jutrzenka zaświeci.

separator poziomy
MARYJA s. Kom... P.

Boże! gdzie jestem? jaka w mej doli przemiana?
S progów lubego męża o przemocą porwana,
Ten bieg rzeki, ci ludzie szeptający skrycie:
Czekają nocy — oni chcą mi odjąć życie.
Nie mogli scierpieć w domu ubogą synowę
Rodzice męża — złotem kupili jej głowę.

Ptaszyno! błyskasz w okno złocistemi pióry,
Zdasz się jedna mię płakać wśród całej natury,
Leć do lubych Rodziców, pobudź ich o świcie,
Zaręcz ich, że tak czyste z mężem moje życie

Jak to słońce wspaniałe na niebie pogodnem,
Że umieram z uczuciem rodu mego godnem.

Rodzice męża! zdaniem waszem winą srogą,
I niczem niezgładzoną żem była ubogą.
Złoto dla was tak drogie jako promień słońca,
Oby was żądza bogactw dręczyła bez końca,
Obyście nędzarzowi co o wsparcie kwili,
Biednego grosza całem sercem zazdrościli.
Wśród bogactw, i mamiącej oczy wspaniałości,
Sępy zgryzoty, wasze zrżeć będą wnętrzności.
Często przy rzęsnych światłach, kiedy s przyjacioły,
Ciężkie srebrem i złotem obsiądziecie stoły,
Wśród tłumu, niewidzialnie wejdzie cień mój krwawy,
Do ust drgającą łyżką nie wniesiecie strawy,

Rzucicie stół — goszczących tłuszcza zgromadzona,
Strwoży się — a wy sobie rzekniecie „to ona.“
Kiedy was śmiertelności dręczyć będą męki,
Gdy złoto nawet w oczach waszych straci wdzięki,
Gdy ostatnie wejrzenia rzucicie po ziemi,
Wtenczas wyznacie — żeście byli mnie równemi.

W tym momencie od całej ziemi opuszczona,
Gdzież mam pójść? — Boże pójdę do twojego łona.
Wszystko mi dziś okrutni ludzie odbierają,
Ciebie jednego tylko wydrzeć nie zdołają.
Ty coś patrzał na moje w domu ciche cnoty,
Przyjmiesz mię-na mych katów ciężkie zeszlesz groty.
Com rzekła? nie — nie — czuję święty promień łaski,
Boże! ty cierpkie z światem umarzasz niesnaski;

Ty mi każesz przebaczyć — ty pokrzepiasz serce,
Zmieniasz je — przebaczam wam Rodzice morderce,
Za tobą mój Felixie! błagać będę w niebie,
Żegnam wszystkich i ziemio! błogosławię ciebie.

Znak - już każą umierać - chodźmy - dzięki niebu,
Zażgnęło piękne światła mojego pogrzebu,
Gdy nie zechcą obrzędem ludzie uczcić życie,
Niebo je uświęciło gwiazdami w błękicie.
Zda się iż one dzisiaj żywszym blaskiem swiecą,
I mej duszy wieczności wielki obraz niecą.
Nie wiążcie mię — co tylko każecie uczynię,
Rzucę się sama na dno, śmierć moja nie minie.
Jeden w drugiego, straszne wejrzenia toczycie,
Biorąc żywot, darować męki się boicie.

Drzycie — ta myśl was trwoży — któraś z dobrych fali,
Nad cnotliwej kobiety zgonem się użali,
I na obszernym grzbiecie ocalić ją może,
Ach! męczeńsko umieram — przebacz im o! Boże.

separator poziomy
LIST
HELOIZY do ABELARDA
Naśladowany z Angielskiego Alexandra Popa.

Abelard i Heloiza żyli w dwónastym wieku. Nauki wdzięki i przymioty tych osób przynosiły im sławę i szacunek współczesnych, a ich nieszczęsliwa miłość zjednała im pamięć potomności. Po długiem pasmie niedoli i udręczeń, ci stroskani kochankowie poniesli opłakane życie w cienie Klasztorów, gdzie ostatnie dni swoje poświęcali obowiązkom Religii. Posępność murów zakonnych, głuche ich i wieczne milczenie, sama nawet świętość powołania, nie mogły zupełnie stłumieć W Heloizie uczuć miłości. Wymowny list Abelarda pisany do przyjaciela, w którym się rozrzewniał nad swojem cierpieniem, doszedł przypadkiem jej rąk, i rozniecił w sercu całą dawną żywość nieszczęsnych płomieni. Pismo to Abelarda dało początek owym listóm Heloizy, w których się tak dzielnie maluje walka cnoty z namiętnością. Nieśmiertelnej pamięci Pop zebrał tkliwe myśli tych listów dodał ważniejsze wypadki życia Heloizy i Abelarda i ułożył dzieło które stało się roskoszą czytających. Wdzięki poezyi Popa, najmocniej przezemnie cenione, nakłoniły mię do probowania młodych sił pióra w wolnem nasladowania tego szacownego i przyjemnego dzieła. Czuję ile w mojej pracy żądaćby jeszcze należało i pochlebiam sobie iż to przynayjmniej wyznanie da mi prawo do łaskawego pobłażenia. Pisałem d. 10. Kwietnia 1816 w Warszawie.

separator poziomy
separator poziomy
LIST
Heloizy do Abelarda.

W schronieniu niewinności w tej ciemnej zaciszy,
Gdzie rozmyslaniom wieczny pokój towarzyszy,
Gdzie pobożność nieśmiały wzrok toczy po niebie,
Gdzie w smutkach i tęsknocie wiosnę życia grzebie;
Dokąd mię nędzną wiedzie za pęd obłąkany?
Czegoż myśl za te święte wydziera się sciany?
Jakaż się niespokójność w duszy mojej zrywa?
Czy się znowu odradza miłość nieszczęsliwa?

Tak, tak, kocham.... List jego ożywia zapały,
Których ni czas, ni miejsce, stłumić nie zdołały.
Dwakroć list ten całuję, dwakroć łzami roszę;
O! drogi Abelardzie....! lecz gdzież się unoszę?
Usta! którym przysięgi wiecznie milczeć każą,
Jakież niestety! imie wspóminać się ważą?
Straszne imie kochanka! imie lube jeszcze!
Niech cię w serca mojego tajnikach umieszczę;
Tam cię skryje, gdzie pamięć Abelarda droga,
Żyje dotąd z obrazem połączona Boga.
Ale jakiem uczuciem napełniam tę kartę?
Com napisała, łzami niech będzie zatarte.
Ach! próżne są łzy moje walka moja próżna,
Silnym serca skłonnościóm czy oprzeć się można?

Groźne mury! o których posępne sklepienia,
Codzień się obijają głosy udręczenia!
Ołtarze Najwyższego! Aniołów obrazy!
Marmury! starte memi kolanami głazy!
Kiedy dotąd występnym goreję płomieniem,
Czemuż jak wy nieczułym nie jestem kamieniem?
Groby! gdzie tyle razy zalawszy się łzami,
Jęczałam otoczona umarłych cieniami,
Nie zmienia serca mego ta posępność wasza;
Ni ta łza nieszczęsliwych ogniów nie przygasza.

Ty! którego me usta z drżeniem nazwać smieją,
Abelardzie! ty moja ostatnia nadziejo!
Miłość s tobą jak lube przynosi roskosze!
Bez ciebie same srogie męczarnie ponoszę!

Nieszczęsna Heloiza chcąc ulżyć boleści,
Czasem mniema że ciebie na swem łonie pieści,
Lecz niedługo się cieszę tym wdzięcznym obrazem,
Stają mi na umyśle wszystkie ciosy razem;
Postrzegam w oczach twoich cierpienia wyryte,
Czoło wiekiem zorane i kirem okryte.
W tęsknocie i boleściach ciche pędząc lata,
Żyjesz w cieniu ołtarzy nieznany od świata.
Ach! tam i żona twoja jęczy, tam łzy leje,
Tam grzebać musi miłość, szczęście i nadzieje.

Napisz do mnie; daj ulgę smutkom i cierpieniu,
Niech westchnienie odpowie czułemu westchnieniu.
Wszak ni ludzie, ni losy, nie mogą nam wzbronić,
Tej bolesnej, roskoszy jęczeć i łzy ronić;

Każdy twój wyraz martwe nadzieje ożywi;
Znajdziemy udział szczęścia choć się los przeciwi:
Dar pisania od niebios tym końcem nadany,
Żeby leczył miłości dojmujące rany.
Pismo karmi uczucia, tkliwe związki stęża,
Tęsknotę oddalenia, i smutki zwycięża.
Wniem się serce otwiera.... miłość nieszczęsliwa,
Z roskoszą swe tajemne boleści odkrywa.
List kochanka tkliwego kogoż nie porusza?
Tam w nieczułym papierze żyje i tchnie dusza.

O! dniu pełen słodyczy o miłe wspomnienie!
Kiedyś w mém sercu niecił miłości płomienie;
Wtenczas twe oczy blaskiem łagodnym świeciły,
Na twém pieszczoném łonie niknęły me siły;

Myślałam żeś podobną Aniołom miał postać;
Błąd to był, lecz jak słodko w takim błędzie zostać!
Gdyś wielkość Boga, usty wdzięcznemi opiewał,
Zdało mi się żeś nieba swym głosem zdumiewał.
Ach! prędko potrafiłeś w sercu wzbudzić tkliwość;
Przy twych lubych powabach zniknęła wstydliwość.
Kochając cię, miłości poznałam pieszczotę;
Poświęciłam niewinność tę najdrozszą cnotę.
Upojona roskoszą mych ogniów bez granic,
Wszystkie uwagi ludzi poczytałam za nic;
Obraz nawet wieczności, Heloizy oku,
Wsłabym i oddalonym tlał tylko widoku.
Idąc drogą roskoszy usypaną kwiatem,
Stałeś się wtenczas dla mnie i niebem i światem.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

Sława, wielkość, i wszystkie bogactwa tej ziemi,
W porownaniu z miłością jakże są błahemi!
Niech w nagrodę mej ręki, najpierwszy z Mocarzy,
Sercem swojem potęgą i chwałą mię darzy;
Niech się ze mną podzieli blaskiem majestatu,
I niechaj mi pozwala dawać prawa światu;

Wzgardzę jego ofiarą i jego obliczem;
Trony, berła, narody, przy tobie są niczem!
Tak, o wszystkie znikome zaszczyty nie stoję.
Miłość twoja, stanowi całą wielkość moję.
Inneby Heloizie blaski nie przystały;
Bydź od ciebie kochaną dosyć dla niej chwały.

