Emilka ze Srebrnego Nowiu/21
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emilka ze Srebrnego Nowiu |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia B-ci Wójcikiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Rafałowicz-Radwanowa |
Tytuł orygin. | Emily of New Moon |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaszły pewne zdarzenia w Srebrnym Nowiu, ponieważ Tadzio Kent powiedział Ilzie Burnley komplement, a Emilce Starr to się niebardzo podobało. Bywało, że mocarstwa waliły się w gruzy z tej samej przyczyny.
Tadzio ślizgał się w Czarnowodzie i zabrał ze sobą obie dziewczynki. Żadna z nich nie miała łyżew. Nikt nie dbał dostatecznie o Ilzę, ażeby jej kupić łyżwy, a co do Emilki, to ciotka Elżbieta nie pochwalała ślizgawki, jako sportu dla dziewczynek. Panny ze Srebrnego Nowiu nigdy się nie ślizgały. Ciotka Laura miała wywrotowe poglądy, że ślizgawka byłaby rzekomo dobrym sportem dla Emilki, a, co niemniej ważne, ochroniłaby jej podeszwy od zbyt szybkiego zniszczenia, gdyż dziewczynka, chodząc po lodzie, ślizgała się na obuwiu poprostu. Żaden z tych argumentów nie przekonał ciotki Elżbiety, a ostatni argument nasunął jej tylko zakaz „ślizgania się” na podeszwach bucików. Emilka bardzo się tem przejęła. Napisała do ojca: „Nienawidzę ciotki Elżbiety. Taka jest niesprawiedliwa! Nigdy nie postępuje szlachetnie”. Razu pewnego wsunął Dr. Burnley głowę do kuchni, uchyliwszy drzwi zaledwie i rzucił pytanie: „Co ja słyszę, Elżbieto? Nie pozwalasz Emilce ślizgać się? Dlaczego?”
— Ona niszczy obuwie — rzekła lakonicznie Elżbieta.
— Dajże jej się ślizgać dowoli! Ona musi być dużo na powietrzu. Powinna sypiać pod gołem niebem — tu doktór popatrzał wrogo na Elżbietę.
Elżbieta trzęsła się, gdy doktór opuszczał Srebrny Nów. Znała jego niedorzeczne poglądy na zapobieganie gruźlicy. Chcąc go udobruchać, pozwoliła Emilce spędzać dnie całe na świeżem powietrzu, byle nie nudził co do snu przy otwartych oknach, gdyż to rozumiał Burnley przez „sypianie pod gołem niebem”.
— On więcej się troszczy o Emilkę, niż o własne dziecko — rzekła Elżbieta do Laury.
— Ilza jest zdrowa — odrzekła Laura z uśmiechem. — Gdyby była wątłem dzieckiem, Allan przebaczyłby jej to, że... że jest dzieckiem swej matki.
— Pst... — rzuciła Elżbieta. Ale już było zapóźno. Emilka, która właśnie wchodziła do kuchni, usłyszała słowa ciotki Laury i rozmyślała nad niemi przez cały dzień w szkole. Dlaczego Ilzie można przebaczyć, lub nie, to że jest córką swojej matki? Wszak każdy jest dzieckiem swej matki, ona też! Gdzie tu jest zbrodnia? Emilka tak silnie dociekała tego zagadnienia, że nie uważała podczas lekcji i naraziła się na ostrze ironji panny Brownell.
Ale wróćmy do Czarnowody, gdzie Tadzio po objechaniu terenu ślizgawkowego odprowadzał właśnie Emilkę na ławkę, na której czekała na nich Ilza. Jej złote włosy tworzyły aureolę nad śnieżnem czołem. Policzki miała zaróżowione, a oczy jej błyszczały jak djamenty. Artystyczny zmysł Tadzia nie mógł pozostać nieczuły wobec tej piękności, radował się nią.
— Czy Ilza nie jest śliczna? — spytał.
