Farsa „Le maître Patelin“

<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Farsa „Le maître Patelin“
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Grabowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X. Farsa „Le maître Patelin“.

Mistrz Piotr Patelin, adwokat bez klienteli, sprzykrzywszy sobie cierpkie wyrzuty żony Guillemetty, że jej nawet sukni sprawić nie może, oznajmia jej, że dziś jeszcze suknię mieć będzie, i wyszedłszy z domu, wstępuje pod pozorem pogawędki do sklepu sukiennika Joceaulme’a. Tu podczas rozmowy o zmarłym jego ojcu i ciotce, niby przypadkiem spostrzega sztukę sukna i zaczyna unosić się nad dobrocią wyrobu, napomyka nawet, że gotów byłby nabyć je na ubranie, bo o cenę mu nie chodzi, ale nie wziął z sobą pieniędzy, a zresztą dobrze jest być oszczędnym. Kupiec, znęcony nadzieją zysku, zachwala towar i oświadcza, że na zapłatę poczeka. Patelin nie może oprzeć się pokusie, bierze sześć łokci po dziewięć franków i odchodzi, zapraszając sukiennika, żeby dziś jeszcze przybył do niego na tuczoną gęś, to przy tej sposobności i należność swą odbierze. O wskazanym czasie sukiennik zjawia się w mieszkaniu Patelina i ku wielkiemu zdziwieniu dowiaduje się od jego żony, że jej mąż już od jedenastu tygodni leży chory. Nie chce wprawdzie temu dać wiary i ostro dopomina się swych pieniędzy, nie zważając na łzy i dąsy Guillemetty; gdy jednak złożony w łóżku Patelin, udając paroksyzm gorączki, zaczyna bredzić bez ładu różnymi językami, oszołomiony tem i zbity z tropu, przeprasza za swą napaść i odchodzi z niczem. Wkrótce potem do Patelina zgłasza się Agnelet, owczarz Joceaulme’a, z prośbą o poradę. Jest on oskarżony o to, że zarzynał sobie jego owce, pod pozorem, że są dotknięte motylicą, i zjadał je, wetując sobie w ten sposób lichą żywność i nieopłaconą służbę. Patelin radzi mu, żeby w sądzie na wszelkie pytania odpowiadał bee, naśladując beczenie owiec, on zaś sam przybędzie do sądu niby przypadkiem i pokieruje sprawą. Jakoż zjawia się u sędziego, gdy właśnie sprawa owczarza ma się rozpocząć.

Sędzia.  Witaj, panie adwokacie!
Proszę zająć tu siedzenie.
Patelin.  Wdzięcznym panu nieskończenie
Za uprzejmość dla mnie taką.
Sędzia.  Jeśli macie sprawę jaką,
Śpieszcie, bo się wnet wynoszę.
Sukiennik.  A ja pana sędzię proszę
O łaskawe poczekanie,
Aż obrońca mój tu stanie.
Coś go trochę zatrzymało.
Sędzia.  Mam gdzieindziej spraw niemało!
Jeśli jest więc druga strona,
Sprawa będzie wnet sądzona.
Czy pan jesteś pokrzywdzony?
Sukiennik.  Tak.
Sędzia.  — A gdzież jest oskarżony?
Czy we własnej jest osobie?
Sukiennik.  Oto milcząc stoi sobie,
A co myśli, kto go zgadnie.
Sędzia.  Więc gdy wszystko idzie składnie,
Proszę skargę wnieść nam swoją.
Sukiennik.  Otóż tak tu rzeczy stoją,
Panie sędzio: Dla miłości
Pana Boga i z litości
Tego człeka dzieckiem małem
Przygarnąłem i chowałem.
A gdy zmężniał, ile trzeba,
Aby darmo nie jadł chleba,
Niech pracuje — myślę sobie, —
I pasterzem go swym robię,
Niechaj owiec mi doziera.
A ten nicpoń — prawda szczera —
Jak przed panem żyw tu stoję,
Jął zarzynać owce moje
I pożerać najzuchwalej.
Że doprawdy....
Sędzia.  Mów pan dalej!
A zasługi czyś mu płacił?
Patelin.  Tak! bo jeśli się bogacił,
Zatrzymując niegodziwie....
Sukiennik.  Tak! to on jest! Niewątpliwie!
Świadczę się Najświętszą męką.
Sędzia.  Coś tak twarz zasłonił ręką,
Panie Piotrze? Ząb dojmuje?
Patelin.  Rzeczywiście, tak świdruje,
Aż się we mnie wściekłość warzy;
Nie śmiem w górę podnieść twarzy....
Ale proszę słuchać daléj.
Sędzia.  Na cóż się więc powód żali?
Mów pan prosto i treściwie.
Sukiennik.  Tak! to on jest, niewątpliwie
Rany Pańskie przenajsłodsze!
Wszakżem sprzedał, Panie Piotrze,
Wam sześć łokci sukna przecie?
Sędzia.  Co on tu o suknie plecie?
Patelin.  Bałamuci. Snać przypuszcza,
Że swą sprawę nam wyłuszcza,
Ale jakoś dziwnie plącze.
Sukiennik.  Niech na stryczku życie skończę,
Jeśliś nie wziął sukna mego!
Patelin.  O! patrzajcie ptaszka tego!
Jak zdaleka rzecz odsłania.
On chce dać nam do poznania,
Choć jest wielce podrażniony,
Że mój surdut jest zrobiony
Z wełny, którą — jak powiada —
Sprzedał owczarz z jego stada!