Szczęsliwi kochankowie, co wstanie prostoty,
Liczą chwile miłości lubemi pieszczoty.
Nadzieją i roskoszą zawsze upojeni,
Używają słodyczy wzajemnych płomieni.
Gdy nieprzyjazne chmury szczęście im zakryją,
Niepamięć swoich cierpień z jednej czary piją.
Zaledwie ich trwożliwe oczy się spostrzegły,
Już się mysli zetknęły, już czucia się zbiegły;

Każdy moment roskoszy lubą tkliwość żywi:
Taki był nasz stan życia... byliśmy szczęsliwi.

Wszystko dla mnie zniknęło.. o! srogie wspomnienie,
Dotąd jeszcze łez rzewnych nie oschły strumienie.
O dniu straszny! napada zgraja mordu chciwa;
Postrzegam ich... trwożę się... biegnę... nieszczęsliwa.
Może widząc tyrani łzy i rospacz moję.....
Ach! nie... tych barbarzyńców łzami nie ukoję,
Jęk mój nie mógł im z dłoni wytrącić oręża;
Karzcież i mnie okrutni! gdy karzecie męża.
Próżno zaklinam, próżno miłosierdzia wołam...
Łkania głos mi tamują... dokonczyć niezdołam.

Nadszedł dzień, gdy spełniając srogich losów karę,
Nieszczęsliwa ofiara, ciągnęła ofiarę,

Gdym przysięgała niebu w samym wieku kwiecie,
Oprócz Boga nie kochać nikogo na świecie.
Niestety! próżne chęci... i w tej nawet dobie,
Nie myślałam o Bogu, myślałam o tobie.
W owej chwili jak tylko twoje drzące dłonie,
Osłoniły żałobą, Heloizy skronie,
Drzą mury... lampy bledną... słońce się zacienia...
Zaledwie głos mój w niebios przedarł się sklepienia,
Bóg najskrytszych mej duszy tajemnic świadomy,
Znieważenie świątyni chciał ukarać gromy;
Lecz postrzegłszy łzy moje, jęki, i zgryzoty,
Wstrzymał w litośnej dłoni grożące mi groty.

Przychodź drogi kochanku! zmniejszyć moje męki!
Czyż miłość dla nas wszystkie utraciła wdzięki?

Czuję jeszcze jak ogień w mém sercu się zarzy;
Chodź niech lubą truciznę s twojej piję twarzy.
Ach! powłócz na mnie, powłócz zemdlonem wejrzeniem,
Pozwól ssać wdzięczne usta, oddychać twem tchnieniem.
Lecz co mowię? niebaczna!... są inne roskosze;
Te cenić, Abelardzie, nauczaj mię proszę!
Prowadź mię między smutne świątyni sklepienia!
Tam pokazuj jak jęczeć pod jarzmem zbawienia;
Swiętej miłości Nieba, wskaż mi prawą drogę,
I naucz jak nad ciebie Boga przenieść mogę.

Pomnij, iż tych zakonnic nieszczęśliwe grono,
Nazawsze twej ojcowskiej pieczy poruczono;
Obyś pilnem staraniem utrzymywał, krzepił,
Młodocianne gałązki, któreś tu zaszczepił;

Swiątobliwej twej cnoty wiedzione przykładem,
Te córy nieba, twoim winne stąpać śladem.
Ta budowa twą sprawą swój początek wzięła,
Kościoł, ogród, mieszkanie, są to twoje dzieła.
Nie masz kosztownych ozdób w tej skromnej Swiątyni,
Lecz ją czyste ubóstwo przyjemniejszą czyni.
Nie widać tu bogatych obrazów, ni złota,
Sama wszędzie niewinna jasnieje prostota.
Tak jest skromną w ozdobach, ta budowa cała,
Jak cnotliwa pobożność co ją zamieszkała.
W murach tych, pod tej wieży niebotycznej cieniem,
Gdzie teraz blade światło przebija się z drzeniem,
Gdzie wśród ciężkiej tęsknoty, jęków, i żałoby,
Leniwym krokiem smutne postępują doby;
Przy tobie wszystko będzie w weselszej postaci,
Przy tobie to ustronie swą posępność straci;

Łagodny blask twych oczu, naszę boleść zmniejszy,
I w to schronienie promyk doleci jasniejszy.
Dzisiaj wszystkich nas smutku otoczyły cienie,
Wszędy tylko łez zdroje i wszędy jęczenie.

O! Ty stałej miłości nieszczesliwy celu,
Najdroższy mężu, Ojcze, bracie, przyjacielu!
Daj ulgę jarzmu co mię nieprzestannie gniecie,
Pomnij, że tyś mi jeden pozostał na świecie.
Te jodły których wierzchy niedostępne oku,
Zda się że w lazurowym znikają obłoku;
Ta łąka co się wdzięczną świeżością zieleni,
Te różnofarbne kwiaty, lekki szmer strumieni,
Zefir co wonném tchnieniem łagodnie powiewa,
Te posępne jaskinie, te wspaniałe drzewa,

Cała zachwycająca piękność przyrodzenia,
Okrutnych duszy mojej udręczeń nie zmienia.
Dla mnie roskoszna wiosna napróżno jasnieje;
Zniknęły oczóm wdzięki jak sercu nadzieje.
Utraciła natura swą barwę ozdobną,
Wszystko teraz ma postać do śmierci podobną;
Wszędzie ponura rospacz swym jadem oddycha,
Przez nią łąka więdnieje i róża usycha,
Echo milczy, Zefiry powiewać przestały,
Wody w głuchej cichości, smutne toczą wały.
Tu w żałości, w rospaczy, życia będąc cieniem,
Jęczeć muszę nad srogiém mojem przeznaczeniem.
Ach! w śmierci tylko moja nadzieja jest cała;
Onaby srogie skończyć boleści zdołała.
Niestety! nim nadejdą upragnione chwile,
Nim złożę zwłoki moje w posępnej mogile,

Przez ileż trzeba jeszcze przechodzić kolei,
Przez ile zgryzot, żalów, i płonnych nadziei,
Tłumić czucia, do których serce mię nakłania,
I wszystkiego zapomnieć prócz celu kochania.

Co czynię? gdzież mnie błędne zapędy unoszą?
W tem miejscu moję zbrodnią, wyjawiam z roskoszą!
Tu gdzie cnota sercami niewinnemi włada,
Miłość występnym ognióm ołtarze zakłada!
Niestety! jakież imie na siebie przybiorę?
Córka nieba, płomieniem świętokradzkim gorę!
Długoż zaciekła skłonność władać duszą będzie?
Zawsze błąd mój poznając, będęż trwała w błędzie?
Serce stałej miłości, ujęte nałogiem,
Będzież się wahać między człowiekiem i Bogiem?

Czemuż moc religii zmienić mię nie może?
Ty co znasz mą ułomność... wspieraj mię o Boże!
Zdołałeś światy tworzyć wszechmocnością Twoją;
Niech że się dłonie Twoje potężnie uzbroją:
Niech najtrudniejsze dzieło spełnionem zostanie,
Oto masz we mnie zniszczyć występne kochanie;
Niech znikome uczucia z mej duszy wygładzę;
Nad burzą namiętności niech otrzymam władzę,
A utracone cnoty odzyskawszy jeszcze,
Niech w sercu oczyszczonem ciebie tylko mieszczę.

O! jak ta bogobojna niewinność szczęsliwa,
Która na łonie cnoty swobody używa!
W sercu jej namiętnosci przykrych walk nie wiodą,
W spojrzeniach zawsze lubą jaśnieje pogodą.

Miłość Boga w niej wszystkie uczucia zagłusza,
Kosztuje dni tak czystych, jak czysta jej dusza.
Usypia Anielskiemi okryta skrzydłami;
Obraz ją we śnie ziemskiej miłości nie mami;
Widzi otwartych niebios przybytek wspaniały,
I zachwyca się blaskiem nieskończonej chwały;
Dla niej to Cherubinów orszak niezliczony,
Wite z róż niesmiertelnych przeznacza korony.

Ach! jakże Heloiza tej doli zazdrości!
Nieszczęsliwa ofiara niezgasłej miłości,
Czy się ku zachodowi nachyli bieg słońca,
Czy ranne świecą zorze;... goreję bez końca.
Gdy noc i głucha cichość świat cały okryją,
Serce czuwa... i rany niezgojone żyją.

Kiedy ten, który wszystkie uspakaja męki,
Sen, przyjaciel nieszczęsnych, stłumi moje jęki;
Wnet miłość ze mną wdzięcznym obrazem się pieści,
I, ciebie Abelardzie na mém łonie mieści.
Oto głos luby słyszę... widzę cię... przychodzisz,
Ach! jakież zachwycenie w sercu mojem rodzisz!
Co moment czuję w sobie silniejsze zapały,
Roskosze potokami w duszy się rozlały....
Wtem promień światła niszczy te czucia pieszczone,
I błędnych wyobrażeń rozdziera zasłonę.
Daremnie szukam ciebie; wzywam cię daremnie!
Cień twój jak ty okrutny ucieka odemnie.
Wy! obrazy roskoszy najdroższej na świecie,
Sny przyjemne! dla czegoż tak prędko nikniecie!

Niekiedy nad wierzchołkiem niebotycznej skały,
Gdzie się zhukane morza rostrącają wały;
Nad osią świata; ciebie postrzegać się zdaje,
Jak wstepujesz w wieczności nieprzebyte kraje;
Ale okryty cieniem zawistnym obłoku,
Wnet ten zachwycający widok znika oku.
Huczą wichry szalone, wały morskie ryczą...
Obudzam się... i marę przeklinam zwodniczą.

Nie znasz tych cierpień; losu zawziętość nieczuła,
Duszę twoję z wzajemnej tkliwości wyzuła,
Nie znasz co są kochania srogie niepokoje,
Jako strumień najczystszy płyną lata twoje;
Pozbawione miłości jęków i zgryzoty,
Życie twoje, wystawia pogodny sen cnoty.

Przychodź kochanku! przychodź duszo mojej duszy!
Czego się trwożysz? czyliż mój widok cię wzruszy?
Gdyś najczystszą miłością ożywiony Boga,
Lękać się Heloizy jakaż płonna trwoga!
Natura w sercu twojem gaśnie oniemiała,
Jam jednak ciebie kochać jeszcze nie przestała!
Niestety! me nieszczęsne płomienie ku tobie.
Są jak posępne lampy płonące przy grobie.

