Do Kazimierza Naruszewicza, Rektora Coll. Nob. wileńskiego
←Fajerwerk z ludzi | Do Kazimierza Naruszewicza, Rektora Coll. Nob. wileńskiego Wybór poezyj Liryków księga czwarta Adam Naruszewicz |
Do Potwarców→ |
(Przy oddaniu pierścienia od J. K. Mci).
Krwią, powołaniem i spólnym imieniem
Godzien méj zdawna, Kazimierzu, chęci!
Tym cię przeze mnie król darząc pierścieniem,
Zasługi twoje potomności święci,
I by ich chwila nie zatarła śliska,
Twarzy swéj pieczęć wieczystą przyciska.
Mędrszy, uczeńszy, grzeczniejszy nad brata,
Choć go swym słońce zewsząd blaskiem zdobi,
Choć na cię ledwo promyczek zalata,
Wiem, że-ć me szczęście zawisnym nie zrobi.
Niedzielne z pieluch serce nosząc ze mną,
Widziéć mię wyższym równie ci przyjemno.
Nie jęła w spony zazdrość tego młota,
Którym nam miłość ukowała pęta.
Hart jéj ze cnoty, lustr z czystego złota.
Jedna nas wabi do pracy ponęta:
Kochanie pana i stateczność w wierze,
Choć jeden ziarno, drugi snopek bierze.
Dźwigając z ciężkich gruzów dom upadły,
Co go los kołem przeciwnym zawadził,
Czy me dach złoty ręce będą kładły,
Czy te cegiełki liche będziesz sadził,
Pańskiéj-to ręki dzieło budownicze
Wskrzeszać zamierzchłe już Naruszewicze.
Nieodpowiedny w szafunkach nikomu,
Czyni, co wola każe jego sama;
W jednym nas obu upatrzywszy domu,
Wziął za naczynie łask większych Adama.
Tyś wart, ja biorę; jedno tam zebranie,
Kędy interes równy i kochanie.
Jeszcze promiennym stokroć nie ogonił
Lat szafarz lejcem niestanownéj ziemi,
Kiedy nam czoła niejeden nakłonił,
Kurząc parfumy jaśniewielmożnemi.
Dziś ledwo martwą szczęścia świecim łuną;
Przyjaźń i pokłon poszły za fortuną.
Przemożnych przodków dostojne zaszczyty
Za niedostępne śmierć zawarszy klucze,
Na ciężkich potów owoc pracowity
Obu nas, plemię puściła prawnucze,
By losom w żadnéj nie podlegli dobie,
Wszystko monarsze przyznali, a sobie.
Jak w niewarownym miałki wart korycie
Wieczne z brzegami wyprawia igrzysko,
I raz przy jednym ulega obficie,
Drugi raz płoche mieni legowisko,
A ustawiczną swych nurtów odmianą,
Gdzie w wieczór topił, tam osusza rano:
Żart sobie z ludzi szczęście robi srogi,
Podając wiekom swéj znamiona władzy;
Grube paklaki w świetne mieni togi,
Zaczernia szkarłat wiejskiéj dymem sadzy.
Kmieci potomek barki w złoto stroi,
A możnych książąt krew u cepa stoi.
Fatalna płodność w kształt rodnego drzewa
Drobiąc ku górze plon swój od korzenia,
Im się w bujniejsze gałęzie odziewa,
Tym więcéj traci z mocy i z imienia,
Że naostatek listeczki prawnucze
Lada dma wzruszy i wietrzyk potłucze.
Dobroczynnego monarchy szczodrotą,
A spólnéj pracy nieprzerwanym czynem,
Już się podźwigać zaczynamy oto
I martwą głowę wznosić miedzy gminem.
Służmy królowi i ojczyznie społem;
Nuż do nas szczęście pierwszym zajdzie kołem.
Próżno się nudny gnuśnik chełpi wielce,
Że bierze ziarno, którego nie młocił.
Gardzę ja, patrząc na te drogie cielce,
Co im los boki gliniane pozłocił,
Ani na obce zbiory patrzę z żalem,
Woląc być mojéj fortuny kowalem.
Prześwietny leżeń, pokrewnemi domy
I bogatemi podparty posagi,
W złotych-to słupach pusty dom ze słomy,
Ani mieszkalny, ni zdatny na flagi.
Zrzuć mu te tylko filary z poboczy,
Wiatr go rozrzuci i bydło potłoczy.
Słodzéj używa, kto na twardym łanie
Ociekłym w znoju pługiem grunt uprawił,
Niż co w dziadowskie puścił sierp staranie,
Gdzie ani miękkiéj stopy nie postawił.
Niechaj się chlubi, że ma imię jasne
I włości przodków, a my — nasze własne.
Odrodków płocho fortuna przychodnia
Tymże jak przyszła, płocho idzie śladem;
Lekkość ją rządzi, a pogania zbrodnia.
Rzadki wnuk poszedł za starownym dziadem.
Ten jéj potrafi chyba dobrze użyć,
Kto zna, jak ciężko chleba się dosłużyć.
Pod obcym słońcem pielgrzym niedaremny,
Tam, gdzie Mołdawa praskich grodów strzeże
I gdzie Marsylę płucze nurt śrzodziemny
I watykańskie złotem błyszczą wieże,
Szacownym z nauk bogaty nabytkiem,
Zdobisz ojczyznę niepłonnym pożytkiem.
Tobie w kwitnącym niegdyś zakon stanie
Winien dobrego porządku nasiona,
Tobie litewska młodzież wychowanie,
Prac kilkuletnich znojem zasilona.
Ciesz cię, nie mija cię nagroda za to;
A krzep się wziętą od pana zapłatą.
Żaden się w żądzach swoich nie pomyla,
Kto w cierpliwości łaski jego czeka.
Zna on swe pory; uprzedza, uchyla,
Daje, przydawa, choć czasem odwleka,
A jako spólny ociec dziatek wiela,
Każdemu w czasie pokarmu udziela.
Lecz nie dość pańskie nosić tylko znamię;
Próżno żołnierza broń i suknia łechce.
Niechaj twe czoło pracuje i ramię,
Myśląc i czyniąc, co pan tylko zechce.
Patrz na dar wzięty, a chęć jego tajną
Dzielnością sobie wykonaj zwyczajną.
Zieloność wiarę nieskażoną znaczy,
Zapał kamienia gorliwe kochanie,
Lustr jego szczerość uprzejmą tłomaczy,
Hart dyamentu w usługach dotrwanie,
Że cię gwałt żaden od nich nie odstręczy,
A wieczny statek — figura obręczy.
1775, XII, 118 — 125.