Mówi więc, że go obdziera
Pasterz, skoro mu zabiera
Wełnę z owiec.
Sukiennik.  Niech mię zgniecie
Bóg, gdyś nie wziął...
Sędzia.  Znowu plecie!
Czyliż w sposób odpowiedni
Nie potrafisz pan bez bredni
Mówić o swym interesie?
Patelin.  Mimo bólu, śmiać mi chce się!
Tak mu się zmąciło w głowie,
Że z pewnością nie odpowie
Kiedy wszedł na ten manowiec.
Sędzia.  Wróćmy tedy do tych owiec
Ileż było ich?
Sukiennik.  Sześć łokci
Wziął po dziesięć franków.
Sędzia.  Hola!
Czyśmy głupcy albo dzieci?
Co to roi się waszeci?
Patelin.  On snać sobie wyobraża,
Że przed sobą ma owczarza,
Z głupia frant! Słuchajmy raczéj,
Jak przeciwnik się tłumaczy.
Sędzia.  Masz pan słuszność. Żyją wspólnie,
Więc się znają zobopólnie.
Chodź tu! gadaj!
Pasterz.  Bee.
Sędzia.  O zgrozo!
Co to za bee? Czy jestem kozą?
Do mnie mów!
Pasterz.  Bee.
Sędzia.  Niech cię czarty
Porwą sobie! Co to, żarty?
Patelin.  Pewnie głupi, sfiksowany,
Lub w nas widzi swe barany.
Sukiennik.  A ja wciąż przy swojem stoję,
Że to on wziął sukno moje.
O! pan sędzia nie wie o tem,
Jak podstępnym on obrotem...
Sędzia.  Czyś waćpan niepojętny?
Jest to szczegół obojętny,
Przejdź do rzeczy zasadniczéj!
Sukiennik.  Dobrze, gdy pan tego życzy,
I choć czuję pokrzywdzenie,
Więcej o niem nie nadmienię.
Wszak podobno nie uciecze,
Co do czasu się odwlecze.
Więc pigułkę — trudna rada!
Przełknąć gładko mi wypada.
Lecz do rzeczy. Więc mówiłem
O tem, panie, że straciłem
Ja sześć łokci — to jest, raczéj
Moje owce... pan wybaczy,
Że mój język tak się myli.
Ten szlachetny pan — ach! czyli
Ten mój pastuch — chcę powiedzieć,
Co miał przy mych owcach siedzieć,
On obiecał mi, że w porę
Sześć talarów swych odbiorę
Gdy doń przyjdę... Mówię tedy,
Że trzy lata już, od kiedy
Ten mój pastuch był się zgodził,
Że z owcami będzie chodził
I strzegł wiernie mej własności,
I utrzyma ją w całości
Bez mej krzywdy w swojej pieczy.
A on teraz wręcz mi przeczy,
Że wziął sukno i z tej racji
Należności mi nie płaci.
Ach! Co mówię? Panie Piotrze,
Chcę powiedzieć o tym łotrze,
Że pokrzywdził mnie na wełnie,
Bo me owce, choć zupełnie
Zdrowe były, ciągle zgładzał,