Emilka nie była zazdrosna. Nie to ją ubodło, że ktoś chwali Ilzę. Lecz, mimo wszystko, nie podobało jej się to. Tadzio patrzył na Ilzę ze zbytnim podziwem. Olśniewa go, myślała Emilka, to migocące w słońcu złoto włosów Ilzy.
— Gdybym miała grzywkę nad czołem, Tadzio uważałby mnie również za ładną — pomyślała z goryczą. Naturalnie ciemne włosy nie są takie ładne jak jasne. Ale ja mam zbyt wysokie czoło, wszyscy to mówią. A na portreciku, namalowanym przez Tadzia, wyglądam ładnie, bo mi przysłonił czoło lokami.
To w niej nurtowało. Prześladowały ją złe myśli, gdy wracała do domu; kolacji nie zjadła, bo nie miała grzywki. Cała jej tęsknota kilkumiesięczna za grzywką wezbrała w niej naraz ze wzmożoną siłą. Wiedziała, że ciotki Elżbiety nic nie ugnie. Rozbierając się do snu, weszła na krzesełko, aby się przejrzeć w zwierciadle i spuściła sobie parę loczków na czoło. Efekt był olśniewający, przynajmniej w oczach Emilki. Przyszło jej nagle na myśl: ażeby tak przyciąć sobie samej włosy na grzywkę? Toby zajęło minutę, nie więcej. A cóż może uczynić ciotka Elżbieta wobec faktu dokonanego? Będzie się bardzo gniewać i z pewnością wymierzy jej jakąś karę. Ale grzywka będzie grzywką, przynajmniej dopóki nie odrośnie.
Emilka z zaciśniętemi zębami poszła po nożyczki. Podzieliła włosy na dwie części. Nożyczki pracowały przez chwilę. Czarne loki spadały na ziemię. W ciągu minuty miała Emilka upragnioną grzywkę. Zmieniało to charakter jej fizjonomji. Czyniło ją wyzywającą, zagadkową. Emilka patrzyła z triumfem na swe odbicie w zwierciadle.
Wtem ogarnął ją strach. Och, cóż ona zrobiła?! Jakże się będzie gniewać ciotka Elżbieta! Nagle zbudziło się sumienie i dręczyło dziewczynkę okrutnie. Niedobra była, postępując w ten sposób. Nie należało obcinać włosów na grzywkę, skoro ciotka Elżbieta na to nie pozwoliła. Ciotka Elżbieta przygarnęła ją, stworzyła jej w Srebrnym Nowiu ognisko domowe... wszak Rhoda Stuart powiedziała w szkole, że Emilka „żyje z łaski”. A ona odpłaciła jej za to nieposłuszeństwem i niewdzięcznością. Córka Starra nie powinna była tego zrobić. W panicznym strachu, udręczona wyrzutami sumienia, porwała Emilka na nowo nożyczki i zaczęła przycinać włosy aż do nasady. Coraz gorzej! Widać było, że na tem czole istniała grzywka, którą obcięto, unicestwiono. Gniewu ciotki Elżbiety nie da się uniknąć. A na dobitkę zrobiła z siebie straszydło. Emilka wybuchnęła płaczem, pozbierała obcięte loki z podłogi, wrzuciła je do kosza od papieru, zgasiła świecę i wsunęła się pod kołdrę w chwili, kiedy ciotka Elżbieta wchodziła właśnie do sypialni.
Emilka ukryła twarz w poduszkach i udawała, że śpi. Bała się, że ciotka Elżbieta zada jej jakieś pytanie i będzie chciała na nią patrzeć, mówiąc do niej. Według tradycji Murrayowskiej należało patrzeć w oczy ludziom, do których się mówi. W pokoju było ciemno, zupełnie ciemno. Emilka wzdychała i przewracała się z boku na bok. W łóżku była butelka z gorącą wodą, a ona, wiedząc o tem, miała nogi lodowate, a nie śmiała oprzeć ich o butelkę. Niegodna była tej przyjemności, zbyt niegrzeczna była, zbyt niewdzięczna.
— Przestań się kręcić — rzekła ciotka Elżbieta.
