X. Fajerwerk z ludzi.




Świecie! gdy na twe rzucam oko sprawy,
Nic mi twéj żywiéj nie kreśli postawy,
Jak owych ogniów nietrwałe widoki,
Co na powietrzu jasne czynią skoki.

Składasz się z ludzi rozlicznych przymiotów,
Dziwnych kolorów, misternych obrotów;
Wabisz na moment niezwykłemi cudy,
Póki kto twojéj nie pozna obłudy.

Jeden z tych ogniów jak młynek się kręci,
Nie zna zabiegów, nie zna kresu chęci;
A lubo we dnie i w nocy nie zaśnie,
Na miejscu stoi i, czym był, tym zgaśnie.

Drugi podobny do płochego szmyrgla,
Wścibski, łgarz, warchoł, nie stąpi bez figla;
Narobi kłótni, pomiesza szkaradnie,
A potym razem puknie i przepadnie.

Tamten zaś, który przez same wykręty
Chciałby się zrównać z pierwszemi książęty,
Ledwo się podniósł, jak niedobra raca,
Pada na ziemię i w dym się obraca.

A ów obłudnik, ów zdrajca ponury,
Co ukrył na czas złośliwe pazury,
Nie jest-że ogień, co się w wodę wali,
Wodą zakrywa, a pod wodą pali?

Lecz sprawiedliwy człek i próżen zdrady,
Idzie ku niebu bez żadnej zawady
I, choć go ludzkie już nie ujrzą oczy,
Tysiąc cnót, jak gwiazd, po śmierci wytoczy.

Wszakże te wszystkie świata krotofile
Łudzą ciekawe zmysły krótką chwilę,
Bo czy to błyska, czy puka, czy świeci,
Wszystko z nikczemnym dymem na wiatr leci.
1770, II, 268 — 270.