Ach! gdziekolwiek poniosę obłąkane kroki,
Jakież mysli i jakie spotykam widoki!
Czyli to Heloiza u progów Swiątyni,
Obłana łez potokiem, tkliwe modły czyni;
Czy boleśném uczuciem smutku przenikniona,
Na posępnych grobowcach omdlewa i kona,

Niewygasłą miłością, w każdej zdjęta dobie,
Wszędzie i czuje ciebie i widzi przy sobie;
Wśród pieśni pogrzebowych z zadziwieniem słyszę,
Jak się twój głos zemdlony w powietrzu kołyszę;
Gdy ofiarne kadzidło ołtarze osłoni,
Widzę twój żywy obraz w rozpierzchniętej woni;
Nasycić się nie mogąc tak lubym widokiem,
Stokrotnie go powłoczę konającym okiem,
Kiedy uszanowaniem przejęte kościoła,
Same Anioły z drzeniem uchylają czoła,
I gdy wszystkich przenika bojaźń świątobliwa,
W tej chwili Heloiza ciebie tylko wzywa.

Lecz kiedy na kolanach z sercem ukorzoném,
Przed potężnego Boga uniżam się tronem,

Gdy przejęta wieczności szczęściem doskonałem,
Wzywam imienia Stwórcy mojego z zapałem;
Przychodź w tenczas w występne uzbrojony męstwo,
Nad chwiejącą się duszą otrzymać zwycięstwo!
Łagodnym blaskiem oczu, zagładż z mej pamięci,
Ową szczęsliwość niebian, która duszę nęci;
I gdym cała wielkością Stwórcy przenikniona,
Przyjdź! i z mojego Boga wyrywaj mię łona!.

Com wyrzekła nieszczęsna? Ach! zostaw mię samę;
Niechaj góry położą nieprzebytą tamę;
Niech nas morza rozdzieli przestwór niezmierzony;
Dwie obszernego świata zamieszkajmy strony;
Gdy czysta miłość Boga gasi ognie moje,
Jednem s tobą powietrzem oddychać się boję.

Wszystkie tajemne związki niech się dziś rosprzęgą:
Zniszczmy węzeł wzajemną stwierdzony przysięgą;
Niech skryty w sercach ogień zgaszonym zostanie,
I skończmy zapomnieniem nieszczęsne kochanie.

Wy uczucia pieszczone! roskoszne obrazy!
Przyjemne myśli, tyle powtórzone razy!
Lube błędy miłości! żegnam was na zawsze.
A ty! jedyna cnoto! bóstwo najłaskawsze!
Która nad przyjemności świata niestateczne,
Przekładasz myśl o Bogu, i roskosze wieczne;
Twoja obecność szczęścia śmiertelnym udziela;
Córo nieba! i matko czystego wesela!
Niech cię, jęk Heloizy konającej wzruszy!
Przybądź droga istoto! zamieszkaj w jej duszy!

Jakiż głos o te smutne obija się ściany?
Ktoż mnie wzywa do siebie? Ach! ten głos mi znany.

Raz gdy noc pogrążyła naturę w żałobie,
Samotna strzegłam lampy płonącej przy grobie;
Wszędzie sen, wszędzie groźne panowały cisze;
Wtem złona smutnych grobów, ten straszny głos słyszę.
„Przybywaj rzecze do mnie siostro nieszczęsliwa!
„Porzuć znikomość świata, wieczność ciebie wzywa;
„I ja nikłych roskoszy uwiedziona marą,
„Żyłam jak ty nieszczęsnej miłości ofiarą;
„Lecz granice niedoli i kres udręczenia,
„Znalazłam w tym przybytku wiecznego milczenia;
„Tu nieszczęście nie jęczy, miłość nie narzeka,
„Tu koniec wszystkich cierpień i nędzy człowieka.

„Występki twoje trwożyć ciebie nie powinny,
„Przebacza ułomnościóm Stwórca dobroczynny;
„Sroga ludzi nienawiść krwawej zemsty woła:
„A jedna łza gniew Boga ułagodzić zdoła.“

Gotujcież Aniołowie świetne palmy swoje!
Otworzcie mi wspaniałe Syonu podwoje!
Idę oglądać nieba, światłości wieczyste,
Idę dzielić roskosze Cherubinów czyste.
Osłodź mi Abelardzie opuszczenie świata!
Patrz oto z ust zdrętwiałych drzący dech ulata,
Już mię okropne śmierci otoczyły cienie,
Ach! przyidź! usty twojemi schwyć ostatnie tchnienie.
Nie — przywdziej raczej szaty kapłana na siebie,
S krzyżem: spochodnią w ręku, w najświętszej potrzebie,

Przyjdź głosem Religii duszę moję wspierać!
Naucz mię i odemnie naucz się umierać!
Przyjdź, patrz na Heloizę; ujrzysz jak śmierć zmieni,
Te wdzięki nieszczęśliwe, cel twoich płomieni;
Jak róże ust zwiędnieją, jak blask stracą oczy,
Jak się śmiertelna bladość po licach rostoczy;
Niedogasłego życia przypatrz się iskierce!
A kiedy raz ostatni poruszy się serce,
Wtenczas gdy już zupełnie czucia stracę władzę,
Z ostatniem ciebie tchnieniem z mej duszy wygładzę.

Śmierci! jakże potężna jesteś; twoja siła,
Duszy mojej, tę straszną prawdę wyświeciła,
Iż wszystkie te uczucia serca są błahemi,
Których tylko jest celem licha garstka ziemi.

A kiedy czas zagładzi rysów twoich wdzięki,
Owe zrzódła obfitych łez moich i męki,
I kiedy śmierć twoje cierpienia zakończy,
Niech ręka dobroczynna w grobie nas połączy!
Jeżeli w przyszłych wieków oddalonym kresie,
Miłość wiernych kochanków w to miejsce przyniesie,
Gdy na mogiłę naszę smutném spojrzą okiem,
Obleją lice swoję łez rzewnych potokiem;
I rzekną, przeniknieni uczuciem najtkliwszém:
„Oby nasze kochanie mogło bydź szczęsliwszém.“

separator poziomy
separator poziomy
s TRAGIEDYI ADYSSONA
MONOLOG KATONA
o Nieśmiertelności duszy (z Angielskiego.)

Tak być musi Platonie; twe prawdy są święte!
Inaczej skąd wieczności żądze niepojęte?
Skąd przyjemna nadzieja którą człowiek rości,
Dojść po wędrowce życia do nieśmiertelności?
Skąd ta skryta obawa zniszczenia jestestwa?
Skąd na samo wspomnienie na obraz nicestwa,
Srogi strach obejmuje i wzdryga się dusza?
Skryte Bóstwo w nas mieszka i czucia porusza.

Samo Niebo dla człeka wskazywać się zdaje,
Przyszłą jego szczęsliwość i wieczności kraje.

Wieczności! o ty myśli wielka i straszliwa,
Kiedy człowiek potarga te życia ogniwa,
Przez jakież mu koleje przechodzić potrzeba.
Oto postrzegam widok otwartego nieba,
Lecz go chmura i obłok zasępiony kryje.
Katon swobodnym lotem do tych miejsc się wzbije,
Ktokolwiek kocha cnotę tam będzie szczęsliwy.
Kiedy albowiem wszystkie utworzone dziwy,
Każdodziennie nam mówią o wyższej Jstocie;
Czyż może ta Istota nie kochać się w cnocie?
I kto w nią wierzy możeż szczęsliwym nie zostać?
Gdzie? kiedy? ach! nie zdołam myślą tam się dostać.

Cały ten świat stworzony dla Cezara może?...
Dręczą mnie me domysły — tém koniec położę.
Kładąc rękę na orężu.

Podwójniem uzbrojony. Moja śmierć i życie
W jednej się chwili obie przedemną jawicie.
Ten, mój koniec w momencie uczynić mi zdoła,
Ta, iż nigdy nie umrę stale na mnie woła.
Duszo! ty swą szczęsliwość przewidując w dali,
Uśmiechasz się na widok samobójczej stali.
Gwiazdy pogasną, słońce pokażę się starém,
Sama natura padnie pod swych lat cięzarem,
Ty świecić będziesz blaskiem nieśmiertelnych kwiatów,
Wśród zburzenia żywiołów i wśród łomu światów,

Lecz co znaczy ta ciężkość co me ciało tłoczy?
Co znaczy to ztrętwienie co się w żyłach toczy!

Natura zmordowana upada na sile,
Żąda spoczynku; dajmy jej spoczynku chwilę.
Niech dusza przez ten moment nowych sił nabierze,
By świeższe wdzięki niebu przyniesła w ofierze.
Inni trują sen zbrodnią lub sercem strwożonem,
Katon nie zna różnicy między snem a skonem.

separator poziomy
ODY
separator poziomy
ODA
NA ŚMIERĆ
ALOIZEGO FELIŃSKIEGO
w dniu 12 Lutego 1820 roku zmarłego.
I.

O Ty! w świetnym dni twych biegu
Porwany z żyjących brzegu,
Czy w lazurowe sklepienia wzniesiony,
Między gwiazdy policzony,
Światłami z niebios błyskasz przyjaznemi
Dla rodzinnej ziemi;

Czy nagrodzony Krajem wieczystego Słońca,
Nieznającym zmian, ni końca,
Wśród Anielskich chórów stoisz,
Obliczem Boga zdumiały,
Śpiewasz wielkość Jego chwały,
I nim wzrok twój poisz;
Czy wśród światów potoczony,
Dążysz jeszcze do tej schrony,
Gdzie w ogrodach mirtowych okrytych wawrzyném
Przy szmérze czystych strumieni,
Żyje Wirgili z Rasynem,
Gdzieśkolwiek jest.. wstrzymaj się w nieścignionym locie,
I posłuchaj pieni,
Które poświęcam twej sławie i cnocie.

II.

Gdy pierwszy śpiéwak świata, na śnieżystej skale
Świetne, skończył życie,
Hebr jego zwłoki w błędném unosząc korycie,
Głuche toczył fale;
Lew, którego żal przeniknął,
W ponurych pieczarach ryknął,
Trakowie z wzniesionemi ku niebu oczyma,
Wylewając bolu głosy,
Oskarzali losy;
A pola, drzewa i skały
Jednym jękiem powtarzały
Już go nie ma! już go nie ma!

III.

Stało się! Polski Orfeusz nie żyje!
Rzeźbiarze! wznoście pomnik nieprzetrwany laty;
Niechaj go Cyprys swym cieniem pokryje.
Tam lawr porośnie liściami bogaty.
Ty! sprzyjające Bóstwo duszom dzielnym,
Chwało! zaświeć mu blaskiem nieśmiertelnym.
Wy bracia lutni! jęczącemi tony,
Głoście żal nieutulony:
Ow człowiek Boski, który czarującym śpiewem,
Cnotę wielbił godnie,
A potępiał zbrodnie,
Okrutnej śmierci zdmuchniony powiewem,
Nie żyje, nie żyje!
Ah! czemuż przed tą straszną chwilą śmiertelnika,

Gdy s posady ziemskiej znika,
Krwawych na niebie znamion nie wyryje,
Albo gromów nie spuszcza, ten co życiem włada!
Lecz tak cicho nadchodzi sławnych ludzi strata,
Jak cicho ustępuje wielka scena świata,
Gdy słońce zapada.