Emilka przestała się kręcić. Ale psychicznie nie uspokoiła się bynajmniej. Nie mogła usnąć. Przyczyną mogły być równie dobrze zimne nogi, jak dręczące ją sumienie. Drżała na myśl o dniu jutrzejszym. Ciotka Elżbieta zobaczy, co się stało. Żeby to już było jutro! Żeby to już mieć za sobą! Emilka zapomniała się i gwałtownie przewróciła się na drugi bok.
— Dlaczego jesteś taka niespokojna? — spytała ciotka Elżbieta, wysoce niezadowolona. — Czy się przeziębiłaś?
— Nie, ciotko Elżbieto.
— No, to śpij. Znieść nie mogę tego wiercenia się. Zupełnie tak, jakbym miała w łóżku węgorza. O, Boże!
Ciotka Elżbieta, poruszywszy się żywiej zkolei, dotknęła nogą lodowatej nóżki Emilki.
— Boże mój, dziecko, nogi masz jak sople lodu. Masz, przyłóż je do butelki.
Ciotka Elżbieta pchnęła butelkę w kierunku nóg Emilki, która jak kotka przytuliła skostniałe palce do gorącego naczynia. Jak przyjemnie, jak ciepło, jak dobrze!
Nagle pojęła Emilka, że nie zdoła czekać aż do jutra.
— Ciotko Elżbieto, mam coś na sumieniu, muszę ci to wyznać...
Ciotka Elżbieta była zmęczona i senna, nie miała najmniejszej ochoty na spowiedź nocną. Rzekła niezbyt uprzejmym tonem:
— Co zrobiłaś?
— Przycięłam sobie włosy na grzywkę, ciotko Elżbieto.
— Grzywkę?
Ciotka Elżbieta usiadła na łóżku.
— Ale zaraz obcięłam ją doszczętnie — zawołała Emilka pośpiesznie. — Ostrzygłam włosy aż do skóry.
— Cóż za straszydło zrobiłaś z siebie! — rzekła, krzywiąc się niemiłosiernie. — Nigdy jeszcze nie widziałam tak brzydkiej twarzy, jak twoja w tej chwili. A przytem postąpiłaś w sposób wysoce nieodpowiedni.
Tym razem zgadzała się Emilka z ciotką Elżbietą, co niezawsze im się zdarzało.
— Żałuję bardzo, że to zrobiłam — rzekła z błagalnem wejrzeniem.
— Będziesz jadać kolacje w spiżarni przez cały tydzień — orzekła ciotka Elżbieta. — I nie pojedziesz ze mną w przyszłym tygodniu do wuja Olivera. Przyrzekłam, że cię zabiorę. Ale nie mogę zabrać ze sobą kogoś, kto tak wygląda.
To było okrutne. Emilka cieszyła się bardzo na tę bytność w domu wuja Olivera. Ale najgorsze już minęło. Nogi jej zaczynały się rozgrzewać. Postanowiła zrzucić wszelki ciężar z serca, skoro już raz zaczęła się spowiadać.
— Jeszcze coś powinnam ci wyznać, ciotko Elżbieto.
Ciotka Elżbieta odwróciła się, mrucząc. Emilka wzięła to mruczenie za oznakę zgody.
— Ciotko Elżbieto, pamiętasz tę książkę, którą znalazłam u Dra Burnleya i przyniosłam do domu? Pytałam, czy mogę ją czytać. Tytuł brzmiał: „Historja Henryka Esmonda”. Ty przyjrzałaś się tej książce i oznajmiłaś, że nie masz nic przeciw temu. Więc ją przeczytałam. Ale, ciotko Elżbieto, to nie była historyczna książka, to była powieść. A ja wiedziałam o tem, przynosząc ją do domu.
— Wiesz, że zabroniłam ci czytać powieści, Emiljo Starr. Są to złe książki, które zgubiły już niejedną duszę.
— To było bardzo nudne — broniła się Emilka, jakgdyby niepoczciwość i nuda nie mogły iść w parze. — A przytem ja czułam się podczas czytania, bardzo nieszczęśliwa. Tam każdy kochał się nie we właściwej osobie. Postanowiłam więc, ciotko Elżbieto, że ja się nie zakocham nigdy. To wywołuje za wiele powikłań.
