[50]ELEGJA NA VADUZ
Liechtenstein! O, jedyny zakątku na świecie
Romantyczny! Jak w ojczystym zapadłym powiecie:
Pełno nieuprzątniętych pośród szyb pajęczyn,
Tu, w lochach, o księżycu, napewno ktoś jęczy,
Szeleści łańcuchami, za sobą je wlecze,
Jak w młodości, gdy-m czytał Walter-Scotta. Leczy
Czas ponoć rany dawnych pięknych umiłowań,
Lecz zawsze jeszcze serce drga, gdy dzięcioł kowa,
Znużony-m, a znów młode drży serce człowiecze.
Więc to tutaj? Wśród zdarzeń widmowej zamieci
Cóż prócz przędzy zostało pajęczyn, rupieci
Z dawnych marzeń? Prócz garści, którą ważę, prochu,
Prócz echa, co przedrzeźnia, że nie zdołam kochać
Piękna świata? Że ono raz jeszcze przerasta
Siły wzniesione serca, kiedy-m uciekł z miasta,
By uciec sobie? Iż napróżno dyszę
Krwią, którą ono tłoczy, w słowach się kołysze,
Za każdym prostym krokiem nieznacznie się skrada,
Iż wstaje w czarnem oknie nieczekana blada
Twarz księżyca sądząca, bym znów zastygł w ciszę?
[51]
Pozwól westchnąć powiewem, zanim zgasisz oczy!
Spójrz, kiedy dzień opada, wślad poza mną kroczy
Cień drzew. Gałęźmi gościnnie szeleści,
Do spoczynku zaprasza, jak w starej powieści,
I pod dębem raz jeszcze drżącemi rękoma
Łamię chleb. Trzeszczy w zębach ta razowca kromka,
Zbóż dookolnych plony. Popiję go mlekiem,
I drogi się rozłożą, białe i dalekie,
Osnute sinym pyłem perłowe winnice
Nad popielate zmierzchem i mleczne ulice
Chłód, miły sercu, rzucą na tę jedną chwilę,
W której, spojony z ziemią, nie zapragnę tyle
Jej, by wreszcie odpocząć. Oddaloną burzę
Wdychając, widnokręgiem teraz się nie znużę
I w podzięce ku ziemi sennej się pochylę.