IV.

Szczęśliwy wieszcz, którego Bóg natchnieniom sprzyja!
On mocą harmonii człowieka podbija,
Wśród szczęku broni, wśród srogości boju,
Opiewa szczęście pokoju.

· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·

On w rymach których sam czas nie pokona,
Wnukóm cnot Ojców, rozrzuca nasiona.
A jeśli komu niebo tak jak mnie przeznaczy,
Aby w swém sercu nosił z najtkliwszemi rany,
Lubego przyjaciela obraz ukochany,
Przyjaciela! którego więcej nie obaczy;
Taki wśród łez swych i jęku,
Znajdzie udział pociechy, w Poezyi wdzięku.

V.
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · · · · ·

Feliński cnotliwych głosił,
I nad wielkiemi Boga działy się unosił,
Malował blask natury w słowach gorejących
I obrazach tchnących;
Polskim Córóm pamięci przydał wdzięki nowe,
Pod nim wzniosła Tragiedya swą szanowną głowę;
Patrzcie.... na głos jego liry,
Powstają z grobów Polskie Bohatyry;
Jakiż widok oczóm stawia!
Ach! oto August, drogi nasz August się zjawia;
Jak w rymach nasze czucia budzi i ucisza;
To spada jak grom Jowisza,

To, jako w roskosznym Maju,
Wśród cienistego Filomela gaju,
Wylewa czarowne tony,
Przy bladém świetle xiężyca,
A jej głos pieszczony,
Dziwi i zachwyca.

VI.

O Kraju! żalów twoich zwiększa się przyczyna,
Oto wiernego utraciłeś Syna!
Ale przestańmy łzy ronić,
Przestańmy chwiać się pod tym wielkim ciosem,
Czas cnocie, Xięgę, nagrody odsłonić;
Czas cieszyć chwały odgłosem.
Kiedy węzły życia pękły,
Duch Felińskiego niezlękły,

Przy bramach śmierci czekał przeznaczenia w ciszy,
Jaka cnocie towarzyszy.
Zadrzały piekieł otchłanie,
Runęło ich panowanie,
Dopełnione są nadzieje.
Dają się słyszeć arf Anielskich głosy,
Gładzące skonania ciosy,
Pierzchają chmury, niebo lazurem jaśnieje;
Wśród światła potoków,
Anioł Szczęścia ze złotych spuszcza się obłoków,
Spuszcza się, i pod skrzydłami lekkiemi
Już unosi wieszcza z ziemi;
Ach! coraz wyżej, ulata, ulata,
Już za granicą śmiertelnego świata,
Otwartych niebios już sięga;
Nakoniec przed samego Boga tronem staje,

Jemu tę duszę bez zmazy oddaje.—
Taka jest cnoty potęga.

VII.

Słuchajcie jak wieszcz Polski, z lirą w ręku,
Przed tronem wieczności Pana,
Padłszy na kolana,
W ojców naszych rzecze dzwięku:
„Boże przy Twojej potędze bez końca,
„Nieba i ziemi narody,
„Są jak jedna kropla wody,
„Przed wielkiem obliczem słońca,
„Ty! co na kwiaty wylewasz farb żywość,
„I wdziękiem krasisz wstydliwość,
„Coś jednem twém tchnieniem,
„Nadał byt naturze;

„Ty! przed którego imieniem
„Nikną jak proch, tysiące niepławych orszaków
„Milkną pioruny i konają burze,
„Zrób szczęśliwymi Rodaków.

separator poziomy
OSTATNI CZŁOWIEK
(z Angielskiego) Campbella.
I.

Świata utwory pokryją ciemności,
Samo słońce skona,
Nim ma istota zniszczona
Wejdzie do nieśmiertelności.
Miałem sen wielki, ponury,
Dał on mi moc — mój duch dzielny
Szedł po czasu oceanie;
Drzący widziałem bliski skon natury

I jak ostatni śmiertelny
Patrzał na to jéj konanie.

II.

Słońca promienie ściemniały,
Ziemia posiwiała z wieku,
Kości narodów leżały
Przy tym ostatnim człowieku:
Jedne poległe w bojach — w martwej dłoni
Miały szczątki krwawej broni;
Drugie głód i mór wycięły.
Cichość wzniosła tron nad miasty niemémi,
Okręta same płynęły
Do bezludnej ziemi.

III.

Jak ów Prorok stał wspaniały,
A na słowa pełne mocy
Liście w puszczy opadały,
Jakby je tknął wiatr północy.
Tak ów człek dumny rzekł: „Słońce!
Obu nas kres niedaleki,
I tobie umrzeć kazano....
Widziałoś tysiączne wieki,
Potoków ludzi tysiące,
Które już płynąć przestaną.

IV.

Coż! choć pod twemi przewody,
Wzrosły potęgi człowieka pomniki,

Kunszta, któremi ziemię, ogień, wody,
Miał w mocy jakby nędzne niewolniki:
Jednakże twego nie żałuję skonu
Ty! dumny Królu dziś złożony s tronu;
Bo te wszystkie dzieła chwały,
Którym byt twoja nadała opieka
Jednéj burzy nie zdołały
Przytłumić w sercu człowieka.

V.

Jdź — zasłona zapomnienia
Niech padnie na teatr bycia,
Nie wskrzeszaj blaskiem promienia
Tragiedyi życia.
Nie wznawiaj błyskotek próżnych
Ni męczarni różnych

Śmiertelników rodu:
Nie budź brzemion chorób, głodu,
Niech ludzi oręż nie wycina krwawy,
Jako kosa trawy.

VI.

Jakeś nędzne! — przy upadku
Słabe promienie rozwlekasz:
Tylu skonań świadku
Mego widzieć nie doczekasz.
Obrazem mego cierpienia,
I ostatniego serca uderzenia,
Twe oko się nie nasyci;
W grobie natury złożę moje kości,
Wspaniałość Ciemności
Moje duszę schwyci.

VII.

Ta dusza w swobodnym locie
Powróci do Ojca łona,
Kiedy ty w wiecznej polegniesz ciemnocie,
Ona będzie niezmieniona;
Tak! żyć będzie — zajaśnieje
Światłością większą od twoich promieni,
Ten w nią siłę wleje,
Który wyrwał więźniów s cieni,
Ten który groby zwyciężył,
I śmierci kajdany stężył.

VIII.

Jdź słońce — Ja z wyższej woli
Na łonie zniszczonej matki,

Wychylę do dna ostatki,
Rodu mojego niedoli.
Jdź — powiedz Nocy co ma władnąć sama,
Jak ostatni szczep Adama
Zawołał w śmiertelnym progu;
Straszne Ciemności! wyzwę waszę dzielność,
Zgaście moję nieśmiertelność,
Lub zachwiejcie wiarę w Bogu.

separator poziomy
CZUŁOŚĆ POETY.
I.

August długie walcząc lata,
Krwią zrumieniwszy srebrne wody Nilu,
Gdy po klęskach tylu,
Otrzymał w końcu panowanie świata;
Przy ścianach Kapitolu sztandary osadził,
J starych w Amfiteatr rycerzy wprowadził.
Tam czucia człeka władca niezmierzony,
W ozdobie urody,
Wirgiliusz młody
Boskie wywodził z swojej lutni tony.

To w obłok z orłem wzlatywał,
To jak skowrónek oraczowi śpiéwał.
Skrytości grobów przenikał,
I nieba dotykał.
Głosem jego wzruszona wojowniki drzały,
Przebiegły wieszcza słodkiem wejrzeniem dziewice,
Matki go palcem dziecióm ukazały,
Starcy łzą zrosili lice;
Sam August z miejsca powstaje
J cześć Poecie oddaje;
A cały Rzym wołał:
Czarodziejnik co w sercach takie tworzyć dziwy,
Słów potęgą zdołał,
Jak szczęsliwy! jak szczęśliwy!.

II.

Poeta okryty chwałą,
W własne podwoje powrócił;
J umordowane ciało,
Na marmury rzucił.
Lecz oto prawy Bóg lutni przybywa,
Oka nie daje mu zmruzyć,
Ogarnia go, przenika — z marmurów go zrywa;
Ach! nieszczęśliwy wieszcza idź mu służyć! służyć!
Zaprowadza go między nieme groby
J poi czuciem załoby;
Wieszcz usiada pod urn cieniem,
Strata cnotliwych gnieździ w sercu rany,
Spiewa — łzy tocząc strumieniem.
Potém wzrok jego wznosi w Xiężyca oblicze:

Wieszcz promieniami oblany
Sledzi w milczeniu światło tajemnicze,
A natchnieniem uniesiony,
Wzniosłszy przyszłości zasłony,
Widzi jak nikną gwiazdy i jak z swej posady
Spada Xiężyc blady;
Przeczuwa puste niebiosów przestrzenie,
J mocne s piersi dobywa westchnienie.
Gdy Bóg ujrzał iż smutek duszę wieszcza przeszył,
Słodszym go obrazem cieszył:
Wskazał mu ów przybytek na wyniosłej skale,
Gdzie, sam gienijusz wchodzi — odpędzona pycha,
Słońce nieśmiertelności świeci tam wspaniałe:
Wieszcz zadumany patrząc wdzięcznie się uśmiecha.

Nakoniec przed Julii[27] pałacem go stawia,
I pełną uczuć duszę miłością zaprawia.
Tak mocą Boga z serca jednego w godzinie,
Uśmiech, litość, i łza płynie.

III.

Zmienność uczucia szczęścia mu zatruwa,
Zbolałe ciało w cieniu topól składa.
O Synu lutni! biada tobie, biada!
Żądasz spoczynku: Bóg twój jeszcze czuwa,
Każe mu słuchać jak w cichej ustroni,
Po utracie przyjaciela
Słowik melodyjne tony
Na powietrze roni;

Jak westchnął pieniem jego gaj zbudzony.
Wieszcz słucha i żal podziela,
Lecz w cierpieniach klnie Boga lutni — klnie mordercę
Co mu dał ów instrument zgubny — czułe serce,
J głosem powtarza tkliwym:
Nieszczęśliwym! nieszczęśliwym!.

separator poziomy
NADZIEJE NIEŚMIERTELNOŚCI
z wspomnień dziecinnych. Wordswortsa
(z Angielskiego)[28]

Była ta chwila przed laty,
Kiedy wody, lasy, skały,
Oczóm się moim zdawały,
W niebiosów ubrane szaty;
Mające chwałę, kolory, i cienia,
Najpięknieyszego marzenia.