Dużą pałką łby rozsadzał,
Żeby zjadać pomaleńku.
A gdy sukno miał już w ręku,
Prosił, abym po dukaty
Zgłosił się do jego chaty.
Sędzia.  Któż tu sensu się dobada
W tem, co waćpan opowiada?
Jedno z drugiem tak pan gmatwa,
Że zrozumieć — rzecz niełatwa.
To o suknie coś wspomina,
To o owcach rozpoczyna
I tak w kółko po kolei.
Jedno z drugim się nie klei.
Patelin.  Ręczę, że za sługi pracę
Zatrzymywał sobie płacę.
Sukiennik.  Przebóg! O tem milcz pan raczéj
Moje sukno, wiesz, co znaczy!
A ja sam wiem lepiej przecie,
Niż kto inny, co mię gniecie.
A że masz je, mówię śmiało.
Sędzia.  Ale co ma? co się stało?
Sukiennik.  Nic już! Ale niech pan wierzy,
Że to szalbierz wśród szalbierzy.
Ha! już milczę... I w tym względzie
Wzmianki więcej już nie będzie.
Sędzia.  Dobrze! Proszęż się pilnować.
Teraz wnioski swe wyprowadź.
Patelin.  Pasterz ten nie może zgoła
Powodowi stawiać czoła
Bez doradcy. Jest nieśmiały,
Czy też może sprawy całéj
Nie pojmuje. A więc panie,
Jeśli chcesz, na twe wezwanie,
Ja w obronie jego staję.
Sędzia.  Chcesz go bronić? Mnie się zdaje,
Że tu próżno roisz sobie
Jakieś zyski.
Patelin.  Ja to robię
Nie dla zysku — mówię szczerze —
Niech to przyjmie Bóg w ofierze!
Chciałbym tedy się dowiedzieć
Od biedaka, co powiedzieć
Mógłby mi on z swojej strony,
Nim przystąpię do obrony....
Przyjacielu! chodźno do mnie.
Gadaj!
Pasterz.  Bee.
Patelin.  Lecz mów przytomnie.
Co za bee? Na boskie rany!
Czy masz rozum pomięszany?
Sprawę swoją nam opowiedz.
Pasterz.  Bee.
Patelin.  Czyż słyszysz bek twych owiec?
Toż dla twego dobra. Gadaj.
Czy rozumiesz?
Pasterz.  Bee.
Patelin.  Powiadaj.
Tak lub nie — aż do ostatku,
Lecz mów wszystko. Powiesz, bratku?
Pasterz  Bee.
Patelin  Ha! Tego idyotę
Można tylko przez głupotę
W sądzie skarżyć, procesować.
Wracaj owiec swych pilnować!
Panie sędzio! To idyota.
Sukiennik.  Co?! O Boże! Ten niecnota
Mędrszy jest, niż pan dobrodziéj!
Patelin.  Niechaj owce pasać chodzi
I niech więcej tu nie bywa.
Czart niech powie, kto pozywa
Takich głupców! To niegodnie!
Sukiennik.  Więc odejdzież on swobodnie
Wprzód, nim będę wysłuchany?
Patelin.  Tak, dalipan! bo obrany
Jest z rozumu.
Sukiennik.  Ależ panie!
Niech wypowiem swe żądanie,

Proszę dać mi przyjść do słowa!
To nie sprzeczka bezcelowa,
Ani żadne jakieś drwiny!
Sędzia.  Wszystko to czcze gadaniny
Procesować się z głupcami.
Pomyśl tylko: frazesami
Sąd zajmować się nie będzie.
Sukiennik.  Więc w tej sprawie nie zasiędzie
Po raz drugi?
Sędzia.  Co takiego?!
Patelin.  Po raz drugi?... Nie! większego
Głupca nigdzie nie znajdziecie:
Głupio czyni, głupstwa plecie,
Ja za szeląg go nie kupię.
Obaj mają łbiska głupie!

(Edw. Grabowski).
Kupiec zostaje ze swą skargą oddalony, a przebiegły owczarz, który tak dobrze udawał idyotę, gdy się do niego zwraca Patelin z żądaniem nagrody, odpowiada mu szyderczem bee, przetrzymuje obojętnie jego prośby i groźby i zmusza go wreszcie do przyznania się, że znalazł ucznia, który przeszedł swojego mistrza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: anonimowy i tłumacza: Edward Grabowski.