Ewa (Wassermann)/Zanim pęknie srebrna nić/4

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
4.

Krystjan został w Christiansruh. Spadły obfite śniegi. Rok miał się ku końcowi.
Nie przyjmował nikogo i nie odpowiadał na zaproszenia przyjaciół. Święta Bożego Narodzenia miał spędzić u rodziców, w Wahnschaffeburgu, ale przeprosił i nie pojechał.
Christiansruh przeszło na wyłączną jego własność od czasu pełnoletności. Tutaj zgromadził wszystkie swe dzieła sztuki, plastyki, obrazy, minjatury, a zwłaszcza kolekcję tabakierek.
Handlarze przysyłali mu katalogi, a na znaczniejszych aukcjach miewał zawsze swego męża zaufania. Dawał mu zlecenia telegraficzne i niebawem otrzymywał tu puchar kryształowy, to serwis z meisseńskiej porcelany, to znów szkic węglowy van Gogha. Ale obejrzawszy nabytek, doznawał rozczarowania. Nie było to tak rzadkie i cenne, jak się spodziewał.
W ten sposób kupił raz Biblję z XVI wieku, drukowaną na pergaminie, z barwnymi inicjałami wewnątrz, a okutą w srebro na okładce. Kosztowała czternaście tysięcy marek i mieściła ex libris kurfirsta Augusta Saskiego. Przejrzał ją z zaciekawieniem, nie bacząc treści, obcej mu zgoła i nic nie mówiącej. Radował się tylko świadomością, jak jest rzadka i cenna. Zaraz atoli zapragnął czegoś jeszcze rzadszego i cenniejszego, niż ta księga.
Każdego ranka karmił ptaki. Wychodził przed portal, mając w dłoni koszyczek z okruszynami, a one zlatywały się ze wszystkich stron, znały go bowiem i porę uczty. Głodne były, on zaś przyglądał się jak gorliwie dziobią. Na ten widok zapominał pragnień swoich.
Pewnego dnia, przybrany w strój myśliwski ruszył w las i strzelił zająca. Gdy zwierzę leżało przed nim z oczyma mgłą zaszłemi, nie śmiał go tknąć. Mimo że upolował przedtem i nabił mnóstwo zwierza, uczuł teraz wstręt do tego rodzaju zabawki i zostawił na ziemi łup, do którego zaraz zleciały się z wrzaskiem kruki.
W przechadzkach swych przechodził często przez wieś, odległą o kwadrans drogi od parku christiansruheńskiego. Na końcu wsi, przy gościńcu, stała leśniczówka. Kilka razy dostrzegł mimochodem w oknie twarz młodzieńca, która go zainteresowała. Wydało mu się, że pamięta rysy. Musiał to być Amadeuszs[1], syn leśnika Vossa. Jako sześcioletni chłopiec bywał czasem na leśniczówce. Christiansruh zostało wybudowane później dopiero. Ojciec Krystjana dzierżawił tu wówczas polowanie i za każdym razem przebywał przez dni kilka na leśniczówce. Amadeusz bywał w tym czasie jego towarzyszem zabaw.
Oblicze budzące wspomnienie młodości było blade, o zapadłych policzkach, miało proste wąskie wargi, a głowę okrywały gładkie, bardzo jasne włosy. Lśniąco szlifowane szkła okularów, przez refleks światła sprawiały wrażenie, że oczu nie posiada.
Krystjan dziwił się, że młodzieniec dzień po dniu całemi godzinami siedzi u okna i patrzy tępo na gościniec. Tknęła go wyraźnie owa tajemnica, moc jakaś sięgnęła doń z głębi.
Raz spotkał wójta, tuż u bramy parku. Krystjan przystanął, pozdrawiając.
— Czy żyje jeszcze leśnik Voss? — spytał.
— Nie. Leśnik zmarł przed trzema łaty! — odparł wójt. — Ale wdowa jego mieszka dalej na leśniczówce. Zostawiono jej dwie izby. Obecny leśnik jest kawalerem i wdowa mu nie zawadza. Pan pyta pewnie ze względu na Amadeusza, który zjawił się tu znowu nagle, choć nikt nie wie dlaczego...
— Cóż się z nim dzieje? — badał Krystjan.
— Miał zostać księdzem i studjował w seminarjum katolickiem w Bambergu. Miał jaknajlepszą opinję, nauczyciele chwalili go i sławili, otrzymywał stypendja i spodziewano się cudów po nim. Ubiegłej zimy został przez przełożonego polecony jako wychowawca dyrektorowi banku, tajnemu radcy Ribbeckowi. Słyszał pan zapewne to nazwisko. Tajny radca to wielka ryba. Dwaj chłopcy, których miał wychowywać Voss, mieszkają w Halbertsroda, dobrach w górnej Frankonji, a rodzice zrzadka jeno odwiedzają dzieci. Jest to zresztą podobno małżeństwo nieszczęśliwe. Wszystko było z pozoru w największym porządku, a wszyscy sądzili, że niczego nie brak Amadeuszowi, wobec przyrodzonych uzdolnień jego i przy takich opiekunach. Nagle zjawił się tu z manatkami, siedzi po całych dniach w izbie, nie wdaje się z nikim, nie zaziera do książki, cięży oczywiście starej matce swojej, a gdy doń przemówić, warczy jak zły pies. Niesłychane rzeczy zdarzyć się musiały w Halbertsroda. Nie sposób dojść sprawy, czasem tylko wypływa pogłoska, czy podejrzenie, że zajść coś miało jakoby z radczynią.
— Wszakże leśnik miał jednego jeszcze syna? — przerwał gadule Krystjan, w którym obudziły się wspomnienia wczesnej młodości:
— Tak jest! — odparł wójt. — Miał jednego jeszcze syna, imieniem Dytrych, a był on głuchoniemy.
— Tak, był głuchoniemy! — potwierdził Krystjan.
— Zmarł w czternastym roku życia! — zauważył wójt. — Była to śmierć zagadkowa zresztą. Wieczór, w uroczystość sedańską poszedł przyjrzeć się watrom na górach, a nazajutrz znaleźliśmy jego ciało w stawie gminnym.
— Utonął?
— Zapewne musiał utonąć! — odparł wójt.
Krystjan skinął mu głową i przekroczywszy bramę, ruszył ku domowi.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Amadeusz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.