Wdzięki ich trwają w niezachwianej mocy,
Lecz kiedy je dostrzedz żądam,
Natężam wzrok w dzień, i w nocy,
Już je nie widzę, choć na nie poglądam.

—  ☼☼☼  —

Tęcza zaświeci i zgaśnie,
Roża jak wprzód kwitnie kraśnie,
Srebrzysty Xiężyc wspaniale,
Przebiega w nocy ciche nieba kraje,
Odbijają się gwiazdy w wód krysztale,
Jaśnieje Słońce promieńmi złotemi,
Lecz gdzie się ruszę, stale mi się zdaje,
Iż jakiś wdzięk ubył ziemi.

Gdy ptak napełnia pieśnią szczęścia gaje,
Gdy jagnie skacze — wesoła natura,
Ach! dla czegoż mysl ponura,
Do mnie jednego wracać nie przestaje?
Na czas ona ustępuje,
I wnet mocniejszym się czuję.
Ziemio! nie schmurzy cię mój smutek blady —
Zagrzmiały z gór wodospady,
Wesołe Echo wśród skał się odzywa,
Zefiry z łożysk do mnie przyleciały,
Cała natura szczęśliwa!
I wtéj porze,
Ląd i morze,
Wesołości się oddały;
Każde zwierze z sercem maju,
Święci dzień piękny jak raju.

Wy! nadobne skotopasy
Zaśpiewajcie mi wesołość i wczasy.

—  ☼☼☼  —

Błogosławione twory! usłyszałem,
Jak się wzywacie z zapałem.
Niebo waszemu weselu wtoruje;
Stroję kwiatem siwą głowę,
Bo czuję waszę szczęśliwość! ach! czuję.
Złym byłbym gdybym przyniosł smutki nowe,
Kiedy ziemia ustrojona,
W wonnym majowym poranku,
Kiedy dzieci do jej wianku,
Wśród obszernego jej łona,
Na górach i łące,
Zbierają kwiaty pachnące.

Upiersi matki niemowle się wiesza,
A słońce swoje złoto z wszystkiem miesza.
Wszędzie wesołość, wszędzie szczęście dysze;
Ach! słyszę je, słyszę.
Lecz na samotném polu, pozostałe
Drzewo, spuszczając gałęzie niecałe,
Stale się wije przed memi oczyma,
Oba mi mówią iż czegoś już nie ma.
Gdzieżeście chwało! kolory, i cienia,
Najpiękniejszego marzenia?

—  ☼☼☼  —

Snem jest zmięszanym rodzenie się człeka,
Dusza przybyła z nami — życia siła
Jak gwiazda gdzieś zachodziła,
I przyszła zdaleka.

Nie zupełnie oświecona,
Ale bez ciemnoty sromu,
Przyniosła chwały znamiona,
Wzięte od Boga jak ze swego domu.
W dzieciństwie naszem, niebo w nas ukryte,
Lecz nad rosnącą dzieciną,
Cienie więzienia kupią się niezbyte,
Widzi jeszcze światła żywe,
Wie skąd one płyną,
Cieszy się niemi szczęśliwe!
Idąc dalej już młodzianem,
Błogiej natury kapłanem,
W wesołej drodze tę światłość spotyka;
Ona przed okiem Człeka cała znika.

—  ☼☼☼  —

Ziemia przynosi pod połą odzienia,
Błyskotki (godne niektóre wspomnienia)
I jak piastunka często cacki nowi,
Wychowańcu — człowiekowi,
Aby zapomniał o pierwotnej chwale,
I o tym domie gdzie mieszkał wspaniale,

—  ☼☼☼  —

Patrz na sześcioletnie dziecie,
Jak zachęcone matki uściśnieniem,
I tkliwém Ojca spojrzeniem,
W rozrywkach człeka wyobraża życie,
Wystawia wiernie wszystkie świata stany,
Kupca, rzemieslnika, Xiędza,
I Rycerze i Ziemiany;
Wnet swe Aktory jak s teatru spędza,

W okazalszej życia scenie;
Umie nowe wynajdować,
Jakby jego przeznaczenie,
Było tylko naśladować.

—  ☼☼☼  —

Ty! przywalone twej duszy ogromem,
Mądre światłością wieczystego stoku,
Ty nierozdzielne jeszcze s pierwszym domem,
Wieszczku! ty wielki Proroku!
Prawdy najświętsze ludziom nieodbite,
W Tobie już ukryte.
O! dziecie małe nieśmiertelnej duszy,
Dla czegoż z własnem szczęściem związki zrywasz?
Niebaczne! wzdychasz do twoich katuszy!
Dla czegoż starszych lat wzywasz?

Przybiegną; z niemi słabości, nałogi,
Czczone jako Bogi.

—  ☼☼☼  —

O Radości! w mej ruinie,
Tli jeszcze ogień żywotny,
Gdyż pamięć we mnie nie ginie,
Przeszłości mojej niewrotnej.
Zawsze, oną błogosławię,
Nie za te chwile oddane zabawie,
Lecz za te ogromne chucie,
Nienasycone morzem, powietrzem, i lądem,
Za te nieśmiertelności potężne przeczucie,
Przed którem drzy me ciało, jak zbrodzień przed sądem.
Za te skłonności najpierwej powzięte,
Przyświecające jasno w życiu całem,

Za przyniesione z sobą prawdy święte,
Których wśród ludzi stracić nie zdołałem.
Dusza ma w pogodnej porze,
(Chociaż z jej oczu znikły statek, wiosło,)
Widzi nieśmiertelne morze,
Które ją tutaj przyniosło.
Postrzega dzieci szczęśliwe na brzegu,
Słyszy buczenie fal w szybkim ich biegu.

—  ☼☼☼  —

Napełńcie ptaki pieśnią szczęścia, lasy,
Jagnie! zacznij skoki rącze,
Grajcie wesołe tony skotopasy,
Ja z wami wesołość złączę.

Choć dla mnie znikły kolory i cienia,
Najpiękniejszego marzenia;
Znajdę jeszcze nowe siły,
W dumaniach które cierpienia zrodziły,
W Wierze patrzącej po za śmierci bramy,
W Latach s których mądrość mamy.

separator poziomy
MOC PRZECZUCIA
czyli
Maryna Mniszchówna.

Już na dziedzińcu Carskim dzielny hufiec stoi,
Powiedzie on Marynę do Świętych podwoi,
Wkrótce pierścieniem Cara, jej ręka zaświeci,
Wkrótce ona Rossyjan powita jak dzieci,
Rynek Moskwy zajaśniał od blasku Rycerzy,
Huk radości daleko po ziemi się szerzy.
Maryna swej przyszłości przejęta natchnieniem,
Smutna poszła odpocząć, pod świeżym drzew cieniem.
Tę szatę nędzy, co los dla niej w ręku trzyma,
Postrzega w odległości swej duszy oczyma.

Serce jej drzało, bladość piękną twarz powlekła,
Z westchnieniem nieszczęsnych rzekła:
„Nie nęcisz mię blaskiem tronie
„Przekładam ciche ustronie,
„Lecz żądają tej ofiary,
„Ojczyzna i Ojciec stary.
„Przeczuwam moję niedolę,
„Wypełnię jednak ich wolę.
„O! Ojczyzno bostwo drogie
„Jeśli ci tem pomódz mogę,
„Poświęcam się w twej potrzebie
„Jak słodko cierpieć dla ciebie!
„Wesprzyjcie mie święte nieba
„Królować lub umrzeć trzeba.“

Jak serce wiernie przyszłość, szeptało jej skrycie,
Jeszcze Hymena lampa tlała niezgaszona,
Kiedy Matka Rossyi i Dymitra żona,
W poszarpaném odzieniu w dóm Ojca wróciła.
Podeptana korona i wydarte życie.
O! Święta Przeczucia siła!.

separator poziomy
DO ZŁOTA
(Żartobliwa.)
I.

O Ty! którego nie wiem w jakiem uczcić mianie;
Pierwsza sprężyno świata! wysoka istoto!
Człeka Bożku lub tyranie
O! wszechwładne złoto!
Straszna twa potęga,
Objąwszy czas i ziemię wieczności dosięga!
Okropność krajów, więzień, potrafisz osłodzić,
A najtwardszym opokóm nakazujesz rodzić!.
W każdem zdarzeniu miłem, albo nieszczęsliwém
Do każdego przemawiasz językiem właściwym.

Marsowa trąba zagrzmiała,
Nieścigłe okiem rozwinęli szyki
Dzielne wojowniki,
Błysnęło Bostwo — wołają, to Chwała!. —
Ona Rycerze do zwycięstwa grzeje;
Już miedź zaczęła śmiercionośne wycie,
Jęczą ranieni, krew się potokami leje
Człek co ma najdroższego tu zostawia — życie;
Lecz kto to Bóstwo zgłębił silniejszém wejrzeniem,
Złoto! tyś grzało męże pod chwały imieniem.

II.

Złoto słodkie twoje brzęki,
Dziewięćdziesięcio letnim zmarszkóm dają wdzięki.
Z lic skromności rumieńce wdzięczne, delikatne,
Jako tęcze na spiałych brzoskwiniach szkarłatne,

Ty, potrafisz pozdejmować,
I w toniach wieczności schować.
Oto piękność zajaśniała,
Natury urok i chwała;
Ona ją przyoblekła w najmilsze pieszczoty,
Oczy błękitne — włos złoty,
Na twarzy cały blask kwiatów królowej,
W ustach dwa rzędy macicy perłowej,
Człeka roskosz lub nieszczęście.
Idzie skłonność znieśmielona
Błagać o zamęście;
— Odrzucona. —
Słuchaj mię Czasie! wieszcze przeczucia mię wznoszą,
Gdy wdzięki złota obaczy,
Harda piękność zmięknąć raczy,
I pochodnie Hymena zapali z roskoszą.

III.

Złoto! słodka twoja władza,
Lenistwo ocuca,
Posępne smutku czoło wypogadza,
I w usta złości przymilanie rzuca.
S ciebie bywał krolobójca,
Tyś z Synem różniło Ojca.
Blask twój niezwalczony,
Oczu Temidy przebijał zasłony.
Gdy człek własność ma postradać,
Lub pod miecz prawa przynosi swą głowę,
W ówczas obrońcy ustóm umiesz nadać
Zapał i wymowę.
Ogniem twym dzieci ożywiowione Feba,
Wydawały piosnki tkliwe,

· · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · · · · · ·
IV.

