Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Crammon utrzymywał, że Amadeusz zaleca się do Joanny Schontag, ona zaś biła go rękawiczką.
— Gratuluję pani zdobyczy, mój skrzaciku! — przekomarzał się. — Wziąć wilkołaka na łańcuch, to sztuka nielada. Radziłbym jeszcze kaganiec... Nieprawdaż, drogi Krystjanie i ty jesteś za kagańcem?
— Czy ja wiem? — odparł. — Chyba w razie, jeśliby przeszkadzał mówić. Wielu mówi stanowczo za dużo.
Crammon zagryzł wargi. Przygana to była istotnie ostra. Kędyś był ukryty kamień w puchu, na którym leżał rozleniwiony. Zabolało go. Jął szukać kamienia, ale miękkość puchu przywróciła mu spokój i zapomniał o kamieniu.
— Siedziałam przy śniadaniu, czekając na panią Sorel, — zaczęła Joanna a głos jej wibrował z intencja zainteresowania Krystjana, — nagle wszedł pan Voss i skierował się wprost ku mnie. Przestraszyłam się go, on zaś, jakbyśmy byli od wieków przyjaciółmi zaproponował mi wycieczkę do Sankt Pauli, gdzie miał przemawiać Jakobsen, cudotwórca i kaznodzieja wędrowny.
Oczywiście roześmiałam mu się w twarz, a jego to obraziło wielce. Dzisiaj, w chwili wyjścia z hotelu ujrzałam go, jakby wyrósł z pod ziemi. Zaprosił mnie na wycieczkę po porcie łodzią motorową. Był znowu nader poufały, a odszedł w gniewie, gdym odmówiła.
Czyż nazwiesz to zalecankami, wujaszku? Miałam raczej wrażenie, że mnie zamierza porwać i zabić. Może to jest zresztą jego zwyczajem?
Roześmiała się.
— W każdym razie, panią tylko jedną wyróżnia tak pochlebnie! — ukłuł ją Crammon znowu.
— A może ma tylko za jedyną równą sobie? — odrzekła nachmurzona po dziecięcemu.
— Czemu się ona tak ciągle śmieje? — pytał sam siebie Krystjan. — Czemu tak niekształtne i czerwone ręce? — a mimoto czuł, że go coś do niej ciągnie przemożnie. — Pocóż się bronić i robić ceregiele! — snuł dalej, obserwując z pod oka zgrabną kibić Joanny, posiadającej jeszcze giętkość płciowej niedojrzałości. Dostrzegł osadę karku, świadczącą o braku woli i wielkiej rasie, a znał to dobrze z doświadczenia i nieraz umiał wykorzystywać.
Zatopiony w fotelu Crammon rozwodził się nad jutrzejszym występem Ewy, którego wyczekuje całe miasto. Tymczasem zaś Krystjan i Joanna patrzyli na siebie.
— Czy idziesz z nami? — spytał niedbale znudzony Krystjan.
— Tak, drogi mój, trzeba siadać do obiadu! — zawołał.
Zwał on Hamburg rajem św. Bernarda swego patrona i po długich dociekaniach doszedł do wniosku, iż ten święty z Tours we Francji, był swego czasu wielkim żarłokiem.
Joanna poprzedzała ich, uśmiechnięta chytrze, po kobiecemu, a w ruchach jej zgrabnego ciała było jednocześnie przygnębienie i bunt przeciw niemu.