Ewa (Wassermann)/Bose nogi/8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W dniu ostatniego występu Ewy w Petersburgu, wysadzono miną pawilon główny wystawy rolniczej.
Zamach skierowany był przeciwko W. Księciu. Oczekiwano przybycia jego, a kolejność zwiedzania poszczególnych budynków była z góry ustalona. Ale aulo jego uległo w drodze lekkiemu uszkodzeniu i ten przypadek sprawił, że przybył wraz ze świtą, kilka minut po ściśle oznaczonym czasie.
W chwili, gdy postawił stopę na schodach pawilonu, rozebrzmiał straszliwy łomot. Wszystko znikło w dymie i pośród walących się gruzów. Kilku przemysłowców i urzędników, którzy usłużnie poprzedzili W. Księcia a także dziesięciu, czy dwunastu robotników spotkała śmierć. W kręgu kilometra, ciśnienie powietrza wytłoczyło szyby we wszystkich domach.
W. Książę stał chwilę be zruchu[1]. Bez zaciekawienia i bez strachu, ale z niesłychanie ponurym wyrazem twarzy patrzył na zniszczenie. Gdy zawrócił, nadbiegłe tłumy ludzi rozstąpiły się bezgłośnie, czyniąc żywą ulicę, w którą wszedł krokami siewcy, swych nienormalnie długich nóg, nachmurzony, pobrzękując szablą.
Na występ pożegnalny wybrała Ewa rolę spętanego, a potem oswobodzonego echa w balecie „Przebudzenie Pana“. Zawsze wywoływała tem zachwyt, ale takiego, jak tym razem triumfu nie odniosła dotąd jeszcze.
Był to taniec wolności i wyzwolenia, a działał bezpośrednio na nerwy ludzi szczelnie wypełniających gmach i łagodził wszystkie inne sprzeczne nastroje.
Bachanckie zuchwalstwo, płomienny strach ściganej, nawrót, heroiczne postanowienie, ból wywołany pierwszą porażką, igranie z pochodnią zemsty, radość ze wstającego świtu, wszystko wymownie malowało chwilę bieżącą właśnie.
Dwa tysiące pięćset ludzi siedziało jakby skamieniali po zapadnięciu kurtyny. Potem niezliczone oczy skierowały się ku loży W. Księcia. Wszyscy widzieli jego leniwe, nie patrzące nigdy oczy. Oglądali chude i nieproporcjonalnie długie ciało, żylastą szyję ptasią ponad kołnierzem munduru, szorstką brodę, garbate czoło, na którem nie było niemal skóry, odczuwali atmosferę, pełznącą przed nim i spływającą zeń, śmierć rozpyloną w miljony atomów. A przytem, owe leniwe oczy.
Następnie zaczęła się owacja. Wykwintne damy wykonywały ruchy konwulsyjne, bezzębni starcy krzyczeli, jak młodziki, zblazowani teatromani stawali na siedzeniach, wymachując rękami. Gdy Ewa wyszła przed rampę, nastała ciszą i przez dziesięć sekund słychać było tylko rzężenie piersi i szelest sukien.
Patrzyła na owo morze twarzy. Fałdy białej szaty greckiej, przypominały marmur. Burza zerwała się ponownie, krzyczano i powiewano chustkami. Mała dziewczynka przecisnęła się do parapetu galerji, wyciągnęła ręce i zawołała, szlochając, tak silnie, że słychać było wyraźnie:
— Zrozumiałaś nas, duszo kochana!
Ewa nie pojęła rosyjskich słów, ale nie było jej to potrzebne. Spojrzała na małą i odczuła całą treść.