O wy! co w silnym zaciekli uporze.,
Nie chcecie wierzyć ile złoto może,
Słuchajcie co Muza powie;
Raz zabrakło Cesarza Światu i Rzymowi.
Jaki zakres godności dla zasług i cnoty!
Próżne nadzieje!. — Oto Pretoryjskie roty,
Stare Cezarów obiegły mieszkanie,
Ich Herold ile głos dosięgnąć zdoła,
W cztery strony woła,
„Berło świata na sprzedanie.“

Dydijusz cicho w swoim kramie siedział
Gdy się o nowym towarze dowiedział,
Złotko na stoły wyliczył
I rząd świata odziedziczył.
Tak to Bożyszcze przetwarza
Kupca, w wielkiego Cesarza.

separator poziomy
BAJKI
Myszy myślące.

W pewnym pałacu myszy mieszkanie obrały,
Był to gmach kształtny, wspaniały,
W jego sklepieniach czarowną robotą,
Świeciły srébro, szafiry, i złoto.
Można trafne mając farby,
Odmalować jego skarby;
Ale chcieć wiernie oddać wdzięki, i wspaniałość,
Byłaby zuchwałość.
Myszy w jamkach pałacu mające ukrycie,
Słodkie wiodły życie.
Czasem ich miłość własna, czasem zbytnia tkliwość,
Niekiedy kot niedobry, zachwiał tę szczęsliwość.
Chociaż pism nie mogły kryslić,
Chciały mysleć.

Raz wzniosłszy oczki w górę, ciekawość je wzięła,
Jaki pierwszy początek tak wielkiego dzieła.
Wyrzekły jedne w szalonym zapędzie,
Ten pałac nie ma Pana, przypadek go zrobił,
Przypadek ozdobił,
Miał on początek, ale końca mieć nie będzie.
Jest Pan mówiły drugie, co tym domem rządzi,
Co nam żyć kazał, który czyny nasze sądzi,
Karmi on biedne myszki, wdowy, i sieroty;
Przed jego sądem drzą koty.
Na to to rzekły trzecie;
Gdzież ten Pan mieszka powiedzcie nam przecie?
W takim stanie,
Zamieszanie.
Każda mysz dysputowała, bo się chciało sławy,
Pełno było wrzawy.

Stara mysz rzekła na to, siostry moje lube,
Porzućcie wasze spory, i mylną rachubę.
Wznieście oczki na pyszne tych gmachów podwoje,
Potem patrzcie na siebie, i na jamki swoje,
A wyznacie że myszy nie na to stworzone,
By tych wielkich tajemnic odkryły zasłonę.

Chrońcie się śmiertelnicy z mdłym swych myśli wątkiem
Zagłębiać się nad świata końcem, i początkiem,
Darmo w tym oceanie, sledzić i rozbierać;
Naszą rzeczą rodzić się, wierzyć, i umierać.

Owca, Koń stary, i Wół.

Owca i stary szłapak, w jednej, będąc trzodzie,
W wielkiej żyli zgodzie;

Owca dobra lecz słaba, kobieta tak rzekę,
Często się udawała pod konia opiekę;
Koń też dla niej łask nie szczędził;
Raz pies chciał ją uskubnąć, psa nogą odpędził.
Napasłszy się kiedyś w chłodzie,
Legli przy ciekącej wodzie.
Owca z natury swej czuła,
Przed koniem skargi na człeka rozwodzi,
Ach! rzekła czy też się godzi,
By ta istota tyle nam cierpień nasnuła.
Płakałam dni kilka,
Na srogiego wilka;
Patrz oto w tym bagnie,
Zdusił lube jagnię,
Wilk krwawy, prawda, mleka jednak nie wypija,
Człek bierze wełnę, pije mleko, nas zabija.

I kto wie powiem ci szczérze,
Czy z wilka nie lepsze źwierze?
Ach! powiedz raczej, rzekł koń iż pod kręgiem słońca,
Nic już nademnie biedniejszego nie ma,
Owe podróże bez końca,
Ow bicz co zawsze człowiek, w ręku trzyma,
Te przykre doły, tych gór wysokości,
Choroby starości,
Dodaj że w sercu człeka mieszka zrzęda czarna,
Prawda że w lecie trawy nie żałuje,
Bo go nie kosztuje;
Lecz w zimie mało siana, skąpo daje ziarna.
Tak wyznaj, dałaś zdanie rzeczy nie zważywszy.
Wszczęła się sprzeczka najżywsza,
Koń utrzymywał że najnieszczęśliwszy,
A Owca że nieszczęśliwsza.

Wół przytomny takiej mowie,
Sądzicie rzekł być nieszczęść obrazem na ziemi,
Słuchajcie co wół wam powie,
I zmierzcie jego nieszczęścia, z waszemi.
Kochanego miałem brata,
Ze mną on dzielił trudy i niedolę,
W czasie jesieni, całej wiosny, lata,
Posłuszni człowiekowi, sprawialiśmy rolę,
Lub stłuszczali łany;
Dwóch nas u człeka było, nie było więc zmiany.
Czy mróz ziembił, czy słońce ciskało swe skwary,
Wlekliśmy ciężary.
Z naszej pracy potrzeby życia zaspokoił,
I majątek zdwoił.
Zgadnijcie jaka zapłata,
Za przepędzone w krwawym pocie lata?

Oto miesiąc temu trzeci,
Tego wołu co żywił, jego, żonę, dzieci,
Nasz człowiek wesoły,
Zaprosiwszy przyjacioły,
(Tu mowę jękiem przerywał
I z boleścią słów dobywał)
Na biesiadnym stole,
Lecz zamilczeć wolę....
Ta bajka nas ostrzega, kto chce los swój sądzić,
Łatwo może zbłądzić.

Zioła.

Jak ten być musiał szczęśliwym człowiekiem,
Co w swej szlachetnej prostocie,
Wierny Bogu, wierny cnocie,
Na małém przestawał.

Odzian swych owiec wełną, karmiony ich mlekiem,
Pokarmém jego czerstwy chleba kawał,
Jego przysmakiem, jagoda pozioma,
Co własnemi zdjął rękoma.
Wszystko dawali przyjaźni Bogowie,
Miał pokój duszy, miał zdrowie;
Jeśli go kiedy chwilę ból uciskał,
Udał się do ziół, co liśćmi swojemi,
Skrywały wierzch ziemi,
Połknął ich kilka i zdrowie odzyskał.
Czemuż na tém nie przestał! Chciwość niezwalczona,
Pędzi go do ziemi łona,
Znajduje zgubny kruszec, dzwiga go na ziemię,
Z nim razem klęsk brzemie.
Odtąd szczęśliwość, pokój duszy stały,
Jak ptak oknem uleciały.

Po zniewadze Rodziców, po zabójstwach brata,
Przyszła i zdrowia utrata.
W boleściach i smutku,
Udaje się do swych ziół — nie czynią już skutku!
Tak ów bogacz nieszczęsny, z rozrzewnieniem powie,
Wy! zioła których balsamiczna siła,
Tylekroć moc mi wróciła
Wróćcie i teraz ukochane zdrowie!
Na to zioła — jękami poruszone twemi,
Radebyśmy dać zdrowie o któreś nas żebrał,
Lecz wiedz, że gdyś dla złota poruszył wierzch ziemi
Siłęś nam odebrał.

Portret.

Adolf Kleony ubostwiając wdzięki,
Chciał przyrzeczenia jej ręki;

Zgadzam się na to, drząca Kleona wyrzekła,
I twarz rumieńcem powlekła.
Adolf codzień się bardziej kochał, i zapalał;
Ledwie z miłości nie szalał.
Gdy coraz, nową roskosz żąda przysposobić,
Malarzowi kochanki portret każe robić.
Pomnij rzekł mu, by w oczach miała żartkie strzały,
By czarne, włosy na barki spadały,
Usta, których tchem me serce zapala,
Odziej świeżością korala.
Wlej w piersi tę żądzę drogą....
I zastanów uwagę nad jej małą nogą.
Rób przyjacielu, zapłacę najdrożej.
Malarz przyrzeka że starań dołoży.
Nim Hymen tę parę złączył,
Malarz obraz skończył.

Zaledwie rzucił wejrzeniem,
Zawołał Adolf ze drzeniem,
Gdzież są mej Kleony wdzięki?
Gdzie ten kształtny tok jej ręki?
Gdzie lekki spływ szaty?
Gdzie uśmiech wdziękiem bogaty?
Gdzie niebieskie oczy duże?
Gdzie ust róże?
Malarz przytomny tej mowie,
S pokorą odpowie:
Panie! kiedy czas blask kolorów zmniejszy,
Znajdziesz obraz podobniejszy.
Adolf im dłużej oglądał,
Tém usilniéj popraw żądał.
Wziął Malarz portret za Pańskim roskazem.
Nie ubiegło więcej,

Nad kilka miesięcy,
Przychodzi Malarz s tym samym obrazem.
Mąż Adolf zawołał w złości,
Chciałem w portrecie wierności,
Widzę tutaj pochlebstw mnóstwo,
Odmalowałeś mą żonę jak Bóstwo,
Farba oczu nadto żywa,
Na co ta szata tak lubieżnie spływa?
Pęzel tylko mierny,
Może być niewierny.
Na to Malarz w gniewie rzecze;
Niestały człowiecze!
Nim powiesz czy mój pęzel przeniewierca,
Wprzód zajrzyj do swego serca.

Występek i Cnota.

Leciał brzydki występek w karecie i złocie,
Rzekła cnota idąca piechoto po błocie,
Nie pomieniam się s tobą występku bogaty,
Nad twe złoto przekładam moje biedne łaty.

Pańskie Łowy.

Stary Jan, wczoraj w wieczór ostatnie grzebł dziecie,
Dziś obwieszczono łowy dziedzica o świcie,
Kazano wszystkim chłopkóm ruszać do obsoczy;
Z drącym sercem, o kiju stary Jan się toczy.

—  ☼☼☼  —

W licznej gromadzie w puszczę przybyli ustronną,
Zajaśniał Dziedzic, psiarnię puscili powonną;
Ustawiono porządnie chłopków do pogoni,
Wszyscy huczą — Jan hukać musi, choć łzy roni.

separator poziomy
WIERSZE RÓŻNE.
separator poziomy


WIERSZE RÓŻNE
Dykamor, Powiastka
Poświęcona JW. WACŁAWOWI HAŃSKIEMU.