— Nie mów o rzeczach, których nie rozumiesz i o których dzieci nie powinny myśleć. To jest rezultat czytania powieści. Powiem Drowi Burnleyowi, żeby zamykał na klucz bibljotekę.
— O, nie czyń tego, ciotko Elżbieto! — zawołała Emilka z patosem. — Tam już niema powieści. Ale czytałam tam taką zajmującą książkę. O tem, co jest w nas, wewnątrz. Doszłam już do rozdziału o wątrobie i jej niedomaganiach. Obrazki są takie ciekawe! Pozwól mi jej dokończyć.
To było gorsze, niż powieści. Ciotka Elżbieta była zgorszona. Nie można czytać o organach wewnętrznych.
— Czy ci nie wstyd, Emiljo Starr? Nie? W takim razie ja się wstydzę za ciebie. Małe dziewczynki nie czytają takich książek.
— Ależ, ciotko Elżbieto, dlaczego nie? Ja mam wątrobę, czyż nie? I serce i płuca i żołądek i...
— Dosyć, Emilko. Ani słowa więcej.
Emilka usypiała, nieszczęśliwa. Żałowała, że wspomniała o „Esmondzie”. Wiedziała, że nie będzie miała możności dokończenia tamtej drugiej książki. I tak też się stało. Bibljoteka Dra Burnleya była od tej pory zamknięta na klucz, a doktór zabronił jej i Ilzie wchodzić do jego gabinetu. Był w złym humorze, bo usłyszał przykre słowa od Elżbiety Murray.
Emilce nie było dane zapomnieć o jej nieszczęsnej grzywce. W szkole sprzeciwiano jej się z tego powodu, a ciotka Elżbieta patrzyła na jej czoło wymownie, ilekroć wzrok jej spoczął na twarzy dziewczynki. Pogarda tego spojrzenia paliła wstydem czoło Emilki. Niemniej, gdy obcięte włosy zaczęły odrastać i tworzyć loczki nad czołem, Emilka doznała znacznej pociechy. Grzywka była faktem dokonanym, a jako taki — bezapelacyjnym; uroda zaś dziewczynki zyskała na tem niewątpliwie. Wiedziała, że skoro tylko włosy odrosną bardziej, ciotka Elżbieta każe je zaczesać do tyłu. Ale na razie cieszyła się swą pięknością.
Grzywka była właśnie w pełnej krasie, gdy nadszedł list od babki ciotecznej Nancy.
Skierowany był do ciotki Laury (ciotka Nancy i ciotka Elżbieta niebardzo się lubiły). „Jeżeli macie fotografję tego dziecka, Emilki, przyślijcie mi ją”, pisała ciotka Nancy. „Jej samej nie chcę oglądać jest głupia, wiem, że jest głupia. Ale chcę zobaczyć, jak wygląda dziecko Julki. No, i dziecko tego czarującego Douglasa Starra. Bo on był czarujący. Jakimiż głupcami byliście wszyscy, robiąc taki hałas z powodu ucieczki Julki do tego chłopca. Gdybyście wy obie, ty i Elżbieta, były również uciekły, każda ze swoim ukochanym, za czasów kochania, młodości, lepiejby było dla was obu”.
Tego listu nie pokazano Emilce. Ciotka Elżbieta i ciotka Laura odbyły długą naradę i oznajmiły Emilce, że pojadą z nią do Shrewsbury, aby ją sfotografować na intencję ciotki Nancy. Na Emilce wywarło to silne wrażenie. Włożyła swą kaszmirową sukienkę, a ciotka Laura przyszyła do stanika koronkowy żabocik i pozwoliła jej ozdobić szyję weneckiemi paciorkami. Kupiono nowe buciki na guziki przy tej sposobności.
— Tak się cieszę, że mnie fotografują, gdy mam jeszcze grzywkę — myślała Emilka.
Ale w garderobie u fotografa, zczesała ciotka Elżbieta wtył krótkie włosy i przypięła je małemi szpileczkami.
— Och, proszę cię, ciotko Elżbieto, pozwól mi zachować tę grzywkę — błagała Emilka — Tylko do fotografji. Potem ją zaczeszę.
Ciotka Elżbieta była nieubłagana. Grzywkę zaczesano wtył i zrobiono zdjęcie. Ciotka Elżbieta zadowolono była z rezultatu.
— Wygląda ponuro. Ale schludnie. A przytem widzę na tej fotografji podobieństwo do Murrayów którego nie zauważyłam przedtem — rzekła do ciotki Laury. — To się będzie podobało ciotce Nancy. Ona jest bardzo solidarna pod powłoką szorstkości i chłodu.
Emilka byłaby najchętniej wrzuciła w ogień wszystkie odbitki. Niecierpiała ich. Wyglądała na nich ohydnie. Cała jej twarz była czołem. Ciotka Nancy pomyśli na mocy tego zdjęcia, że ona jest głupsza, niż jest w rzeczywistości. Gdy ciotka Elżbieta rozkazała Emilce zanieść fotografję na pocztę i wysłać, dziewczynka odrazu zorjentowała się, co uczyni. Poszła na strych, wyjęła z otomany ową akwarelę, wykonaną przez Tadzia, przedstawiającą ją samą. Rozmiar był ten sam. Emilka podarła swą podobiznę w drobne kawałki, które wsunęła nogą pod kanapę.
— To nie ja jestem — rzekła. — Wyglądam ponuro, bo czuję się niedobrze, bo jest mi ponuro na duszy. Powodem jest grzywka... Ale zazwyczaj nie wyglądam ponuro, więc to nie byłoby w porządku posyłać komuś to zdjęcie, jako moją podobiznę.
Włożyła obrazek Tadzia w tekturę, poczem usiadła i napisała list.
— Kochana babciu cioteczna Nancy,
Ciotka Elżbieta poleciła mi przesłać ci moją fotografję, ale mnie się zdjęcie nie podoba, bo wyglądam na niem zbyt brzydko, więc posyłam natomiast inną podobiznę mojej osoby. Ten portrecik namalował artysta, zaprzyjaźniony ze mną. Zupełnie tak wyglądam, gdy się uśmiecham i gdy mam grzywkę. Pożyczam ci tylko ten portrecik, nie mogę ci go podarować, bo on ma wysoką wartość.
P. S. Nie jestem taka głupia, jak ci się zdaje.
P. S. 2. Nie jestem wcale głupia”.
Emilka włożyła list do paczki, oszukując tem samem bezwiednie urząd pocztowy i wyszła z domu, aby nadać przesyłkę. Skoro już wychodziła z poczty, odetchnęła z ulgą. Droga do domu wydała jej się bardzo przyjemna. Przyroda śmiała się do niej. Emilka zaczęła układać wiersz o wiośnie. Niema prawdziwego poety, któryby nie napisał przynajmniej jednego wiersza o wiośnie.
Tak była pogrążona w pracy twórczej, że nie zauważyła dziwnej postaci, zbliżającej się do niej powoli. Nagle stanęła oko w oko ze starą, zgarbioną kobietą, och, jaką starą!
— Jestem ciotką Tomaszową, ciotką chłopaka — rzekła staruszka.
— Aha! — Emilka uspokoiła się. Już się nie bała. — Jak się pani miewa? — dodała, chcąc być grzeczną.
— Uprzejma i niezbyt dumna... — rzekła ciotka Tomaszowa, przyglądając jej się ciekawie. — Byłam w tym wielkim domu z parą pończoch dla chłopaka, ale chciałam zobaczyć ciebie.
— Mnie — zdziwiła się Emilka.
— Tak. Chłopak mówi o tobie dużo, a w mojej głowie powstał plan. Ale chcę się upewnić, zanim się pozbędę moich pieniędzy. Nazywasz się Emilja Byrd Starr, a jesteś właściwie Murrayówną. Czy wyjdziesz zamąż za chłopaka, jeżeli dam mu odpowiednie wykształcenie?