Dziś w domie Dykamora dzień ważny i błogi
Bogóm on składa dzięki, dały córę Bogi.
Wspaniałego mieszkania otwarto podwoje,
Cisną się niezliczone winszujących roje,
Jak przy świetle Xiężyca drzą na morzu fale,
Tak się zatrzęsła światłość jarzęca w krysztale;
Pod napojem i smaczném jadłem gną się stoły;
Siadł w biesiadników gronie Dykamor wesoły,

Zawsze rzecze w wysokiej, miałem Bardów cenie,
Z jakąbym dziś radością posłuchał ich pienie;
Oni umieją dzielnie sercem ludzkiem władać,
Potrafią zgadnąć przyszłość i przeszłość wybadać.
Jak kiedy ptak zanuci, w lesie utajony,
Tak jakiś głos się ocknął z nieznajomej strony,
I spiewa „Ktoś ogromne posiadał dochody,
„Miał wsie, miasta, pałace, i lasy, i wody,
„Niebo wspierając wszystkie jego przedsiewzięcia,
„Dawszy mu zdrój dostatków, nie dało dziecięcia.
„Nieczułości w nim srogość wyroków nie nieci,
„Pielęgnuje sieroty jako własne dzieci,
„S pokorą serca, woli Boga się poddaje,
„Wesoł zawsze pracuje i losom nie łaje.
„O kilka czasów później w te bogate progi,
„Przywędrował z dalekich krajów Bard ubogi,

„Szukał on między ludźmi czystych wzorów cnoty,
„Widząc jak pielęgnował Pan domu sieroty,[29]
„Rzekł do niego z westchnieniem Bóg ci to nagrodzi,
„I małżonka ci Córę nadobną urodzi,
„Ona niosąc Rodzicóm pociechę i chwałę,
„Jednego potém ziomka zrobi szczęście trwałe“
Słuchając Dykamor pienie,
Przypomniał sobie zdarzenie,
Serce mu mocniej bije, a w Ojcowskiem oku,
Tak się łzy dobywają jak woda s potoku.

separator poziomy
s Petrarka, Gli Angeli etc. etc.

Dusze szczęsliwe, wybrani Anieli,
Niebiosów mieszkańce święci,
Gdy ją raz pierwszy, przed sobą ujrzeli,
Otoczyli ją, zadziwieniem zdjęci;

—  ☼☼☼  —

I powtarzali do siebie,
Co za wdzięk! jaka piękność doskonała!
Odkiedy jesteśmy w Niebie,
Takiego cudu ziemia nie przysłała.

—  ☼☼☼  —

Ona roskoszy przejęta widokiem,
I nowym domem szczęśliwa,

Czasem za siebie potoczyła okiem,
I zdawało się ze mnie oczekiwa.

—  ☼☼☼  —

Jam odtąd nigdy się już nie pocieszył,
Każda myśl moja do nieba się wznosi,
I często słyszę jak ona mię prosi,
Ażebym się do niej spieszył.


z Lorda Byrona, Obraz Miłości do J.F.

Tak, miłość jest niebios plemie,
Stamtąd tę iskrę nieśmiertelną wzięli,
Ludzie i Anieli.
Ona to wznosi istoty nad ziemię.
Wyższą się dusza w pobożności czuje,

W kochaniu Niebo zstępuje.
Właściwe Bogu uczucie,
Niszczące niegodne chucie;
Promień od Tego, który wszystko działa,
I duszy najpierwsze chwała.

separator poziomy
Do KAROLINY z HRABIOW RZEWUSKICH
SOBAŃSKIEJ.
Która raczyła parę wierszy Autora s pamięci powiedzieć.

W ustach twoich moje pienie,
Jakaż to roskosz! jakie zachwycenie!
S czuciem przed tobą objawić to muszę,
Iż memi słowy, podbijesz mą duszę,

—  ☼☼☼  —

Ten Czas, którego skarzymy,
Iż nie przed nim nie dostoi,
Gdy wkrótce zniszczy me rymy,
Znajdę je w pamięci Twojej.

—  ☼☼☼  —

Jeśliby Przyjemność sama,
Znikła w plemieniu Adama;
Ród człowieka w tej potrzebie,
Po jej wzór, szedłby do ciebie.

—  ☼☼☼  —

Wracać rzeczy postradane,
Składa twoje panowanie.
Serce tylko raz ci dane,
Zawsze przy tobie zostanie.

separator poziomy
Do LUDWIKI z ROSCISZEWSKICH XIĘŻNEJ
TRUBECKIEJ.

Wówczas kiedyś się rodziła,
Miłość co przy tobie była,
Rzekła „ten łuczek, te strzały,
„Ażeby moc większą miały,
„W Ludwisi wdzięki je zmienię,
„Włosy uwiję w pierścienie,
„Szkarłatem ozdobię lice,
„Uśmiéchem Bogi zachwycę;
„Taką zaś dam kształtność ciała,
„Żeby się ziemia zdumiała,
„I do tej piękności jeszcze,
Niebo w jej oczach umieszczę;

„Niech świat wielbiąc Kupidyna,
„Przed nią kolana ugina“
Co Bóg kazał to zdziałano,
Świat cię ujrzał; zgiął kolano.
Kiedy się potém s chlubą Bożek dziwił,
Że przed Tobą chcę bić czołem;
Okrutny! rzekłem siebieś uszczęśliwił,
Lecz ja zginąłem.

Roku 1814 w Krzywém.

separator poziomy
Pożegnanie XIĘSTWA DYMITROSTWA
CZETWERTYŃSKICH.

Żegnam Was mych łez strumieniem,
Żegnam Was s tą czułością, jaką dla Was mieszczę;
Dobroci Waszej, ciągłem zajęty wspomnieniem,
Z boleścią — żegnam Was jeszcze.

—  ☼☼☼  —

Jak człowiek z własném czuciem doświadcza swą siłę,
Jak go drogo kosztują nauka i chwała!

Ach! dla nich ja opuszczam miejsca owe miłe,
Gdzie mnie matka kołysała.

—  ☼☼☼  —

Wy mi nadzieje czynicie,
Iż mnie chwała do swojej świątyni wybierze,
Ja nad wszystko przekładam, powiadam wam szczerze,
Stałe w waszych sercach życie.

—  ☼☼☼  —

Los, który na Poetach doświadcza swych grotów,
Tassa mi nieśmiertelnych nie dawszy przymiotów,
Gdy mnie jak niedyś Jego obwlecze w łachmany,
Obym przyszedłszy do Was, był przez Was poznany.
Tak, tak, wy mię nie poznać, w tenczas nie możecie,
I drzącą moją rękę s przyjaźnią ścisniecie.

—  ☼☼☼  —

W każdym zakącie ziemi, w każdej życia scenie,
Tém zawsze dla mnie będzie wasz obraz kochany,
Czém jest dla znoszącego niedoli kajdany,
Przeszłego szczęšcia wspomnienie.

separator poziomy
SONETY.

Nieśmiertelny Autor dramatyczny Wilhelm Szekspir zostawił w dziełach swoich sto pięćdziesiąt i cztery Sonety w Języku Angielskim. — Sonety te zdaniem sławnego żyjącego Poety Wordswordsa zasługują na wielkie pochwały. — Jle mi wiadomo nikt z moich Rodaków nie tłómaczył je na język Polski. Nie wiem nawet czy są one tłómaczone na język Francuzki. Chcąc kochanych Ziomków obeznać s tym owocem genijuszu Szekspira, czternaście najpiękniejszych Sonetów wybrałem i te najwierniej usiłowałem przełożyć.



(27)I.

Zmordowany pracami, rzucam się na łoże;
Słodkie wytchnięcie członkóm strudzonym niemało.
Wtenczas się zaczynają mej duszy podróże,
Ona silnie pracuje, gdy spoczywa ciało.

Wtenczas myśl ma, (chociażem od ciebie daleko)
Odprawuje pielgrzymkę do twej lubej schrony;
Widzę ciebie wzniesioną, i drzącą powieką,
Jako widzi ciemnoty, wzroku pozbawiony.

I dusza moja goni za łudzącą marą,
Co w grubych cieniach świeci slepemu wzrokowi;
Wiszącemu na łonie nocy brylantowi
Podobnaś; który blaskiem piękrzy twarz jej starą.
Tak ma dusza me ciało, i nocy i dniowi,
Dla ciebie, i dla siebie, stają się ofiarą.



(29)II.

Kiedy w okropnej kłótni z sobą, i z losami;
Obwiniam i przeklinam przeznaczenie moje,
Głuche niebiosa, marną skargą niespokoję,
I spojrzawszy na siebie zalewam się łzami;

Życząc jak ten bogatym być nadziei rojem,
Lub bym jak ten wdziękami, i młodością błyskał,
Albo jak ów dziełami, sławne imie zyskał;
Dręczony — bo niezdolny przestawać na swojém.

Gdy pomyślę o Tobie, w tych chwilach niedoli,
(Jak skowrónek gdy jutrznia szkarłaty rozrzuci
Opuszcza brudną ziemię u bram Niebos nuci, )
Tak ja wnet w rzece szcześcia, nurzam się dowoli.
Miłość Twoja w mej duszy, taką słodycz cuci,
Iżbym się nie pomieniał, na los pierwszych Króli.



(30)III.

Kiedy na słodką schadzkę moich myśli cichych,
Czasu upłynionego pamiątkę przyzywam;
Wzdycham za stratą rzeczy i ważnych, i lichych;
Starą niedolą, czasu pustynie okrywam.

Wtenczas s powiek łzy płyną, jak zdroj niewstrzymany,
Opłakuję przyjaciół w grobowym pomroku,
Odsklepiam wszystkie serca niezgojone rany,
Żałuję wielu rzeczy pozbawionych oku;

Przebiegam w samotności myślą moją rączą,
Długi szereg strat, serce szarpających srodze,
Od jednego nieszczęścia do drugich przechodzę,
Liczę łzy wysączone, i te co się sączą;
Lecz skoro ciebie spotkam na tych marzeń drodze,
Wszystkie straty znajduję, i smutki się kończą.



(33)IV.

Nie jeden już widziałem, w pełnej chwale ranek,
Jak słońce ogrzewało śnieżne szczyty skały,
Promienie jego złotem zdroje malowały,
I całowało łąki, jak czuły kochanek.

A potém pozwoliło pełną majestatu
Twarz swoję; urok nieba, pierwszą twarz natury,
Aby nikczemną szatą przyoblekły chmury,
Choć niewidzialne, zawsze panowało światu.

Tak też i moje słońce z słodyczą, i chwałą,
Rzuciłoś mi w mém ranku promień najjaśniejszy.
Niestety! był to moment od gromu lotniejszy;
Choć się teraz przykryłoś grubych chmur nawałą,
To uczucia miłości w mém sercu nie zmniejszy.
Słońce świata chowa się — moje się schowało.



(54)V.

O! jak taka niewiasta piękniejszą się staje,
S której duszy, blask prawdy nieprzestannie bije,
Roża jest piekną, ale większy jej wdzięk daje,
Ta wieczno balsamiczna wonia co w niej żyje.

I robaczliwe róże taką postać mają,
Jak owe których zapach nigdy nie umiera,
Tak otoczone cierniem — tak z wiatrem igrają,
Gdy słodki oddech wiosny pączki ich rostwiera;

Lecz ich zewnętrzna krasa oko tylko mami,
Każdy od nich ucieka, nikt pragnąć niemoże,
Żyją, giną dla siebie — Nie tak kończą róże,
S ciałek ich, cisną soki tchnące zapachami.
Tak będzie s tobą, kiedy twe powaby hoże
Zagasną — nie przestaniesz zakwitać cnotami.



(65)VI.

Kiedy skały, i ziemia, morze groźne światu,
Padają pod przemocą strasznej czasu ręki,
Jak się wątłe kobiety oprzeć mogą wdzięki;
Których błyśnienie, tylko jest błyśnieniem kwiatu.

O! jak to tchnienie wonne, i słabe wytrzyma,
Potok fal zapieniony, dni szybko płynących,
Kiedy ani skał twardość, niebo sięgających,
Ani żelazna brama, czas zwalczyć sił nie ma.

Tak, najpiękniejszy brylant z jego szyi zleci,
O! sroga myśli! czyjaż prośba, lub odwaga,
Niewzruszonego starca zwalczy, czy ubłaga?
Kto wstrzyma dłoń co wdzięki zaciera, i szpeci?
Ach! nikt — kiedy twą piękność, jego zniszczy flaga,
Może ona na ziemi, w tych rymach zaświeci.



(73)VII.

Czas na mnie widno! jestem jako w porze lodu,
Drzewo s kilko listkami, reszte wiatr rozrzucił.
Na tych wzniosłych gałęziach, które drzą od chłodu,
Siedzący niegdyś ptaszek, piosnkę szczęścia nucił.

We mnie dostrzeżesz blade światełko promyka,
Co po zachodzie słońca połyska na niebie,
W krótce ta, która wszystkie utwory przenika,
Siostra śmierci noc, w cieniach te szczątki zagrzebie.

Wemnie widzisz blask żaru okrytego pyłkiem,
On w popiołach w młodości swojej dogorywa,
Jak na łożu gdzie śmierci cień wieczny okrywa,
W żywotnej mocy, własnym strawiony posiłkiem.
A tak widzisz najdrozsza! skąd mój kres nadpływa,
Miłość była mém życiem, miłość życia schyłkiem.



(75)VIII.

Tak cię żąda myśl moja, jak pokarmu ciało.
Tém dla niej jesteś, czém deszcz dla spragnionej ziemi.
Serce moje dla ciebie, taką walkę stałą
Toczy, jak chciwy skąpiec z bogactwami swemi:

Raz wesoł iż używać będzie — to się boi,
Iż nieśpiący zazdrośnik skarb jego zabierze;
To chcę się s Tobą ukryć w samotności mojej,
To się trwożę iż zazdrość; me szczęście postrzeże.

Czasem twoim Anielskim wzrokiem się najadam,
To znowu chciwie łaknę jednego spojrzenia.
I niepojętą mocą miłości płomienia,
Co w jednej wezmę chwili, to w drugiej postradam.
Tak czy to słońce świeci, czy noc świat ocienia,
Albo mam wszystkie skarby, lub nic nie posiadam.



(93)IX.

Może tak cię o zdradę posądzić się boję,
Jako mąż oszukany — masz miłości lice,
Które cię kochać każą; ach! może zwodnicę
Ze mną spojrzenia, z innym może serce twoje.

W wejrzeniu twojém sama łagodność wyryta,
Dla tego nie mogę cię posądzać o zmianę;
W spojrzeniach drugich niewiast zdrady wypisane;
Każdy od nich ucieknie, gdy los swój przeczyta.

Lecz niebo tworząc ciebie, nakazało razem,
Aby w twoich spojrzeniach, zawsze miłość żyła.
Gdybyś nawet zdradliwe myśli, w sercu skryła,
Oko twoje przemówi szczerości wyrazem;
Obyś twym losem Ewie podobną nie była,
Jeżeli cnota, nie jest twych wdzięków obrazem.



(98)X.

Oddalony od ciebie, w porze, słodkiej wiosny,
Gdy Maj odział stworzenie szatą zieloności,
I w każdy twór natury wlał duszę młodości,
Tak iż Saturn cieszył się i skakał radośny.

Harmonijny spiew ptaków, ani słodkiej woni,
Ta rozmaitość kwiatów, którą każdy czuje,
Nie mogły mię przekonać iż wiosna panuje;
Do zrywania rosnących ręka się nie skłoni.

Ni róży s kraśném licem, ni lilii białej
Nie wielbiłem — widziałem w pięknym ich rysunku
Kopije Anielskiego twego wizerunku.
Zimą zwałem te strony, co ciebie nie miały.
Unikałem z naturą, i z niemi stosunku,
Wszystkie te kwiaty, twoim cieniem być się zdały.



(99)XI.

Smutny i rozgniewany tak łajałem kwiaty:
Tyś Fijołku złodziejstwa dopuścił się grzechu,
Skąd masz twój zapach? z mojej kochanki oddechu.
Skąd masz twą krasę? wziąłeś jej twarzy szkarłaty.

Ty lilijo zbrodniarko gdzieś twą białość skradła?
Oto z śnieżnej białości mej kochanki ręki.
Dwie róże na swych cierniach rostaczały wdzięki,
Ta wstydem zrumieniona, ta z rospaczy zbladła;

Ta ni kraśna, ni biała, pomięszana w cienie,
Słodycz twego oddechu wydawała z siebie,
Lecz robak już ją toczy i wkrótce zagrzebie;
Będzie to słuszna kara, za jej przewinienie.
Wszystkie kwiaty, co wiosny porodziło tchnienie,
Krasę swoją lub zapach, pokradły u ciebie.



(102)XII.

Niewidzialna dla świata wzrosła miłość nasza,
Kocham silniej, choć tego dostrzedz nie możecie.
Słaba ta miłość którą wyznawca rad plecie,
Jak przekupka na rynku, towar swój rozgłasza.

Kiedy naszej miłości zajaśniało rano,
Częstokroć ją witałem pieśniami mojemi.
Tak słowik śpiewa wiosnę, dla szczęsliwej ziemi,
I ucicha kiedy dni dojrzalsze nastaną.

Te dni lata, niemniejsze przyjemności mają,
Jak gdy się zachwycała noc słowika spiewem;
Lecz pod każdém cięży melodija drzewem,
A wznawiane słodycze smak swój utracają.
Tak nie chcąc nudzić ciebie mych głosów wylewem,
Dla tego teraz moje pieśni ucichają.



(109)XIII.

Nie mniemaj nigdy o mnie żem ja przeniewierca,
Chociaż ciebie zasmucę w długiém oddaleniu,
Tak mi łatwo na chwilę, wygładzić cię z serca,
Jak się rozstać z mą duszą żyjącą w twém tchnieniu.

Tam jest dóm mej miłości. Ten co podróżuje,
Spiesząc s powrotem, drogę manowcami skraca;
A gdy ujrzy swój domek, całą radość czuje.
Tak ma dusza z roskoszą do swej chatki wraca.

Nie mniemaj, chociaż moja natura mieściła,
Z ułomnością człowieka nierodzielne żądze;
Iż ja na jedną chwilkę tak sromotnie zbłądzę;
Bym przez lekkość opuścił ziemskich skarbów siła.
Bez ciebie ten obszerny świat niczém być sądzę.
Ty na nim wszystkiém jesteś, moja różo miła.



(116)XIV.

Niech mi nie mówią, aby związek duszy z duszą,
Można zerwać — Niegodne miłości imienia
Uczucie — co z wzruszeniem świata się porusza,
Z szalonemi się jego odmianami zmienia.

Nie — miłość jest jak owa niebotyczna skała,
Co stoi srogim burzom niezgjęta, i mężna,
Jestto świecąca biednej łódce gwiazda stała;
Wartość jej znana, chociaż sama niedosiężna.

Miłość nie jest grą Czasu, choć szkarłatne lice
I koralowe usta, pod jego są kosą.
Miłości ni godziny, ni dni, nie uniosą;
Czeka aż się wieczności spełnią tajemnice.
Gdy kłamię i me zdanie ma przejść jak mgła z rosą,
Żaden człek się nie kochał; darmo ten rym klecę.


KONIEC.




  1. Żółtewody, mieysce pamiętne klęską Polaków w bitwie z Kozakami.
  2. Znane talizmany z drzewa z długiemi rzemykami, które żydzi w czasie swego nabożeństwa przywiązują na czołach, powszechnie nazywane bogi.
  3. Jzajasza XI 1.
  4. Jzajasza XIV 8.
  5. Jzajasza XXV 4.
  6. Jzajasza IX 7.
  7. Jzajasza XXXV 2.
  8. Jzajasza XI 3. 4.
  9. Jzajasza XLIII 18.
  10. Jzajasza XXXV 5. 6.
  11. Jzajasza XXV 8.
  12. Jzajasza XL 11.
  13. Jzajasza IX 6.
  14. Jzajasza II 4.
  15. Jzajasza LXV 21. 22.
  16. Jzajasza XXXV 1. 7.
  17. Jzajasza XLI 19. i LV 13.
  18. Jzajasza XI 6. 7. 8.
  19. Jzajasza IX 1.
  20. Jzajasza IX 4.
  21. Jzajasza IX 3.
  22. Jzajasza IX 6.
  23. Jzajasza XIX 20.
  24. Jzajasza LI 6. i XIV 10.
  25. Jest to w części historya Józefa Pułaskiego Marszałka Konfederacyi Barskiej który wpadł był wpodejrzenie i przez Konfederatów więziony w więzieniu umarł.
  26. Rzeka na Wołyniu płynąca.
  27. Córki Cesarza Augusta.
  28. Dla zrozumienia tej pięknej lecz nieco zawiłej Ody życzę przeczytać dzieło sławne Angielskie, Diugald Stewarta pod tytułem Filozofya sił moralnych człowieka. Jest ono i w Francuskim języku.
  29. Autor był świadkiem z jaką starannością J.WW.
    Hańscy wychowywali dwie sieroty swoje krewne.