— Ja! — zdumiała się Emilka ponownie. To było wszystko na co się zdobyła. Chyba śni? Czy to może być jawa?
— Tak, ty. Jesteś na pół Murrayówną i to byłby dla niego duży krok naprzód. On jest szykowny i będzie zczasem bogatym człowiekiem i panem okolicy. Ale nie wydam na niego ani centa, dopóki nie dasz mu słowa.
— Ciotka Elżbieta nie pozwoli — zawołała Emilka, zbyt wystraszona, aby odmówić w swem własnem imieniu.
— Jeżeli jesteś choć trochę Murrayówną, to potrafisz wybrać sama męża — rzekła ciotka Tomaszowa, przybliżając tak bardzo swą twarz do Emilki, że jej krzaczaste brwi dotknęły nosa dziewczynki. — Powiedz, że wyjdziesz zamąż za mego chłopca — a poślę go do gimnazjum.
Emilka nie była zdolna wymówić słowa. Nie mogła też uciec, stała jak wryta. Czekała, kiedy się skończy ten przykry sen.
— Powiedz! — nalegała ciotka Tomaszowa, uderzając swym kijem o kamienie.
Emilka tak była wystraszona, że pragnęła tylko odzyskać władzę w nogach i móc się ratować ucieczką. Lecz w tejże chwili wyskoczył z pobliskiego rowu — Perry. Był blady z gniewu, porwał ciotkę Tomaszowa za ramiona bez najmniejszego szacunku.
— Wrócisz natychmiast do domu! — rozkazał ze złością.
— Ależ, mój drogi — rzekła łagodnie ciotka Tomaszowa. — Ja staram się zrobić ci coś bardzo dobrego. Proszę ją, żeby wyszła za ciebie zamąż, gdy...
— Ja sam potrafię się oświadczyć! — Perry był coraz bardziej podraźniony. — Ty tylko możesz zepsuć wszystko. Wracaj, mówię ci, wracaj do domu!
Ciotka Tomaszowa pokiwała głową.
— Dobrze, wiem, co mi pozostaje. Nie będzie Murrayówny, nie będzie pieniędzy!
Kiedy zniknęła za zakrętem ścieżki, zwrócił się Perry do Emilki. Z bladego stał się purpurowy.
— Nie zważaj na nią, ona jest zwarjowana — rzekł. — Rzecz jasna, że gdy dorosnę, poproszę cię o twą rękę, ale...
— To będzie niemożliwe... Ciotka Elżbieta...
— Ech, wtedy się zgodzi. Ja będę zczasem premjerem Kanady.
— Ale ja nie będę czekać... z pewnością nie doczekam się...
— Owszem, będziesz na mnie czekać, skoro dorośniesz. Ilza jest ładniejsza, to prawda, ale ja sam nie wiem, dlaczego wolę ciebie.
— Nie mów do mnie nigdy więcej w ten sposób! — rozkazała Emilka, odzyskując poczucie swej godności.
— Dobrze. Dopiero, gdy będziemy dorośli... Wstydzę się nie mniej, niż ty — rzekł Perry. — Ale musiałem coś powiedzieć, skoro ciotka tak mnie już wkopała. Za to nie można mnie ganić, to też nie bierz mi tego za złe. Ale pamiętaj, że ja ci się zczasem oświadczę. Zdaje mi się, że Tadzio Kent też to uczyni.
Emilka odchodziła szybkim krokiem, ale na te słowa odwróciła się raz jeszcze.
— Jeżeli on mi się oświadczy, wyjdę za niego zamąż.
— Jeżeli to zrobisz, łeb mu utnę — huknął Perry, rozwścieczony.
Emilka odeszła pewnym krokiem i udała się na strych, ażeby przemyśleć to, co usłyszała.
— Było to romantyczne, ale nieprzyjemne — doszła do wniosku. I tak ów poemat o wiośnie nie został dokończony już nigdy.